Hunowie Kajzera
Wedle pokutującej u nas opinii, podczas II wojny światowej niemieckie siły zbrojne jęły parać się ludobójstwem pod wpływem ideologii narodowego socjalizmu.
To szalone pomysły Hitlera i jego rewolucjonistów pchnąć miały armię, będącą dotąd ostoją szlachetnego konserwatyzmu, na drogę masowych zbrodni, nie mających rzekomo precedensu w XX-wiecznej historii Niemiec. Okryte hańbą formacje Wehrmachtu i Waffen-SS przeciwstawiane są „dżentelmeńskim”, przestrzegającym rycerskich reguł walki oddziałom kajzera Wilhelma z czasów I światowej zawieruchy.
W rzeczywistości jednak hitlerowcy mieli wielu „godnych” poprzedników, dla których (parafrazując Clausewitza) ludobójstwo było jedynie „przedłużeniem polityki realizowanej innymi środkami”.
„Nie miejcie litości!”
W 1900 roku wybuchło w Chinach niezwykle brutalne „powstanie bokserów”, skierowane m.in. przeciw cudzoziemskim wpływom oraz rodzimym chrześcijanom. Sześć mocarstw europejskich wraz z USA i Japonią zareagowało wysłaniem do Chin oddziałów wojskowych. Byli wśród nich żołnierze niemieccy, do których pożegnalną mowę wygłosił sam cesarz Wilhelm II: „Nie miejcie litości! Nie bierzcie jeńców! Kto wpadnie wam w ręce, niech będzie zgubiony! Tak jak przed tysiącem lat Hunowie i ich król Attyla zdobyli sławę… teraz niemiecka sława niechaj będzie za waszą sprawą potwierdzona w Chinach w taki sposób, że żaden Chińczyk nie odważy się spojrzeć krzywo na Niemca!”.
Owa słynna „Mowa Huńska” (Hunnenrede) wzbudziła w świecie ogromne wrażenie. Nikt nie przypuszczał jednak, że w następnych dziesięcioleciach nawiązanie do dziedzictwa Hunów stanie się podstawową wytyczną niemieckiej polityki zagranicznej.
Kajzer zażądał, by to jego oficer objął stanowisko głównodowodzącego sił interwencyjnych, z tytułem „generała feldmarszałka świata”. Jego protegowanym był marszałek polny Alfred hrabia von Walderesee. Mocarstwa zachodnie, choć niechętnie, zgodziły się na ten dyktat. W październiku 1900 r. Walderesee miał pod swymi rozkazami blisko 70.000 żołnierzy, w tym 20.000 niemieckich, 21.000 japońskich, 13.000 rosyjskich, 6.700 francuskich, 5.600 amerykańskich, 2.500 włoskich, 500 austro-węgierskich.
Wojska niemieckie spóźniły się na prawdziwą wojnę („bokserów” rozgromili Japończycy, Rosjanie i Amerykanie), wyżywały się za to w akcjach terroryzujących ludność cywilną. Koalicyjna armia Waldereesego przeprowadziła 45 dużych operacji pacyfikacyjnych, z tego Niemcy samodzielnie aż 35 (uczestniczyli zaś w prawie wszystkich pozostałych). Żołnierze kajzera dokonywali masowych rozstrzeliwań, nie tracąc czasu na takie ceregiele, jak ustalenie faktycznej winy podejrzanych.
Obserwatorzy byli zgodni – Niemcy uśmiercili ogromną liczbę najzupełniej przypadkowych cywilów. Feldmarszałek von Walderesee pisał do cesarza: „Prawdą jest, iż rozstrzeliwuje się wielu Chińczyków“. Przyznawał też, iż sam był świadkiem „niezliczonej ilości egzekucji”.
Nie tylko Niemcy dopuszczali się okrucieństw, jednak wyróżniała ich masowość i systematyczność represji. Ich czynów nie można było przypisać poszczególnym, rozgorączkowanym żołnierzom, działającym pod wpływem stresu pola walki (jak już wspomniałem, Niemcy nie powąchali zbyt wiele prochu podczas bitew). Rozkazy płynące z najwyższych szczebli dowodzenia nie pozostawiały złudzeń – była to świadoma polityka terroru i zastraszenia.
Łzy Tanganiki
Historia Niemieckiej Afryki Wschodniej (Tanganiki) była krótka, ale równie dramatyczna. W 1885 r. Niemiecka Kompania Wschodnioafrykańska wydzierżawiła od sułtana Zanzibaru terytorium wzdłuż morskiego wybrzeża.
Niemieckie porządki musiały posiadać ów szczególny, typowo germański rys, skoro już trzy lata później wybuchło tam powstanie tubylców. Do walki ruszyli, ramię przy ramieniu, tak Arabowie, jak i Murzyni, społeczności dotąd szczerze się nienawidzące. Starcia trwały do 1890 r. Kompanii Wschodnioafrykańskiej udzielił pomocy rząd cesarskich Niemiec oraz… Brytyjczycy. Tanganikę ustanowiono niemieckim protektoratem.
Trudne początki niczego nie nauczyły teutońskich kolonizatorów. Tubylcze plemiona wysiedlano z ich tradycyjnych terenów łowieckich i pasterskich, uciskano wysokimi podatkami oraz pracą przymusową. W latach 1896-1897 zbrojny opór stawiło plemię Wahehe, z którym krwawo rozprawiły się Schutztruppe komendanta Lothara von Trothy. Był to tylko wstęp do prawdziwej hekatomby.
Szalę goryczy u rdzennych mieszkańców przelała próba narzucenia im eksperymentalnej uprawy bawełny. Dotychczasowa gospodarka rolna oparta była na produkcji płodów żywnościowych, pozwalała zaspokoić podstawowe potrzeby autochtonów. Uprawa bawełny, choć korzystna dla władz, zgarniających praktycznie cały zysk, skazywała tubylczych rolników na głód.
W latach 1905-1907 miał miejsce wielki bunt, znany jako „powstanie maji-maji”.
Wśród Murzynów szerzyła się wiara, że wypicie cudownej wody (maji) ochroni ich przed pociskami z broni palnej. Tłumy wojowników rzucały się do szaleńczych ataków na pozycje niemieckie – niestety, nie imponowali kuloodpornością…
Na terenach ogarniętych insurekcją Niemcy zastosowali taktykę spalonej ziemi. Bez litości wybijali całe wioski, nie szczędząc kobiet ani dzieci, rozstrzeliwali, wieszali, niszczyli zbiory żywności, skazując tubylców na pewną śmierć głodową. Liczba ofiar tej przerażającej pacyfikacji jest przedmiotem sporów historyków, waha się od „optymistycznych” 70 tysięcy do pesymistycznych 300 tysięcy. Większość badaczy uważa, że w imię niemieckiego porządku eksterminowano wtedy w Tanganice dwieście tysięcy tubylców! Cesarskie wojsko kolonialne straciło 400 żołnierzy, w tym 15 białych…
Zagłada ludu Herero
7 sierpnia 1884 r. flaga cesarskich Niemiec załopotała nad terytorium Afryki Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii). Przez kilka lat komisarzem kolonii był dr Heinrich Göring (w Afryce zawarł on znajomość z austriackim Żydem, Hermannem von Epensteinem, ten z kolei blisko zaprzyjaźnił się z młodą żoną Göringa; owocem tego trójkąta mógł być Hermann Göring, przyszły szef Luftwaffe, twórca Gestapo, budowniczy systemu nazistowskich obozów koncentracyjnych).
Choć brytyjski historyk David Irving pisze z uznaniem: „Dzięki wysiłkom i zabiegom herr Heinricha, owa obfitująca w bogactwa naturalne kolonia stała się bezpieczna dla kupców i handlowców…”, stwierdzenie to ilustruje tylko jedną stronę medalu. Niemieckie władze systematycznie pozbawiały tubylców ziemi i bydła, tysiące wolnych do tej pory ludzi zapędzono do robót przymusowych. Rękami murzyńskich niewolników budowano linie kolejowe, farmy, porty morskie w Luderitz i Swakopmund…
W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać na konflikty z rdzenną ludnością. Pierwsze stawiło opór waleczne plemię Herero (1885-1890). W latach 1893-1894 starli się z Niemcami Namowie, dowodzeni przez charyzmatycznego Hendrika Witboia. W 1903 r. stanęli do walki Bondelswarts (odłam Nama), pokonani rok później.
Wreszcie, w styczniu 1904 r. doszło do najpotężniejszego zrywu. Znów wystąpili Hererowie, pod wodzą Samuela Maharero. Powstańcy hererscy zaatakowali niemieckie farmy, zabijając 123 kolonistów. Otoczyli miasta Windhoek (stolicę kolonii) i Okahandja. Insurekcję tłumił korpus ekspedycyjny znanego nam już generała Lothara von Trothy („zasłużonego” wcześniej masakrą plemienia Wahehe w Niemieckiej Afryce Wschodniej oraz równie bezlitosnymi działaniami w Chinach).
Von Trotha nie owijał spraw w bawełnę: „Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. Zażądał od Hererów opuszczenia ich terytoriów: „Nie uczynię wyjątku dla kobiet i dzieci; będą przepędzone lub zabite.”
Niemcy otoczyli Hererów u podnóża góry Waterberg. Doszło do rzezi. Część autochtonów przedarła się przez linie niemieckie, innych zapędzono na pustynię Kalahari, odcinając ich od źródeł wody pitnej. Cesarskie wojsko strzelało bez pardonu do każdego tubylca podchodzącego do wodopoju, nie zważając na jego płeć, ani wiek. Zatruwano studnie.
