Oto jest człowiek szczęśliwy
O tępym wykrzywionym pysku
Chciwie wpatrzonym w niebo
Oto jest człowiek szczęśliwy
O oczach obżartej krowy
Poganianej metalowym batem
Oto jest człowiek szczęśliwy
Rechocący nad swoim jarmarkiem
Sepleniący o jego czystości
O jego znaczeniu i moralności
O jego wolności i przyszłości
Bo nie zna pokory i nicości
Bo nie wie nic o swej nędzy i winie
Trzyma pysk w wiadrze pomyj
I to nazywa szczęściem
Kazimierz Ratoń
Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
niedziela, 15 marca 2015
Nic postrzegalnego czy wyobrażalnego nie może być tobą
P: Kłopot ze mną jest taki, że
skłaniam się negować rzeczywistość tego, czego nie mogę sobie
wyobrazić.
M: Byłbyś mądrzejszy, gdybyś
negował istnienie tego co sobie wyobrażasz. To wyobrażone jest
nierzeczywiste.
P: Czy wszystko wyobrażalne jest
nierzeczywiste?
M: Wyobrażenie bazujące na
wspomnieniach jest nierzeczywiste. Przyszłość nie jest całkowicie
nierzeczywista.
*
P: Nawet zmysłowa i mentalna
przyjemność i ogólnie dobre samopoczucie muszą mieć swe korzenie
w rzeczywistości.
M: Mają swe korzenie w imaginacji.
Człowiek, któremu dano kamień i zapewniono, że jest to bezcenny
diament, będzie wielce zadowolony do czasu aż nie uświadomi sobie
swego błędu, w ten sam sposób przyjemności tracą swój posmak i
ból swój grot, gdy znana jest jaźń. Są widziane takimi jakim są
– uwarunkowanymi odpowiedziami, ledwie reakcjami, prostą atrakcją
i odpychaniem bazującym na wspomnieniach czy pre-koncepcjach. Zwykle
przyjemność i ból są doświadczane gdy oczekiwane. Wszystko to
jest sprawą nabytych nawyków i przekonań.
*
M: Najważniejsze
to zrozumieć, że rzutujesz na siebie świat twojej własnej
wyobraźni, bazujący na wspomnieniach, pragnieniach i obawach, i że
uwięziłeś się w nim. Zniszcz to zaklęcie i bądź wolny.
*
M: Tak jak światło
niszczy ciemność przez samą swą obecność, tak też absolutne
niszczy imaginację. Zobaczyć, że wszelka wiedza jest formą
ignorancji, samo w sobie jest momentem rzeczywistości. (…)
Zobacz, że nie ma
takiej rzeczy jak trwale odseparowana osoba i wszystko stanie się
jasne.
*
M: To twoja własna
imaginacja wprowadza cię w błąd. Bez imaginacji nie ma świata.
Twoje przekonanie, że jesteś świadomy świata jest światem.
Jesteś przestrzenią w której się porusza, czasem w którym trwa,
miłością która daje mu życie. Odetnij imaginację i
przywiązanie, i co pozostaje?
P: Świat
pozostaje. Ja pozostaję.
M: Tak, ale jakże
odmienny, kiedy widzisz go takim jakim jest, a nie przez przesłonę
pragnień i lęku.
*
M: W momencie kiedy
pozwolisz działać twej imaginacji, od razu wynika z tego
wszechświat. (…)
Jest tylko
imaginacja. Inteligencja i moc są wykorzystywane przez twoją
imaginację. Tak całkowicie cię to pochłonęło, że nie możesz
pojąć jak daleko odszedłeś od rzeczywistości. Bez wątpienia
imaginacja jest wielce kreatywna. Wszechświat w obrębie
wszechświata jest na niej budowany. A jednak one wszystkie są w
czasie i przestrzeni, przeszłości i przyszłości, które po prostu
nie mają obiektywnego istnienia.
*
M: To leży w
naturze kreatywnej imaginacji, by identyfikować się ze swymi
kreacjami. Możesz zatrzymać to w każdym momencie przez wygaszenie
uwagi. Albo przez refleksję.
*
M: Wszelkie
ograniczenie jest wyobrażone, tylko nieograniczone jest realne.
*
M: Po zrozumieniu, że nic postrzegalnego czy
wyobrażalnego nie może być tobą, jesteś wolny od wyobrażeń.
Zobaczyć wszystko jako wyobrażenie zrodzone z pragnienia jest
koniecznym dla samorealizacji. Mijamy się z rzeczywistym przez brak
uwagi i tworzymy nierzeczywiste przez nadmiar imaginacji.
sobota, 14 marca 2015
Droga nie wybrana
Dwie drogi w żółtym lesie szły w dwie różne strony:
Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżnym, stałem, zapatrzony
W głąb pierwszej z dróg, aż po jej zakręt oddalony,
Gdzie wzrok niknął w gęstych krzakach i konarach;
Potem ruszyłem drugą z nich, nie mniej ciekawą,
Może wartą wyboru z tej jednej przyczyny,
Że, rzadziej używana, zarastała trawą;
A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:
Tu i tam takie same były koleiny,
Pełne liści, na których w tej porannej porze
Nie znaczyły się jeszcze śladów czarne smugi.
Och, wiedziałem: choć pierwszą na później odłożę,
Drogi nas w inne drogi prowadzą - i może
Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.
Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi: pojechałem tą mniej uczęszczaną -
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.
Robert Frost
przełożył Stanisław Barańczak
Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżnym, stałem, zapatrzony
W głąb pierwszej z dróg, aż po jej zakręt oddalony,
Gdzie wzrok niknął w gęstych krzakach i konarach;
Potem ruszyłem drugą z nich, nie mniej ciekawą,
Może wartą wyboru z tej jednej przyczyny,
Że, rzadziej używana, zarastała trawą;
A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:
Tu i tam takie same były koleiny,
Pełne liści, na których w tej porannej porze
Nie znaczyły się jeszcze śladów czarne smugi.
