Po wspomnianej awanturze wokół moich
„Barw ochronnych” nakręciłem film pod tytułem „Spirala”,
którego scenariusz wydawał mi się najbardziej neutralny spośród
wszystkich tematów, jakie miałem wtedy w szufladzie. „Spirala”
jest opowieścią o człowieku, który choruje na raka i chce zadać
sobie śmierć, idąc samotnie w góry. Wbrew własnej woli zostaje
odratowany tylko po to, by przeżyć długotrwałą agonię w
szpitalu. Sam pomysł zasadzał się na jakiejś historii zasłyszanej
w czasach, kiedy trochę chodziłem po górach. Temat wydawał mi się
zupełnie bezkonfliktowy. Jak się okazało, byłem w błędzie.
Liczyłem, że przeprowadzę coś na
kształt dowodu, który w matematyce nazywa się reduc tio ad
absurdum, czyli sprowadzeniem do niedorzeczności. Chciałem
udowodnić, że laicka postawa wobec śmierci może być heroiczna –
tak zapamiętałem bohaterów Camusa – ale zawsze niesie ze sobą
tragizm, jakim jest brak nadziei. Myślę, że to właśnie wyraziłem
w filmie. Mój protektor, czyli minister, który pozwolił na
realizację, nie żył, kinematografią zajmował się pan Loranc.
Inteligentny, wykształcony i, jak to się wtedy nazywało, ze wszech
miar „sprawdzony” towarzysz, który dostrzegł, że moja
„Spirala” może nie być tak niewinnie przyjęta, jak to sobie
wyobrażał jego poprzednik w ministerstwie; stąd sugestia, aby
przed premierą film otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Ateistów i
Wolnomyślicieli czy też ich pisma „Argumenty”. Zostałem
wezwany na rozmowę i szczegółowo poinformowany, że taką nagrodę
otrzymam i że dla dobra filmu i mojej własnej przyszłości będzie
lepiej, jeśli ją przyjmę bez komentarzy. Tak się też stało.
„Spirala” została potraktowana jak
kiedyś „Śmierć prowincjała”; pokazana w Cannes, zyskała
wyróżnienie ekumenicznego jury złożonego z katolików i
protestantów. Gdy w Moskwie jeździłem z tym filmem na spotkania
autorskie, zostałem otwarcie zaatakowany za ideologiczne odchylenie.
Kiedy próbowałem protestować, twierdząc, że film jest zupełnie
nie wyznaniowy, rozmawiający ze mną przenikliwy partyjny krytyk
wyraził myśl, która mocno zapadła mi w pamięć. Była ona
następująca: „Temat śmierci jest tematem niewłaściwym, u nas,
w Rosji, myśląc o śmierci, wraca się do religii. Może na
Zachodzie laickość zaszła tak daleko, że śmierć nie wywołuje w
ludziach takich skojarzeń, ale w Rosji, gdy się mówi o śmierci,
to się przywołuje myśl o Bogu”.
Sam komentarz wydał mi się bardzo
interesujący i twórczy, ale praktyczne konsekwencje były przykre;
przerwano moje spotkania, a ostatnie, w moskiewskim WGlK-u, nie
zostało wprawdzie odwołane, ale usunięto studentów i film
oglądała tylko kadra starych wykładowców, od których uzyskałem
wiele ideologicznych pouczeń. Przez następne dziesięć lat nie
miałem już możliwości kontaktów z radziecką publicznością.
Kiedy mi się to wreszcie udało, gorbaczowowska Rosja była już
zupełnie innym krajem.
Zanussi, Pora umierać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.