niedziela, 2 marca 2014

Jak wielu ćwiczy swoje ciało, jak niewielu zaś rozwija wrodzone zdolności duchowe


LXXX
Seneka pozdrawia swego Lucyliusza.

Że dziś mam cały dzień wolny dla siebie, nie jest to zasługa moja, ale teatru, który zwabił wszystkich natrętów na zawody piłkarskie. Nikt się do mnie nie wdziera i nikt nie wikła mej myśli, która w swojej pewności siebie idzie naprzód z większą odwagą. Nie zaskrzypią znienacka drzwi i nie podniesie się zasłona: mogę spokojnie kroczyć dalej, co wszak potrzebniejsze jest temu, kto chadza sam i trzyma się swej własnej drogi. Nie wstępuję więc w ślady poprzedników? Owszem, lecz pozwalam sobie też wynajdywać coś całkiem nowego, zmieniać coś niecoś i opuszczać.

Nie jestem ich niewolnikiem, a tylko pozostaję w zgodzie z nimi. Użyłem jednak zbyt daleko idących słów, gdym obiecywał sobie ciszę i nie zakłócaną przez nikogo samotność. Oto dochodzi mnie ze stadionu bardzo głośna wrzawa, która wprawdzie nie wytraca mnie ze stanu skupienia, lecz zwraca moją uwagę na tę właśnie okoliczność. Rozważam sam ze sobą, jak wielu ćwiczy swoje ciało, jak niewielu zaś rozwija wrodzone zdolności duchowe; jak ogromny tłum zbiega się na niewymyślne przedstawienia i igrzyska, a jaka pustka panuje wokół nauk i sztuk pięknych; jak nierozwinięci duchowo są ci, których ramiona i barki budzą w nas podziw. Przede wszystkim zaś myślę o tym, że jeśli ciało można ćwiczeniami doprowadzić do takiego hartu, iż znosi zarówno uderzenia pięścią, jak i kopnięcia niejednego człowieka, iż niektórzy spędzają dzień wytrzymując największy skwar słońca pośród najbardziej duszącej kurzawy i ociekając krwią, to o ileż łatwiej można tak zahartować ducha, aby z niezłomnym męstwem przyjmował ciosy fortuny, aby poniżony i zdeptany znów się podnosił. Bo ciało, by mieć siłę, potrzebuje wielu rzeczy. Duch zaś zdobywa moc sam z siebie, sam się pożywia i sam się ćwiczy. Tamtym potrzeba wiele pokarmu, wiele napoju, wiele oliwy, a wreszcie długotrwałej pracy; tobie cnota dostanie się bez żadnego sprzętu i bez nakładów. Wszystko, co może cię uczynić cnotliwym, jest w tobie. Bo i czegóż ci trzeba, żebyś był cnotliwy? Chcieć tego. A czyż możesz chcieć czegoś lepszego jak wyrwania się z tej niewoli, która wszystkich uciska, a z której wyzwolić się wszelkimi sposobami usiłują nawet najpośledniejszego gatunku niewolnicy, choćby już w tym nikczemnym stanie przyszli na świat? Za wolność oddają swe oszczędności, które uzbierali oszukując własny żołądek. A ty nie zechcesz zdobyć wolności za jakąś tam drobną cenę, ty, który uważasz się za wolnourodzonego? Po cóż spoglądasz na swą kasę? Tego kupić nie możesz. Przecież do spisu osób wyzwolonych wciągana bywa tylko czcza nazwa wolności, której w rzeczywistości nie mają ani ci, co ją kupili, ani ci, co sprzedali. Winieneś sam sobie udzielić tego dobra i żądać go od siebie. Wyzwól się najpierw ze strachu przed śmiercią: to on obarcza nas jarzmem. Następnie uwolnij się od bojaźni ubóstwa. Jeśli chcesz się przekonać, że nie ma w nim zgoła nic złego, porównaj wyraz twarzy ludzi ubogich i bogatych: biedny śmieje się częściej i szczerzej. W głębi jego serca nie ma żadnego niepokoju. Jeśli nawet zdarzy się jakaś troska, przechodzi niby lekki obłok.

Natomiast u tych, których zowią szczęśliwymi, wesołość jest fałszywa, a smutek nieustannie jątrzący się i z całą pewnością tym cięższy, że częstokroć nie mogą oni otwarcie występować jako nieszczęśliwi, lecz wśród udręczeń, gryzących ich w samo serce, muszą udawać szczęśliwców. Powinienem używać tego przykładu nieco częściej, bo żaden inny nie wyraża lepiej dramatu żywota ludzkiego, dramatu, który wyznacza nam tak nieudolnie odgrywane przez nas role. Ten, co butnie występuje na scenie i hardo zadarłszy głowę powiada:

Otom władcą Argosu. To Pelops dał mi królestwa,
Które od Hellespontu tudzież od Morza Jońskiego
Ciągną się aż do Istmu,

w rzeczywistości jest niewolnikiem, otrzymującym tytułem wynagrodzenia pięć miar zboża i pięć denarów. Tamten, który pełen pychy, zuchwalstwa i dumy wywołanej poczuciem swoich sił mówi:

Dajże spokój, o Menelausie, bo inaczej
Padniesz od tej mojej prawicy,

dostaje dzienne wyżywienie i sypia pod nędznym łachmanem. Możesz to samo rzec o wszystkich tych pieszczochach, których lektyka wynosi nad głowy innych ludzi i ponad zwykły tłum: szczęśliwość ich wszystkich,— to tylko maska. Zedrzyj ją z nich, a okażą się godni pożałowania. Mając zamiar kupić sobie konia, każesz go rozsiodłać; kupując niewolnika, polecasz ściągnąć zeń odzież, by nie ukrywała czasami jakichś ułomności fizycznych. A o człowieku wydajesz sąd, gdy jest osłonięty? Handlarze niewolników starają się wszystko to, co może się w nich nie podobać, schować pod jakimś upiększeniem. Dla kupujących więc podejrzane są same tego rodzaju ozdoby: gdybyś dostrzegł przewiązaną goleń lub przewiązane ramię, rozkazałbyś zdjąć tę przewiązkę i pokazać ci nagie ciało. Czy widzisz owego scytyjskiego lub sarmackiego króla przystrojonego w odznakę swojej godności na głowie? Jeśli chcesz go należycie ocenić i poznać dokładnie, co zacz jest, zdejm mu przepaskę, a zobaczysz, że ukrywa się pod nią wiele złego. Lecz po cóż mówię tu o innych? Jeśli chcesz dojść swej własnej wartości, odsuń na bok pieniądze, dom i godność, a rozpatrz się jeno w swym wnętrzu. Bo obecnie znajomość siebie opierasz na słowach innych ludzi.

Bądź zdrów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.