Och, wiedziałem: choć pierwszą na później odłożę,
Drogi nas w inne drogi prowadzą - i może
Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.
Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi: pojechałem tą mniej uczęszczaną -
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.
Robert Frost
przełożył Stanisław Barańczak
Antenaci Hitlera
Hunowie Kajzera
Wedle pokutującej u nas opinii, podczas II wojny światowej niemieckie siły zbrojne jęły parać się ludobójstwem pod wpływem ideologii narodowego socjalizmu.
To szalone pomysły Hitlera i jego rewolucjonistów pchnąć miały armię, będącą dotąd ostoją szlachetnego konserwatyzmu, na drogę masowych zbrodni, nie mających rzekomo precedensu w XX-wiecznej historii Niemiec. Okryte hańbą formacje Wehrmachtu i Waffen-SS przeciwstawiane są „dżentelmeńskim”, przestrzegającym rycerskich reguł walki oddziałom kajzera Wilhelma z czasów I światowej zawieruchy.
W rzeczywistości jednak hitlerowcy mieli wielu „godnych” poprzedników, dla których (parafrazując Clausewitza) ludobójstwo było jedynie „przedłużeniem polityki realizowanej innymi środkami”.
„Nie miejcie litości!”
W 1900 roku wybuchło w Chinach niezwykle brutalne „powstanie bokserów”, skierowane m.in. przeciw cudzoziemskim wpływom oraz rodzimym chrześcijanom. Sześć mocarstw europejskich wraz z USA i Japonią zareagowało wysłaniem do Chin oddziałów wojskowych. Byli wśród nich żołnierze niemieccy, do których pożegnalną mowę wygłosił sam cesarz Wilhelm II: „Nie miejcie litości! Nie bierzcie jeńców! Kto wpadnie wam w ręce, niech będzie zgubiony! Tak jak przed tysiącem lat Hunowie i ich król Attyla zdobyli sławę… teraz niemiecka sława niechaj będzie za waszą sprawą potwierdzona w Chinach w taki sposób, że żaden Chińczyk nie odważy się spojrzeć krzywo na Niemca!”.
Owa słynna „Mowa Huńska” (Hunnenrede) wzbudziła w świecie ogromne wrażenie. Nikt nie przypuszczał jednak, że w następnych dziesięcioleciach nawiązanie do dziedzictwa Hunów stanie się podstawową wytyczną niemieckiej polityki zagranicznej.
Kajzer zażądał, by to jego oficer objął stanowisko głównodowodzącego sił interwencyjnych, z tytułem „generała feldmarszałka świata”. Jego protegowanym był marszałek polny Alfred hrabia von Walderesee. Mocarstwa zachodnie, choć niechętnie, zgodziły się na ten dyktat. W październiku 1900 r. Walderesee miał pod swymi rozkazami blisko 70.000 żołnierzy, w tym 20.000 niemieckich, 21.000 japońskich, 13.000 rosyjskich, 6.700 francuskich, 5.600 amerykańskich, 2.500 włoskich, 500 austro-węgierskich.
Wojska niemieckie spóźniły się na prawdziwą wojnę („bokserów” rozgromili Japończycy, Rosjanie i Amerykanie), wyżywały się za to w akcjach terroryzujących ludność cywilną. Koalicyjna armia Waldereesego przeprowadziła 45 dużych operacji pacyfikacyjnych, z tego Niemcy samodzielnie aż 35 (uczestniczyli zaś w prawie wszystkich pozostałych). Żołnierze kajzera dokonywali masowych rozstrzeliwań, nie tracąc czasu na takie ceregiele, jak ustalenie faktycznej winy podejrzanych.
Obserwatorzy byli zgodni – Niemcy uśmiercili ogromną liczbę najzupełniej przypadkowych cywilów. Feldmarszałek von Walderesee pisał do cesarza: „Prawdą jest, iż rozstrzeliwuje się wielu Chińczyków“. Przyznawał też, iż sam był świadkiem „niezliczonej ilości egzekucji”.
Nie tylko Niemcy dopuszczali się okrucieństw, jednak wyróżniała ich masowość i systematyczność represji. Ich czynów nie można było przypisać poszczególnym, rozgorączkowanym żołnierzom, działającym pod wpływem stresu pola walki (jak już wspomniałem, Niemcy nie powąchali zbyt wiele prochu podczas bitew). Rozkazy płynące z najwyższych szczebli dowodzenia nie pozostawiały złudzeń – była to świadoma polityka terroru i zastraszenia.
Łzy Tanganiki
Historia Niemieckiej Afryki Wschodniej (Tanganiki) była krótka, ale równie dramatyczna. W 1885 r. Niemiecka Kompania Wschodnioafrykańska wydzierżawiła od sułtana Zanzibaru terytorium wzdłuż morskiego wybrzeża.
Niemieckie porządki musiały posiadać ów szczególny, typowo germański rys, skoro już trzy lata później wybuchło tam powstanie tubylców. Do walki ruszyli, ramię przy ramieniu, tak Arabowie, jak i Murzyni, społeczności dotąd szczerze się nienawidzące. Starcia trwały do 1890 r. Kompanii Wschodnioafrykańskiej udzielił pomocy rząd cesarskich Niemiec oraz… Brytyjczycy. Tanganikę ustanowiono niemieckim protektoratem.
Trudne początki niczego nie nauczyły teutońskich kolonizatorów. Tubylcze plemiona wysiedlano z ich tradycyjnych terenów łowieckich i pasterskich, uciskano wysokimi podatkami oraz pracą przymusową. W latach 1896-1897 zbrojny opór stawiło plemię Wahehe, z którym krwawo rozprawiły się Schutztruppe komendanta Lothara von Trothy. Był to tylko wstęp do prawdziwej hekatomby.