Pojmanych Murzynów umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie znakowano ich literami GH (Gefangene Herero) i zmuszano do katorżniczej pracy. Więźniowie tego niemieckiego Gułagu budowali m.in. linię kolejową z Lderitzbucht do Keetmanshoop. Nieludzko wyśrubowane normy pracy w zabójczym klimacie, kiepskie wyżywienie, brak opieki medycznej, bezlitośnie stosowana kara chłosty robiły swoje. Niezdolnych do pracy niewolników zabijano (by zaoszczędzić amunicji, zakłuwano ich bagnetami). Niemieccy lekarze Hinck i Fischer przeprowadzali eksperymenty medyczne na murzyńskich więźniach (w przyszłości studentem Fischera będzie niejaki Josef Mengele, który zdobędzie potem sławę jako Anioł Śmierci z Auschwitz…).
Przeprowadzone w 1904 r. spisy ludności szacowały liczbę Hererów na 80 tysięcy. Siedem lat później przy życiu pozostało ich ledwie 15 tysięcy (z tych wielu zawdzięczało ocalenie ucieczce do brytyjskiej Beczuany). Straty tego ludu w wyniku eksterminacji sięgnęły 82 proc.! Niemcy nie ukrywali, że ich celem było unicestwienie całej wspólnoty etnicznej. Teza o ludobójstwie Hererów jest więc w pełni uzasadniona.
Tymczasem, w październiku 1904 r. chwyciło za broń plemię Namów – prowadzili ich Simon Koper i Samuel Isaak. Wsparli ich Hotentoci pod Johannesem Christiaanem i Korneliusem. Kilkuset wojowników długo trzymało w szachu 15-tysięczną armię niemiecką. Ta zastosowała stare, wypróbowane metody. W ciągu trzech lat liczebność plemienia zmniejszyła się z 20.000 do 9781 osób.
W 1907 r. ludność kolorową Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej pozbawiono wszelkich praw (w tym prawa do posiadania ziemi i bydła). Jedynym źródłem utrzymania mogła być praca najemna, a właściwie niewolnicza, w niemieckich kopalniach i na plantacjach.
Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/antenaci_hitlera.htm
W 1870 r. światową opinię publiczną zaszokowały doniesienia z frontu niemiecko-francuskiego. Żołnierze pruscy, rozwścieczeni działalnością francuskich „franc-tireurs” (wolnych strzelców, partyzantów), wprowadzili na okupowanych terytoriach okrutny terror, masowo rozstrzeliwując podejrzanych. Jak celnie zauważyła Barbara Tuchman, „zdano sobie nagle sprawę, że pod niemiecką skórą czai się bestia.”
W sierpniu 1914 r. wojska niemieckie znów przekroczyły granice Francji, a także neutralnej Belgii. Na zajętych terenach Niemcy wprowadzili „politykę grozy” (Schrecklichkeit). Do niemieckich obozów wywieziono 120 tysięcy Francuzów. Deportowano do Niemiec 120 tysięcy belgijskich i 100 tysięcy francuskich robotników, do pracy przymusowej w kopalniach i fabrykach. Spośród ludności brano zakładników, w tym kobiety, a nawet dzieci.
W odwecie za prawdziwą lub rzekomą działalność belgijskich i francuskich „franc-tireurs” (niekiedy okazywało się poniewczasie, że domniemany atak partyzantów był w istocie pomyłkowym ostrzelaniem przez inny oddział niemiecki), stosowano odpowiedzialność zbiorową.
Zmiażdżona lalka
Do prawdziwej rzezi doszło w okupowanej Belgii. Gazety niemieckie podawały malownicze opisy rzekomych zbrodni tutejszych „terrorystów”. Czytelników raczono krwawymi historyjkami o zaślepionych fanatyzmem belgijskich kobietach i dzieciach (!), których ulubioną rozrywką miało być wykłuwanie oczu i obcinanie języków żołnierzom niemieckim, o tajemniczym księdzu, którego „widziano” z naszyjnikiem z obrączek ślubnych, zdjętych z palców odciętych jeńcom, o pewnym chłopcu, który zgromadził „całe wiadro” wydłubanych Niemcom oczu…
Jak to zwykle bywa, w ślad za wojenną propagandą, odczłowieczającą przeciwnika, zapadały mordercze decyzje. Niemieccy dowódcy, w rodzaju generała Alexandra von Klucka, nakazywali swym podkomendnym „rozstrzeliwanie osób i palenie domów”, w odwecie za „zdradziecką” działalność ruchu oporu. Natychmiastowa egzekucja (często nawet bez doraźnego procesu sądowego!) groziła belgijskim cywilom nie tylko za posiadanie broni, ale np. za samo zbliżenie się do samolotu lub balonu na odległość mniejszą niż 200 merów.
W Warsage rozstrzelano 6 księży katolickich. W Andenne, zgodnie z rozkazem generała Karla Bülowa, spalono miasto, miano też dokonać egzekucji 110 zakładników – faktycznie ofiarą masakry padło 211 osób. W pobliskim Seilles stracono 50 osób. W Aerschat było 150 ofiar. Podczas plądrowania Tamines spędzono pod miejscowy kościół i rozstrzelano 384 cywili. W Dinant zamordowano aż 612 osób, w tym 3-tygodniowe niemowlę (!!!).
„- Nasz pochód przed Belgię był niewątpliwie brutalny…” – bąkał później generał Helmuth von Moltke.
Okupanci uzasadniali terror rzekomym naruszeniem przez Belgów prawa międzynarodowego. Otóż, zdaniem kajzerowskiej dyplomacji, Belgia złamała swą neutralność stawiając zbrojny opór niemieckiej inwazji (!!!). Opat Wetterlè, alzacki delegat do Reichstagu, westchnął kiedyś: „Umysłowi uformowanemu na kulturze łacińskiej trudno jest zrozumieć niemiecką mentalność.”
Podobne ekscesy, choć na mniejszą skalę, miały miejsce we Francji. W Nomeny (Lotaryngia) wojsko bawarskie zastrzeliło lub zakłuło bagnetami 50 cywili.
Ogółem, w ciągu pierwszych trzech miesięcy wojny w egzekucjach i wojskowych pogromach na terenach okupowanych zginęło 6.500 belgijskich i francuskich cywili, spalono też szereg miast i wiosek. 26 sierpnia 1914 r. Niemcy puścili z dymem belgijskie Louvain – sławne już w średniowieczu miasto uniwersyteckie. Spłonęła słynna, założona w 1426 r. biblioteka, z bezcennym księgozbiorem, szacowanym na 230.000 tomów (w tym 750 średniowiecznych manuskryptów i ponad 1000 inkunabułów). Świat wreszcie uwierzył, że ma do czynienia z hordami barbarzyńców.
„- Jesteście potomkami Goethego, czy Huna Attyli?” – wołał Romain Rolland.
„Leżąca na drodze szmaciana lalka, z głową zmiażdżoną kołem armatniej lawety, wydała się amerykańskiemu korespondentowi symbolem losu Belgii w tej wojnie” (Tuchman).
Piraci mórz i przestworzy
Wielka Wojna lat 1914-1918 przyniosła ogromny rozwój techniki wojskowej. Niestety, nowe rodzaje uzbrojenia zastały użyte również jako narzędzie terroru, wymierzonego w ludność cywilną.
Niemiecka doktryna „nieograniczonej wojny podwodnej” była już z definicji kontrowersyjna. Ówczesne prawo morskie nakazywało, w razie napotkania jednostki handlowej płynącej pod wrogą banderą, wpierw udzielenie jej ostrzeżenia, skontrolowanie, zaś w razie podjęcia decyzji o zatopieniu – bezpieczne ewakuowanie załogi pryzu.
Przestrzeganie tych reguł przez załogi okrętów podwodnych, przyznajmy, od początku było problematyczne. Okręt podwodny działa skrycie na wodach kontrolowanych przez nieprzyjaciela; przypomina nieco oddział dywersyjny operujący na dalekim zapleczu frontu. Aby ostrzegać napotkane statki, musiałby wynurzać się, co oznaczałoby dekonspirację. Tym niemniej, nawet w warunkach wojny podwodnej istnieją nienaruszalne świętości, jak okręty szpitalne, cywilne statki pasażerskie, łodzie ratunkowe czy rozbitkowie w wodzie. Zaatakowanie ich z premedytacją jest jednoznacznie definiowane jako zbrodnia wojenna na morzu.
Prawdopodobnie największą niesławą we flocie kajzera okrył się kapitan Walter Schwieger, dowódca okrętu podwodnego „U 20” – sprawca zatopienia pasażerskiej „Lusitanii” (1198 ofiar). Jego czyn zepchnął w cień „dokonania” innych psychopatów, w rodzaju kapitana Georga Günthera von Forstnera, dowódcy „U 28” (zatopił brytyjskie statki pasażerskie „Aquila” i „Falaba” – zginęło na nich łącznie 112 osób), albo kpt. H. Pustkuchena, który posłał na dno brytyjski pływający lazaret „Asturias” (45 zabitych) i poważnie uszkodził francuski statek pasażerski „Sussex” (80 zabitych i rannych).
Bardzo pasował do tego grona kpt. Wilhelm Werner, sprawca zatopienia brytyjskiego okrętu szpitalnego „Rewa” oraz wymordowania rozbitków z parowca „Torrington”. Ofiarą U-bootów padł też brytyjski statek pasażerski „Arabic” (44 zabitych) oraz pływające szpitale: „Lanfranc”, „Dover Castle” (6 zabitych), „Donegal” (75 zabitych, w tym 15 rannych jeńców niemieckich), „Warilda” (123 zabitych), „Glenart Castle” (160 ofiar – rozbitków wybito w morzu z karabinów maszynowych!), „Llandovery Castle” (zginęło aż 234 ludzi – szalupy ratunkowe były zatapiane ogniem artyleryjskim)… Storpedowany okręt szpitalny „Gloucester Castle” miał szczęście – zdołał dociągnąć do brzegu. U-booty „rozprawiły się” także z rosyjskimi okrętami szpitalnymi „Portugal” (115 zabitych) i „Wpieriod”, a także holendreskim (neutralnym!) „Koningin Regentes”.
