W r.1928 wezwano mnie pewnego poranku do telefonu. Mówił znajomy głos
kobiecy: „Ojciec
mój przyjechał wczoraj. Proszę przyjść dziś wieczorem. Zastanie
pan tylko nas dwoje i mojego ojca”. W
te słowa zapraszała mnie urocza pani Bambridge, żona członka
ambasady angielskiej, córka Rudyarda Kiplinga.
Rzecz prosta, że przez cały dzień autor Kima nie schodził mi z myśli. Czekając zmierzchu wspominałem te dawne czasy, gdy Kipling wraz z Lottim otwierali nam dalekie, egzotyczne światy, budząc w nas niepokojące rozdźwięki z naszą szarą, europejską, polską rzeczywistością. Ale podczas gdy francuski autor przesuwał nam przed oczami barwną panoramę, z której przemawiała tylko jego własna monotonnie melancholijna dusza, Kipling poruszał w nas inne, głębsze i żywotniejsze uczucia.
Jego świat dżungli i śnieżnych Himalajów, zaułki miast tropikalnych, świątynie brahmanów, to była tylko dekoracja olbrzymiego dramatu, w którym rolę protagonisty grał nie Indus i nie Malajczyk, lecz człowiek białej rasy, o jasnych oczach i myśli i woli, sługa i przedstawiciel potężnego Imperium. W Polaku z końca XIX wieku obrazy tej potęgi budziły coś więcej niż tęsknotę do egzotyzmu. Genialny pisarz był nie tylko wielkim artystą. Był angielskim mężem stanu. Pouczał swój naród o znaczeniu tego ‘dziedzicznego instynktu ciągłości‘, który według własnych jego słów jest istotą uczuć narodowych .
I oto dlaczego, wchodząc na schody gościnnego domu, przejęty byłem uroczystym podziwem dla Kiplinga, a także uczuciem własnego żrącego poniżenia. Byłem rodakiem angielskiego patrioty ,Josepha Conrada. W czasach, gdy Polska nie miała własnego państwa, ten człowiek oznajmił światu, że Polak nie ma własnej ojczyzny.
Pani domu przedstawiła mnie swemu ojcu jako szczerego wielbiciela, ja zaś wyznałem, że istotnie dziełu jego przypisuję wielkie i nie tylko literackie znaczenie. Zawiązała się rozmowa, która niebawem zeszła na Conrada.
Rzecz prosta, że przez cały dzień autor Kima nie schodził mi z myśli. Czekając zmierzchu wspominałem te dawne czasy, gdy Kipling wraz z Lottim otwierali nam dalekie, egzotyczne światy, budząc w nas niepokojące rozdźwięki z naszą szarą, europejską, polską rzeczywistością. Ale podczas gdy francuski autor przesuwał nam przed oczami barwną panoramę, z której przemawiała tylko jego własna monotonnie melancholijna dusza, Kipling poruszał w nas inne, głębsze i żywotniejsze uczucia.
Jego świat dżungli i śnieżnych Himalajów, zaułki miast tropikalnych, świątynie brahmanów, to była tylko dekoracja olbrzymiego dramatu, w którym rolę protagonisty grał nie Indus i nie Malajczyk, lecz człowiek białej rasy, o jasnych oczach i myśli i woli, sługa i przedstawiciel potężnego Imperium. W Polaku z końca XIX wieku obrazy tej potęgi budziły coś więcej niż tęsknotę do egzotyzmu. Genialny pisarz był nie tylko wielkim artystą. Był angielskim mężem stanu. Pouczał swój naród o znaczeniu tego ‘dziedzicznego instynktu ciągłości‘, który według własnych jego słów jest istotą uczuć narodowych .
I oto dlaczego, wchodząc na schody gościnnego domu, przejęty byłem uroczystym podziwem dla Kiplinga, a także uczuciem własnego żrącego poniżenia. Byłem rodakiem angielskiego patrioty ,Josepha Conrada. W czasach, gdy Polska nie miała własnego państwa, ten człowiek oznajmił światu, że Polak nie ma własnej ojczyzny.
Pani domu przedstawiła mnie swemu ojcu jako szczerego wielbiciela, ja zaś wyznałem, że istotnie dziełu jego przypisuję wielkie i nie tylko literackie znaczenie. Zawiązała się rozmowa, która niebawem zeszła na Conrada.
Kipling mówił ze spokojnym ożywieniem. Uderzała mnie wielkoduszność, z jaką podnosił i roztrząsał niezwykły talent, zaćmiewający ostatnie lata jego własnej twórczości.