Szalę goryczy u rdzennych mieszkańców przelała próba narzucenia im eksperymentalnej uprawy bawełny. Dotychczasowa gospodarka rolna oparta była na produkcji płodów żywnościowych, pozwalała zaspokoić podstawowe potrzeby autochtonów. Uprawa bawełny, choć korzystna dla władz, zgarniających praktycznie cały zysk, skazywała tubylczych rolników na głód.
W latach 1905-1907 miał miejsce wielki bunt, znany jako „powstanie maji-maji”.
Wśród Murzynów szerzyła się wiara, że wypicie cudownej wody (maji) ochroni ich przed pociskami z broni palnej. Tłumy wojowników rzucały się do szaleńczych ataków na pozycje niemieckie – niestety, nie imponowali kuloodpornością…
Na terenach ogarniętych insurekcją Niemcy zastosowali taktykę spalonej ziemi. Bez litości wybijali całe wioski, nie szczędząc kobiet ani dzieci, rozstrzeliwali, wieszali, niszczyli zbiory żywności, skazując tubylców na pewną śmierć głodową. Liczba ofiar tej przerażającej pacyfikacji jest przedmiotem sporów historyków, waha się od „optymistycznych” 70 tysięcy do pesymistycznych 300 tysięcy. Większość badaczy uważa, że w imię niemieckiego porządku eksterminowano wtedy w Tanganice dwieście tysięcy tubylców! Cesarskie wojsko kolonialne straciło 400 żołnierzy, w tym 15 białych…
Zagłada ludu Herero
7 sierpnia 1884 r. flaga cesarskich Niemiec załopotała nad terytorium Afryki Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii). Przez kilka lat komisarzem kolonii był dr Heinrich Göring (w Afryce zawarł on znajomość z austriackim Żydem, Hermannem von Epensteinem, ten z kolei blisko zaprzyjaźnił się z młodą żoną Göringa; owocem tego trójkąta mógł być Hermann Göring, przyszły szef Luftwaffe, twórca Gestapo, budowniczy systemu nazistowskich obozów koncentracyjnych).
Choć brytyjski historyk David Irving pisze z uznaniem: „Dzięki wysiłkom i zabiegom herr Heinricha, owa obfitująca w bogactwa naturalne kolonia stała się bezpieczna dla kupców i handlowców…”, stwierdzenie to ilustruje tylko jedną stronę medalu. Niemieckie władze systematycznie pozbawiały tubylców ziemi i bydła, tysiące wolnych do tej pory ludzi zapędzono do robót przymusowych. Rękami murzyńskich niewolników budowano linie kolejowe, farmy, porty morskie w Luderitz i Swakopmund…
W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać na konflikty z rdzenną ludnością. Pierwsze stawiło opór waleczne plemię Herero (1885-1890). W latach 1893-1894 starli się z Niemcami Namowie, dowodzeni przez charyzmatycznego Hendrika Witboia. W 1903 r. stanęli do walki Bondelswarts (odłam Nama), pokonani rok później.
Wreszcie, w styczniu 1904 r. doszło do najpotężniejszego zrywu. Znów wystąpili Hererowie, pod wodzą Samuela Maharero. Powstańcy hererscy zaatakowali niemieckie farmy, zabijając 123 kolonistów. Otoczyli miasta Windhoek (stolicę kolonii) i Okahandja. Insurekcję tłumił korpus ekspedycyjny znanego nam już generała Lothara von Trothy („zasłużonego” wcześniej masakrą plemienia Wahehe w Niemieckiej Afryce Wschodniej oraz równie bezlitosnymi działaniami w Chinach).
Von Trotha nie owijał spraw w bawełnę: „Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. Zażądał od Hererów opuszczenia ich terytoriów: „Nie uczynię wyjątku dla kobiet i dzieci; będą przepędzone lub zabite.”
Niemcy otoczyli Hererów u podnóża góry Waterberg. Doszło do rzezi. Część autochtonów przedarła się przez linie niemieckie, innych zapędzono na pustynię Kalahari, odcinając ich od źródeł wody pitnej. Cesarskie wojsko strzelało bez pardonu do każdego tubylca podchodzącego do wodopoju, nie zważając na jego płeć, ani wiek. Zatruwano studnie.
Pojmanych Murzynów umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie znakowano ich literami GH (Gefangene Herero) i zmuszano do katorżniczej pracy. Więźniowie tego niemieckiego Gułagu budowali m.in. linię kolejową z Lderitzbucht do Keetmanshoop. Nieludzko wyśrubowane normy pracy w zabójczym klimacie, kiepskie wyżywienie, brak opieki medycznej, bezlitośnie stosowana kara chłosty robiły swoje. Niezdolnych do pracy niewolników zabijano (by zaoszczędzić amunicji, zakłuwano ich bagnetami). Niemieccy lekarze Hinck i Fischer przeprowadzali eksperymenty medyczne na murzyńskich więźniach (w przyszłości studentem Fischera będzie niejaki Josef Mengele, który zdobędzie potem sławę jako Anioł Śmierci z Auschwitz…).
Przeprowadzone w 1904 r. spisy ludności szacowały liczbę Hererów na 80 tysięcy. Siedem lat później przy życiu pozostało ich ledwie 15 tysięcy (z tych wielu zawdzięczało ocalenie ucieczce do brytyjskiej Beczuany). Straty tego ludu w wyniku eksterminacji sięgnęły 82 proc.! Niemcy nie ukrywali, że ich celem było unicestwienie całej wspólnoty etnicznej. Teza o ludobójstwie Hererów jest więc w pełni uzasadniona.
Tymczasem, w październiku 1904 r. chwyciło za broń plemię Namów – prowadzili ich Simon Koper i Samuel Isaak. Wsparli ich Hotentoci pod Johannesem Christiaanem i Korneliusem. Kilkuset wojowników długo trzymało w szachu 15-tysięczną armię niemiecką. Ta zastosowała stare, wypróbowane metody. W ciągu trzech lat liczebność plemienia zmniejszyła się z 20.000 do 9781 osób.
