Dla
większości mnichów cela była jednak przede wszystkim próbą
„człowieka wewnętrznego". Przestrzegano więc przed wyjściem
z celi, ponieważ obawiano się, że w świecie, między ludźmi,
nawet wśród braci, nawet w monasterze, próba ta może zostać raz
na zawsze przerwana. Co prawda św. Antoni Eremita uważał, że
przed złem świata chroni mnicha w jednakowej mierze i wędrowanie
przez ziemię, i stałe życie w pustynnym eremie. Kiedy człowiek
panuje nad swoim językiem, wędruje. Kiedy zaś wędruje przez
świat, aby osiągnąć pobożność, bogobojnie przebywa w celi.
Praca duchowa nad sobą, wielki cel mnicha, znosiła więc antynomię
między celą a „błądzeniem bez sensu", jak niektórzy
anachoreci nazywali wędrowanie. Ale na Pustyni na ogół nie
rozumiano tego paradoksu i potępiano bezlitośnie wędrowników,
chociaż niektórzy Ojcowie ciągle przypominali, że zamiast Pana do
celi może zapukać diabeł; że w końcu Bóg jest wszędzie, w celi
i poza celą.
Wielu mądrych starców przestrzegało więc mnichów, aby pod żadnym
pozorem nie wychodzili z własnej celi, nawet jeśli mieściła się
ona w klasztorze, a nie na pustkowiu. Pewien brat dręczony przez
myśli, które domagały się, aby opuścił monaster, zwierzył się
ze swej słabości ojcu duchowemu. Abba powiedział mu: „Idź,
milcz i oddaj swoje ciało w zastaw celi swojej, pod warunkiem, że z
niej nie wyjdziesz. A na myśli swoje nie zwracaj uwagi. Niech cię
niepokoją, ile chcą, byłeś tylko nie ruszył ciała swego z
celi". Inny brat zapytał swego starca: „Co mam robić, skoro
moje myśli nie pozwalają mi przebywać w celi nawet przez godzinę?"
I abba mu odpowiedział: „Synu, powróć do celi, zajmij się
rękodziełem, módl się nieustannie do Pana, zrzuć dręczące cię
myśli na Boga i nie pozwól, aby coś lub ktoś zwiódł cię i
skłonił do porzucenia celi". Nawet jeśli ten ktoś będzie
mówił, że samotność nie przyniosła ci żadnej duchowej
korzyści, a tylko pozbawiła Stołu Pańskiego - nie wychodź z
celi. Nawet jeśli z miłości do bliźniego zapragniesz być dobry -
nie wychodź z celi. Abba Arseniusz, zanim gdzieś około roku 395
usłyszał głos Pustyni, był wychowawcą synów cesarza Teodozjusza
Wielkiego i zajmował wysokie urzędy państwowe w Konstantynopolu.
Cieszył się niezwykłym autorytetem wśród samotników,
ponieważ zrezygnował z naprawdę wielkiej władzy i z ogromnych
bogactw. Pewnemu mnichowi, który przyznał się, że nie jest już
zdolny do zachowania postu i nie potrafi wziąć się do pracy, abba
Arseniusz pozwolił pić, spać i byczyć się, ale zaklinał go, aby
nie opuszczał celi.
Wygląda więc na to, że największą próbą dla mnicha była
jednak cela. Na początku próby niektórzy uważali, iż jest
warownią broniącą mnicha przed światem. Abba Makary Egipski z IV
wieku, który był jednym z założycieli wspólnot monastycznych w
Sketis, ale przeżył 60 lat na Pustyni, osobowość ironiczna i
trzeźwa, przestrzegał jednak naiwnych: „Nie wznoś murów, póki
naprawdę nie wiesz, co umieścić w ich wnętrzu, a co zostawić
poza nimi". Z monastycznego snu bowiem mnich dość szybko
zamiast w warowni budził się na dnie lochu swej przerażonej duszy.
Niektórzy z kolei, nawet bardzo już doświadczeni, traktowali celę
jako własny grób. Abba Ammonas powiedział Pojmenowi:
„Pojmenie, jeszcze żyjesz? Idź, usiądź w swojej celi i
wytłumacz sobie, że jesteś już pogrzebany od roku". Kiedy
przyszli do niego jacyś kapłani, nie chciał nawet otworzyć ust,
aby powiedzieć, że ich nie przyjmie. „To nie moja sprawa, bo ja
umarłem, a zmarły nie mówi". W celi mieszka bowiem „żywy
trup".
Nieco później Pojmen jednak zrozumiał, że milczący mnich jednak
„mówi". Mówi do siebie. Rozmawia ze sobą „w sercu swoim".
