sobota, 16 listopada 2013

„Mnie tu nie ma"


Dla większości mnichów cela była jednak przede wszystkim próbą „człowieka wewnętrznego". Przestrzegano więc przed wyjściem z celi, ponieważ obawiano się, że w świecie, między ludźmi, nawet wśród braci, nawet w monasterze, próba ta może zostać raz na zawsze przerwana. Co prawda św. Antoni Eremita uważał, że przed złem świata chroni mnicha w jednakowej mierze i wędrowanie przez ziemię, i stałe życie w pustynnym eremie. Kiedy człowiek panuje nad swoim językiem, wędruje. Kiedy zaś wędruje przez świat, aby osiągnąć pobożność, bogobojnie przebywa w celi. Praca duchowa nad sobą, wielki cel mnicha, znosiła więc antynomię między celą a „błądzeniem bez sensu", jak niektórzy anachoreci nazywali węd­rowanie. Ale na Pustyni na ogół nie rozumiano tego paradoksu i potępiano bezlitośnie wędrowników, chociaż niektórzy Ojcowie ciągle przypominali, że zamiast Pana do celi może zapukać diabeł; że w końcu Bóg jest wszędzie, w celi i poza celą.

  Wielu mądrych starców przestrzegało więc mnichów, aby pod żadnym pozorem nie wychodzili z własnej celi, nawet jeśli mieściła się ona w klasztorze, a nie na pustkowiu. Pewien brat dręczony przez myśli, które domagały się, aby opuścił monaster, zwierzył się ze swej słabości ojcu duchowemu. Abba powiedział mu: „Idź, milcz i oddaj swoje ciało w zastaw celi swojej, pod warunkiem, że z niej nie wyjdziesz. A na myśli swoje nie zwracaj uwagi. Niech cię niepokoją, ile chcą, byłeś tylko nie ruszył ciała swego z celi". Inny brat zapytał swego starca: „Co mam robić, skoro moje myśli nie pozwalają mi przebywać w celi nawet przez godzinę?" I abba mu odpowiedział: „Synu, powróć do celi, zajmij się rękodziełem, módl się nieustannie do Pana, zrzuć dręczące cię myśli na Boga i nie pozwól, aby coś lub ktoś zwiódł cię i skłonił do porzucenia celi". Nawet jeśli ten ktoś będzie mówił, że samotność nie przyniosła ci żadnej duchowej korzyści, a tylko pozbawiła Stołu Pańskiego - nie wychodź z celi. Nawet jeśli z miłości do bliźniego zapragniesz być dobry - nie wychodź z celi. Abba Arseniusz, zanim gdzieś około roku 395 usłyszał głos Pustyni, był wychowawcą synów cesarza Teodozjusza Wielkiego i zajmował wysokie urzędy państwowe w Konstantynopolu. Cieszył się niezwykłym autorytetem wśród samot­ników, ponieważ zrezygnował z naprawdę wielkiej władzy i z ogromnych bogactw. Pewnemu mnichowi, który przyznał się, że nie jest już zdolny do zachowania postu i nie potrafi wziąć się do pracy, abba Arseniusz pozwolił pić, spać i byczyć się, ale zaklinał go, aby nie opuszczał celi.

  Wygląda więc na to, że największą próbą dla mnicha była jednak cela. Na początku próby niektórzy uważali, iż jest warownią broniącą mnicha przed światem. Abba Makary Egipski z IV wieku, który był jednym z założycieli wspólnot monastycznych w Sketis, ale przeżył 60 lat na Pustyni, osobowość ironiczna i trzeźwa, przestrzegał jednak naiwnych: „Nie wznoś murów, póki naprawdę nie wiesz, co umieścić w ich wnętrzu, a co zostawić poza nimi". Z monastycznego snu bowiem mnich dość szybko zamiast w warowni budził się na dnie lochu swej przerażonej duszy. Niektórzy z kolei, nawet bardzo już doświadczeni, traktowali celę jako własny grób. Abba Ammonas powiedział Pojmenowi:

„Pojmenie, jeszcze żyjesz? Idź, usiądź w swojej celi i wytłumacz sobie, że jesteś już pogrzebany od roku". Kiedy przyszli do niego jacyś kapłani, nie chciał nawet otworzyć ust, aby powiedzieć, że ich nie przyjmie. „To nie moja sprawa, bo ja umarłem, a zmarły nie mówi". W celi mieszka bowiem „żywy trup".