W 1907 r. ludność kolorową Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej pozbawiono wszelkich praw (w tym prawa do posiadania ziemi i bydła). Jedynym źródłem utrzymania mogła być praca najemna, a właściwie niewolnicza, w niemieckich kopalniach i na plantacjach.
Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/antenaci_hitlera.htm
W 1870 r. światową opinię publiczną zaszokowały doniesienia z frontu niemiecko-francuskiego. Żołnierze pruscy, rozwścieczeni działalnością francuskich „franc-tireurs” (wolnych strzelców, partyzantów), wprowadzili na okupowanych terytoriach okrutny terror, masowo rozstrzeliwując podejrzanych. Jak celnie zauważyła Barbara Tuchman, „zdano sobie nagle sprawę, że pod niemiecką skórą czai się bestia.”
W sierpniu 1914 r. wojska niemieckie znów przekroczyły granice Francji, a także neutralnej Belgii. Na zajętych terenach Niemcy wprowadzili „politykę grozy” (Schrecklichkeit). Do niemieckich obozów wywieziono 120 tysięcy Francuzów. Deportowano do Niemiec 120 tysięcy belgijskich i 100 tysięcy francuskich robotników, do pracy przymusowej w kopalniach i fabrykach. Spośród ludności brano zakładników, w tym kobiety, a nawet dzieci.
W odwecie za prawdziwą lub rzekomą działalność belgijskich i francuskich „franc-tireurs” (niekiedy okazywało się poniewczasie, że domniemany atak partyzantów był w istocie pomyłkowym ostrzelaniem przez inny oddział niemiecki), stosowano odpowiedzialność zbiorową.
Zmiażdżona lalka
Do prawdziwej rzezi doszło w okupowanej Belgii. Gazety niemieckie podawały malownicze opisy rzekomych zbrodni tutejszych „terrorystów”. Czytelników raczono krwawymi historyjkami o zaślepionych fanatyzmem belgijskich kobietach i dzieciach (!), których ulubioną rozrywką miało być wykłuwanie oczu i obcinanie języków żołnierzom niemieckim, o tajemniczym księdzu, którego „widziano” z naszyjnikiem z obrączek ślubnych, zdjętych z palców odciętych jeńcom, o pewnym chłopcu, który zgromadził „całe wiadro” wydłubanych Niemcom oczu…
Jak to zwykle bywa, w ślad za wojenną propagandą, odczłowieczającą przeciwnika, zapadały mordercze decyzje. Niemieccy dowódcy, w rodzaju generała Alexandra von Klucka, nakazywali swym podkomendnym „rozstrzeliwanie osób i palenie domów”, w odwecie za „zdradziecką” działalność ruchu oporu. Natychmiastowa egzekucja (często nawet bez doraźnego procesu sądowego!) groziła belgijskim cywilom nie tylko za posiadanie broni, ale np. za samo zbliżenie się do samolotu lub balonu na odległość mniejszą niż 200 merów.
W Warsage rozstrzelano 6 księży katolickich. W Andenne, zgodnie z rozkazem generała Karla Bülowa, spalono miasto, miano też dokonać egzekucji 110 zakładników – faktycznie ofiarą masakry padło 211 osób. W pobliskim Seilles stracono 50 osób. W Aerschat było 150 ofiar. Podczas plądrowania Tamines spędzono pod miejscowy kościół i rozstrzelano 384 cywili. W Dinant zamordowano aż 612 osób, w tym 3-tygodniowe niemowlę (!!!).
„- Nasz pochód przed Belgię był niewątpliwie brutalny…” – bąkał później generał Helmuth von Moltke.
Okupanci uzasadniali terror rzekomym naruszeniem przez Belgów prawa międzynarodowego. Otóż, zdaniem kajzerowskiej dyplomacji, Belgia złamała swą neutralność stawiając zbrojny opór niemieckiej inwazji (!!!). Opat Wetterlè, alzacki delegat do Reichstagu, westchnął kiedyś: „Umysłowi uformowanemu na kulturze łacińskiej trudno jest zrozumieć niemiecką mentalność.”
Podobne ekscesy, choć na mniejszą skalę, miały miejsce we Francji. W Nomeny (Lotaryngia) wojsko bawarskie zastrzeliło lub zakłuło bagnetami 50 cywili.
Ogółem, w ciągu pierwszych trzech miesięcy wojny w egzekucjach i wojskowych pogromach na terenach okupowanych zginęło 6.500 belgijskich i francuskich cywili, spalono też szereg miast i wiosek. 26 sierpnia 1914 r. Niemcy puścili z dymem belgijskie Louvain – sławne już w średniowieczu miasto uniwersyteckie. Spłonęła słynna, założona w 1426 r. biblioteka, z bezcennym księgozbiorem, szacowanym na 230.000 tomów (w tym 750 średniowiecznych manuskryptów i ponad 1000 inkunabułów). Świat wreszcie uwierzył, że ma do czynienia z hordami barbarzyńców.
„- Jesteście potomkami Goethego, czy Huna Attyli?” – wołał Romain Rolland.
„Leżąca na drodze szmaciana lalka, z głową zmiażdżoną kołem armatniej lawety, wydała się amerykańskiemu korespondentowi symbolem losu Belgii w tej wojnie” (Tuchman).
Piraci mórz i przestworzy
Wielka Wojna lat 1914-1918 przyniosła ogromny rozwój techniki wojskowej. Niestety, nowe rodzaje uzbrojenia zastały użyte również jako narzędzie terroru, wymierzonego w ludność cywilną.
