czwartek, 21 listopada 2013

Chtoniczne żądło anachorezy


W jednym ze swych poematów św. Grzegorz z Nazjanzu napisał:

Dziś proch ten spoczął cicho, niby w jakiejś głębi, lecz dusza - co Boski obraz jest stworzenia — wydaje krzyk rozpaczy nad tragedią ziemską i płacze nad swym życiem, zda się pełnym śmiechu. Żadnej stałości. W życiu „nic nigdy dobrego bez smutku w nim".

Ten smutek życia był chtonicznym żądłem anachorezy. Amma Synkletyka, która żyła w IV wieku i wprost z senatorskiego domu swoich rodziców, po ich śmierci, udała się na Pustynię, powiedziała pewnego razu: „Jest smutek pożyteczny i smutek szkodliwy. Pożyteczny smutek polega na opłakiwaniu własnych grzechów i słabości bliźnich i tego, że nie pragniemy osiągnąć doskonałości dobra. Jest również smutek pochodzący od złego, pełen głupoty, który niektórzy nazywają »akedia«. Takiego ducha należy całkowicie zgasić modlitwą, szczególnie zaś odmawianiem psalmów". Akedia byłaby więc uczuciem, które św. Paweł nazywał smutkiem świato­wym, ha tou kosmou lype, przeciwieństwem smutku według Boga, he kata theon lype, zmuszającym człowieka do zbawiennej pokuty (2 Kor 7, 10). Ten ziemski smutek dopadał eremitów bardzo często, ponieważ myśleć mogli jedynie w ciele i uwięzieni byli w materii. Z chaosu możliwości wyłaniały się nagle przemożne uczucia: wyczerpanie i apatia, zniechęcenie istnieniem, znudzenie pojedynczością przy jednoczesnym zbrzydzeniu tłumem. Eksces okazywał się zabójczy. Świat dopadał eremitę w najbardziej prosty sposób.

To pojawienie się akedii Ewagriusz z Pontu uważał za początek końca anachorezy. „Akedia jest to niemoc duszy, atona psjches, to znaczy osłabienie duszy, która nie posiada tego, co zgodne z naturą, i nie przeciwstawia się w odważny sposób pokusom". Wyczerpany duch nie chce już bowiem poszukiwać ani siebie, ani Boga. Zbrzydzony życiem pustelnik zaczyna cenić zakłamanie egzystencjalne. Zaczyna wyplatać fałsz o bycie nie słowem, lecz bezczynnością. Nie może już poznać prawdy o rzeczywistości, oddał się bowiem niebytowi udającemu byt. Martin Buber twierdzi, że w takiej sytuacji nawet władca demonów ulega ich władzy. A cóż dopiero mówić o samotnym mnichu.
Dopóki żył, pustelnik nie mógł wynieść się ze świata i nawet w swoim eremie nadal wirował w nadmiarze możliwości. Nadal nie wiedział, co go czeka i o czym będzie myślał za godzinę, za dzień, za rok. Uwięziony w materii, nadal bał się tajemnicy.  Nadal nie wiedział, czy wygra walkę o  wieczność poza  czasem,  czy też  zostanie  spostponowany,  wyszydzony i jak my wszyscy skona w świetlistej mgle niedopoznanych i zmarnowanych możliwości. Nadmiar możliwości jest więc tylko szczególnym przejawem ironii losu.

Przekonał się o tym wspominany tu wielekroć św. Grzegorz z Nazjanzu. Kiedy tylko mógł, prowadził pracę duszpasterską, którą uważał poniekąd za swe powołanie, miał - bowiem — jak pięknie pisze Jan Maria Szymusiak — duszę apostolską. Ale nawet po uzyskaniu święceń kapłańskich, nawet po objęciu obowiązków biskupa, nie przestał tęsknić za życiem pustelniczym i często uciekał do cichego odosobnienia. Był duchem opiekuńczym monachizmu i bywało, że wiódł żywot mnicha. W roku 362 po kolejnym powrocie z Pustyni wyznał tedy otwarcie. „Nic nie wydawało mi się tak godne pożądania jak pokonać zmysły, żyć poza ciałem i światem, zamykać się w sobie, oderwać się od wszystkich spraw ludzkich poza tym, co konieczne, prowadzić rozmowy tylko z sobą i z Bogiem, żyć poza rzeczywistością widzialną... [...] [Chciałem] od razu poprzez nadzieję spożywać dobro przyszłego życia, obcować z aniołami, opuszczać ziemię, na niej jeszcze przebywając, poddać się duchowi, by już znaleźć się w niebie". Wiedział, że i pustelnicy nie mogą „żyć bez odczuwania cierni codziennego życia", ale mocno wierzył, iż anachoreza pozwala człowiekowi wyzwolić się z więzienia materii i uwolnić od przemienności form, od chaosu możliwości.