  Nieco później Pojmen jednak zrozumiał, że milczący mnich jednak „mówi". Mówi do siebie. Rozmawia ze sobą „w sercu swoim". Może przegnać rozmówców ze świata, ale przecież nie przegna rozmówcy szczególnie natrętnego: samego siebie. Obsesją „żywego trupa" jest bowiem mowa wewnętrzna i Gustaw z IV części Dziadów Mickiewicza, będący bądź co bądź również pustelnikiem, bardzo interesująco nam o tym opowiedział. Pojmen pouczał kiedyś Panuba [raczej Anuba, swego brata], którego zirytowało milczenie starca spokojnie znoszącego wrzaski kłótliwych mnichów: „Zapa­miętaj to sobie, bracie, w sercu swoim, że mnie tu nie ma". Ale Pojmen, dopóki żył, był tam, w celi, i spadał nieustannie w otchłań mowy wewnętrznej.

  Gdyby myśl mnicha w celi krążyła wokół tematów wyszczególnionych przez abba Ewagriusza, życie pustelnika nie byłoby może torturą. Ewagriusz Pontyjski, zanim wieszczy sen wygnał go do Egiptu, gdzie dzielił swój czas na życie ascetyczne w pustelni i na dysputy filozoficzne w Aleksandrii, przyjął lektorat z rąk Grzegorza z Nazjanzu. Diakonatu udzielił mu sam Bazyli Wielki. Brał też udział w I Soborze Konstantynopolitańskim (381) i zanosiło się, że w ówczesnym wielkim świecie zrobi niezwykłą karierę. Mając za sobą taką przeszłość, daleki od kultu niewykształconej prostoty, został intelektualistą Pustyni. Pewnego razu powiedział ów filozof: „Siedź w celi i skupiaj myśli". Ewagriusz kazał mnichowi skupiać swe myśli na dniu swojej śmierci, wyobrażając sobie martwe ciało, oczywiście własne, następnie na Sądzie Ostatecznym i piekle, rozpamiętując los tych, którzy się tam znaleźli, dalej na dniu swego zmartwychwstania i na nagrodzie, którą Pan przygotował dla sprawiedliwych. Ewagriusz był przekonany, że takie medytacje pozwolą mnichowi „uciec przed nieczystymi i szkodliwymi myślami". To znaczy przed myślami, które rodzą się w dialogu między Ja i Sobą. W oszałamiającym wodospadzie mowy wewnętrznej, który niesie mnicha, i podczas czuwania, i podczas snu, w głąb egzystencjalnego zniechęcenia, w „wielką ciemność wewnętrzną". Nawet abba Antoniego dopadło to doświadczenie.

  Istnieje pewien aforyzm, który przypisywano to bezimiennemu mnicho­wi, to abba Arseniuszowi zwanemu Rzymianinem, to w końcu samemu św. Antoniemu Eremicie. Taka wędrówka aforyzmu świadczyła o tym, że cieszył się on ogromnym poważaniem. I dzisiaj czyni wielkie wrażenie, ponieważ porusza dramat chrześcijanina, który ośmielił się uciec od zgiełku świata i został nagle sam na sam z własną myślą. Przy całym naszym ogłupieniu współczesną cywilizacją nie jest to bynajmniej dla nas sytuacja literacka czy baśniowa, jeśli tylko tchórzostwo nie rozmyło nam własnego „ja". To się nam zdarza, mimo że ze strachu robimy wszystko, aby uciec z celi własnego ciała. A po co to młodzież tłumnie biegnie na koncerty rockowe?

  Aforyzm, o którym mowa, przynosi obraz miejsca, w jakim znajduje się „ja" zapadające się w siebie. Mówi wyraźnie, że cela nie jest ani warownią, broniącą człowieka przed światem, ani grobem, w którym znalazł wreszcie spokój „żywy trup". „Cela mnicha - czytamy więc w aforyzmie - jest ognistym piecem Babilonu, miejscem trzech młodzianków, z którymi był Syn Boży". Samotnik zamykający się w celi wchodził tedy do pieca ognistego, wybudowanego przez Babilon, symbol stolicy Księcia Tego Świata, wroga Boga. Milczenie, odmęt mowy wewnętrznej, było więc próbą duszy. Bóg wydał Hioba na próbę Złemu Duchowi. Zamykając się w celi, mnich wydawał siebie świadomie, chociaż niekiedy nie bez naiwności, na próbę własnych myśli, równie niebezpiecznych i tajemniczych jak Zły Duch. Nie był bez szans, jeśli tylko w tym odmęcie ognia pojawiał się Chrystus. Jakiś starzec dokonał egzegezy tego aforyzmu. Był najwy­raźniej zwolennikiem figuratywnej interpretacji Starego Testamentu i Anioła Pańskiego, który „wyrzucił płomień ogniowy z pieca" (Dn 3, 49), miał za typ Jezusa: „Jak Ananiasz, Azariasz i Misael, wrzuceni w Babilonie do ognistego pieca, nie zostali spaleni ani strawieni przez płomienie, lecz wysłany anioł rozwiązał ich więzy i wydobył z ognia  (Nabuchodonozor nazwał aniołem Syna Bożego), tak dla niedoświadczonych braci żyjących w samotności, trudna jest na początku walka z namiętnościami, którą sprowadza na nich diabeł". Nic więc dziwnego, że później malowano ikony Chrystusa—Anioła.

