piątek, 7 lutego 2014

Jak się zamyślę, to miewam ironiczną minę


Z wczesnych lat stalinowskich pozostało mi opowiadanie o tym, jak wyleciałem ze szkoły, ponieważ na pochodzie pierwszomajowym przed trybuną miałem ironiczny wyraz twarzy. Jak każda wielokrotnie opowiadana anegdota, i ta wyostrzyła się z czasem i lekko rozmija się z prawdą. Tylko lekko. Nie wyleciałem, ale zostałem przeniesiony do szkoły rejonowej. A co ważniejsze – bardzo prędko po jakichś energicznych interwencjach wróciłem na Smolną. Prawdą natomiast jest zarzut dotyczący ironicznej miny – podniósł go mój rywal do tytułu najlepszego ucznia w klasie (dziś profesor uniwersytetu, a wtedy syn ważnego urzędnika państwowego). Dyrektorka wytknęła mi złe pochodzenie klasowe – inteligencja wprawdzie pracująca, ale niegdyś wyzyskiwacze – i rzeczywiście przeniesiono mnie za karę z ekskluzywnej szkoły do rejonu.

Wróciłem, ale lekcja nie poszła w niepamięć. Zrozumiałem, że jak się zamyślę, to miewam ironiczną minę i nie sposób tego opanować. Wiele razy ta mina szkodziła mi później, cierpiałem z jej powodu w czasie służby wojskowej. Pochód pierwszomajowy był wtedy obowiązkowy, więc rok później musiałem szukać jakiegoś rozwiązania – i znalazłem. Co więcej, żywię dziś podejrzenie, że to rozwiązanie zaciążyło na całym moim życiu. Wiedziałem, że cała szkoła będzie obserwować moją minę, wymyśliłem więc grupę satyryczną. Zamiast nieść na transparentach zwykłe slogany w rodzaju: „Ręce precz od Korei!”, mieliśmy z grupą kilku kolegów przedstawiać negatywne postaci z naszego życia, a więc brakoroba, bumelanta i bikiniarza. Nie wiem, czy dziś młodsze pokolenie wie, że bumelant – chyba od niemieckiego „bummeln” – to ten, co nie przykłada się do pracy, a bikiniarz to w latach pięćdziesiątych naśladowca zgniłej zachodniej mody. Szkoła przystała na mój pomysł. Przebrani za postaci satyryczne, przestawaliśmy być sobą, a nasze miny nie mogły być przedmiotem osądu. Ironia bumelanta była artystycznym wyrazem mojego potępienia dla tej niegodnej postaci. I wtedy, pierwszego maja pięćdziesiątego pierwszego czy drugiego roku, po raz pierwszy w życiu poczułem szansę, jaką daje zdystansowanie się od siebie. Odkryłem coś, co dzisiaj opisuję jako immunitet artysty – mówiąc o sobie, zasłaniam się przecież postaciami, które istnieją tylko w mojej fantazji.

Zanussi, Pora umierać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.