Wracając do postaci Maksymiliana
Kolbego – człowieka i katolika pewnej formacji – to przyznaję,
że był mi zawsze stosunkowo obcy, natomiast wyzwanie, jakim było
oddanie przez niego życia, prześladuje mnie od młodości. Czy
nasze przekonanie o własnej uczciwości nie wynika wyłącznie z
tego, że nie stanęliśmy przed ciężką próbą? Czy możemy
kiedykolwiek powiedzieć: do tego nie jestem zdolny, tego bym nigdy
nie zrobił – jeśli nie sprawdzimy empirycznie, jak się
odkształcamy pod ciśnieniem? Kiedy robię rachunek sumienia z mojej
publicznej postawy w latach siedemdziesiątych, mam wrażenie, że
wyszedłem bez szwanku. Nie udzieliłem żadnego wywiadu, którego
musiałbym się dzisiaj wstydzić, nie wziąłem udziału w
działaniach, które dziś osądziłbym jako nieetyczne – wszystko
to jest tytułem do chwały. Nie boję się żadnych teczek, bo
uniknąłem współpracy z bezpieką. Jeszcze w szkole filmowej,
indagowany na okoliczność zagranicznych kolegów studentów,
nauczony przez bardziej doświadczonych, nie upierałem się przy
zasadzie, że nie będę donosił, tylko zapowiadałem, że nie
dotrzymam tajemnicy i rozgadam, bo takie jest moje powołanie
artysty, który z zawodu opowiada. Jeśli w moim bilansie lat
siedemdziesiątych dostrzegam coś wstydliwego, to milczenie. Nie
podpisałem żadnych zbiorowych protestów, choćby w tak ewidentnej
sprawie jak wewnętrzne zesłanie Sacharowa. W sprawie konstytucji z
jezuickim sprytem, zamiast podpisywać prawnie zakazany protest
zbiorowy, napisałem własny – ryzykowałem niewiele, ale
informowałem władze, że nie mogą na mnie liczyć. Czy to było
dosyć? Znacznie więcej ryzkowałbym, przystępując otwarcie do
ruchu oporu. Musiałbym zrezygnować z mojej sztuki – filmów nie
można robić do szuflady. Tak więc wydaje mi się, że mogę
ubiegać się o świadectwo moralności czy dobrego sprawowania – w
wymiarze społecznym na pewno. A w wymiarze metafizycznym? Czy
kiedykolwiek byłbym w stanie oddać życie za drugiego człowieka?
Albo nie życie, ale zdrowie; jeden organ, bez którego można
przeżyć – choćby nerkę. A majątek? A choćby wygodę? Jakim
prawem uważam, że moja sztuka była więcej warta niż jeden gest w
obronie sprawiedliwości i prawdy?
Nie ma łatwych rozgrzeszeń i łatwych
odpowiedzi. Człowiek jest niewiadomą, a sumienie, w moim
przekonaniu, jest narzędziem, które nie wystarcza, by zasłużyć
na wieczne zbawienie, jeśli mówić po chrześcijańsku, czy być po
prostu uczciwym człowiekiem. Do tego potrzebna jest Łaska – jak
ją nazwać po laicku, nie wiem – ale właśnie jej mogę
zawdzięczać, że nie postawiono mnie jeszcze przed wyborem ponad
moje siły.
Zanussi, Pora umierać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.