Zaczął od znanych uwag o języku i stylu Conrada „ Gdy mówił po angielsku”- zauważył –„trudno było czasem go zrozumieć, ale z piórem w ręku był pierwszy pomiędzy nami “With a pen in his hand he was first amongst us”.
Czytając jego powieści nieraz dziwił się, skąd ten cudzoziemiec wziął jakiś zwrot, jakieś zestawienie słów, nigdzie poprzednio nie spotykane, a nie tylko oddające znakomicie nową myśl, lecz przy tym na wskroś angielskie. Była to zdaniem Kiplinga wprost jakaś "substitution of his former personality", zastąpienie pierwotnej jego osobowości przez drugą. Ale tylko w tym jednym zakresie języka.
Duchowo bowiem, według jego przekonania, Conrad nie miał w sobie nic angielskiego. "Czytając go" – mówił – "mam zawsze wrażenie, że czytam doskonałe tłumaczenie obcego pisarza".
I Kipling wyjaśnił tę myśl, która tak dziwnie godziła się z wrażeniami niejednego z polskich czytelników. Według jego mniemania, poza ogromnym talentem i techniką nieporównaną, Conrad pociągał angielskich czytelników właśnie tą egzotycznością swego ducha. W każdym przeciętnym Angliku tai się kompleks uczuciowości przytłumionej przez purytańską kulturę. Conrad wyzwalał te przytłumienia. Postacie jego, wyrysowane po mistrzowsku i zrozumiałe dla angielskiego czytelnika, maja temperaturę uczuć wyższą o kilka kresek niż angielska normalna. W natężeniu tym figury Conrada dochodzą zwykle do szczytu wzruszenia, "to the pitch of emotion", ale ponieważ stopniowanie przeprowadzone jest znakomicie przed oczami samego czytelnika, przeto i on ulega niezwykłemu dla siebie spotęgowaniu uczuć i z rumieńcem na twarzy, "getting red in the face", przeżywa wrażenia dotychczas sobie nieznane.
"Czy zwrócił pan uwagę – ciągnął Kipling- na niezliczone u Conrada typy ludzi opanowanych jedną myślą lub jednym uczuciem? Czy zauważył pan, do jakiego napięcia dochodzi u niego szczególnie uczucie leku i przerażenia? Ten człowiek musiał sam wyczuwać zmory okropne. I miłość także w jego twórczości jest najbardziej romantyczną, jaka można sobie wyobrazić. Czytelnik angielski, zimny na pozór, przepada za tą szczerą egzaltacją, tak jak każdy Anglik przepada za romantyczną muzyką Chopina."
Słuchałem, uderzony tym porównaniem. Kipling nie znał polskiej poezji słowa, ale znał największego z polskich poetów dźwięku.
Poza tym także nie angielskim jest świat moralny Conrada. W piśmiennictwie angielskim, mówił, znaleźć można oczywiście wszystko, zwłaszcza dziś, gdy pisarze gonią za oryginalnością. Ale Conrad był szczery. W powieści, którą cenił najwyżej spośród swoich utworów i która istotnie jest arcydziełem w „Murzynie z załogi Narcyza”, znajdujemy nastroje obce naszemu społeczeństwu. Jakkolwiek Conrad nienawidził Moskwy i nie cierpiał rosyjskich pisarzy, to jednak w tym utworze podobniejszy jest do Rosjan niż do Anglików. Jego „czysto ludzki” stosunek do tego murzyna, nie odpowiada angielskiej duchowości, która bywa chrześcijańską, ale nie jest „humanitarną”…Tę książkę mógłby napisać Maksym Gorki, gdyby miał talent Conrada.
Ta obcość duchowa Conrada występuje jeszcze wyraźniej w innej jego powieści, równie doskonałej pod względem artyzmu, w Lordzie Jimie. Już w samym swym założeniu powieść ta ma coś wybitnie nie angielskiego. Przede wszystkim należy zauważyć, że założeniem tym nie jest bynajmniej, jak niektórzy twierdzą, dramat wewnętrzny człowieka, winnego występku i doznającego wyrzutów sumienia.
Temat istotny powieści stanowi pytanie, czy człowiek jest odpowiedzialny za swe czyny czy też nie jest. Conrad wyraża zdanie, że w pewnych okolicznościach odpowiedzialność ta może być zmniejszona do takiego stopnia, że niemal przestaje istnieć.
Niewątpliwie
Conrad ma słuszność. W poszczególnych wypadkach tak jest
rzeczywiście. "Wszelako
– mówił
Kipling -
nie radziłbym Conradowi wystąpić z taką tezą wobec pierwszego
lepszego angielskiego jury,
które jak dotychczas zachowuje nasze stare anglosaskie przekonanie,
że każdy ponosi odpowiedzialność za własne postępki."
Jan
Perłowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.