Niemiecka taktyka terroru okazała się też mordercza dla cywilów na głębokim zapleczu frontu. Lotnicze bomby oraz pociski artyleryjskie z premedytacją kierowano w dzielnice mieszkalne, by złamać morale ludności. 6 sierpnia 1914 r. niemiecki sterowiec L-Z zaatakował obiekty cywilne w Liège. Trzynaście zrzuconych bomb zabiło dziewięciu mieszkańców. 30 sierpnia samolot Taube (Gołąb) posyła trzy bomby na Paryż – spadają na Quai de Valmy – ginie dwóch przypadkowych przechodniów, kilku odnosi rany. Od tego dnia naloty stają się dla Paryża codziennością. Tak rodzi się nowa epoka…
Cztery lata później w stolicę Francji biło (od marca do sierpnia 1918 r.) „działo paryskie” – słynne „Paris-Geschütz” (zwane też „Kaiser Wilhelm Geschütz” lub „Długą Bertą”, w odróżnieniu od „Grubej Berty”, ciężkiego moździerza kalibru 420 mm). Jego 94-kilogramowe pociski, wystrzeliwane z prędkością pięciokrotnie większą od szybkości dźwięku, miały rewelacyjny zasięg 130 km, wznosząc się po drodze na pułap 40 km (pierwszy sztuczny obiekt, który dotarł do stratosfery!). Ten wytwór niemieckiego geniuszu kosztował życie 250 paryżan, i rany dalszych 620.
Holocaust Ormian
W grudniu 1914 r. niemieccy doradcy tureckiego sztabu generalnego, generałowie Fritz Bronstart von Schellendorf, Colmar von der Goltz i Otto Liman von Sanders spotkali się z liderami młodotureckiej partii Jedność i Postęp – Talaatem i Enverem. Niemcy domagali się od tureckich gospodarzy aktywnego zwalczania „ormiańskich sabotażystów i dywersantów”, mimo iż tamtejsza społeczność Ormian zachowywała się lojalnie wobec władz, a żołnierze ormiańscy w służbie sułtana wyróżniali się walecznością na froncie. Wkrótce turecka armia, wspierana przez bojówki kurdyjskie i arabskie, rozpoczęła eksterminację Ormian, trwającą aż do 1923 roku. Jej ofiarą padło co najmniej kilkaset tysięcy, najpewniej zaś półtora miliona ludzi.
Trudno byłoby obciążać Niemców całkowitą odpowiedzialnością za ów Holocaust, wszak do rzezi tureckich Ormian dochodziło już w latach 1890-1896 oraz w roku 1909. Jednak kajzerowska propaganda wspierała młodotureckich ludobójców w akcji dezinformacyjnej, zaprzeczając faktowi eksterminacji bądź ją usprawiedliwiając (głoszono m.in., jakoby ormiańscy rebelianci wymordowali 150.000 muzułmanów).
Oddziałami tureckimi, szturmującymi ormiańskie dzielnice, dowodzili niekiedy niemieccy oficerowie (np. w Urfie). Wśród żołnierzy cesarskich odbywających wówczas służbę w Turcji był też młody ochotnik, nazwiskiem Rudolf Höss. W przyszłości zdobędzie sławę jako komendant obozu zagłady w Auschwitz…
Profesjonalizm młodotureckich ludobójców wywarł spore wrażenie na samym Adolfie Hitlerze. 22 sierpnia 1939 r., na odprawie dla niemieckiej generalicji w Obersalzburgu, powie: „Posłałem moje oddziały z trupią główką na Wschód, wydawszy im rozkaz bezlitosnego zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci należących do polskiej rasy lub mówiących polskim językiem. […] W końcu któż mówi dziś o zagładzie Ormian?”
A na wschodzie Europy od 1917 r. miliony ofiar pożera bolszewicki potwór, wyhodowany przez kajzerowskie służby specjalne, użyty przeciw Rosji „jak bakcyl dżumy w probówce” (stwierdzenie Winstona Churchilla), i jak wirus wymykający się spod kontroli…
Rykoszet
W trakcie I wojny światowej również Niemcy padali ofiarą przestępstw wojennych. Wziętych do niewoli żołnierzy kajzera, bywało, traktowano brutalnie, miasta Rzeszy stały się celem odwetowych bombardowań, odnotowano też zbrodnicze wymordowanie przez Brytyjczyków rozbitków z okrętów podwodnych „U 27” (11 ofiar), „U 36” (18 ofiar), „U 110” (32 ofiary), z niszczycieli „G 42” i „G 85” oraz z krążownika pomocniczego „Greif”. Mordercze skutki przyniosła blokada ekonomiczna Niemiec, w wyniku której zmarły z głodu tysiące cywili (wg obliczeń niemieckich władz – aż 763.000).
Działanie aliantów, jakkolwiek często haniebne, były jednak odpowiedzią na konkretne kroki ze strony Niemiec. To armia kajzera, z premedytacją łamiąca dotychczasowe zasady, dosłownie od pierwszych dni wojny, doprowadziła do brutalizacji konfliktu. Uznanie przez niemieckie naczelne dowództwo dotychczasowych, humanitarnych norm za przestarzałe i nieprzystające do współczesnego pola walki, uderzyło w Niemców rykoszetem.
Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/na_szlaku_attyli.htm
Zagłada Kalisza
Kalisz to jedno z najstarszych, najbardziej zasłużonych w historii miast polskich. Wprawdzie współcześni badacze powątpiewają w słynne onegdaj „rewelacje”, jakoby miasto Calisia, wspomniane w połowie II w. przez Klaudiusza Ptolemeusza, greckiego historyka z Aleksandrii, było rzeczywiście Kaliszem (dziś przyjmuje się, iż Calisia leżała na południe od łuku Karpat), jednak ślady osadnictwa na tym terenie sięgają 8000 lat przed Chrystusem!
W średniowieczu Kalisz to ważny obiekt gospodarczy i militarny, m.in. zasłużony w bojach z Krzyżakami. W trakcie „potopu” miasto „przez Szwedów zajęte, zniszczone, […] całe spustoszone i w popiół obrócone” (z uniwersału króla Jana Kazimierza). W 1806 r. jest terenem udanego powstania antypruskiego, a od 1837 r. stolicą guberni kaliskiej…
W 1913 r. spis ludności wykazał 65.400 mieszkańców, w tym 24.597 Rosjan i 5.524 cudzoziemców. Zaledwie rok później Hunowie cesarza Wilhelma II zamienią ów kwitnący ośrodek w pustynię…
1 sierpnia 1914 r. o godz. 18.00 Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Nazajutrz rano Rosjanie (ludność cywilna i wojsko) ewakuowali się z Kalisza. Jeszcze tego samego dnia do miasta wkroczyli Niemcy – II batalion 155 pułku piechoty z Ostrawy, w sile 850 żołnierzy, pod wodzą majora Hermanna Preuskera, który zaraz też objął godność komendanta miasta. Niemieckim piechurom towarzyszyły działa eskortowane przez kawalerię oraz oddział karabinów maszynowych. Ludność polska zachowała się spokojnie, miejscowi Żydzi witali najeźdźców z entuzjazmem. [Jak zawsze… – admin]
Psychoza „franc-tireurs”
Ówczesny, cesarski podręcznik wojskowy „Kriegsbrauch im Landkriege”, bazujący na doświadczeniach wojny z Francją z lat 1870-1871, uczulał żołnierzy na działalność partyzantów („franc-tireurs”). Podczas operacji niemieckich w Belgii i Francji latem i jesienią 1914 r., paniczny lęk przed „wolnymi strzelcami” stał się przyczyną wielu dramatów. Dla ogarniętych paranoją oficerów Wilhelma II nawet przypadkowy wystrzał bywał powodem do egzekucji zakładników, czy spalenia całego miasta.
W nocy z 3 na 4 sierpnia w Kaliszu padły strzały, polała się krew. Zginęło 21 polskich cywilów i 6 żołnierzy niemieckich. Major Preusker oskarżył kaliszan o podstępny napad. Pozostaje faktem, że jego wojsko znalazło się pod ostrzałem, i że odpowiedziało ogniem w stronę pobliskich domów. Nie da się całkowicie wykluczyć ataku ze strony jakiejś grupki miejscowych Polaków, czy też rosyjskich maruderów, choć w trakcie późniejszych dochodzeń (niemieckich, rosyjskich, polskich) nigdy nie natrafiono na ich ślad. W komunikatach niemieckich brak również doniesień o schwytaniu jakichś „wolnych strzelców”, czy o zdobyciu jakiegokolwiek oręża.
Wedle obecnego stanu wiedzy, najbardziej uprawniona wydaje się być teza, iż wojsko rozpoczęło strzelaninę pod wpływem psychozy „franc-tireurs”, i że wszystkie ofiary, tak wśród schützen, jak i ludności cywilnej, padły od niemieckich kul. Najpewniej dramat zapoczątkowała omyłkowa wymiana ognia między dwoma pruskimi patrolami na rogu dzisiejszych ulic Kazimierzowskiej i Śródmiejskiej, potem do chaotycznej kanonady przyłączyły się pododdziały rozlokowane w różnych punktach miasta.
Pogrom
Nazajutrz Niemcy aresztowali zakładników, wprowadzili godzinę policyjną, nałożyli na miasto kontrybucję w wysokości 50 tys. rubli. Na ulicach rozegrał się prawdziwy pogrom. Wojskowe patrole atakowały przypadkowych przechodniów, bijąc ich kolbami. W razie najmniejszego oporu rozstrzeliwano na miejscu. W ten sposób zginęło w owym dniu blisko 20 mieszczan.
Następnie wojsko wycofało się z Kalisza, by ostrzelać śródmieście ogniem artyleryjskim. Wybuchły pożary, nastąpił exodus ludności. Tylko w dniu 5 sierpnia uciekło z miasta blisko 10 tys. obywateli. Niemcy ponownie wkroczyli do Kalisza, pojmali nowych zakładników, których tryumfalnie obwożono po ulicach. Jednego z nich, fabrykanta Frenkiela, zamordowano na oczach przerażonych przechodniów.
