W
jednym ze swych poematów św. Grzegorz z Nazjanzu napisał:
Dziś
proch ten spoczął cicho, niby w jakiejś głębi, lecz dusza - co
Boski obraz jest stworzenia — wydaje krzyk rozpaczy nad tragedią
ziemską i płacze nad swym życiem, zda się pełnym śmiechu.
Żadnej stałości. W życiu „nic nigdy dobrego bez smutku w nim".
Ten
smutek życia był chtonicznym żądłem anachorezy. Amma Synkletyka,
która żyła w IV wieku i wprost z senatorskiego domu swoich
rodziców, po ich śmierci, udała się na Pustynię, powiedziała
pewnego razu: „Jest smutek pożyteczny i smutek szkodliwy.
Pożyteczny smutek polega na opłakiwaniu własnych grzechów i
słabości bliźnich i tego, że nie pragniemy osiągnąć
doskonałości dobra. Jest również smutek pochodzący od złego,
pełen głupoty, który niektórzy nazywają »akedia«. Takiego
ducha należy całkowicie zgasić modlitwą, szczególnie zaś
odmawianiem psalmów". Akedia byłaby więc uczuciem, które św.
Paweł nazywał smutkiem światowym, ha tou kosmou lype,
przeciwieństwem smutku według Boga, he kata theon lype,
zmuszającym człowieka do zbawiennej pokuty (2 Kor 7, 10). Ten
ziemski smutek dopadał eremitów bardzo często, ponieważ myśleć
mogli jedynie w ciele i uwięzieni byli w materii. Z chaosu
możliwości wyłaniały się nagle przemożne uczucia: wyczerpanie i
apatia, zniechęcenie istnieniem, znudzenie pojedynczością przy
jednoczesnym zbrzydzeniu tłumem. Eksces okazywał się zabójczy.
Świat dopadał eremitę w najbardziej prosty sposób.
To
pojawienie się akedii Ewagriusz z Pontu uważał za początek końca
anachorezy. „Akedia jest to niemoc duszy, atona psjches, to
znaczy osłabienie duszy, która nie posiada tego, co zgodne z
naturą, i nie przeciwstawia się w odważny sposób pokusom".
Wyczerpany duch nie chce już bowiem poszukiwać ani siebie, ani
Boga. Zbrzydzony życiem pustelnik zaczyna cenić zakłamanie
egzystencjalne. Zaczyna wyplatać fałsz o bycie nie słowem, lecz
bezczynnością. Nie może już poznać prawdy o rzeczywistości,
oddał się bowiem niebytowi udającemu byt. Martin Buber twierdzi,
że w takiej sytuacji nawet władca demonów ulega ich władzy. A cóż
dopiero mówić o samotnym mnichu.
Dopóki
żył, pustelnik nie mógł wynieść się ze świata i nawet w swoim
eremie nadal wirował w nadmiarze możliwości. Nadal nie wiedział,
co go czeka i o czym będzie myślał za godzinę, za dzień, za rok.
Uwięziony w materii, nadal bał się tajemnicy. Nadal nie
wiedział, czy wygra walkę o wieczność poza czasem,
czy też zostanie spostponowany, wyszydzony i jak
my wszyscy skona w świetlistej mgle niedopoznanych i zmarnowanych
możliwości. Nadmiar możliwości jest więc tylko szczególnym
przejawem ironii losu.
Przekonał
się o tym wspominany tu wielekroć św. Grzegorz z Nazjanzu. Kiedy
tylko mógł, prowadził pracę duszpasterską, którą uważał
poniekąd za swe powołanie, miał - bowiem — jak pięknie pisze
Jan Maria Szymusiak — duszę apostolską. Ale nawet po uzyskaniu
święceń kapłańskich, nawet po objęciu obowiązków biskupa, nie
przestał tęsknić za życiem pustelniczym i często uciekał do
cichego odosobnienia. Był duchem opiekuńczym monachizmu i bywało,
że wiódł żywot mnicha. W roku 362 po kolejnym powrocie z Pustyni
wyznał tedy otwarcie. „Nic nie wydawało mi się tak godne
pożądania jak pokonać zmysły, żyć poza ciałem i światem,
zamykać się w sobie, oderwać się od wszystkich spraw ludzkich
poza tym, co konieczne, prowadzić rozmowy tylko z sobą i z Bogiem,
żyć poza rzeczywistością widzialną... [...] [Chciałem] od razu
poprzez nadzieję spożywać dobro przyszłego życia, obcować z
aniołami, opuszczać ziemię, na niej jeszcze przebywając, poddać
się duchowi, by już znaleźć się w niebie". Wiedział, że i
pustelnicy nie mogą „żyć bez odczuwania cierni codziennego
życia", ale mocno wierzył, iż anachoreza pozwala człowiekowi
wyzwolić się z więzienia materii i uwolnić od przemienności
form, od chaosu możliwości.