Niemiecka doktryna „nieograniczonej wojny podwodnej” była już z definicji kontrowersyjna. Ówczesne prawo morskie nakazywało, w razie napotkania jednostki handlowej płynącej pod wrogą banderą, wpierw udzielenie jej ostrzeżenia, skontrolowanie, zaś w razie podjęcia decyzji o zatopieniu – bezpieczne ewakuowanie załogi pryzu.
Przestrzeganie tych reguł przez załogi okrętów podwodnych, przyznajmy, od początku było problematyczne. Okręt podwodny działa skrycie na wodach kontrolowanych przez nieprzyjaciela; przypomina nieco oddział dywersyjny operujący na dalekim zapleczu frontu. Aby ostrzegać napotkane statki, musiałby wynurzać się, co oznaczałoby dekonspirację. Tym niemniej, nawet w warunkach wojny podwodnej istnieją nienaruszalne świętości, jak okręty szpitalne, cywilne statki pasażerskie, łodzie ratunkowe czy rozbitkowie w wodzie. Zaatakowanie ich z premedytacją jest jednoznacznie definiowane jako zbrodnia wojenna na morzu.
Prawdopodobnie największą niesławą we flocie kajzera okrył się kapitan Walter Schwieger, dowódca okrętu podwodnego „U 20” – sprawca zatopienia pasażerskiej „Lusitanii” (1198 ofiar). Jego czyn zepchnął w cień „dokonania” innych psychopatów, w rodzaju kapitana Georga Günthera von Forstnera, dowódcy „U 28” (zatopił brytyjskie statki pasażerskie „Aquila” i „Falaba” – zginęło na nich łącznie 112 osób), albo kpt. H. Pustkuchena, który posłał na dno brytyjski pływający lazaret „Asturias” (45 zabitych) i poważnie uszkodził francuski statek pasażerski „Sussex” (80 zabitych i rannych).
Bardzo pasował do tego grona kpt. Wilhelm Werner, sprawca zatopienia brytyjskiego okrętu szpitalnego „Rewa” oraz wymordowania rozbitków z parowca „Torrington”. Ofiarą U-bootów padł też brytyjski statek pasażerski „Arabic” (44 zabitych) oraz pływające szpitale: „Lanfranc”, „Dover Castle” (6 zabitych), „Donegal” (75 zabitych, w tym 15 rannych jeńców niemieckich), „Warilda” (123 zabitych), „Glenart Castle” (160 ofiar – rozbitków wybito w morzu z karabinów maszynowych!), „Llandovery Castle” (zginęło aż 234 ludzi – szalupy ratunkowe były zatapiane ogniem artyleryjskim)… Storpedowany okręt szpitalny „Gloucester Castle” miał szczęście – zdołał dociągnąć do brzegu. U-booty „rozprawiły się” także z rosyjskimi okrętami szpitalnymi „Portugal” (115 zabitych) i „Wpieriod”, a także holendreskim (neutralnym!) „Koningin Regentes”.
Niemiecka taktyka terroru okazała się też mordercza dla cywilów na głębokim zapleczu frontu. Lotnicze bomby oraz pociski artyleryjskie z premedytacją kierowano w dzielnice mieszkalne, by złamać morale ludności. 6 sierpnia 1914 r. niemiecki sterowiec L-Z zaatakował obiekty cywilne w Liège. Trzynaście zrzuconych bomb zabiło dziewięciu mieszkańców. 30 sierpnia samolot Taube (Gołąb) posyła trzy bomby na Paryż – spadają na Quai de Valmy – ginie dwóch przypadkowych przechodniów, kilku odnosi rany. Od tego dnia naloty stają się dla Paryża codziennością. Tak rodzi się nowa epoka…
Cztery lata później w stolicę Francji biło (od marca do sierpnia 1918 r.) „działo paryskie” – słynne „Paris-Geschütz” (zwane też „Kaiser Wilhelm Geschütz” lub „Długą Bertą”, w odróżnieniu od „Grubej Berty”, ciężkiego moździerza kalibru 420 mm). Jego 94-kilogramowe pociski, wystrzeliwane z prędkością pięciokrotnie większą od szybkości dźwięku, miały rewelacyjny zasięg 130 km, wznosząc się po drodze na pułap 40 km (pierwszy sztuczny obiekt, który dotarł do stratosfery!). Ten wytwór niemieckiego geniuszu kosztował życie 250 paryżan, i rany dalszych 620.
Holocaust Ormian
W grudniu 1914 r. niemieccy doradcy tureckiego sztabu generalnego, generałowie Fritz Bronstart von Schellendorf, Colmar von der Goltz i Otto Liman von Sanders spotkali się z liderami młodotureckiej partii Jedność i Postęp – Talaatem i Enverem. Niemcy domagali się od tureckich gospodarzy aktywnego zwalczania „ormiańskich sabotażystów i dywersantów”, mimo iż tamtejsza społeczność Ormian zachowywała się lojalnie wobec władz, a żołnierze ormiańscy w służbie sułtana wyróżniali się walecznością na froncie. Wkrótce turecka armia, wspierana przez bojówki kurdyjskie i arabskie, rozpoczęła eksterminację Ormian, trwającą aż do 1923 roku. Jej ofiarą padło co najmniej kilkaset tysięcy, najpewniej zaś półtora miliona ludzi.
Trudno byłoby obciążać Niemców całkowitą odpowiedzialnością za ów Holocaust, wszak do rzezi tureckich Ormian dochodziło już w latach 1890-1896 oraz w roku 1909. Jednak kajzerowska propaganda wspierała młodotureckich ludobójców w akcji dezinformacyjnej, zaprzeczając faktowi eksterminacji bądź ją usprawiedliwiając (głoszono m.in., jakoby ormiańscy rebelianci wymordowali 150.000 muzułmanów).