Tymczasem do miasta weszły nowe jednostki niemieckie. Oddział majora Preuskera został wycofany i zastąpiony przez dwa bataliony piechoty saskiej, dowodzone przez pułkownika Hoffmana. Dało to nadzieję na unormowanie sytuacji, niestety, nadzieję złudną.
7 sierpnia, na Rynku Głównym Kalisza, wprost na obozujących tam Saksończyków, wypadł z jednej z uliczek galopujący koń. Wtargnął w tłum piechocińców, tratując ich kopytami. Jakiś żołnierz porwał za karabin, wypalił do nieszczęsnego czworonoga. Huk strzału wywołał panikę.
Kto żyw, chwycił za broń. Ktoś głośno wzywał lekarza do rannego żołnierza (zapewne stratowanego). Momentalnie skojarzono to z wystrzałem, z ostrzeżeniami przed franc-tireurs i z niedawnym „zdradzieckim napadem kaliszan”.
Rozległy się kolejne strzały – schützen otworzyli ogień do okien pobliskich kamienic, w stronę domniemanych snajperów. Świadkowie relacjonowali potem, że wielu żołnierzy było pijanych, co również wyjaśnia nagłą eksplozję agresji.
Chaos narastał. Ustawione na rogach ulic karabiny maszynowe biły seriami na oślep, do wszystkiego, co pojawiało się w zasięgu wzroku, kosząc domniemanych „wolnych strzelców”, nie bacząc na ich cywilne odzienie, ani… niemieckie mundury. Rannych dobijano bagnetami. Wojsko spaliło ratusz, rozstrzelało pochwyconych urzędników. Doszło do masowych rabunków. Tego dnia zginęło ok. 100 cywilów, były też ofiary po stronie wojska.
W nocy z 7 na 8 sierpnia artyleria niemiecka rozpoczęła kolejne bombardowanie miasta. Trwało ono od północy do 6 nad ranem; strzelano granatami i szrapnelami.
8 sierpnia Niemcy aresztowali 800 mężczyzn – co dziesiątego z nich rozstrzelali. Od 9 sierpnia przystąpili do systematycznego podpalania budynków. Ludność wypędzono, opornych zabijano na miejscu. Dzieło zniszczenia kontynuowano do 22 sierpnia. W nocy z 14 na 15 sierpnia raz jeszcze doniesiono o ofiarach po stronie Niemców – 2 zabitych i 20-30 rannych żołnierzach. Znów nie wiemy, czy był to przejaw zbrojnego oporu mieszkańców podpalanych dzielnic, czy kolejny niemiecki „bratni ostrzał”.
Na ponurą groteskę zakrawa fakt, iż w nocy z 7 na 8 sierpnia, gdy miasto płonęło w ogniu artylerii, opodal, w rejonie między Częstochową, Kaliszem i Kołem, sterowiec Zeppelin rozrzucał ulotki z odezwą niemieckiego dowództwa do ludności polskiej, o treści: „Przychodzimy do Was jako przyjaciele. Zaufajcie nam! Wolność Wam niesiemy i niepodległość”…
Śledztwo
W dniach 3-22 sierpnia 1914 r. padło co najmniej 250 zabitych kaliszan. Miasto zniszczono całkowicie w obrębie średniowiecznej Starówki oraz w znacznym stopniu na Przedmieściu Wrocławskim. Legło w gruzach 426 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych, 5 gmachów publicznych, kościół, ratusz, teatr, hotel, poczta, telegraf… Straty materialne oszacowano na 33,6 mln rubli. Bezpośrednio po pogromie w mieście pozostało ok. 5 tys. ludzi (wobec ponad 65 tys. zaledwie trzy tygodnie wcześniej!).
Niemieckie koła wojskowe uparcie trwały na stanowisku, iż powodem represji była „zdradziecka napaść” mieszkańców na żołnierzy kajzera. Nieoficjalnie jednak pewne, i to nietuzinkowe osobistości, poddawały w wątpliwość taki przebieg wydarzeń.
We wrześniu 1914 r. do Kalisza zawitał sam feldmarszałek Paul Hindenburg, dowódca niemieckiej VIII Armii. Podczas rozmowy z burmistrzem Gustawem Michaelem wyjaśnił, że Kalisz zniszczono „przez nieostrożność” (!), obiecał też pokrycie strat materialnych. Dwa lata później Konrad Hahn, niemiecki naczelnik powiatu kaliskiego i tajny radca rządowy, pisał do generalnego gubernatora w Warszawie: „[…] według wyniku dotychczasowych dochodzeń, jest w wysokim stopniu wątpliwem, czy w ogóle mieszkańcy m. Kalisza strzelali do wojska niemieckiego…”
Sprawę badała też rosyjska Imperatorska Nadzwyczajna Komisja Śledcza, pod przewodnictwem pierwszego senatora Aleksieja Kriwcowa, powołana przez samego cara Mikołaja II. Komisja nie znalazła dowodów na potwierdzenie tezy, jakoby mieszkańcy miasta zaatakowali Niemców.
Wreszcie, ministerstwo sprawiedliwości już niepodległej Polski przeprowadziło dochodzenie (1919), w ramach którego m.in. przesłuchano 103 naocznych świadków wydarzeń. Potwierdzili oni spokojną reakcję ludności na wkroczenie wojsk kajzera. Wszyscy świadkowie obarczali odpowiedzialnością za wywołanie strzelaniny spanikowanych żołnierzy niemieckich, dopatrujących się wszędzie zdradzieckich „wolnych strzelców”.
Bezkarność zbrodniarzy
Major Hans Rudolf Hermann Preusker, jeden z katów Kalisza, nie dożył końca wojny. Ciężko ranny pod Saint-Quentin, zmarł 12 kwietnia 1918 r. w szpitalu wojskowym w Karlsruhe. Wciąż jednak żyło wielu sprawców niezliczonych zbrodni armii kajzera.
Po zakończeniu działań wojennych alianci ogłosili listę 896 niemieckich zbrodniarzy wojennych (żądanie ścigania 334 zgłosiła Belgia, tylu samo Francja, 97 Wielka Brytania, 57 Polska, 41 Rumunia, 29 Włochy). Na ich czele figurował sam kajzer Wilhelm II, korzystający już wówczas z azylu w neutralnej Holandii.
Niestety, zarzucono pomysł, by oskarżeni odpowiadali przed międzynarodowym trybunałem. Ich ukaraniem miały się zająć sądy niemieckie. Rezultaty były żałosne. Niemieccy sędziowie hurtowo uwalniali podejrzanych od winy, bądź też ferowali wyroki, których wysokość zakrawała na kpinę.
4 czerwca 1921 r. przed sądem w Lipsku stanął Karl Neumann, dowódca U-boota „UC 67”, sprawca zatopienia okrętu szpitalnego „Dover Castle”. Neumann oświadczył butnie, że zdawał sobie sprawę, iż atakuje jednostkę szpitalną, oraz że znał w chwili ataku postanowienia konwencji haskiej, zabraniające takich działań. Sąd uniewinnił jednak Neumanna, stwierdzając, że „wykonywał on tylko rozkazy” admiralicji, nakazujące nieoszczędzanie pływających lazaretów, zatem nie może odpowiadać za decyzje swych przełożonych.
Ciekawe, że admirałowie kajzerowskiej marynarki (A. von Tirpitz, R. Scheer, F. von Hipper, E. von Capelle, nawet odpowiedzialny za wydanie rozkazu o „nieograniczonej wojnie podwodnej” G. von Müller), również zostali uniewinnieni! Ci z kolei nie mogli odpowiadać za czyny swych podwładnych…
16 lipca 1921 r. przed obliczem sprawiedliwości zjawili się Ludwig Dithmar i Johann Boldt, oficerowie z okrętu podwodnego „U 86″, „dwie najbardziej nikczemne twarze, jakie kiedykolwiek widziałem” (opinia brytyjskiego obserwatora procesu, generała J.H. Morgana), odpowiedzialni za jedną z najohydniejszych zbrodni I wojny światowej – masakrę rozbitków z okrętu szpitalnego „Llandovery Castle”.
Po storpedowaniu jednostki, U-boot wynurzył się i jął ostrzeliwać łodzie ratunkowe z armaty kalibru 88 mm. W efekcie, z 258 osób na pokładzie zaatakowanego statku przeżyły 24. Obu oficerów uznano za winnych i skazano na karę… 4 lat więzienia. Na tym nie koniec. 18 listopada, po czterech miesiącach odsiadki, Boldt… zbiegł. Dithmar siedział nieco dłużej, do 31 stycznia 1922 r., po czym… również zbiegł.
Warto dodać, że na procesie tych dewiantów niemieccy biegli, dr Töpfer i wiceadmirał Adolf von Trotha argumentowali, iż każdy czyn, godzący w nieprzyjacielski naród, jest usprawiedliwiony, zaś uczucia humanitarne tylko hamowałyby wysiłki, służące zwycięstwu…
W 1914 r., na samym początku Wielkiej Wojny, jeden z niemieckich uczonych wieszczył:
Świat jakoś nie docenił niemieckiej „kultur”. Trzy lata po zakończeniu działań wojennych Stephen McKenna wyraził uczucia wielu:
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/zaglada_kalisza.htm
Wedle pokutującej u nas opinii, podczas II wojny światowej niemieckie siły zbrojne jęły parać się ludobójstwem pod wpływem ideologii narodowego socjalizmu.
To szalone pomysły Hitlera i jego rewolucjonistów pchnąć miały armię, będącą dotąd ostoją szlachetnego konserwatyzmu, na drogę masowych zbrodni, nie mających rzekomo precedensu w XX-wiecznej historii Niemiec. Okryte hańbą formacje Wehrmachtu i Waffen-SS przeciwstawiane są „dżentelmeńskim”, przestrzegającym rycerskich reguł walki oddziałom kajzera Wilhelma z czasów I światowej zawieruchy.