Może przegnać rozmówców ze świata, ale przecież nie przegna
rozmówcy szczególnie natrętnego: samego siebie. Obsesją „żywego
trupa" jest bowiem mowa wewnętrzna i Gustaw z IV części
Dziadów Mickiewicza, będący bądź co bądź również
pustelnikiem, bardzo interesująco nam o tym opowiedział. Pojmen
pouczał kiedyś Panuba [raczej Anuba, swego
brata], którego zirytowało milczenie starca spokojnie
znoszącego wrzaski kłótliwych mnichów: „Zapamiętaj to
sobie, bracie, w sercu swoim, że mnie tu nie ma". Ale Pojmen,
dopóki żył, był tam, w celi, i spadał nieustannie w otchłań
mowy wewnętrznej.
Gdyby myśl mnicha w celi krążyła wokół tematów
wyszczególnionych przez abba Ewagriusza, życie pustelnika nie
byłoby może torturą. Ewagriusz Pontyjski, zanim wieszczy sen
wygnał go do Egiptu, gdzie dzielił swój czas na życie ascetyczne
w pustelni i na dysputy filozoficzne w Aleksandrii, przyjął
lektorat z rąk Grzegorza z Nazjanzu. Diakonatu udzielił mu sam
Bazyli Wielki. Brał też udział w I Soborze Konstantynopolitańskim
(381) i zanosiło się, że w ówczesnym wielkim świecie zrobi
niezwykłą karierę. Mając za sobą taką przeszłość, daleki od
kultu niewykształconej prostoty, został intelektualistą Pustyni.
Pewnego razu powiedział ów filozof: „Siedź w celi i skupiaj
myśli". Ewagriusz kazał mnichowi skupiać swe myśli na dniu
swojej śmierci, wyobrażając sobie martwe ciało, oczywiście
własne, następnie na Sądzie Ostatecznym i piekle, rozpamiętując
los tych, którzy się tam znaleźli, dalej na dniu swego
zmartwychwstania i na nagrodzie, którą Pan przygotował dla
sprawiedliwych. Ewagriusz był przekonany, że takie medytacje
pozwolą mnichowi „uciec przed nieczystymi i szkodliwymi myślami".
To znaczy przed myślami, które rodzą się w dialogu między Ja i
Sobą. W oszałamiającym wodospadzie mowy wewnętrznej, który
niesie mnicha, i podczas czuwania, i podczas snu, w głąb
egzystencjalnego zniechęcenia, w „wielką ciemność wewnętrzną".
Nawet abba Antoniego dopadło to doświadczenie.
Istnieje pewien aforyzm, który przypisywano to bezimiennemu
mnichowi, to abba Arseniuszowi zwanemu Rzymianinem, to w końcu
samemu św. Antoniemu Eremicie. Taka wędrówka aforyzmu świadczyła
o tym, że cieszył się on ogromnym poważaniem. I dzisiaj czyni
wielkie wrażenie, ponieważ porusza dramat chrześcijanina, który
ośmielił się uciec od zgiełku świata i został nagle sam na sam
z własną myślą. Przy całym naszym ogłupieniu współczesną
cywilizacją nie jest to bynajmniej dla nas sytuacja literacka czy
baśniowa, jeśli tylko tchórzostwo nie rozmyło nam własnego „ja".
To się nam zdarza, mimo że ze strachu robimy wszystko, aby uciec z
celi własnego ciała. A po co to młodzież tłumnie biegnie na
koncerty rockowe?
Aforyzm, o którym mowa, przynosi obraz miejsca, w jakim znajduje się
„ja" zapadające się w siebie. Mówi wyraźnie, że cela nie
jest ani warownią, broniącą człowieka przed światem, ani grobem,
w którym znalazł wreszcie spokój „żywy trup". „Cela
mnicha - czytamy więc w aforyzmie - jest ognistym piecem Babilonu,
miejscem trzech młodzianków, z którymi był Syn Boży".
Samotnik zamykający się w celi wchodził tedy do pieca ognistego,
wybudowanego przez Babilon, symbol stolicy Księcia Tego Świata,
wroga Boga. Milczenie, odmęt mowy wewnętrznej, było więc próbą
duszy. Bóg wydał Hioba na próbę Złemu Duchowi. Zamykając się w
celi, mnich wydawał siebie świadomie, chociaż niekiedy nie bez
naiwności, na próbę własnych myśli, równie niebezpiecznych i
tajemniczych jak Zły Duch. Nie był bez szans, jeśli tylko w tym
odmęcie ognia pojawiał się Chrystus. Jakiś starzec dokonał
egzegezy tego aforyzmu. Był najwyraźniej zwolennikiem
figuratywnej interpretacji Starego Testamentu i Anioła Pańskiego,
który „wyrzucił płomień ogniowy z pieca" (Dn 3, 49), miał
za typ Jezusa: „Jak Ananiasz, Azariasz i Misael, wrzuceni w
Babilonie do ognistego pieca, nie zostali spaleni ani strawieni przez
płomienie, lecz wysłany anioł rozwiązał ich więzy i wydobył z
ognia (Nabuchodonozor nazwał aniołem Syna Bożego), tak dla
niedoświadczonych braci żyjących w samotności, trudna jest na
początku walka z namiętnościami, którą sprowadza na nich
diabeł". Nic więc dziwnego, że później malowano ikony
Chrystusa—Anioła.
