wtorek, 3 marca 2015

Tadeusz Żukowski Poeta i filozof

1. Odpowiadając na pytanie o chęć przemienienia się w filozofa, aby „w nieco bardziej uporządkowany, dookreślony, jednoznaczny sposób przedstawić to, co wyrażają moje wiersze, najlepiej zacząć „od początku”, czyli od tego, że jak „okiem dziecka” sięgnę, świat objawiał mi się w „rozbłyskach pełni”, które mnie „do szpiku duszy” zadziwiały; zdumiewały i uwodziły. Aż któregoś letniego, słonecznego dnia, w blasku krystalicznego światła i cichego nadmorskiego powiewu, gdy byłem może w 10. roku życia, usłyszałem, stojąc na poniemieckim bruku podwórka w Trzebiatowie (Treptow am Rega) wewnętrzny (?) łagodny Głos, który był też jak zewnętrzne światło i tchnienie nadbałtyckiego wiatru: — Niebawem ogarnie cię ogień, który będzie ciebie spalał już do końca życia. Odpowiedziałem, w odruchu woli, natychmiast i z najgłębszym przekonaniem: — Jeśli tak musi być, niechaj będzie. Odwróciłem się, z jakiegoś chwilowego znieruchomienia-zapatrzenia, „na pięcie” i pobiegłem do dziecięcych zabaw, po nowe chłopięce doświadczenia.

Gdy dzieciństwo przeszło w okres młodzieńczych „procesów górotwórczych” oraz „burz i sztormów” dojrzewania, już nie pamiętałem o duchowej zgodzie na ogarnięcie przez zapowiedziany, jak pojawienie się jeszcze jednego wymiaru przestrzeni, tajemniczy, ale jakby wtedy oczywisty, ogień / Ogień. I oto w osiemnastym roku życia, pod koniec letniej kanikuły, przebiegłem przez to samo podwórze przy ul. Kościuszki 17a, otworzyłem drzwi na parterze oficyny i wszedłem do dużej, pustej, chłodnej „repatrianckiej” kuchni. Byłem sam w mieszkaniu. Zaskoczony przez klimat schłodzonego wyciszenia spojrzałem w stare, przywiezione spod Królewca, lustro wiszące na ścianie przy drzwiach i — ...niemalże osłupiałem. W lustrze zobaczyłem nie własne odbicie — lecz zdeterminowaną twarz Sybiraka: mojego ojca Jana (1907–1993), do tego w ujęciu jakby trójwymiarowym i o wiele starszą. Byłem tym doświadczeniem tak zszokowany, że napisałem wiersz. Ale nie o nim, lecz o matce czeszącej włosy w lustrze. Na „porażające” doświadczenie z ojcem nałożyłem balsamiczną, kojącą twarz Adeli (1918–1999). Wiersz posłałem do szczecińskiego miesięcznika „Spojrzenia”, który staraniem Erazma Kuźmy ukazał się na rozkładówce „Młody Szczecin literacki” w grudniu 1973 r. Tak zostałem poetą: metafizycznym, potem mistycznym, ale też i, według Sergiusza Sterny-Wachowiaka, Rzeczywistym...

Począwszy od szczecińskiego debiutu, powtórzonego w 1977 r. w poznańskim „Nurcie”, najczęściej opisywałem doświadczenia, które mnie przerastały i które nie dawały się opisać „normalnym”, dyskursywnym językiem. Na przykład, maturzysta, zwierzałem się w liście do Kuźmy, że sięgam po pióro, gdy dostrzegam „pęknięcie” w rzeczywistości, poprzez które „prześwieca” inna (nadrealna, duchowa, niewidzialna) rzeczywistość. Często mijały lata, nim potrafiłem znaleźć język dla przywołania (nad-i-pod) światów, które były poza możliwościami „uobecniającego opisu”. A tylko taki, przekraczający własne determinacje, język mnie interesował; język poetycki jako sposób zapisu (przybliżenia) jedności rzeczywistego-i-Rzeczywistego. Takich możliwości, co oczywiste, nie dawał język prozy artystycznej, eseju czy dyskursu filozoficznego. Pamiętam, że zapytany, jako student pierwszego roku poznańskiej polonistyki, jak pojmuję powołanie poety i poezji, odpowiedziałem, że interesuje mnie CAŁOŚĆ i właśnie w tej perspektywie postrzegam własne poszukiwania języka poetyckiego. W odpowiedzi usłyszałem, że to niemożliwe; że język ogarniający „wszystko” nie istnieje. Jednakowoż moja wizja CAŁOŚCI to nie było i nie jest nawet nieskończone, choć ograniczone, Wszystko. Tak więc pozostałem wierny tej mistycznej, jak się potem okazało, obsesji, by poszukiwać jednorodnego ŹRÓDŁA tak wszechstronnie zróżnicowanej rzeczywistości / Rzeczywistości.