Uciekał więc od świata do różnych klasztorów i eremów. W jego poezji jest sporo wyznań, z których wynika, że ta tęsknota do Pustyni wynikała z awersji do „napaści zdarzeń", które były najzwyklejszą odmianą chaosu możliwości. W roku 381, już po Soborze w Konstantynopolu, powierzyw­szy administrację nad wspólnotą wiernych z Nazjanzu kapłanowi Kleodoniosowi, oddalił się do zacisznego zakątka Karbala. Tutaj, w ostatnim okresie życia, spotkała go doprawdy wyjątkowa konfuzja. Bóg się nad nim nie ulitował, ma bowiem niezrozumiały obyczaj doświadczania swych najlepszych sług i lepiej nie pytać, co kryje się za taką próbą, zwłaszcza kiedy rzecz zatrąca o wielkie cierpienie, krzywdę lub upokorzenie.

Św. Grzegorz miał więc krewnego, Walentyniana, którego - nawiasem mówiąc - wydobył kiedyś z rąk policji cesarskiej, bo był to zdeklarowany gagatek. Za sprawą tego nicponia z chaosu wyłoniła się nagle jedna dość szczególna możliwość. Obok pustelni, która była ukochanym schronieniem Grzegorza, tutaj bowiem przed trzydziestu laty zaczynał swe życie ascetycz­ne, na terenach należących do rodziny świętego, Walentynian otworzył ni mniej, ni więcej tylko dom publiczny. Pod pustelnią św. Grzegorza pojawił się więc zamtuz, czyli materia w całej swej okazałości, radosna i wrzaskliwa, buchająca beztroską uciechą ciała, gwarem rozpaplanych dziewcząt i bez­czelną sprośnością mężczyzn. Teilhard de Chardin wpadał w religijne tremendum na widok epifanii materii w kawałku żelaza. Epifania materii w dziewczynie, chociaż powinna była wywołać sakralne drżenie, niestety przywodziła pustelnikowi na myśl tylko grzech.

Walentynian tłumaczył swemu świętemu kuzynowi, że przecież nie zamierza mu przeszkadzać w kontemplacjach i ascezie, ale czy bajzeltata, pornoboskos, może pojąć, że eremicie przeszkadza czasem nawet poranny świergot ptaków, nawet łagodny szum trzcin. Grzegorz nie mógł tedy wytrzymać w pustelni, do której dochodził gwar burdelu: głośny tryumf materii. Chyba już z drogi napisał do Walentyniana list, w którym czytamy: „Wypędzasz mnie z Karbali - najbezbożniej! [...] Wypędzasz mnie wpraw­dzie nie słowem, ale czynem, iście bezwzględnie! Znacznie szlachetniej byłoby przez obwieszczenie wypowiedzieć mi niż przez kobiety, które umieściłeś wprost naprzeciw mnie, zakłócając ten święty nastrój mojego życia i wystawiając mnie na codzienną nieprzyzwoitość i bluźnienie ze strony osób urągającym chętnie ludziom, którzy taki obrali żywot jak ja". Był zupełnie bezsilny i bardzo zmęczony, skoro się nie oburzał, lecz skarżył.

Jak widać, gra o wieczność toczy się w czasie, w pułapce zastawionej przez materię, która jest niewyczerpanym źródłem nadmiaru zdarzeń. Emil Cioran opisał dokładnie takie załamanie, które powstaje w wyniku jakiegoś nadmiaru, ale mnie się wydaje, że nadmiar z natury rzeczy prowadzi do załamania. Dlatego umysł człowieka, który ma ciągle do czynienia z chao­sem możliwości, znajduje się w bezustannym kryzysie. Świadomość ludzka, coś w rodzaju „ja" materii, nigdy tedy nie może wiedzieć do końca i na pewno. Nawet Kartezjusz, któremu nasza cywilizacja zawdzięcza utwier­dzenie w wielkim błędzie metafizycznym, w dualizmie duszy i ciała, uważał, iż w świecie materialnym, który umożliwia poznanie ontologiczne, niemoż­liwe jest uzyskanie jakiejkolwiek pewności w obrębie tego poznania.

Ryszard Przybylski Pustelnicy i demony
wydawnictwo Znak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.