niedziela, 9 lutego 2014

Sumienie jest narzędziem, które nie wystarcza, by zasłużyć na wieczne zbawienie


Wracając do postaci Maksymiliana Kolbego – człowieka i katolika pewnej formacji – to przyznaję, że był mi zawsze stosunkowo obcy, natomiast wyzwanie, jakim było oddanie przez niego życia, prześladuje mnie od młodości. Czy nasze przekonanie o własnej uczciwości nie wynika wyłącznie z tego, że nie stanęliśmy przed ciężką próbą? Czy możemy kiedykolwiek powiedzieć: do tego nie jestem zdolny, tego bym nigdy nie zrobił – jeśli nie sprawdzimy empirycznie, jak się odkształcamy pod ciśnieniem? Kiedy robię rachunek sumienia z mojej publicznej postawy w latach siedemdziesiątych, mam wrażenie, że wyszedłem bez szwanku. Nie udzieliłem żadnego wywiadu, którego musiałbym się dzisiaj wstydzić, nie wziąłem udziału w działaniach, które dziś osądziłbym jako nieetyczne – wszystko to jest tytułem do chwały. Nie boję się żadnych teczek, bo uniknąłem współpracy z bezpieką. Jeszcze w szkole filmowej, indagowany na okoliczność zagranicznych kolegów studentów, nauczony przez bardziej doświadczonych, nie upierałem się przy zasadzie, że nie będę donosił, tylko zapowiadałem, że nie dotrzymam tajemnicy i rozgadam, bo takie jest moje powołanie artysty, który z zawodu opowiada. Jeśli w moim bilansie lat siedemdziesiątych dostrzegam coś wstydliwego, to milczenie. Nie podpisałem żadnych zbiorowych protestów, choćby w tak ewidentnej sprawie jak wewnętrzne zesłanie Sacharowa. W sprawie konstytucji z jezuickim sprytem, zamiast podpisywać prawnie zakazany protest zbiorowy, napisałem własny – ryzykowałem niewiele, ale informowałem władze, że nie mogą na mnie liczyć. Czy to było dosyć? Znacznie więcej ryzkowałbym, przystępując otwarcie do ruchu oporu. Musiałbym zrezygnować z mojej sztuki – filmów nie można robić do szuflady. Tak więc wydaje mi się, że mogę ubiegać się o świadectwo moralności czy dobrego sprawowania – w wymiarze społecznym na pewno. A w wymiarze metafizycznym? Czy kiedykolwiek byłbym w stanie oddać życie za drugiego człowieka? Albo nie życie, ale zdrowie; jeden organ, bez którego można przeżyć – choćby nerkę. A majątek? A choćby wygodę? Jakim prawem uważam, że moja sztuka była więcej warta niż jeden gest w obronie sprawiedliwości i prawdy?

Nie ma łatwych rozgrzeszeń i łatwych odpowiedzi. Człowiek jest niewiadomą, a sumienie, w moim przekonaniu, jest narzędziem, które nie wystarcza, by zasłużyć na wieczne zbawienie, jeśli mówić po chrześcijańsku, czy być po prostu uczciwym człowiekiem. Do tego potrzebna jest Łaska – jak ją nazwać po laicku, nie wiem – ale właśnie jej mogę zawdzięczać, że nie postawiono mnie jeszcze przed wyborem ponad moje siły.

Zanussi, Pora umierać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.