Z wczesnych lat stalinowskich pozostało
mi opowiadanie o tym, jak wyleciałem ze szkoły, ponieważ na
pochodzie pierwszomajowym przed trybuną miałem ironiczny wyraz
twarzy. Jak każda wielokrotnie opowiadana anegdota, i ta wyostrzyła
się z czasem i lekko rozmija się z prawdą. Tylko lekko. Nie
wyleciałem, ale zostałem przeniesiony do szkoły rejonowej. A co
ważniejsze – bardzo prędko po jakichś energicznych interwencjach
wróciłem na Smolną. Prawdą natomiast jest zarzut dotyczący
ironicznej miny – podniósł go mój rywal do tytułu najlepszego
ucznia w klasie (dziś profesor uniwersytetu, a wtedy syn ważnego
urzędnika państwowego). Dyrektorka wytknęła mi złe pochodzenie
klasowe – inteligencja wprawdzie pracująca, ale niegdyś
wyzyskiwacze – i rzeczywiście przeniesiono mnie za karę z
ekskluzywnej szkoły do rejonu.
Wróciłem, ale lekcja nie poszła w
niepamięć. Zrozumiałem, że jak się zamyślę, to miewam ironiczną minę i nie sposób tego
opanować. Wiele razy ta mina szkodziła mi później, cierpiałem z
jej powodu w czasie służby wojskowej. Pochód pierwszomajowy był
wtedy obowiązkowy, więc rok później musiałem szukać jakiegoś
rozwiązania – i znalazłem. Co więcej, żywię dziś podejrzenie,
że to rozwiązanie zaciążyło na całym moim życiu. Wiedziałem,
że cała szkoła będzie obserwować moją minę, wymyśliłem więc
grupę satyryczną. Zamiast nieść na transparentach zwykłe slogany
w rodzaju: „Ręce precz od Korei!”, mieliśmy z grupą kilku
kolegów przedstawiać negatywne postaci z naszego życia, a więc
brakoroba, bumelanta i bikiniarza. Nie wiem, czy dziś młodsze
pokolenie wie, że bumelant – chyba od niemieckiego „bummeln” –
to ten, co nie przykłada się do pracy, a bikiniarz to w latach
pięćdziesiątych naśladowca zgniłej zachodniej mody. Szkoła
przystała na mój pomysł. Przebrani za postaci satyryczne,
przestawaliśmy być sobą, a nasze miny nie mogły być przedmiotem
osądu. Ironia bumelanta była artystycznym wyrazem mojego potępienia
dla tej niegodnej postaci. I wtedy, pierwszego maja pięćdziesiątego
pierwszego czy drugiego roku, po raz pierwszy w życiu poczułem
szansę, jaką daje zdystansowanie się od siebie. Odkryłem coś, co
dzisiaj opisuję jako immunitet artysty – mówiąc o sobie,
zasłaniam się przecież postaciami, które istnieją tylko w mojej
fantazji.
Zanussi, Pora umierać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.