Z tego, co bardzo skrótowo powiedziałem, wynika, że poeta to ten, który poszukuje języka, który nazwie jego niepowtarzalne, przekraczające wszelkie standardy i schematy doświadczenie Innego, Nowego, Nienazwanego. A cóż dopiero, gdy przebłyskuje w nim i przed nim w jednoczesności zmysłów, psyche, umysłu i ducha — PEŁNIA–CAŁOŚĆ–JEDNIA. Wtedy, po latach starań, zmagań z oporną materią linearnego języka, trzeba umieć połączyć w poetyckie dzieło rozum, intuicję i duszę; obraz, widzenie i wizję; rytm, intonację i wersyfikację; porównanie, metaforę i epitet; filozofię, teologię i mistykę; muzykę, malarstwo i literaturę. Trzeba stworzyć niepowtarzalny, jedyny i mobilny język artystyczny, który jak teleskop przybliżyłby zapierające dech kosmiczne (duchowe) wszechświaty. Bowiem zapamiętałem z lektur młodości wezwanie Wielemira Chlebnikowa, że ambicją Poety winno być „WŁAMANIE DO WSZECHŚWIATA”. A tego nie potrafi, bo nie ma tak wydoskonalonych narzędzi jak Poezja — filozofia. Pamiętajmy też, że Czesław Miłosz powiedział, iż poeta winien przeczytać, co ma do powiedzenia filozofia, a potem o tym zapomnieć.

2. Odpowiem teraz na drugie pytanie, które, przypomnę, brzmi:

Czy nie dostrzega Pan niebezpieczeństwa, że czytelnik o niezbyt rozwiniętej sferze duchowej, o której we współczesnym zlaicyzowanym świecie zapomniano, a zainspirowany Pańskimi wierszami zechce również doświadczyć uniesień mistycznych, jednakże, nie będąc wprawionym w ćwiczeniach duchowych, może rozczarować się niepowodzeniem i utwierdzić w przekonaniu, że wiara w transcendencję oraz możliwość dotarcia do niej jest niczym nieuzasadnionym, naiwnym życzeniem, a jedyna prawdziwą rzeczywistością jest to, co tu i teraz?

W zdaniu tym zawartych jest tak wiele pytań i problemów, że doprawdy trudno na nie zwięźle, a cóż dopiero wyczerpująco, odpowiedzieć. Przywołany już przeze mnie Miłosz wszak wymownie i dobitnie przestrzegał przed wszelkim pochopnym uogólnieniem, a czynił to także filozof Leszek Kołakowski. Bowiem jak rozumieć sformułowanie „czytelnik o niezbyt rozwiniętej sferze duchowej” czy „o której we współczesnym zlaicyzowanym świecie zapomniano”. Dotyczy to także „doświadczania uniesień mistycznych”, „wiary w transcendencję oraz możliwości dotarcia do niej”, jak i tego, że „jedyną prawdziwą rzeczywistością jest to, co tu i teraz”.

Zacznijmy zatem od końca: czy rzeczywistość jest jedyna i prawdziwa? A cóż to takiego „tu” (przestrzeń) i „teraz” (czas)? Poezja, w moim rozumieniu, a zatem moja poezja, to nieustanne, choć często milczące, zadawanie pytań temu, co w zrutynizowanym otaczającym mnie świecie zachodniej cywilizacji (w jej wydaniu środkowo-wschodnio-europejskim) objawia się jako oczywiste, zbanalizowane, zredukowane, pospolite czy nijakie, a zatem pozbawione waloru rewelatorskiego, czyli zadziwienia, które jest źródłem i sztuki — i filozofii.

Tak więc, jak sięgnę pamięcią, źródłem moich „uniesień mistycznych” było i jest zwykłe-niezwykłe zadziwienie istnieniem, w którym — nie wiadomo kiedy i jak, i po co — się znalazłem. Podam przykład: jako 5-letni chłopiec, w poczuciu złamania tabu rodzicielskich zakazów, wybrałem się na drugi koniec pomorskiego miasteczka, by po przejściu przez dwa poniemieckie mosty dotrzeć na miejskie złomowisko za przejazdem kolejowym na Kołobrzeg. I doznałem czegoś dla dziecka niepojętego, choć ten świat był najoczywistszym banałem dla dorosłych: objawienia przeobfitości, nadmiaru, królewskiego obdarowania. W słońcu rozbłysły całe góry mosiężnych i miedzianych łusek po wystrzelonych pociskach na okolicznych poligonach. Jakby się otworzyły bramy raju („Sezamie, Sezamie, otwórz się... czytałem później) i jego złote, żywe światło objęło mnie w posiadanie i jakby jednocześnie tylko mnie się ofiarowało.

