wtorek, 18 marca 2014

Leopardi: Pierwsza miłość


Dzień przypominam pierwszej mej niedoli,
Gdym pierwszą poczuł miłość i syknąłem...
Jeśli to miłość ma być, jakże boli!
I ja, z tem wiecznie pochylonem czołem
Spojrzałem na nią, co przyjęła w gości
Serce me, i być mogła mu aniołem.
0 jakże źle mną rządziłaś, miłości!
Czemu uczucie tak lubej natury
Wiodło tęsknicy tyle i żałości ?
Czemu nie czysty, jasny ja k lazury,
Ale się w serce czar ten boski wkradał
Pośród boleści i pośród tortury?
Powiedz mi myśli, jaki cię napadał
Lęk wynurzony z myśli w tym momencie
Rozkoszy, że cię nagle ból owładał?
Myśli w śródnocnych zeszłej mar poczęcie,
Gdy wszechstworzenie spało ukojone
Ciszą na ziemi i na firmamencie,—
Że niespokojne, nędzne, przelęknione
Tłukłoś w mej piersi wnętrze, ja k kowadło,
W którą-bądź łoża rzuciłem się stronę;
1 gdy znękany, smutny, z twarzą zbladła
Snem chciałem oczy ukoić febryczne,
Rozmajaczenie nerwów sen mi kradło.
A w cieniach widmo jawiło się śliczne,
Na które oczy moje z pod zbolałych
Patrzyły powiek. Jakie chaotyczne
Pełzły mi wtedy po członkach omdlałych
Ale lubieżne i rozkoszne mary;
Ile rozpierzchłych, niechwytnych, nieśmiałych
Myśli się snuło! Tak gdy przez konary
Wiatr zaszeleszcze prastarego boru,
Długo w nich szumią niewyraźne gwary. -
A gdym bezsilny zaprzestał oporu,
Ktoć doniósł, serce, że już ta, dla której '
Bijesz, ujeżdża z ojcowskiego dworu?
Nie wprzód miłosne poczułem tortury,
Aż wiatr, co w piersi mojej tę ogniową
Wzdął łunę, precz uleciał lekkopióry.
Żeby mi jedno rzekli byli słowo L.
A już przed gankiem czekające konie
Uwieść ją, ziemię grzebały podkową.
Ja cichy, zlękły stałem na balkonie
I próżno w ciemność prężyłem źrenice
I wytężałem wzrok ku owej stronie,
Czy choć jednego słowa nie zachwycę,
Głos jej na serce nie spuści mi rosy
Gdy mi odbiera raj. Wj pustą ulice
Mieszczańskich rozmów doszły mię odgłosy:
Cierpnąłem nagle, jakby mrozem ścięty,
Serce mi jak młot zadawało ciosy.
Gdym w końcu schwytał głosu jej zaklęty
W moc czarodziejską dźwięk, i kiedy cwałem
Puszczonych koni doszły mię tętenty
I gdy zostałem sam,—drgający ciałem
W łóżka cisnąłem się kąt w tej katuszy
I serce ręką ścisnąwszy, jęczałem.
A potem ciężko, ja k bydlę bez duszy
Po pustej izbie nogi włócząc chore —
„Jest-że co jeszcze”— pytam—„co mię wzruszy
I każdym razem czułem wspomnień zmorę
Jak pierś mą gryzła, ledwo mi zadzwonił
Taki głos, błysła twarz jak w owe porę.
I długo ból ten odetchnąć mi bronił
Siekąc ja k chłodny deszcz siecze w dolinie
Gdy się złośliwie na pola wyronił.
Jeszczem cię nie znał, chłopcze, w tej godzinie,
Innych mieszkańcze światów niełaskawy,
Gdym pierwszych zaznał żarów—Kupidynie!
Już ja unikam uciechy i wrzawy
Gwiazd niemych rzeszy, zorzy, co się śmiała
Dawniej tak mile; zieleni, murawy;
Już mię przestaje kusić nawet chwała,
Którą kochałem przedtem najgoręcej...
W piersi mej jedna piękność zamieszkała.
Już mię najmilszych widok ksiąg nie nęci
I nadaremnym zda się trud codzienny,
Próżnemi wszystkie wydają się chęci.
Jakże od siebie stałem się odmienny!
Wyparłem miłość miłości widziadłem
I pytam: Czemże jest nasz żywot senny?
Więc zatem w miłość samolubną wpadłem
I z sercem w wiecznej rozprawie na straży
Własnej boleści zrozpaczony siadłem.
Wzrok mój ku ziemi wbity, ni się waży
Wznieść, by go cudze nie zeszło wejrzenie;
Brzydkiej czy pięknej nienawistny twarzy;
I by się pod niem to cudne widzenie
Nie zamąciło, ja k się mąci łono
Wód, kiedy po nich przejdzie wiatru tchnienie.
I myśl mię ciśnie, żem uciechy pono
Nie zażył w pełni; więc serce mi pęka
W jad przemieniając uciechę minioną.
To znowu druga pierś mą dławi męka,
Zgryzoty kłując żądłem niespokojnym,
Że już wstyd serca mojego nie nęka.
Wam, o niebiosa, wara, duchom dostojnym
Przysięgam, że mię nie splamiła niska
Chuć nigdy, ogniem żem gorzał przystojnym.
Żyje uczucie to i ogień błyska
I trwa w mych myślach ta urocza postać,
Po której nic mię w świecie nie pozyska,
I z którą pragnę na wieki sam zostać.


Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.