niedziela, 16 lutego 2014

Chesterton o religioznawstwie


Jakiś czas temu przyszła ludziom do głowy przedziwna koncepcja, że najlepszym znawcą idei religijnych musi być ktoś, kto traktuje religię chłodno i na dystans. A przecież nikt nie sądzi, że najlepszym znawcą muzyki będzie ktoś, komu muzyka jest kompletnie obojętna. 
 
W granicach rozsądku, im więcej emocji budzi w człowieku muzyka, tym większe prawdopodobieństwo, że zdoła ją trafnie ocenić. Nikt też nie uważa, że specjalistą od poezji powinien zostać uczony, który spogląda na poezję z politowaniem. Tymczasem zakładamy, że najrozsądniejsze wypowiedzi na tematy religijne usłyszymy od ludzi, którzy z politowaniem patrzą na wszelką wiarę. Lecz każda wiara, wliczając w to folklor i prymitywne mitologie, ma pod pewnym względem tę samą naturę, co muzyka i poezja - jej język i symbole wymagają od odbiorcy nie tylko intelektualnego zrozumienia, ale również czegoś, co Biblia z wielką subtelnością nazywa rozumiejącym sercem. Żeby człowiek mógł ją w ogóle pojąć, musi coś drgnąć w jego emocjach. Żeby rozum został wprawiony w ruch, najpierw musi poruszyć się serce.

Tak więc ilekroć słyszę uczone, zdystansowane opinie o rozmaitych wierzeniach, wiem, że są to opinie już od podstaw błędne. Nawet fałszywa religia jest czymś na tyle prawdziwym, że nie da się jej rozebrać na części za pomocą analizy naukowej. (...) Bardziej by mi odpowiadało, gdyby uczony badacz, omawiając plemienne tabu i skutki jego naruszenia, sam również trząsł się ze strachu jak osika (...), i gdyby antropolog podczas wykładu o starych walijskich tradycjach sam również próbował podtrzymać którąś z nich, wyciągając znienacka harfę i melancholijnie trącając jej struny albo wyginając się w odwiecznym górskim tańcu. Byłoby to nie tylko zabawniejsze, ale w dodatku dużo bardziej przekonujące. Wiedzielibyśmy chociaż, że owi znawcy mitów mają pewne pojęcie, ile człowiek musi z siebie dać, aby stworzyć wiarygodny mit czy bodaj wiarygodną baśń. Nareszcie moglibyśmy uznać, że ci profesorowie rozumieją, o czym tak naprawdę mówią.

Tłumaczenie: Jaga Rydzewska


Nanavira Thera:

Rzeczywisty problem to nie zaledwie różnica opinii, jak pomiędzy jednym scholastykiem a drugim, ale fakt, że Graves (jak i ja) odmawia traktowania swojego przedmiotu jako martwy. Scholastyk czuje się bezpieczny tylko wtedy, jeżeli jest pewny tego, że przedmiot jego studiów nie wstanie pewnego dnia i nie spojrzy mu między oczy; nic nie może być bardziej niesmaczne, niż sugestia, że wymagane jest od niego coś więcej niż czysty, racjonalny brak emocjonalnego zaangażowania. Zarówno Budda jak i Biała Bogini, jak się odczuwa, są już bezpiecznie martwi przez te ostanie dwa tysiące lat, czy więcej, i profesorowie tych przedmiotów mogą sobie pogratulować wybrania tak przyjemnie wygasłego pola studiów. (Zupełnie ostatnią rzeczą, o której profesor buddyzmu marzy by ją robić, jest wyznawanie buddyzmu – to pozostawia się zwykłym amatorom jak ja). Ale co się dzieje? Przychodzi Graves i ja krzycząc, jeden, że nie możesz poznać Bogini jeżeli jej nie czcisz – i to całym sobą, a drugi, że nie możesz zrozumieć Nauki Buddy jeżeli nie praktykujesz jego nauczania – najlepiej w dżungli i boso.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.