1. Odpowiadając na pytanie o chęć przemienienia się w filozofa, aby
„w nieco bardziej uporządkowany, dookreślony, jednoznaczny sposób
przedstawić to, co wyrażają moje wiersze, najlepiej zacząć „od
początku”, czyli od tego, że jak „okiem dziecka” sięgnę, świat
objawiał mi się w „rozbłyskach pełni”, które mnie „do szpiku duszy”
zadziwiały; zdumiewały i uwodziły. Aż któregoś letniego, słonecznego
dnia, w blasku krystalicznego światła i cichego nadmorskiego
powiewu, gdy byłem może w 10. roku życia, usłyszałem, stojąc na
poniemieckim bruku podwórka w Trzebiatowie (Treptow am Rega)
wewnętrzny (?) łagodny Głos, który był też jak zewnętrzne światło i
tchnienie nadbałtyckiego wiatru: — Niebawem ogarnie cię ogień, który
będzie ciebie spalał już do końca życia. Odpowiedziałem, w odruchu
woli, natychmiast i z najgłębszym przekonaniem: — Jeśli tak musi
być, niechaj będzie. Odwróciłem się, z jakiegoś chwilowego
znieruchomienia-zapatrzenia, „na pięcie” i pobiegłem do dziecięcych
zabaw, po nowe chłopięce doświadczenia.
Gdy dzieciństwo przeszło w okres młodzieńczych „procesów
górotwórczych” oraz „burz i sztormów” dojrzewania, już nie
pamiętałem o duchowej zgodzie na ogarnięcie przez zapowiedziany, jak
pojawienie się jeszcze jednego wymiaru przestrzeni, tajemniczy, ale
jakby wtedy oczywisty, ogień / Ogień. I oto w osiemnastym roku
życia, pod koniec letniej kanikuły, przebiegłem przez to samo
podwórze przy ul. Kościuszki 17a, otworzyłem drzwi na parterze
oficyny i wszedłem do dużej, pustej, chłodnej „repatrianckiej”
kuchni. Byłem sam w mieszkaniu. Zaskoczony przez klimat schłodzonego
wyciszenia spojrzałem w stare, przywiezione spod Królewca, lustro
wiszące na ścianie przy drzwiach i — ...niemalże osłupiałem. W
lustrze zobaczyłem nie własne odbicie — lecz zdeterminowaną twarz
Sybiraka: mojego ojca Jana (1907–1993), do tego w ujęciu jakby
trójwymiarowym i o wiele starszą. Byłem tym doświadczeniem tak
zszokowany, że napisałem wiersz. Ale nie o nim, lecz o matce
czeszącej włosy w lustrze. Na „porażające” doświadczenie z ojcem
nałożyłem balsamiczną, kojącą twarz Adeli (1918–1999). Wiersz
posłałem do szczecińskiego miesięcznika „Spojrzenia”, który
staraniem Erazma Kuźmy ukazał się na rozkładówce „Młody Szczecin
literacki” w grudniu 1973 r. Tak zostałem poetą: metafizycznym,
potem mistycznym, ale też i, według Sergiusza Sterny-Wachowiaka,
Rzeczywistym...
Począwszy od szczecińskiego debiutu, powtórzonego w 1977 r. w
poznańskim „Nurcie”, najczęściej opisywałem doświadczenia, które
mnie przerastały i które nie dawały się opisać „normalnym”,
dyskursywnym językiem. Na przykład, maturzysta, zwierzałem się w
liście do Kuźmy, że sięgam po pióro, gdy dostrzegam „pęknięcie” w
rzeczywistości, poprzez które „prześwieca” inna (nadrealna, duchowa,
niewidzialna) rzeczywistość. Często mijały lata, nim potrafiłem
znaleźć język dla przywołania (nad-i-pod) światów, które były poza
możliwościami „uobecniającego opisu”. A tylko taki, przekraczający
własne determinacje, język mnie interesował; język poetycki jako
sposób zapisu (przybliżenia) jedności rzeczywistego-i-Rzeczywistego.
Takich możliwości, co oczywiste, nie dawał język prozy artystycznej,
eseju czy dyskursu filozoficznego. Pamiętam, że zapytany, jako
student pierwszego roku poznańskiej polonistyki, jak pojmuję
powołanie poety i poezji, odpowiedziałem, że interesuje mnie CAŁOŚĆ
i właśnie w tej perspektywie postrzegam własne poszukiwania języka
poetyckiego. W odpowiedzi usłyszałem, że to niemożliwe; że język ogarniający
„wszystko” nie istnieje. Jednakowoż moja wizja CAŁOŚCI to nie było i
nie jest nawet nieskończone, choć ograniczone, Wszystko. Tak więc
pozostałem wierny tej mistycznej, jak się potem okazało, obsesji, by poszukiwać
jednorodnego ŹRÓDŁA tak wszechstronnie zróżnicowanej rzeczywistości
/ Rzeczywistości.