Oddziałami tureckimi, szturmującymi ormiańskie dzielnice, dowodzili niekiedy niemieccy oficerowie (np. w Urfie). Wśród żołnierzy cesarskich odbywających wówczas służbę w Turcji był też młody ochotnik, nazwiskiem Rudolf Höss. W przyszłości zdobędzie sławę jako komendant obozu zagłady w Auschwitz…
Profesjonalizm młodotureckich ludobójców wywarł spore wrażenie na samym Adolfie Hitlerze. 22 sierpnia 1939 r., na odprawie dla niemieckiej generalicji w Obersalzburgu, powie: „Posłałem moje oddziały z trupią główką na Wschód, wydawszy im rozkaz bezlitosnego zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci należących do polskiej rasy lub mówiących polskim językiem. […] W końcu któż mówi dziś o zagładzie Ormian?”
A na wschodzie Europy od 1917 r. miliony ofiar pożera bolszewicki potwór, wyhodowany przez kajzerowskie służby specjalne, użyty przeciw Rosji „jak bakcyl dżumy w probówce” (stwierdzenie Winstona Churchilla), i jak wirus wymykający się spod kontroli…
Rykoszet
W trakcie I wojny światowej również Niemcy padali ofiarą przestępstw wojennych. Wziętych do niewoli żołnierzy kajzera, bywało, traktowano brutalnie, miasta Rzeszy stały się celem odwetowych bombardowań, odnotowano też zbrodnicze wymordowanie przez Brytyjczyków rozbitków z okrętów podwodnych „U 27” (11 ofiar), „U 36” (18 ofiar), „U 110” (32 ofiary), z niszczycieli „G 42” i „G 85” oraz z krążownika pomocniczego „Greif”. Mordercze skutki przyniosła blokada ekonomiczna Niemiec, w wyniku której zmarły z głodu tysiące cywili (wg obliczeń niemieckich władz – aż 763.000).
Działanie aliantów, jakkolwiek często haniebne, były jednak odpowiedzią na konkretne kroki ze strony Niemiec. To armia kajzera, z premedytacją łamiąca dotychczasowe zasady, dosłownie od pierwszych dni wojny, doprowadziła do brutalizacji konfliktu. Uznanie przez niemieckie naczelne dowództwo dotychczasowych, humanitarnych norm za przestarzałe i nieprzystające do współczesnego pola walki, uderzyło w Niemców rykoszetem.
Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/na_szlaku_attyli.htm
Zagłada Kalisza
Kalisz to jedno z najstarszych, najbardziej zasłużonych w historii miast polskich. Wprawdzie współcześni badacze powątpiewają w słynne onegdaj „rewelacje”, jakoby miasto Calisia, wspomniane w połowie II w. przez Klaudiusza Ptolemeusza, greckiego historyka z Aleksandrii, było rzeczywiście Kaliszem (dziś przyjmuje się, iż Calisia leżała na południe od łuku Karpat), jednak ślady osadnictwa na tym terenie sięgają 8000 lat przed Chrystusem!
W średniowieczu Kalisz to ważny obiekt gospodarczy i militarny, m.in. zasłużony w bojach z Krzyżakami. W trakcie „potopu” miasto „przez Szwedów zajęte, zniszczone, […] całe spustoszone i w popiół obrócone” (z uniwersału króla Jana Kazimierza). W 1806 r. jest terenem udanego powstania antypruskiego, a od 1837 r. stolicą guberni kaliskiej…
W 1913 r. spis ludności wykazał 65.400 mieszkańców, w tym 24.597 Rosjan i 5.524 cudzoziemców. Zaledwie rok później Hunowie cesarza Wilhelma II zamienią ów kwitnący ośrodek w pustynię…
1 sierpnia 1914 r. o godz. 18.00 Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Nazajutrz rano Rosjanie (ludność cywilna i wojsko) ewakuowali się z Kalisza. Jeszcze tego samego dnia do miasta wkroczyli Niemcy – II batalion 155 pułku piechoty z Ostrawy, w sile 850 żołnierzy, pod wodzą majora Hermanna Preuskera, który zaraz też objął godność komendanta miasta. Niemieckim piechurom towarzyszyły działa eskortowane przez kawalerię oraz oddział karabinów maszynowych. Ludność polska zachowała się spokojnie, miejscowi Żydzi witali najeźdźców z entuzjazmem. [Jak zawsze… – admin]
Psychoza „franc-tireurs”
Ówczesny, cesarski podręcznik wojskowy „Kriegsbrauch im Landkriege”, bazujący na doświadczeniach wojny z Francją z lat 1870-1871, uczulał żołnierzy na działalność partyzantów („franc-tireurs”). Podczas operacji niemieckich w Belgii i Francji latem i jesienią 1914 r., paniczny lęk przed „wolnymi strzelcami” stał się przyczyną wielu dramatów. Dla ogarniętych paranoją oficerów Wilhelma II nawet przypadkowy wystrzał bywał powodem do egzekucji zakładników, czy spalenia całego miasta.
W nocy z 3 na 4 sierpnia w Kaliszu padły strzały, polała się krew. Zginęło 21 polskich cywilów i 6 żołnierzy niemieckich. Major Preusker oskarżył kaliszan o podstępny napad. Pozostaje faktem, że jego wojsko znalazło się pod ostrzałem, i że odpowiedziało ogniem w stronę pobliskich domów. Nie da się całkowicie wykluczyć ataku ze strony jakiejś grupki miejscowych Polaków, czy też rosyjskich maruderów, choć w trakcie późniejszych dochodzeń (niemieckich, rosyjskich, polskich) nigdy nie natrafiono na ich ślad. W komunikatach niemieckich brak również doniesień o schwytaniu jakichś „wolnych strzelców”, czy o zdobyciu jakiegokolwiek oręża.
Wedle obecnego stanu wiedzy, najbardziej uprawniona wydaje się być teza, iż wojsko rozpoczęło strzelaninę pod wpływem psychozy „franc-tireurs”, i że wszystkie ofiary, tak wśród schützen, jak i ludności cywilnej, padły od niemieckich kul. Najpewniej dramat zapoczątkowała omyłkowa wymiana ognia między dwoma pruskimi patrolami na rogu dzisiejszych ulic Kazimierzowskiej i Śródmiejskiej, potem do chaotycznej kanonady przyłączyły się pododdziały rozlokowane w różnych punktach miasta.