W rzeczywistości jednak hitlerowcy mieli wielu „godnych” poprzedników, dla których (parafrazując Clausewitza) ludobójstwo było jedynie „przedłużeniem polityki realizowanej innymi środkami”.
„Nie miejcie litości!”
W 1900 roku wybuchło w Chinach niezwykle brutalne „powstanie bokserów”, skierowane m.in. przeciw cudzoziemskim wpływom oraz rodzimym chrześcijanom. Sześć mocarstw europejskich wraz z USA i Japonią zareagowało wysłaniem do Chin oddziałów wojskowych. Byli wśród nich żołnierze niemieccy, do których pożegnalną mowę wygłosił sam cesarz Wilhelm II: „Nie miejcie litości! Nie bierzcie jeńców! Kto wpadnie wam w ręce, niech będzie zgubiony! Tak jak przed tysiącem lat Hunowie i ich król Attyla zdobyli sławę… teraz niemiecka sława niechaj będzie za waszą sprawą potwierdzona w Chinach w taki sposób, że żaden Chińczyk nie odważy się spojrzeć krzywo na Niemca!”.
Owa słynna „Mowa Huńska” (Hunnenrede) wzbudziła w świecie ogromne wrażenie. Nikt nie przypuszczał jednak, że w następnych dziesięcioleciach nawiązanie do dziedzictwa Hunów stanie się podstawową wytyczną niemieckiej polityki zagranicznej.
Kajzer zażądał, by to jego oficer objął stanowisko głównodowodzącego sił interwencyjnych, z tytułem „generała feldmarszałka świata”. Jego protegowanym był marszałek polny Alfred hrabia von Walderesee. Mocarstwa zachodnie, choć niechętnie, zgodziły się na ten dyktat. W październiku 1900 r. Walderesee miał pod swymi rozkazami blisko 70.000 żołnierzy, w tym 20.000 niemieckich, 21.000 japońskich, 13.000 rosyjskich, 6.700 francuskich, 5.600 amerykańskich, 2.500 włoskich, 500 austro-węgierskich.
Wojska niemieckie spóźniły się na prawdziwą wojnę („bokserów” rozgromili Japończycy, Rosjanie i Amerykanie), wyżywały się za to w akcjach terroryzujących ludność cywilną. Koalicyjna armia Waldereesego przeprowadziła 45 dużych operacji pacyfikacyjnych, z tego Niemcy samodzielnie aż 35 (uczestniczyli zaś w prawie wszystkich pozostałych). Żołnierze kajzera dokonywali masowych rozstrzeliwań, nie tracąc czasu na takie ceregiele, jak ustalenie faktycznej winy podejrzanych.
Obserwatorzy byli zgodni – Niemcy uśmiercili ogromną liczbę najzupełniej przypadkowych cywilów. Feldmarszałek von Walderesee pisał do cesarza: „Prawdą jest, iż rozstrzeliwuje się wielu Chińczyków“. Przyznawał też, iż sam był świadkiem „niezliczonej ilości egzekucji”.
Nie tylko Niemcy dopuszczali się okrucieństw, jednak wyróżniała ich masowość i systematyczność represji. Ich czynów nie można było przypisać poszczególnym, rozgorączkowanym żołnierzom, działającym pod wpływem stresu pola walki (jak już wspomniałem, Niemcy nie powąchali zbyt wiele prochu podczas bitew). Rozkazy płynące z najwyższych szczebli dowodzenia nie pozostawiały złudzeń – była to świadoma polityka terroru i zastraszenia.
Łzy Tanganiki
Historia Niemieckiej Afryki Wschodniej (Tanganiki) była krótka, ale równie dramatyczna. W 1885 r. Niemiecka Kompania Wschodnioafrykańska wydzierżawiła od sułtana Zanzibaru terytorium wzdłuż morskiego wybrzeża.
Niemieckie porządki musiały posiadać ów szczególny, typowo germański rys, skoro już trzy lata później wybuchło tam powstanie tubylców. Do walki ruszyli, ramię przy ramieniu, tak Arabowie, jak i Murzyni, społeczności dotąd szczerze się nienawidzące. Starcia trwały do 1890 r. Kompanii Wschodnioafrykańskiej udzielił pomocy rząd cesarskich Niemiec oraz… Brytyjczycy. Tanganikę ustanowiono niemieckim protektoratem.
Trudne początki niczego nie nauczyły teutońskich kolonizatorów. Tubylcze plemiona wysiedlano z ich tradycyjnych terenów łowieckich i pasterskich, uciskano wysokimi podatkami oraz pracą przymusową. W latach 1896-1897 zbrojny opór stawiło plemię Wahehe, z którym krwawo rozprawiły się Schutztruppe komendanta Lothara von Trothy. Był to tylko wstęp do prawdziwej hekatomby.
Szalę goryczy u rdzennych mieszkańców przelała próba narzucenia im eksperymentalnej uprawy bawełny. Dotychczasowa gospodarka rolna oparta była na produkcji płodów żywnościowych, pozwalała zaspokoić podstawowe potrzeby autochtonów. Uprawa bawełny, choć korzystna dla władz, zgarniających praktycznie cały zysk, skazywała tubylczych rolników na głód.
W latach 1905-1907 miał miejsce wielki bunt, znany jako „powstanie maji-maji”.
Wśród Murzynów szerzyła się wiara, że wypicie cudownej wody (maji) ochroni ich przed pociskami z broni palnej. Tłumy wojowników rzucały się do szaleńczych ataków na pozycje niemieckie – niestety, nie imponowali kuloodpornością…
Na terenach ogarniętych insurekcją Niemcy zastosowali taktykę spalonej ziemi. Bez litości wybijali całe wioski, nie szczędząc kobiet ani dzieci, rozstrzeliwali, wieszali, niszczyli zbiory żywności, skazując tubylców na pewną śmierć głodową. Liczba ofiar tej przerażającej pacyfikacji jest przedmiotem sporów historyków, waha się od „optymistycznych” 70 tysięcy do pesymistycznych 300 tysięcy. Większość badaczy uważa, że w imię niemieckiego porządku eksterminowano wtedy w Tanganice dwieście tysięcy tubylców! Cesarskie wojsko kolonialne straciło 400 żołnierzy, w tym 15 białych…
Zagłada ludu Herero
7 sierpnia 1884 r. flaga cesarskich Niemiec załopotała nad terytorium Afryki Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii). Przez kilka lat komisarzem kolonii był dr Heinrich Göring (w Afryce zawarł on znajomość z austriackim Żydem, Hermannem von Epensteinem, ten z kolei blisko zaprzyjaźnił się z młodą żoną Göringa; owocem tego trójkąta mógł być Hermann Göring, przyszły szef Luftwaffe, twórca Gestapo, budowniczy systemu nazistowskich obozów koncentracyjnych).
Choć brytyjski historyk David Irving pisze z uznaniem: „Dzięki wysiłkom i zabiegom herr Heinricha, owa obfitująca w bogactwa naturalne kolonia stała się bezpieczna dla kupców i handlowców…”, stwierdzenie to ilustruje tylko jedną stronę medalu. Niemieckie władze systematycznie pozbawiały tubylców ziemi i bydła, tysiące wolnych do tej pory ludzi zapędzono do robót przymusowych. Rękami murzyńskich niewolników budowano linie kolejowe, farmy, porty morskie w Luderitz i Swakopmund…
W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać na konflikty z rdzenną ludnością. Pierwsze stawiło opór waleczne plemię Herero (1885-1890). W latach 1893-1894 starli się z Niemcami Namowie, dowodzeni przez charyzmatycznego Hendrika Witboia. W 1903 r. stanęli do walki Bondelswarts (odłam Nama), pokonani rok później.
Wreszcie, w styczniu 1904 r. doszło do najpotężniejszego zrywu. Znów wystąpili Hererowie, pod wodzą Samuela Maharero. Powstańcy hererscy zaatakowali niemieckie farmy, zabijając 123 kolonistów. Otoczyli miasta Windhoek (stolicę kolonii) i Okahandja. Insurekcję tłumił korpus ekspedycyjny znanego nam już generała Lothara von Trothy („zasłużonego” wcześniej masakrą plemienia Wahehe w Niemieckiej Afryce Wschodniej oraz równie bezlitosnymi działaniami w Chinach).
Von Trotha nie owijał spraw w bawełnę: „Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. Zażądał od Hererów opuszczenia ich terytoriów: „Nie uczynię wyjątku dla kobiet i dzieci; będą przepędzone lub zabite.”
Niemcy otoczyli Hererów u podnóża góry Waterberg. Doszło do rzezi. Część autochtonów przedarła się przez linie niemieckie, innych zapędzono na pustynię Kalahari, odcinając ich od źródeł wody pitnej. Cesarskie wojsko strzelało bez pardonu do każdego tubylca podchodzącego do wodopoju, nie zważając na jego płeć, ani wiek. Zatruwano studnie.
Pojmanych Murzynów umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie znakowano ich literami GH (Gefangene Herero) i zmuszano do katorżniczej pracy. Więźniowie tego niemieckiego Gułagu budowali m.in. linię kolejową z Lderitzbucht do Keetmanshoop. Nieludzko wyśrubowane normy pracy w zabójczym klimacie, kiepskie wyżywienie, brak opieki medycznej, bezlitośnie stosowana kara chłosty robiły swoje. Niezdolnych do pracy niewolników zabijano (by zaoszczędzić amunicji, zakłuwano ich bagnetami). Niemieccy lekarze Hinck i Fischer przeprowadzali eksperymenty medyczne na murzyńskich więźniach (w przyszłości studentem Fischera będzie niejaki Josef Mengele, który zdobędzie potem sławę jako Anioł Śmierci z Auschwitz…).