Z tego, co bardzo skrótowo powiedziałem, wynika, że poeta to ten,
który poszukuje języka, który nazwie jego niepowtarzalne,
przekraczające wszelkie standardy i schematy doświadczenie Innego,
Nowego, Nienazwanego. A cóż dopiero, gdy przebłyskuje w nim i przed
nim w jednoczesności zmysłów, psyche, umysłu i ducha —
PEŁNIA–CAŁOŚĆ–JEDNIA. Wtedy, po latach starań, zmagań z oporną
materią linearnego języka, trzeba umieć połączyć w poetyckie dzieło
rozum, intuicję i duszę; obraz, widzenie i wizję; rytm, intonację i
wersyfikację; porównanie, metaforę i epitet; filozofię, teologię i
mistykę; muzykę, malarstwo i literaturę. Trzeba stworzyć
niepowtarzalny, jedyny i mobilny język artystyczny, który jak
teleskop przybliżyłby zapierające dech kosmiczne (duchowe)
wszechświaty. Bowiem zapamiętałem
z lektur młodości wezwanie Wielemira Chlebnikowa, że ambicją Poety
winno być „WŁAMANIE DO WSZECHŚWIATA”. A tego nie potrafi, bo nie ma
tak wydoskonalonych narzędzi jak Poezja — filozofia. Pamiętajmy też,
że Czesław Miłosz powiedział, iż poeta winien przeczytać, co ma do
powiedzenia filozofia, a potem o tym zapomnieć.
2. Odpowiem teraz na drugie pytanie, które, przypomnę, brzmi:
Czy nie dostrzega Pan niebezpieczeństwa, że czytelnik o niezbyt
rozwiniętej sferze duchowej, o której we współczesnym zlaicyzowanym
świecie zapomniano, a zainspirowany Pańskimi wierszami zechce
również doświadczyć uniesień mistycznych, jednakże, nie będąc
wprawionym w ćwiczeniach duchowych, może rozczarować się
niepowodzeniem i utwierdzić w przekonaniu, że wiara w transcendencję
oraz możliwość dotarcia do niej jest niczym nieuzasadnionym, naiwnym
życzeniem, a jedyna prawdziwą rzeczywistością jest to, co tu i
teraz?
W zdaniu tym zawartych jest tak wiele pytań i problemów, że doprawdy
trudno na nie zwięźle, a cóż dopiero wyczerpująco, odpowiedzieć.
Przywołany już przeze mnie Miłosz wszak wymownie i dobitnie
przestrzegał przed wszelkim pochopnym uogólnieniem, a czynił to
także filozof Leszek Kołakowski. Bowiem jak rozumieć sformułowanie
„czytelnik o niezbyt rozwiniętej sferze duchowej” czy „o której we
współczesnym zlaicyzowanym świecie zapomniano”. Dotyczy to także
„doświadczania uniesień mistycznych”, „wiary w transcendencję oraz
możliwości dotarcia do niej”, jak i tego, że „jedyną prawdziwą
rzeczywistością jest to, co tu i teraz”.
Zacznijmy zatem od końca: czy rzeczywistość jest jedyna i prawdziwa?
A cóż to takiego „tu” (przestrzeń) i „teraz” (czas)? Poezja, w moim
rozumieniu, a zatem moja poezja, to nieustanne, choć często
milczące, zadawanie pytań temu, co w zrutynizowanym otaczającym mnie
świecie zachodniej cywilizacji (w jej wydaniu
środkowo-wschodnio-europejskim) objawia się jako oczywiste,
zbanalizowane, zredukowane, pospolite czy nijakie, a zatem
pozbawione waloru rewelatorskiego, czyli zadziwienia, które jest
źródłem i sztuki — i filozofii.
Tak więc, jak sięgnę pamięcią, źródłem moich „uniesień mistycznych”
było i jest zwykłe-niezwykłe zadziwienie
istnieniem, w którym — nie wiadomo kiedy i jak, i po co — się
znalazłem. Podam przykład: jako 5-letni chłopiec, w poczuciu
złamania tabu rodzicielskich zakazów, wybrałem się na drugi koniec
pomorskiego miasteczka, by po przejściu przez dwa poniemieckie mosty
dotrzeć na miejskie złomowisko za przejazdem kolejowym na Kołobrzeg.
