wtorek, 11 marca 2014

Genet: Ręka ma pchnęła owoc rozpaczy w rozwarty pysk występku


Jean Genet, złodziej i homoseksualista, potrafił — z niewielką pomocą grupki przyjaciół — przemienił swoje drobne wady charakteru w literacką grę i dzięki temu został prawie świętym. Kanonizacji dokonał Jean-Pauł Sartre osobiście i napisał gigantyczną książkę. Mały wielki człowiek, czyli Sartre, napisał zwariowaną rozprawę o złodziejaszku, znakomicie władającym francuszczyzną. Bowiem we Francji na literacki sukces mogą liczyć wyłącznie osoby, które poznały wszelkie zawiłości składni oraz ortografii mowy Racine'a i Moliera. Ponadto warto być draniem i w odpowiednim czasie sympatyzować z czerwonymi. Albo z Czarnymi Panterami, Frakcją Czerwonej Armii lub terrorystami z OWP.

Jean Genet popierał z całego serca zarówno Pantery, jak i Arabów, bowiem doszedł do wniosku, że to bardzo piękni chłopcy. Wyznał jednocześnie z żalem, że z żadnym z przystojnych bojowników o wyzwolenie Palestyny nie udało mu się spędzić nocy.

Dzieje sukcesu Geneta we Francji powinni studiować wszyscy specjaliści od reklamy i od promocji literatury, w celu zapoznania się z trudną sztuką żonglerki wartościami. Bo z Genetem było tak — pierwszy swój poemat, Skazanego na śmierć, wydał mu w roku 1942 w nakładzie stu egzemplarzy drukarz, zajmujący się produkcją fałszywych kartek żywnościowych. Świetny punkt zaczepienia dla mitologicznej nitki oszustwa, którego oczywiście Genet nie przegapił. Napisał później francuszczyzną jak cymbał brzmiącą: „Ręka ma pchnęła owoc rozpaczy w rozwarty pysk występku”.

W latach 1943 — 1947 Jean Genet opublikował pięć podstawowych swych powieści. Wszystkie wydano anonimowo, z wyjątkiem Cudu róży, ponieważ wydawcy, podobnie jak osiemnastowieczni edytorzy libertyńskich i pornograficznych płodów, obawiali się biczyka obyczajowej cenzury. I dlatego na trzech tomach widniała formuła od dawna znacząca we Francji utwory zakazane: „Tylko dla amatorów”.

Dzieło Geneta ukazało się zatem poza oficjalnym obiegiem i właśnie dlatego — po pewnym czasie — z biciem werbli podbiło rynek. Jean Genet przeskoczył wdzięcznym krokiem od podziemia do Dzieł wszystkich u Gallimarda. Siłą napędową sukcesu stał się gigantyczny snobizm bywalców „Deux Ma-gots”, złe skłonności autora i nade wszystko jego wiedza o języku. Genet wyznał po latach, że jak się jest złodziejem i pedałem siedzącym pod celą, to należy przynajmniej mówić i pisać lepiej od innych. Tym sposobem Jean Genet udowodnił niezbicie, że słowo jest czynu testamentem.

Dzisiaj już wiemy, że Notre-Dame-des-Fleurs opublikował anonimowo Robert Denoel dzięki Jeanowi Cocteau, który pokochał Geneta miłością czystą od pierwszego niemal wejrzenia i dwukrotnie wyciągnął go z pudła. Po raz pierwszy — gdy Genet podwędził portfel z damskiej torebki. Po raz drugi — gdy starał się wynieść za pazuchą tomik Sagesse Verlaine'a. Cocteau napisał do trybunału, że Genet co prawda kradnie, ale za to cudownie pisze. Sędzia Patouillard tak bardzo nie (chciał wyjść na drobnego burżuja, że uniewinnił Geneta, chociaż — jako recydywistę — winien zapudłować na kilka latek. Pompes funebres wytłoczył w dziewięćdziesięciu pięciu egzemplarzach Gallimard, i to wystarczyło, by przyjaciele Cocteau zapoznali się z dziełem i odpowiednio zachwycili. Dziennik złodzieja wydał zaś Albert Skira w Szwajcarii. Kerela z Brestu — znowu Gallimard.

W tej sytuacji dzieło Geneta sprzedawane, a raczej rozdawane pod obrusem, musiało w chwale wyskoczyć na agorę. Gallimard postanowił od razu tłoczyć Dzieła wszystkie, bo w paryskich salonach stwierdzono, że powieści złodzieja czytane z niezdrowymi wypiekami na jagodach — to największe osiągnięcie literatury francuskiej od czasów Wiktora Hugo. Więc Genet dostąpił transfiguracji. Od niebytu do przebytu, od austerii do aureoli. Dzieło prosto z pierdla trafiło do Panteonu.

Gallimard podjął strategiczną decyzję w roku 1951 i zwrócił się do największej swej gwiazdy z prośbą o napisanie przedmowy. Największą gwiazdą był Jean-Pauł Sartre. Sartre przyjął zamówienie, zamknął się w gabinecie, łykał amfetaminę i wypalał setki gitanów, by po kilku miesiącach położyć na biurku przerażonego Gallimarda rękopis liczący ponad sześćset kartek drobnego pisma. Sartre zamiast przedmowy popełnił rodzaj autobiografii zatytułowanej Święty Genet. Komediant i męczennik.

Gallimard nie miał wyboru. Pierwszy tom Dzieł wszystkich Geneta zawiera tylko i wyłącznie przedmowę Sartre'a. Z właściwą sobie maestrią Sartre udowodnił, że Genet, tęskniąc do świętości, zamienia cudownie Zło na Dobro, a za oręż w walce z imperializmem służą mu homoseksualizm, onanizm, i złodziejstwo, tak pięknie oddane w słowach. Tak oto Sartre ujrzał Geneta jako stół z powyłamywanymi nogami. Porównując go do św. Jana od Krzyża i do św. Teresy z Avilla, przeciwstawił skarlałej moralności klas posiadających czysty zew grzechu obmytego ze zmazy.

Sartre był realistą i doszedł do wniosku, że skoro prawdziwa rewolucja się nad Sekwaną nigdy nie powiedzie, to warto chociaż zdobyć Pałac Zimowy języka.

W gruncie rzeczy Sartre mianował Geneta Trockim ecriture. Od tego czasu dzieło artysty sprzedaje się we Francji świetnie i budzi równie silne wzruszenia pośród wykwintnej młodzi, jak w 1815 Kozacy na Polach Elizejskich pośród panien służących.

Krzysztof Rutkowski
Paryskie Pasaże

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.