niedziela, 2 lutego 2014

Kipling w Nowym Yorku


Zastanawiałem się właśnie nad tym, gdy zjawił się uprzejmy pan, ujmującej powierzchowności, z okiem błękitnym i niewinnym spojrzeniem. Wymieniając moje nazwisko, przypomniał mi, że spotkał mnie był w Nowym Yorku, w hotelu Windsor, a ja na to przystałem. Nie przypomniałem sobie wcale tego wydarzenia, ale jeżeli on był tak bardzo pewny swego, ja... cóż - czekałem, co będzie dalej…
- I jakież jest pańskie zdanie o Indianie, z której pan przybywasz? – zapytał bez ogródek.

To było dla mnie wyjaśnieniem mniemanej naszej znajomości i paru innych rzeczy. Z karygodnym roztrzepaniem mój błękitnooki znajomy wyczytał nazwisko swej ofiary na hotelowej tablicy i zamiast Indie, przeczytał Indiana. Nie mógł nawet przypuścić, ażeby Anglik jechał do Ameryki od Zachodu ku Wschodowi, wbrew zwykle przyjętej marszrucie.

Całą moją rozkosz zatruwała obawa, żeby, widząc moją gotowość do odpowiedzi, nie zaczął robić o Nowym Yorku uwag, których bym nie mógł zrozumieć. I rzeczywiście, zawrócił parę razy w tym kierunku, zapytując o moje zdanie o takich lub innych ulicach, które, jak z tonu jego mowy odczułem, nie miały nic wspólnego z cnotą. Trudno rozmawiać o nieznanym Nowym Yorku, w równie obcym San Francisco. Ale mój znajomy był litościwy. Zapewnił mnie, że mu bardzo przypadłem do serca i zmusił mnie do wypicia rozmaitych trunków w kilku knajpkach. Napoje przyjmowałem wdzięcznie, jako też i cygara, którymi miał wyładowane kieszenie. Ofiarował się oprowadzić mnie po różnych miejscach, gdzie można studiować życie w jego zakulisowych objawach. Nie mając bynajmniej chęci oglądania dawno znajomych rzeczy, uchyliłem się od propozycji i zamiast wejścia na manowce, zetknąłem się z potokiem grubych pochlebstw. Dziwna jest dusza ludzka! Rozumiejąc, że ten człowiek kłamie i dlaczego kłamie, oczekując wyjaśnienia, mimo to, gdy pochlebstwa brzęczały mi koło uszu, czułem słodkie upojenie zadowolonej próżności.

Znajomy mój zachowywał się wzorowo i nietrudno mu było wytrwać w tej roli, bo w pięć minut później znaleźliśmy się, oczywiście przypadkiem, w miejscu, gdzie można było zagrać w karty i poigrać z biletami loterii stanu Luizjana. Czy zechcę zagrać?

- Nie – odpowiedziałem stanowczo. – Karty dla mnie nie mają żadnego powabu. Ale przypuśćmy, że zasiadłbym do gry… W jaki sposób pan i pańscy przyjaciele wzięlibyście się do mnie? Czy gralibyście po prostu, czy też upoili mnie? Czy…Jednym słowem, jako człowiek piszący, byłbym wdzięczny, gdybyś mnie pan zechciał objaśnić…

Niebieskooki przeklął mnie, przeklął nawet te cygara, które mi ofiarował. Ale wkrótce burza minęła, uspokoił się i wytłumaczył. Ja zaś przeprosiłem go za zmarnowany wieczór i przepędziliśmy potem w zgodzie parę godzin.
- W jaki sposób byłbym grał z panem? Z całego bzdurzenia o pokerze widziałem, że nie masz pan pojęcia o grze. Byłbym grał po prostu i obdarł pana ze skóry…Nie potrzebowałbym zadawać sobie trudu spojenia pana…Nie rozumiesz pan wcale co to jest gra, ale zawód, jakiego na panu doznałem, dotknął mnie głęboko!...

Popatrzył na nie, jakbym mu wyrządził zniewagę. Ja zaś teraz wiem, w jaki sposób, rok po roku, tydzień po tygodniu, taki szuler sprowadza zdobycz. Ujarzmia swoje ofiary za pomocą pochlebstwa, tak jak wąż ujarzmia królika. Całe to zdarzenie wzburzyło mnie trochę, było dowodem, że niewinny Wschód pozostał daleko i że się dostałem do kraju, gdzie trzeba nad sobą czuwać. W hotelu wszędzie widniały przestrogi, żeby zamykać drzwi na klucz, a kosztowności i pieniądze składać do hotelowego skarbca. Biały człowiek jako zbiorowisko jest wstrętny.

Serce moje płakało z tęsknoty za japońską O-Toyo [przedmiot zachwytu Kiplinga w Japonii-A.], gdym zasypiał głęboko w hałaśliwym hotelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.