Te „rozszerzone stany świadomości”; owo widzenie jakby w innym wymiarze?, dodatkowym „duchowym okiem”? nawiedzało mnie nagle w najbanalniejszych, zdawałoby się „okolicznościach przyrody”, że zacytuję żartobliwe określenie z filmu „Rejs”. Na przykład wiosną w nadmorskim lesie, na wozie z sianem któregoś sierpniowego lata, w jesiennym parku na pierwszej platonicznej randce czy w zapatrzeniu w majową wodę repatriacyjnej przeczystej

Regi w roku 1958. Albo gdy autobusem PKS, licealista, wracałem ze szkoły w powiatowych Gryficach, i autobus podskoczył na torach w Górzycy, a ja zobaczyłem wszystko w perspektywie „rozbieżnej” (nie-renesansowej), a więc świat przed sobą, za sobą, nad sobą i pod sobą — jednocześnie! Jakbym był kulą — WIDZENIA. Było to zdziwienie-i-przerażenie. Już sam lęk poczułem, gdy na pierwszym roku studiów, pochylony nad książką Tadeusza Konwickiego Kalendarz i klepsydra, w czytelni studenckiej Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu opuściłem własne ciało i znalazłem się pomiędzy nim i siedzącą obok Magdaleną, a jednocześnie — ponad. Moje własne ciało wydało mi się tak absolutnie obce, że z przerażenia wróciłem do niego z powrotem.

Nie wiedziałem, że jestem mistykiem, że doznaję przeżyć mistycznych; wydawało mi się, że przydarza się to każdemu. Ale nie potwierdzała tego w wieloletnich rozmowach moja dziewczyna, narzeczona, a później żona Magdalena, też studentka polonistyki, a później absolwentka UAM. Dopiero w 1982 r., gdy złożyłem do publikacji w miesięczniku „W drodze”, u poznańskich dominikanów, wiersz (biały sonet) „List do biegnącego w Słońcu” — o. Marcin Babraj powiedział: — Tadeusz, ty jesteś mistykiem... Wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszałem, że jestem „kimś Innym” i — zacząłem przyglądać się temu słowu, temu terminowi; zacząłem czytać mistyków wydawanych przez Wydawnictwo „W drodze”. Zacząłem bardzo powoli, a jednocześnie z zachwytem-niepokojem, znajdować z nimi, i innymi pisarzami duchowymi, narastającą symetrię różnicy i jedności.

Pogłębiałem zatem wspólnotę z ludźmi słowa/Słowa: poetami, pisarzami, eseistami i filozofami. Rzeczywistość stworzona (wcielona) jak i rzeczywistość objawiona (w słowie, w snach i pomiędzy stanami świadomości, nad i podświadomości) wyjątkowo mocno mnie zajmowała, gdyż spalało mnie przemożne pragnienie poznania PRAWDY: kim jestem, skąd jestem, po co jestem; czym jest to, co mnie otacza (czas, przestrzeń, rzeczy, relacje pomiędzy nimi). Bardzo zajmował mnie drugi człowiek, np. znakomity poeta surrealizująco-ludowy Wincenty „Witek” Różański, i tajemnica; osoby i Osoby.

Stąd pragnienie dialogu, rozmowy, porozumienia i wspólnoty, której powinna chcieć też druga strona: Czytelnik. Wyraziłem to w tekście-manifeście: „Poezja żywego dialogu”, który opublikowałem w 1981 r. na łamach poznańskiego „Nurtu”. Poszukiwałem owego dialogu w świecie i w świecie wiersza; w nim począwszy od poziomu rytmu, intonacji, instrumentacji — poprzez wewnętrzne rymy, przerzutnie, metafory, obrazy i porównania — aż do aluzji, parafrazy, ukrytego cytatu, jawnego motta itd. Cała moja twórczość jest zatem pytaniem, dialogiem, rozmową o światach osobnych i wspólnych; jest też poszukiwaniem umiejętności obdarowywania się wspólnotą osobnych światów, które wciąż redefiniują człowieka i nieogarnioną rzeczywistość/Rzeczywistość, która go wypełnia i otacza, wciąż się mnożąc i przyrastając, na wzór ewoluującego Wszechświata.

Za: SENSUS HISTORIAE
ISSN 2082–0860
Vol. VII (2012/2)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.