Uciekał
więc od świata do różnych klasztorów i eremów. W jego poezji
jest sporo wyznań, z których wynika, że ta tęsknota do Pustyni
wynikała z awersji do „napaści zdarzeń", które były
najzwyklejszą odmianą chaosu możliwości. W roku 381, już po
Soborze w Konstantynopolu, powierzywszy administrację nad
wspólnotą wiernych z Nazjanzu kapłanowi Kleodoniosowi, oddalił
się do zacisznego zakątka Karbala. Tutaj, w ostatnim okresie życia,
spotkała go doprawdy wyjątkowa konfuzja. Bóg się nad nim nie
ulitował, ma bowiem niezrozumiały obyczaj doświadczania swych
najlepszych sług i lepiej nie pytać, co kryje się za taką próbą,
zwłaszcza kiedy rzecz zatrąca o wielkie cierpienie, krzywdę lub
upokorzenie.
Św.
Grzegorz miał więc krewnego, Walentyniana, którego - nawiasem
mówiąc - wydobył kiedyś z rąk policji cesarskiej, bo był to
zdeklarowany gagatek. Za sprawą tego nicponia z chaosu wyłoniła
się nagle jedna dość szczególna możliwość. Obok pustelni,
która była ukochanym schronieniem Grzegorza, tutaj bowiem przed
trzydziestu laty zaczynał swe życie ascetyczne, na terenach
należących do rodziny świętego, Walentynian otworzył ni mniej,
ni więcej tylko dom publiczny. Pod pustelnią św. Grzegorza pojawił
się więc zamtuz, czyli materia w całej swej okazałości, radosna
i wrzaskliwa, buchająca beztroską uciechą ciała, gwarem
rozpaplanych dziewcząt i bezczelną sprośnością mężczyzn.
Teilhard de Chardin wpadał w religijne tremendum na widok epifanii
materii w kawałku żelaza. Epifania materii w dziewczynie, chociaż
powinna była wywołać sakralne drżenie, niestety przywodziła
pustelnikowi na myśl tylko grzech.
Walentynian
tłumaczył swemu świętemu kuzynowi, że przecież nie zamierza mu
przeszkadzać w kontemplacjach i ascezie, ale czy bajzeltata,
pornoboskos, może pojąć, że eremicie przeszkadza czasem
nawet poranny świergot ptaków, nawet łagodny szum trzcin. Grzegorz
nie mógł tedy wytrzymać w pustelni, do której dochodził gwar
burdelu: głośny tryumf materii. Chyba już z drogi napisał do
Walentyniana list, w którym czytamy: „Wypędzasz mnie z Karbali -
najbezbożniej! [...] Wypędzasz mnie wprawdzie nie słowem, ale
czynem, iście bezwzględnie! Znacznie szlachetniej byłoby przez
obwieszczenie wypowiedzieć mi niż przez kobiety, które umieściłeś
wprost naprzeciw mnie, zakłócając ten święty nastrój mojego
życia i wystawiając mnie na codzienną nieprzyzwoitość i
bluźnienie ze strony osób urągającym chętnie ludziom, którzy
taki obrali żywot jak ja". Był zupełnie bezsilny i bardzo
zmęczony, skoro się nie oburzał, lecz skarżył.
Jak
widać, gra o wieczność toczy się w czasie, w pułapce zastawionej
przez materię, która jest niewyczerpanym źródłem nadmiaru
zdarzeń. Emil Cioran opisał dokładnie takie załamanie, które
powstaje w wyniku jakiegoś nadmiaru, ale mnie się wydaje, że
nadmiar z natury rzeczy prowadzi do załamania. Dlatego umysł
człowieka, który ma ciągle do czynienia z chaosem możliwości,
znajduje się w bezustannym kryzysie. Świadomość ludzka, coś w
rodzaju „ja" materii, nigdy tedy nie może wiedzieć do końca
i na pewno. Nawet Kartezjusz, któremu nasza cywilizacja zawdzięcza
utwierdzenie w wielkim błędzie metafizycznym, w dualizmie
duszy i ciała, uważał, iż w świecie materialnym, który
umożliwia poznanie ontologiczne, niemożliwe jest uzyskanie
jakiejkolwiek pewności w obrębie tego poznania.
Ryszard
Przybylski Pustelnicy i demony
wydawnictwo
Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.