Przeprowadzone w 1904 r. spisy ludności szacowały liczbę Hererów na 80 tysięcy. Siedem lat później przy życiu pozostało ich ledwie 15 tysięcy (z tych wielu zawdzięczało ocalenie ucieczce do brytyjskiej Beczuany). Straty tego ludu w wyniku eksterminacji sięgnęły 82 proc.! Niemcy nie ukrywali, że ich celem było unicestwienie całej wspólnoty etnicznej. Teza o ludobójstwie Hererów jest więc w pełni uzasadniona.
Tymczasem, w październiku 1904 r. chwyciło za broń plemię Namów – prowadzili ich Simon Koper i Samuel Isaak. Wsparli ich Hotentoci pod Johannesem Christiaanem i Korneliusem. Kilkuset wojowników długo trzymało w szachu 15-tysięczną armię niemiecką. Ta zastosowała stare, wypróbowane metody. W ciągu trzech lat liczebność plemienia zmniejszyła się z 20.000 do 9781 osób.
W 1907 r. ludność kolorową Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej pozbawiono wszelkich praw (w tym prawa do posiadania ziemi i bydła). Jedynym źródłem utrzymania mogła być praca najemna, a właściwie niewolnicza, w niemieckich kopalniach i na plantacjach.
Działania cesarskich władz kolonialnych
odbierano w Europie z konsternacją. Dla starych mocarstw, szczególnie
Wielkiej Brytanii i Francji, walki z tubylcami w posiadłościach
zamorskich były niemal codziennością. Wszakże świadoma, z premedytacją
zaplanowana i przeprowadzona eksterminacja całych plemion nie mieściła
się w ówczesnym obyczaju wojennym. Obozy koncentracyjne wznosili
wcześniej Hiszpanie (na Kubie) i Brytyjczycy (w Afryce Południowej),
jednak wysoka śmiertelność wśród przetrzymywanych tam osób wynikała ze
złych warunków sanitarnych i podłego wyżywienia, nie była zaś efektem
celowej polityki wyniszczenia. Wkrótce również Stary Kontynent miał
poznać barbarzyństwo Hunów kajzera.
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/antenaci_hitlera.htm
* * *
Na szlaku AttyliW 1870 r. światową opinię publiczną zaszokowały doniesienia z frontu niemiecko-francuskiego. Żołnierze pruscy, rozwścieczeni działalnością francuskich „franc-tireurs” (wolnych strzelców, partyzantów), wprowadzili na okupowanych terytoriach okrutny terror, masowo rozstrzeliwując podejrzanych. Jak celnie zauważyła Barbara Tuchman, „zdano sobie nagle sprawę, że pod niemiecką skórą czai się bestia.”
W sierpniu 1914 r. wojska niemieckie znów przekroczyły granice Francji, a także neutralnej Belgii. Na zajętych terenach Niemcy wprowadzili „politykę grozy” (Schrecklichkeit). Do niemieckich obozów wywieziono 120 tysięcy Francuzów. Deportowano do Niemiec 120 tysięcy belgijskich i 100 tysięcy francuskich robotników, do pracy przymusowej w kopalniach i fabrykach. Spośród ludności brano zakładników, w tym kobiety, a nawet dzieci.
W odwecie za prawdziwą lub rzekomą działalność belgijskich i francuskich „franc-tireurs” (niekiedy okazywało się poniewczasie, że domniemany atak partyzantów był w istocie pomyłkowym ostrzelaniem przez inny oddział niemiecki), stosowano odpowiedzialność zbiorową.
Zmiażdżona lalka
Do prawdziwej rzezi doszło w okupowanej Belgii. Gazety niemieckie podawały malownicze opisy rzekomych zbrodni tutejszych „terrorystów”. Czytelników raczono krwawymi historyjkami o zaślepionych fanatyzmem belgijskich kobietach i dzieciach (!), których ulubioną rozrywką miało być wykłuwanie oczu i obcinanie języków żołnierzom niemieckim, o tajemniczym księdzu, którego „widziano” z naszyjnikiem z obrączek ślubnych, zdjętych z palców odciętych jeńcom, o pewnym chłopcu, który zgromadził „całe wiadro” wydłubanych Niemcom oczu…
Jak to zwykle bywa, w ślad za wojenną propagandą, odczłowieczającą przeciwnika, zapadały mordercze decyzje. Niemieccy dowódcy, w rodzaju generała Alexandra von Klucka, nakazywali swym podkomendnym „rozstrzeliwanie osób i palenie domów”, w odwecie za „zdradziecką” działalność ruchu oporu. Natychmiastowa egzekucja (często nawet bez doraźnego procesu sądowego!) groziła belgijskim cywilom nie tylko za posiadanie broni, ale np. za samo zbliżenie się do samolotu lub balonu na odległość mniejszą niż 200 merów.
W Warsage rozstrzelano 6 księży katolickich. W Andenne, zgodnie z rozkazem generała Karla Bülowa, spalono miasto, miano też dokonać egzekucji 110 zakładników – faktycznie ofiarą masakry padło 211 osób. W pobliskim Seilles stracono 50 osób. W Aerschat było 150 ofiar. Podczas plądrowania Tamines spędzono pod miejscowy kościół i rozstrzelano 384 cywili. W Dinant zamordowano aż 612 osób, w tym 3-tygodniowe niemowlę (!!!).
„- Nasz pochód przed Belgię był niewątpliwie brutalny…” – bąkał później generał Helmuth von Moltke.
Okupanci uzasadniali terror rzekomym naruszeniem przez Belgów prawa międzynarodowego. Otóż, zdaniem kajzerowskiej dyplomacji, Belgia złamała swą neutralność stawiając zbrojny opór niemieckiej inwazji (!!!). Opat Wetterlè, alzacki delegat do Reichstagu, westchnął kiedyś: „Umysłowi uformowanemu na kulturze łacińskiej trudno jest zrozumieć niemiecką mentalność.”
Podobne ekscesy, choć na mniejszą skalę, miały miejsce we Francji. W Nomeny (Lotaryngia) wojsko bawarskie zastrzeliło lub zakłuło bagnetami 50 cywili.
Ogółem, w ciągu pierwszych trzech miesięcy wojny w egzekucjach i wojskowych pogromach na terenach okupowanych zginęło 6.500 belgijskich i francuskich cywili, spalono też szereg miast i wiosek. 26 sierpnia 1914 r. Niemcy puścili z dymem belgijskie Louvain – sławne już w średniowieczu miasto uniwersyteckie. Spłonęła słynna, założona w 1426 r. biblioteka, z bezcennym księgozbiorem, szacowanym na 230.000 tomów (w tym 750 średniowiecznych manuskryptów i ponad 1000 inkunabułów). Świat wreszcie uwierzył, że ma do czynienia z hordami barbarzyńców.
„- Jesteście potomkami Goethego, czy Huna Attyli?” – wołał Romain Rolland.
„Leżąca na drodze szmaciana lalka, z głową zmiażdżoną kołem armatniej lawety, wydała się amerykańskiemu korespondentowi symbolem losu Belgii w tej wojnie” (Tuchman).
Piraci mórz i przestworzy
Wielka Wojna lat 1914-1918 przyniosła ogromny rozwój techniki wojskowej. Niestety, nowe rodzaje uzbrojenia zastały użyte również jako narzędzie terroru, wymierzonego w ludność cywilną.
Niemiecka doktryna „nieograniczonej wojny podwodnej” była już z definicji kontrowersyjna. Ówczesne prawo morskie nakazywało, w razie napotkania jednostki handlowej płynącej pod wrogą banderą, wpierw udzielenie jej ostrzeżenia, skontrolowanie, zaś w razie podjęcia decyzji o zatopieniu – bezpieczne ewakuowanie załogi pryzu.
Przestrzeganie tych reguł przez załogi okrętów podwodnych, przyznajmy, od początku było problematyczne. Okręt podwodny działa skrycie na wodach kontrolowanych przez nieprzyjaciela; przypomina nieco oddział dywersyjny operujący na dalekim zapleczu frontu. Aby ostrzegać napotkane statki, musiałby wynurzać się, co oznaczałoby dekonspirację. Tym niemniej, nawet w warunkach wojny podwodnej istnieją nienaruszalne świętości, jak okręty szpitalne, cywilne statki pasażerskie, łodzie ratunkowe czy rozbitkowie w wodzie. Zaatakowanie ich z premedytacją jest jednoznacznie definiowane jako zbrodnia wojenna na morzu.
Prawdopodobnie największą niesławą we flocie kajzera okrył się kapitan Walter Schwieger, dowódca okrętu podwodnego „U 20” – sprawca zatopienia pasażerskiej „Lusitanii” (1198 ofiar). Jego czyn zepchnął w cień „dokonania” innych psychopatów, w rodzaju kapitana Georga Günthera von Forstnera, dowódcy „U 28” (zatopił brytyjskie statki pasażerskie „Aquila” i „Falaba” – zginęło na nich łącznie 112 osób), albo kpt. H. Pustkuchena, który posłał na dno brytyjski pływający lazaret „Asturias” (45 zabitych) i poważnie uszkodził francuski statek pasażerski „Sussex” (80 zabitych i rannych).
Bardzo pasował do tego grona kpt. Wilhelm Werner, sprawca zatopienia brytyjskiego okrętu szpitalnego „Rewa” oraz wymordowania rozbitków z parowca „Torrington”. Ofiarą U-bootów padł też brytyjski statek pasażerski „Arabic” (44 zabitych) oraz pływające szpitale: „Lanfranc”, „Dover Castle” (6 zabitych), „Donegal” (75 zabitych, w tym 15 rannych jeńców niemieckich), „Warilda” (123 zabitych), „Glenart Castle” (160 ofiar – rozbitków wybito w morzu z karabinów maszynowych!), „Llandovery Castle” (zginęło aż 234 ludzi – szalupy ratunkowe były zatapiane ogniem artyleryjskim)… Storpedowany okręt szpitalny „Gloucester Castle” miał szczęście – zdołał dociągnąć do brzegu. U-booty „rozprawiły się” także z rosyjskimi okrętami szpitalnymi „Portugal” (115 zabitych) i „Wpieriod”, a także holendreskim (neutralnym!) „Koningin Regentes”.