Mnich,
który nie przeszedł przez ten ogień, przekształcał swoją celę
w miejsce bezpłodne. Anachoreci gardzili ludźmi, którzy
bezcześcili metafizykę miejsca. „Jeśli ktoś mieszka w jakimś
miejscu i nie dobywa zeń właściwych mu płodów, to w końcu samo
miejsce wygoni go precz, ponieważ nie dobył płodu, którego się
domagało". Nie można było wyzbyć się goryczy samotności
egzystencjalnej, jeśli się nie weszło w ten ogień. „Brat
zapytał starca: »Abba, co mam robić? Wpadam w przygnębienie
przebywając w swej celi samotnie«. Starzec odpowiedział: »To
dlatego, żeś jeszcze nie dostrzegł ani zmartwychwstania, które
mamy nadzieję osiągnąć, aniś nie zaznał jeszcze męczarni w
niegasnącym ogniu. Gdybyś jej zaznał, to cierpiałbyś nie
upadając na duchu. I wówczas nawet gdyby twoją celę wypełniły
po brzegi robaki, stałbyś spokojnie pogrążony w nich aż po
szyję«".
Samotność tylko początkowo mogła wydawać się wybawieniem od
dialogu, który czasem udręcza człowieka, kiedy żyje w stadzie.
Mowa wewnętrzna nie jest jednak monologiem człowieka, który nagle
zaczął żyć tak, jakby sam jeden pozostał na ziemi. Kiedy
Arseniusz usłyszał w pałacu cesarskim głos mówiący: „Uciekaj
od ludzi, a będziesz zbawiony", nie wiedział jeszcze, co go
czeka, ponieważ uważał, że pustynia to otium filozofa, a
cela to pracownia intelektualisty. Był przekonany, że samotność
wyodrębnia myśl, co było słuszne, ale nie wiedział jeszcze, że
kiedy przestanie „istnieć wśród innych", to zacznie spadać
w potworną otchłań bez dna, we własną tożsamość, w „ja
jestem", w to, że - jak pisał Kant -„jestem świadom samego
siebie, nie taki, jakim się sobie przejawiam ani jaki jestem sam w
sobie, lecz po prostu, że jestem". Arseniusz nie wiedział
jeszcze, że samotność milczenia strąci go do przepaści, w której
Ja przyzywa Mnie.
„Stan egzystencjalny - pisze Hannah Arendt - w którym sam sobie
dotrzymuję towarzystwa, nazywam samotnością i odróżniam go od
osamotnienia, w którym również jestem sam, lecz brak w nim
oprócz towarzystwa innych także mego
własnego towarzystwa. [...]
Myślenie - podobnie, dodajmy, jak mowa
wewnętrzna - biorąc rzecz egzystencjalnie, jest samotnością, lecz
nie osamotnieniem; samotność jest ludzką sytuacją, w której
człowiek sam sobie dotrzymuje towarzystwa". Milczenie mnicha
nie groziło mu osamotnieniem. Mowa wewnętrzna sprawiała, że nie
„brakowało mu siebie", jak zwykł był powiadać Karl
Jaspers. Zamykając się w celi, miał jednak nadzieję, że
pozbędzie się wielości, inności i różnicy, które są prawem
świata. Naprzeciw Jedyności postawi swoją jedyność. A tymczasem
i ta próba transcendencji człowieczeństwa okazała się próżna i
bardzo szybko mnich zaczął płacić za swoją śmiałość
wyjątkowo ciężką monetą. W milczeniu spotykał się bowiem z
innym, który był bardziej cielesny i ziemski niż cały
znienawidzony dookolny świat: z sobą. I już w pierwszych dniach
swej samotności dowiadywał się, że tkwi w samym oku cyklonu,
ponieważ bezdźwięczna mowa wewnętrzna to większy wrzask niż
dziesięć centurii wojska i większy zgiełk niż główny rynek w
Aleksandrii; ponieważ zaprowadzenie ciszy między Ja a Mną
graniczy z cudem. W celi mnicha mowa wewnętrzna puszczała w obłędny
ruch płonące koło egzystencji ludzkiej, zapalone przez piekło:
dialog Ja z Sobą.
Ryszard Przybylski Pustelnicy i demony
wydawnictwo Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.