Pogrom
Nazajutrz Niemcy aresztowali zakładników, wprowadzili godzinę policyjną, nałożyli na miasto kontrybucję w wysokości 50 tys. rubli. Na ulicach rozegrał się prawdziwy pogrom. Wojskowe patrole atakowały przypadkowych przechodniów, bijąc ich kolbami. W razie najmniejszego oporu rozstrzeliwano na miejscu. W ten sposób zginęło w owym dniu blisko 20 mieszczan.
Następnie wojsko wycofało się z Kalisza, by ostrzelać śródmieście ogniem artyleryjskim. Wybuchły pożary, nastąpił exodus ludności. Tylko w dniu 5 sierpnia uciekło z miasta blisko 10 tys. obywateli. Niemcy ponownie wkroczyli do Kalisza, pojmali nowych zakładników, których tryumfalnie obwożono po ulicach. Jednego z nich, fabrykanta Frenkiela, zamordowano na oczach przerażonych przechodniów.
Tymczasem do miasta weszły nowe jednostki niemieckie. Oddział majora Preuskera został wycofany i zastąpiony przez dwa bataliony piechoty saskiej, dowodzone przez pułkownika Hoffmana. Dało to nadzieję na unormowanie sytuacji, niestety, nadzieję złudną.
7 sierpnia, na Rynku Głównym Kalisza, wprost na obozujących tam Saksończyków, wypadł z jednej z uliczek galopujący koń. Wtargnął w tłum piechocińców, tratując ich kopytami. Jakiś żołnierz porwał za karabin, wypalił do nieszczęsnego czworonoga. Huk strzału wywołał panikę.
Kto żyw, chwycił za broń. Ktoś głośno wzywał lekarza do rannego żołnierza (zapewne stratowanego). Momentalnie skojarzono to z wystrzałem, z ostrzeżeniami przed franc-tireurs i z niedawnym „zdradzieckim napadem kaliszan”.
Rozległy się kolejne strzały – schützen otworzyli ogień do okien pobliskich kamienic, w stronę domniemanych snajperów. Świadkowie relacjonowali potem, że wielu żołnierzy było pijanych, co również wyjaśnia nagłą eksplozję agresji.
Chaos narastał. Ustawione na rogach ulic karabiny maszynowe biły seriami na oślep, do wszystkiego, co pojawiało się w zasięgu wzroku, kosząc domniemanych „wolnych strzelców”, nie bacząc na ich cywilne odzienie, ani… niemieckie mundury. Rannych dobijano bagnetami. Wojsko spaliło ratusz, rozstrzelało pochwyconych urzędników. Doszło do masowych rabunków. Tego dnia zginęło ok. 100 cywilów, były też ofiary po stronie wojska.
W nocy z 7 na 8 sierpnia artyleria niemiecka rozpoczęła kolejne bombardowanie miasta. Trwało ono od północy do 6 nad ranem; strzelano granatami i szrapnelami.
8 sierpnia Niemcy aresztowali 800 mężczyzn – co dziesiątego z nich rozstrzelali. Od 9 sierpnia przystąpili do systematycznego podpalania budynków. Ludność wypędzono, opornych zabijano na miejscu. Dzieło zniszczenia kontynuowano do 22 sierpnia. W nocy z 14 na 15 sierpnia raz jeszcze doniesiono o ofiarach po stronie Niemców – 2 zabitych i 20-30 rannych żołnierzach. Znów nie wiemy, czy był to przejaw zbrojnego oporu mieszkańców podpalanych dzielnic, czy kolejny niemiecki „bratni ostrzał”.
Na ponurą groteskę zakrawa fakt, iż w nocy z 7 na 8 sierpnia, gdy miasto płonęło w ogniu artylerii, opodal, w rejonie między Częstochową, Kaliszem i Kołem, sterowiec Zeppelin rozrzucał ulotki z odezwą niemieckiego dowództwa do ludności polskiej, o treści: „Przychodzimy do Was jako przyjaciele. Zaufajcie nam! Wolność Wam niesiemy i niepodległość”…
Śledztwo
W dniach 3-22 sierpnia 1914 r. padło co najmniej 250 zabitych kaliszan. Miasto zniszczono całkowicie w obrębie średniowiecznej Starówki oraz w znacznym stopniu na Przedmieściu Wrocławskim. Legło w gruzach 426 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych, 5 gmachów publicznych, kościół, ratusz, teatr, hotel, poczta, telegraf… Straty materialne oszacowano na 33,6 mln rubli. Bezpośrednio po pogromie w mieście pozostało ok. 5 tys. ludzi (wobec ponad 65 tys. zaledwie trzy tygodnie wcześniej!).
Niemieckie koła wojskowe uparcie trwały na stanowisku, iż powodem represji była „zdradziecka napaść” mieszkańców na żołnierzy kajzera. Nieoficjalnie jednak pewne, i to nietuzinkowe osobistości, poddawały w wątpliwość taki przebieg wydarzeń.
We wrześniu 1914 r. do Kalisza zawitał sam feldmarszałek Paul Hindenburg, dowódca niemieckiej VIII Armii. Podczas rozmowy z burmistrzem Gustawem Michaelem wyjaśnił, że Kalisz zniszczono „przez nieostrożność” (!), obiecał też pokrycie strat materialnych. Dwa lata później Konrad Hahn, niemiecki naczelnik powiatu kaliskiego i tajny radca rządowy, pisał do generalnego gubernatora w Warszawie: „[…] według wyniku dotychczasowych dochodzeń, jest w wysokim stopniu wątpliwem, czy w ogóle mieszkańcy m. Kalisza strzelali do wojska niemieckiego…”
Sprawę badała też rosyjska Imperatorska Nadzwyczajna Komisja Śledcza, pod przewodnictwem pierwszego senatora Aleksieja Kriwcowa, powołana przez samego cara Mikołaja II. Komisja nie znalazła dowodów na potwierdzenie tezy, jakoby mieszkańcy miasta zaatakowali Niemców.