Niemiecka taktyka terroru okazała się też mordercza dla cywilów na głębokim zapleczu frontu. Lotnicze bomby oraz pociski artyleryjskie z premedytacją kierowano w dzielnice mieszkalne, by złamać morale ludności. 6 sierpnia 1914 r. niemiecki sterowiec L-Z zaatakował obiekty cywilne w Liège. Trzynaście zrzuconych bomb zabiło dziewięciu mieszkańców. 30 sierpnia samolot Taube (Gołąb) posyła trzy bomby na Paryż – spadają na Quai de Valmy – ginie dwóch przypadkowych przechodniów, kilku odnosi rany. Od tego dnia naloty stają się dla Paryża codziennością. Tak rodzi się nowa epoka…
Cztery lata później w stolicę Francji biło (od marca do sierpnia 1918 r.) „działo paryskie” – słynne „Paris-Geschütz” (zwane też „Kaiser Wilhelm Geschütz” lub „Długą Bertą”, w odróżnieniu od „Grubej Berty”, ciężkiego moździerza kalibru 420 mm). Jego 94-kilogramowe pociski, wystrzeliwane z prędkością pięciokrotnie większą od szybkości dźwięku, miały rewelacyjny zasięg 130 km, wznosząc się po drodze na pułap 40 km (pierwszy sztuczny obiekt, który dotarł do stratosfery!). Ten wytwór niemieckiego geniuszu kosztował życie 250 paryżan, i rany dalszych 620.
Holocaust Ormian
W grudniu 1914 r. niemieccy doradcy tureckiego sztabu generalnego, generałowie Fritz Bronstart von Schellendorf, Colmar von der Goltz i Otto Liman von Sanders spotkali się z liderami młodotureckiej partii Jedność i Postęp – Talaatem i Enverem. Niemcy domagali się od tureckich gospodarzy aktywnego zwalczania „ormiańskich sabotażystów i dywersantów”, mimo iż tamtejsza społeczność Ormian zachowywała się lojalnie wobec władz, a żołnierze ormiańscy w służbie sułtana wyróżniali się walecznością na froncie. Wkrótce turecka armia, wspierana przez bojówki kurdyjskie i arabskie, rozpoczęła eksterminację Ormian, trwającą aż do 1923 roku. Jej ofiarą padło co najmniej kilkaset tysięcy, najpewniej zaś półtora miliona ludzi.
Trudno byłoby obciążać Niemców całkowitą odpowiedzialnością za ów Holocaust, wszak do rzezi tureckich Ormian dochodziło już w latach 1890-1896 oraz w roku 1909. Jednak kajzerowska propaganda wspierała młodotureckich ludobójców w akcji dezinformacyjnej, zaprzeczając faktowi eksterminacji bądź ją usprawiedliwiając (głoszono m.in., jakoby ormiańscy rebelianci wymordowali 150.000 muzułmanów).
Oddziałami tureckimi, szturmującymi ormiańskie dzielnice, dowodzili niekiedy niemieccy oficerowie (np. w Urfie). Wśród żołnierzy cesarskich odbywających wówczas służbę w Turcji był też młody ochotnik, nazwiskiem Rudolf Höss. W przyszłości zdobędzie sławę jako komendant obozu zagłady w Auschwitz…
Profesjonalizm młodotureckich ludobójców wywarł spore wrażenie na samym Adolfie Hitlerze. 22 sierpnia 1939 r., na odprawie dla niemieckiej generalicji w Obersalzburgu, powie: „Posłałem moje oddziały z trupią główką na Wschód, wydawszy im rozkaz bezlitosnego zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci należących do polskiej rasy lub mówiących polskim językiem. […] W końcu któż mówi dziś o zagładzie Ormian?”
A na wschodzie Europy od 1917 r. miliony ofiar pożera bolszewicki potwór, wyhodowany przez kajzerowskie służby specjalne, użyty przeciw Rosji „jak bakcyl dżumy w probówce” (stwierdzenie Winstona Churchilla), i jak wirus wymykający się spod kontroli…
Rykoszet
W trakcie I wojny światowej również Niemcy padali ofiarą przestępstw wojennych. Wziętych do niewoli żołnierzy kajzera, bywało, traktowano brutalnie, miasta Rzeszy stały się celem odwetowych bombardowań, odnotowano też zbrodnicze wymordowanie przez Brytyjczyków rozbitków z okrętów podwodnych „U 27” (11 ofiar), „U 36” (18 ofiar), „U 110” (32 ofiary), z niszczycieli „G 42” i „G 85” oraz z krążownika pomocniczego „Greif”. Mordercze skutki przyniosła blokada ekonomiczna Niemiec, w wyniku której zmarły z głodu tysiące cywili (wg obliczeń niemieckich władz – aż 763.000).
Działanie aliantów, jakkolwiek często haniebne, były jednak odpowiedzią na konkretne kroki ze strony Niemiec. To armia kajzera, z premedytacją łamiąca dotychczasowe zasady, dosłownie od pierwszych dni wojny, doprowadziła do brutalizacji konfliktu. Uznanie przez niemieckie naczelne dowództwo dotychczasowych, humanitarnych norm za przestarzałe i nieprzystające do współczesnego pola walki, uderzyło w Niemców rykoszetem.
Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/na_szlaku_attyli.htm
* * *
Zagłada Kalisza
Kalisz to jedno z najstarszych, najbardziej zasłużonych w historii miast polskich. Wprawdzie współcześni badacze powątpiewają w słynne onegdaj „rewelacje”, jakoby miasto Calisia, wspomniane w połowie II w. przez Klaudiusza Ptolemeusza, greckiego historyka z Aleksandrii, było rzeczywiście Kaliszem (dziś przyjmuje się, iż Calisia leżała na południe od łuku Karpat), jednak ślady osadnictwa na tym terenie sięgają 8000 lat przed Chrystusem!
W średniowieczu Kalisz to ważny obiekt gospodarczy i militarny, m.in. zasłużony w bojach z Krzyżakami. W trakcie „potopu” miasto „przez Szwedów zajęte, zniszczone, […] całe spustoszone i w popiół obrócone” (z uniwersału króla Jana Kazimierza). W 1806 r. jest terenem udanego powstania antypruskiego, a od 1837 r. stolicą guberni kaliskiej…
W 1913 r. spis ludności wykazał 65.400 mieszkańców, w tym 24.597 Rosjan i 5.524 cudzoziemców. Zaledwie rok później Hunowie cesarza Wilhelma II zamienią ów kwitnący ośrodek w pustynię…
1 sierpnia 1914 r. o godz. 18.00 Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Nazajutrz rano Rosjanie (ludność cywilna i wojsko) ewakuowali się z Kalisza. Jeszcze tego samego dnia do miasta wkroczyli Niemcy – II batalion 155 pułku piechoty z Ostrawy, w sile 850 żołnierzy, pod wodzą majora Hermanna Preuskera, który zaraz też objął godność komendanta miasta. Niemieckim piechurom towarzyszyły działa eskortowane przez kawalerię oraz oddział karabinów maszynowych. Ludność polska zachowała się spokojnie, miejscowi Żydzi witali najeźdźców z entuzjazmem. [Jak zawsze… – admin]
Psychoza „franc-tireurs”
Ówczesny, cesarski podręcznik wojskowy „Kriegsbrauch im Landkriege”, bazujący na doświadczeniach wojny z Francją z lat 1870-1871, uczulał żołnierzy na działalność partyzantów („franc-tireurs”). Podczas operacji niemieckich w Belgii i Francji latem i jesienią 1914 r., paniczny lęk przed „wolnymi strzelcami” stał się przyczyną wielu dramatów. Dla ogarniętych paranoją oficerów Wilhelma II nawet przypadkowy wystrzał bywał powodem do egzekucji zakładników, czy spalenia całego miasta.
W nocy z 3 na 4 sierpnia w Kaliszu padły strzały, polała się krew. Zginęło 21 polskich cywilów i 6 żołnierzy niemieckich. Major Preusker oskarżył kaliszan o podstępny napad. Pozostaje faktem, że jego wojsko znalazło się pod ostrzałem, i że odpowiedziało ogniem w stronę pobliskich domów. Nie da się całkowicie wykluczyć ataku ze strony jakiejś grupki miejscowych Polaków, czy też rosyjskich maruderów, choć w trakcie późniejszych dochodzeń (niemieckich, rosyjskich, polskich) nigdy nie natrafiono na ich ślad. W komunikatach niemieckich brak również doniesień o schwytaniu jakichś „wolnych strzelców”, czy o zdobyciu jakiegokolwiek oręża.
Wedle obecnego stanu wiedzy, najbardziej uprawniona wydaje się być teza, iż wojsko rozpoczęło strzelaninę pod wpływem psychozy „franc-tireurs”, i że wszystkie ofiary, tak wśród schützen, jak i ludności cywilnej, padły od niemieckich kul. Najpewniej dramat zapoczątkowała omyłkowa wymiana ognia między dwoma pruskimi patrolami na rogu dzisiejszych ulic Kazimierzowskiej i Śródmiejskiej, potem do chaotycznej kanonady przyłączyły się pododdziały rozlokowane w różnych punktach miasta.
Pogrom
Nazajutrz Niemcy aresztowali zakładników, wprowadzili godzinę policyjną, nałożyli na miasto kontrybucję w wysokości 50 tys. rubli. Na ulicach rozegrał się prawdziwy pogrom. Wojskowe patrole atakowały przypadkowych przechodniów, bijąc ich kolbami. W razie najmniejszego oporu rozstrzeliwano na miejscu. W ten sposób zginęło w owym dniu blisko 20 mieszczan.
