my poznający, my sami samym sobie;
ma to słuszną przyczynę. Nie szukaliśmy siebie nigdy, – jakże
stać się miało, byśmy się kiedyś z n a l e ź l i? Słusznie
powiedziano: »gdzie jest wasz skarb, tam jest i serce wasze«; n a s
z skarb jest tam, gdzie stoją ule naszego poznania. Jako skrzydlaki
z urodzenia i duchowi zbieracze miodu, dążymy zawsze do tego,
troszczymy się z serca właściwie tylko o jedno – »by coś
przynieść do do- mu«. Co się poza tem tyczy życia, tak zwanych
»wydarzeń przeżytych«, – któż z nas bierze to choćby tylko
dość poważnie? Lub kto ma dość czasu na to? W tych rzeczach,
lękam się, byli- śmy zawsze »od rzeczy«: nie przykładamy tam
właśnie swego serca, ani nawet swego ucha! Raczej, jak jakiś boski
roztrzepaniec, lub w sobie zatopiony, któremu dzwon z całą siłą
wdzwonił właśnie w ucho dwanaście uderzeń południa, budzi się
nagle i pyta siebie »cóż to właściwie tu biło?« tak i my
niekiedy przecieramy sobie j u ż p o w s z y s t k i e m uszy i
pytamy, ogromnie zdumieni, ogromnie zmieszani, »cóżeśmy to
właściwie przeżyli?« co więcej: »czem j e s t e ś m y
właściwie?« i liczymy, już po wszystkiem, jak się rzekło, te
wszystkie dwanaście uderzeń swego wydarzenia przeżytego, swego
życia, swego i s t n i e n i a... ach! i przeliczamy się przytem...
Pozostajemy sobie z konieczności obcy, nie rozumiemy siebie, musimy
brać siebie za kogoś innego, dla nas pewnikiem jest po wszystkie
wieki: »Każdy jest samemu sobie najdalszy«, – względem siebie
nie jesteśmy wcale »poznającymi« ...
Z przedmowy do Z GENEALOGII MORALNOŚCI
przełożył Leopold Staff
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.