Pustynia
stęskniona była za kontemplacją. Toteż wśród mnichów zaczęło
się szerzyć przekonanie, iż dusza, aby nie utracić kontaktu ze
„sprawami boskimi", powinna opuścić sferę myśli
zniewolonej przez materię i pogrążyć się w ekstazie
mistycznej. Abba Teonas, który w IV wieku żył schowany gdzieś
wśród słonych bagien, pewnego razu powiedział: „Ponieważ
odrywamy myśl od kontemplacji Boga, pokonują nas cielesne
namiętności". Znaleźli się tedy anachoreci, dla których
kontemplować znaczyło doznawać, a nawet wiedzieć — nie myśląc.
Prawdziwe zjednoczenie z Bogiem wymagało wprowadzenia się w stan, w
którym świadomość obywa się bez myśli, w każdym razie bez
myśli werbalnej, sama ekstaza była bowiem w gruncie rzeczy myślą
pozawerbalną. Każda myśl, ponieważ przywołana jest z naszej
własnej woli, przeszkadza nam w nawiązaniu łączności z Bogiem.
Sama w sobie jako fenomen jest wrogiem prawa Bożego, którego istotę
da się zresztą uchwycić tylko podczas przeżycia obecności Boga
bez udziału myśli. W tekście monastycznym pochodzącym chyba
z VI wieku, zatytułowanym Jak nalepy przebywać w celi i o
kontemplacji, czytamy: „Pytanie. Jak więc umysł powinien
odpędzać myśli? Odpowiedź. [...] Gdy myśl nachodzi duszę, i ona
w końcu po długiej walce zdoła ją zmóc, nadchodzi inna,
ogarniająca duszę. I tak dusza przez cały dzień zwalczając
myśli, nie ma czasu, by oddać się kontemplacji". Mało kto
uchwycił tak rzeczowo mechanizm powstawania antynomii między
ekstazą mistyczną a myśleniem.
Mnich powinien tedy pogrążyć swój umysł — niech tu padną
terminy mistyków średniowiecznych - w stanie „niewiedzy między
sobą a Bogiem", otulić się „obłokiem zapomnienia".
Najlepiej więc nie słuchać myśli, ponieważ przy najmniejszym
przyzwoleniu zrobi z duszą, co zechce. Na Pustyni lękano się
roztrząsań. Nawet teologicznych. Ceniono prostotę umysłu.
Niektórzy intelektualiści rzucali teologię, aby zająć się
upychaniem doświadczenia religijnego w aforyzmy i parabole. Lękano
się hermeneutyki tekstów objawionych. Abba Ammun powiedział:
„Jeśli nie możesz milczeć, mów o słowach starców, a nie o
Piśmie: niemało w tym bowiern niebezpieczeństw".
Gdyby
jakiś mnich znalazł się przez kilka chwil za grzbietem nieba, nie
potrafiłby przekazać swego przeżycia za pomocą myśli werbalnej,
wyrażanej w słowie, czy to wypowiadanym głośno, czy to jedynie
pomyślanym w głębi umysłu. Słowo rodzi się bowiem w ciele, w
materii, toteż nie potrafi oddać doświadczenia wykraczającego
poza doczesną rzeczywistość, jeśli takie doświadczenie jest nam
w ogóle dostępne.
Za:
Ryszard Przybylski, Pustelnicy i demony, Wydawnictwo ZNAK,
Kraków 1994
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.