Następnie wojsko wycofało się z Kalisza, by ostrzelać śródmieście ogniem artyleryjskim. Wybuchły pożary, nastąpił exodus ludności. Tylko w dniu 5 sierpnia uciekło z miasta blisko 10 tys. obywateli. Niemcy ponownie wkroczyli do Kalisza, pojmali nowych zakładników, których tryumfalnie obwożono po ulicach. Jednego z nich, fabrykanta Frenkiela, zamordowano na oczach przerażonych przechodniów.
Tymczasem do miasta weszły nowe jednostki niemieckie. Oddział majora Preuskera został wycofany i zastąpiony przez dwa bataliony piechoty saskiej, dowodzone przez pułkownika Hoffmana. Dało to nadzieję na unormowanie sytuacji, niestety, nadzieję złudną.
7 sierpnia, na Rynku Głównym Kalisza, wprost na obozujących tam Saksończyków, wypadł z jednej z uliczek galopujący koń. Wtargnął w tłum piechocińców, tratując ich kopytami. Jakiś żołnierz porwał za karabin, wypalił do nieszczęsnego czworonoga. Huk strzału wywołał panikę.
Kto żyw, chwycił za broń. Ktoś głośno wzywał lekarza do rannego żołnierza (zapewne stratowanego). Momentalnie skojarzono to z wystrzałem, z ostrzeżeniami przed franc-tireurs i z niedawnym „zdradzieckim napadem kaliszan”.
Rozległy się kolejne strzały – schützen otworzyli ogień do okien pobliskich kamienic, w stronę domniemanych snajperów. Świadkowie relacjonowali potem, że wielu żołnierzy było pijanych, co również wyjaśnia nagłą eksplozję agresji.
Chaos narastał. Ustawione na rogach ulic karabiny maszynowe biły seriami na oślep, do wszystkiego, co pojawiało się w zasięgu wzroku, kosząc domniemanych „wolnych strzelców”, nie bacząc na ich cywilne odzienie, ani… niemieckie mundury. Rannych dobijano bagnetami. Wojsko spaliło ratusz, rozstrzelało pochwyconych urzędników. Doszło do masowych rabunków. Tego dnia zginęło ok. 100 cywilów, były też ofiary po stronie wojska.
W nocy z 7 na 8 sierpnia artyleria niemiecka rozpoczęła kolejne bombardowanie miasta. Trwało ono od północy do 6 nad ranem; strzelano granatami i szrapnelami.
8 sierpnia Niemcy aresztowali 800 mężczyzn – co dziesiątego z nich rozstrzelali. Od 9 sierpnia przystąpili do systematycznego podpalania budynków. Ludność wypędzono, opornych zabijano na miejscu. Dzieło zniszczenia kontynuowano do 22 sierpnia. W nocy z 14 na 15 sierpnia raz jeszcze doniesiono o ofiarach po stronie Niemców – 2 zabitych i 20-30 rannych żołnierzach. Znów nie wiemy, czy był to przejaw zbrojnego oporu mieszkańców podpalanych dzielnic, czy kolejny niemiecki „bratni ostrzał”.
Na ponurą groteskę zakrawa fakt, iż w nocy z 7 na 8 sierpnia, gdy miasto płonęło w ogniu artylerii, opodal, w rejonie między Częstochową, Kaliszem i Kołem, sterowiec Zeppelin rozrzucał ulotki z odezwą niemieckiego dowództwa do ludności polskiej, o treści: „Przychodzimy do Was jako przyjaciele. Zaufajcie nam! Wolność Wam niesiemy i niepodległość”…
Śledztwo
W dniach 3-22 sierpnia 1914 r. padło co najmniej 250 zabitych kaliszan. Miasto zniszczono całkowicie w obrębie średniowiecznej Starówki oraz w znacznym stopniu na Przedmieściu Wrocławskim. Legło w gruzach 426 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych, 5 gmachów publicznych, kościół, ratusz, teatr, hotel, poczta, telegraf… Straty materialne oszacowano na 33,6 mln rubli. Bezpośrednio po pogromie w mieście pozostało ok. 5 tys. ludzi (wobec ponad 65 tys. zaledwie trzy tygodnie wcześniej!).
Niemieckie koła wojskowe uparcie trwały na stanowisku, iż powodem represji była „zdradziecka napaść” mieszkańców na żołnierzy kajzera. Nieoficjalnie jednak pewne, i to nietuzinkowe osobistości, poddawały w wątpliwość taki przebieg wydarzeń.
We wrześniu 1914 r. do Kalisza zawitał sam feldmarszałek Paul Hindenburg, dowódca niemieckiej VIII Armii. Podczas rozmowy z burmistrzem Gustawem Michaelem wyjaśnił, że Kalisz zniszczono „przez nieostrożność” (!), obiecał też pokrycie strat materialnych. Dwa lata później Konrad Hahn, niemiecki naczelnik powiatu kaliskiego i tajny radca rządowy, pisał do generalnego gubernatora w Warszawie: „[…] według wyniku dotychczasowych dochodzeń, jest w wysokim stopniu wątpliwem, czy w ogóle mieszkańcy m. Kalisza strzelali do wojska niemieckiego…”
Sprawę badała też rosyjska Imperatorska Nadzwyczajna Komisja Śledcza, pod przewodnictwem pierwszego senatora Aleksieja Kriwcowa, powołana przez samego cara Mikołaja II. Komisja nie znalazła dowodów na potwierdzenie tezy, jakoby mieszkańcy miasta zaatakowali Niemców.
Wreszcie, ministerstwo sprawiedliwości już niepodległej Polski przeprowadziło dochodzenie (1919), w ramach którego m.in. przesłuchano 103 naocznych świadków wydarzeń. Potwierdzili oni spokojną reakcję ludności na wkroczenie wojsk kajzera. Wszyscy świadkowie obarczali odpowiedzialnością za wywołanie strzelaniny spanikowanych żołnierzy niemieckich, dopatrujących się wszędzie zdradzieckich „wolnych strzelców”.
Bezkarność zbrodniarzy
Major Hans Rudolf Hermann Preusker, jeden z katów Kalisza, nie dożył końca wojny. Ciężko ranny pod Saint-Quentin, zmarł 12 kwietnia 1918 r. w szpitalu wojskowym w Karlsruhe. Wciąż jednak żyło wielu sprawców niezliczonych zbrodni armii kajzera.
Po zakończeniu działań wojennych alianci ogłosili listę 896 niemieckich zbrodniarzy wojennych (żądanie ścigania 334 zgłosiła Belgia, tylu samo Francja, 97 Wielka Brytania, 57 Polska, 41 Rumunia, 29 Włochy). Na ich czele figurował sam kajzer Wilhelm II, korzystający już wówczas z azylu w neutralnej Holandii.
Niestety, zarzucono pomysł, by oskarżeni odpowiadali przed międzynarodowym trybunałem. Ich ukaraniem miały się zająć sądy niemieckie. Rezultaty były żałosne. Niemieccy sędziowie hurtowo uwalniali podejrzanych od winy, bądź też ferowali wyroki, których wysokość zakrawała na kpinę.
4 czerwca 1921 r. przed sądem w Lipsku stanął Karl Neumann, dowódca U-boota „UC 67”, sprawca zatopienia okrętu szpitalnego „Dover Castle”. Neumann oświadczył butnie, że zdawał sobie sprawę, iż atakuje jednostkę szpitalną, oraz że znał w chwili ataku postanowienia konwencji haskiej, zabraniające takich działań. Sąd uniewinnił jednak Neumanna, stwierdzając, że „wykonywał on tylko rozkazy” admiralicji, nakazujące nieoszczędzanie pływających lazaretów, zatem nie może odpowiadać za decyzje swych przełożonych.
Ciekawe, że admirałowie kajzerowskiej marynarki (A. von Tirpitz, R. Scheer, F. von Hipper, E. von Capelle, nawet odpowiedzialny za wydanie rozkazu o „nieograniczonej wojnie podwodnej” G. von Müller), również zostali uniewinnieni! Ci z kolei nie mogli odpowiadać za czyny swych podwładnych…
16 lipca 1921 r. przed obliczem sprawiedliwości zjawili się Ludwig Dithmar i Johann Boldt, oficerowie z okrętu podwodnego „U 86″, „dwie najbardziej nikczemne twarze, jakie kiedykolwiek widziałem” (opinia brytyjskiego obserwatora procesu, generała J.H. Morgana), odpowiedzialni za jedną z najohydniejszych zbrodni I wojny światowej – masakrę rozbitków z okrętu szpitalnego „Llandovery Castle”.
Po storpedowaniu jednostki, U-boot wynurzył się i jął ostrzeliwać łodzie ratunkowe z armaty kalibru 88 mm. W efekcie, z 258 osób na pokładzie zaatakowanego statku przeżyły 24. Obu oficerów uznano za winnych i skazano na karę… 4 lat więzienia. Na tym nie koniec. 18 listopada, po czterech miesiącach odsiadki, Boldt… zbiegł. Dithmar siedział nieco dłużej, do 31 stycznia 1922 r., po czym… również zbiegł.
Warto dodać, że na procesie tych dewiantów niemieccy biegli, dr Töpfer i wiceadmirał Adolf von Trotha argumentowali, iż każdy czyn, godzący w nieprzyjacielski naród, jest usprawiedliwiony, zaś uczucia humanitarne tylko hamowałyby wysiłki, służące zwycięstwu…
W 1914 r., na samym początku Wielkiej Wojny, jeden z niemieckich uczonych wieszczył:
- My, Niemcy, jesteśmy najbardziej
uprzemysłowioną, najpoważniej podchodzącą do rzeczy rasą w Europie;
Rosja stoi po stronie reakcji, Anglia – samolubstwa i perfidii, Francja –
dekadencji, Niemcy – postępu. Niemiecka „kultur” [cywilizacja – A.S.]
przyniesie światu oświecenie i po tej wojnie nie będzie już nigdy
następnej.
- Dla tych, co pamiętają, słowo cuchnie, a obecność Niemca jest zniewagą.
Copyright by Andrzej Solakhttp://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/zaglada_kalisza.htm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.