 Mnich, który nie przeszedł przez ten ogień, przekształcał swoją celę w miejsce bezpłodne. Anachoreci gardzili ludźmi, którzy bezcześcili metafizykę miejsca. „Jeśli ktoś mieszka w jakimś miejscu i nie dobywa zeń właściwych mu płodów, to w końcu samo miejsce wygoni go precz, ponieważ nie dobył płodu, którego się domagało". Nie można było wyzbyć się goryczy samotności egzystencjalnej, jeśli się nie weszło w ten ogień. „Brat zapytał starca: »Abba, co mam robić? Wpadam w przygnębienie przebywając w swej celi samotnie«. Starzec odpowiedział: »To dlatego, żeś jeszcze nie dostrzegł ani zmartwychwstania, które mamy nadzieję osiągnąć, aniś nie zaznał jeszcze męczarni w niegasnącym ogniu. Gdybyś jej zaznał, to cierpiałbyś nie upadając na duchu. I wówczas nawet gdyby twoją celę wypełniły po brzegi robaki, stałbyś spokojnie pogrążony w nich aż po szyję«".

  Samotność tylko początkowo mogła wydawać się wybawieniem od dialogu, który czasem udręcza człowieka, kiedy żyje w stadzie. Mowa wewnętrzna nie jest jednak monologiem człowieka, który nagle zaczął żyć tak, jakby sam jeden pozostał na ziemi. Kiedy Arseniusz usłyszał w pałacu cesarskim głos mówiący: „Uciekaj od ludzi, a będziesz zbawiony", nie wiedział jeszcze, co go czeka, ponieważ uważał, że pustynia to otium filozofa, a cela to pracownia intelektualisty. Był przekonany, że samotność wyodrębnia myśl, co było słuszne, ale nie wiedział jeszcze, że kiedy przestanie „istnieć wśród innych", to zacznie spadać w potworną otchłań bez dna, we własną tożsamość, w „ja jestem", w to, że - jak pisał Kant -„jestem świadom samego siebie, nie taki, jakim się sobie przejawiam ani jaki jestem sam w sobie, lecz po prostu, że jestem". Arseniusz nie wiedział jeszcze, że samotność milczenia strąci go do przepaści, w której Ja przyzywa Mnie.

  „Stan egzystencjalny - pisze Hannah Arendt - w którym sam sobie dotrzymuję towarzystwa, nazywam samotnością i odróżniam go od osamot­nienia, w którym również jestem sam, lecz brak w nim oprócz towarzystwa innych   także   mego   własnego   towarzystwa.   [...]   Myślenie   -   podobnie, dodajmy, jak mowa wewnętrzna - biorąc rzecz egzystencjalnie, jest samotnością, lecz nie osamotnieniem; samotność jest ludzką sytuacją, w której człowiek sam sobie dotrzymuje towarzystwa". Milczenie mnicha nie groziło mu osamotnieniem. Mowa wewnętrzna sprawiała, że nie „brakowało mu siebie", jak zwykł był powiadać Karl Jaspers. Zamykając się w celi, miał jednak nadzieję, że pozbędzie się wielości, inności i różnicy, które są prawem świata. Naprzeciw Jedyności postawi swoją jedyność. A tymczasem i ta próba transcendencji człowieczeństwa okazała się próżna i bardzo szybko mnich zaczął płacić za swoją śmiałość wyjątkowo ciężką monetą. W milczeniu spotykał się bowiem z innym, który był bardziej cielesny i ziemski niż cały znienawidzony dookolny świat: z sobą. I już w pierwszych dniach swej samotności dowiadywał się, że tkwi w samym oku cyklonu, ponieważ bezdźwięczna mowa wewnętrzna to większy wrzask niż dziesięć centurii wojska i większy zgiełk niż główny rynek w Aleksan­drii; ponieważ zaprowadzenie ciszy między Ja a Mną graniczy z cudem. W celi mnicha mowa wewnętrzna puszczała w obłędny ruch płonące koło egzystencji ludzkiej, zapalone przez piekło: dialog Ja z Sobą.

Ryszard Przybylski Pustelnicy i demony
wydawnictwo Znak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.