I doznałem czegoś dla dziecka niepojętego, choć ten świat był
najoczywistszym banałem dla dorosłych: objawienia przeobfitości, nadmiaru, królewskiego
obdarowania. W słońcu rozbłysły całe góry mosiężnych i miedzianych
łusek po wystrzelonych pociskach na okolicznych poligonach. Jakby
się otworzyły bramy raju („Sezamie, Sezamie, otwórz się... czytałem
później) i jego złote, żywe światło objęło mnie w posiadanie i jakby
jednocześnie tylko mnie się ofiarowało.
Te „rozszerzone stany świadomości”; owo widzenie jakby w innym
wymiarze?, dodatkowym „duchowym okiem”? nawiedzało mnie nagle w
najbanalniejszych, zdawałoby się „okolicznościach przyrody”, że
zacytuję żartobliwe określenie z filmu „Rejs”. Na przykład wiosną w
nadmorskim lesie, na wozie z sianem któregoś sierpniowego lata, w
jesiennym parku na pierwszej platonicznej randce czy w zapatrzeniu w
majową wodę repatriacyjnej przeczystej
Regi w roku 1958. Albo gdy autobusem PKS, licealista, wracałem ze
szkoły w powiatowych Gryficach, i autobus podskoczył na torach w
Górzycy, a ja zobaczyłem wszystko w perspektywie „rozbieżnej”
(nie-renesansowej), a więc świat przed sobą, za sobą, nad sobą i pod
sobą — jednocześnie! Jakbym
był kulą — WIDZENIA. Było to zdziwienie-i-przerażenie. Już sam lęk
poczułem, gdy na pierwszym roku studiów, pochylony nad książką
Tadeusza Konwickiego Kalendarz i klepsydra, w czytelni studenckiej
Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu opuściłem własne ciało i znalazłem
się pomiędzy nim i siedzącą obok Magdaleną, a jednocześnie — ponad. Moje własne ciało wydało
mi się tak absolutnie obce, że z przerażenia wróciłem do niego z
powrotem.
Nie wiedziałem, że jestem mistykiem, że doznaję przeżyć mistycznych;
wydawało mi się, że przydarza się to każdemu. Ale nie potwierdzała
tego w wieloletnich rozmowach moja dziewczyna, narzeczona, a później
żona Magdalena, też studentka polonistyki, a później absolwentka
UAM. Dopiero w 1982 r., gdy złożyłem do publikacji w miesięczniku „W
drodze”, u poznańskich dominikanów, wiersz (biały sonet) „List do
biegnącego w Słońcu” — o. Marcin Babraj powiedział: — Tadeusz, ty
jesteś mistykiem... Wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszałem, że
jestem „kimś Innym” i — zacząłem przyglądać się temu słowu, temu
terminowi; zacząłem czytać mistyków wydawanych przez Wydawnictwo „W
drodze”. Zacząłem bardzo powoli, a jednocześnie z
zachwytem-niepokojem, znajdować z nimi, i innymi pisarzami
duchowymi, narastającą symetrię różnicy i jedności.
Pogłębiałem zatem wspólnotę z ludźmi słowa/Słowa: poetami,
pisarzami, eseistami i filozofami. Rzeczywistość stworzona
(wcielona) jak i rzeczywistość objawiona (w słowie, w snach i
pomiędzy stanami świadomości, nad i podświadomości) wyjątkowo mocno
mnie zajmowała, gdyż spalało mnie przemożne pragnienie poznania
PRAWDY: kim jestem, skąd jestem, po co jestem; czym jest to, co mnie
otacza (czas, przestrzeń, rzeczy, relacje pomiędzy nimi). Bardzo
zajmował mnie drugi
człowiek, np. znakomity poeta surrealizująco-ludowy Wincenty „Witek”
Różański, i tajemnica; osoby i Osoby.
Stąd pragnienie dialogu, rozmowy, porozumienia i wspólnoty, której
powinna chcieć też druga strona: Czytelnik. Wyraziłem to w
tekście-manifeście: „Poezja żywego dialogu”, który opublikowałem w
1981 r. na łamach poznańskiego „Nurtu”. Poszukiwałem owego dialogu w
świecie i w świecie wiersza; w nim począwszy od poziomu rytmu,
intonacji, instrumentacji — poprzez wewnętrzne rymy, przerzutnie,
metafory, obrazy i porównania — aż do aluzji, parafrazy, ukrytego
cytatu, jawnego motta itd. Cała moja twórczość jest zatem pytaniem,
dialogiem, rozmową o światach osobnych i wspólnych; jest też
poszukiwaniem umiejętności obdarowywania
się wspólnotą osobnych
światów, które wciąż redefiniują człowieka i nieogarnioną
rzeczywistość/Rzeczywistość, która go wypełnia i otacza, wciąż się
mnożąc i przyrastając, na wzór ewoluującego Wszechświata.
Za: SENSUS HISTORIAE
ISSN 2082–0860
Vol. VII (2012/2)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.