Wreszcie, ministerstwo sprawiedliwości już niepodległej Polski przeprowadziło dochodzenie (1919), w ramach którego m.in. przesłuchano 103 naocznych świadków wydarzeń. Potwierdzili oni spokojną reakcję ludności na wkroczenie wojsk kajzera. Wszyscy świadkowie obarczali odpowiedzialnością za wywołanie strzelaniny spanikowanych żołnierzy niemieckich, dopatrujących się wszędzie zdradzieckich „wolnych strzelców”.
Bezkarność zbrodniarzy
Major Hans Rudolf Hermann Preusker, jeden z katów Kalisza, nie dożył końca wojny. Ciężko ranny pod Saint-Quentin, zmarł 12 kwietnia 1918 r. w szpitalu wojskowym w Karlsruhe. Wciąż jednak żyło wielu sprawców niezliczonych zbrodni armii kajzera.
Po zakończeniu działań wojennych alianci ogłosili listę 896 niemieckich zbrodniarzy wojennych (żądanie ścigania 334 zgłosiła Belgia, tylu samo Francja, 97 Wielka Brytania, 57 Polska, 41 Rumunia, 29 Włochy). Na ich czele figurował sam kajzer Wilhelm II, korzystający już wówczas z azylu w neutralnej Holandii.
Niestety, zarzucono pomysł, by oskarżeni odpowiadali przed międzynarodowym trybunałem. Ich ukaraniem miały się zająć sądy niemieckie. Rezultaty były żałosne. Niemieccy sędziowie hurtowo uwalniali podejrzanych od winy, bądź też ferowali wyroki, których wysokość zakrawała na kpinę.
4 czerwca 1921 r. przed sądem w Lipsku stanął Karl Neumann, dowódca U-boota „UC 67”, sprawca zatopienia okrętu szpitalnego „Dover Castle”. Neumann oświadczył butnie, że zdawał sobie sprawę, iż atakuje jednostkę szpitalną, oraz że znał w chwili ataku postanowienia konwencji haskiej, zabraniające takich działań. Sąd uniewinnił jednak Neumanna, stwierdzając, że „wykonywał on tylko rozkazy” admiralicji, nakazujące nieoszczędzanie pływających lazaretów, zatem nie może odpowiadać za decyzje swych przełożonych.
Ciekawe, że admirałowie kajzerowskiej marynarki (A. von Tirpitz, R. Scheer, F. von Hipper, E. von Capelle, nawet odpowiedzialny za wydanie rozkazu o „nieograniczonej wojnie podwodnej” G. von Müller), również zostali uniewinnieni! Ci z kolei nie mogli odpowiadać za czyny swych podwładnych…
16 lipca 1921 r. przed obliczem sprawiedliwości zjawili się Ludwig Dithmar i Johann Boldt, oficerowie z okrętu podwodnego „U 86″, „dwie najbardziej nikczemne twarze, jakie kiedykolwiek widziałem” (opinia brytyjskiego obserwatora procesu, generała J.H. Morgana), odpowiedzialni za jedną z najohydniejszych zbrodni I wojny światowej – masakrę rozbitków z okrętu szpitalnego „Llandovery Castle”.
Po storpedowaniu jednostki, U-boot wynurzył się i jął ostrzeliwać łodzie ratunkowe z armaty kalibru 88 mm. W efekcie, z 258 osób na pokładzie zaatakowanego statku przeżyły 24. Obu oficerów uznano za winnych i skazano na karę… 4 lat więzienia. Na tym nie koniec. 18 listopada, po czterech miesiącach odsiadki, Boldt… zbiegł. Dithmar siedział nieco dłużej, do 31 stycznia 1922 r., po czym… również zbiegł.
Warto dodać, że na procesie tych dewiantów niemieccy biegli, dr Töpfer i wiceadmirał Adolf von Trotha argumentowali, iż każdy czyn, godzący w nieprzyjacielski naród, jest usprawiedliwiony, zaś uczucia humanitarne tylko hamowałyby wysiłki, służące zwycięstwu…
W 1914 r., na samym początku Wielkiej Wojny, jeden z niemieckich uczonych wieszczył:
Świat jakoś nie docenił niemieckiej „kultur”. Trzy lata po zakończeniu działań wojennych Stephen McKenna wyraził uczucia wielu:
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/zaglada_kalisza.htm
Wedle pokutującej u nas opinii, podczas II wojny światowej niemieckie siły zbrojne jęły parać się ludobójstwem pod wpływem ideologii narodowego socjalizmu.
To szalone pomysły Hitlera i jego rewolucjonistów pchnąć miały armię, będącą dotąd ostoją szlachetnego konserwatyzmu, na drogę masowych zbrodni, nie mających rzekomo precedensu w XX-wiecznej historii Niemiec. Okryte hańbą formacje Wehrmachtu i Waffen-SS przeciwstawiane są „dżentelmeńskim”, przestrzegającym rycerskich reguł walki oddziałom kajzera Wilhelma z czasów I światowej zawieruchy.
W rzeczywistości jednak hitlerowcy mieli wielu „godnych” poprzedników, dla których (parafrazując Clausewitza) ludobójstwo było jedynie „przedłużeniem polityki realizowanej innymi środkami”.
„Nie miejcie litości!”
W 1900 roku wybuchło w Chinach niezwykle brutalne „powstanie bokserów”, skierowane m.in. przeciw cudzoziemskim wpływom oraz rodzimym chrześcijanom. Sześć mocarstw europejskich wraz z USA i Japonią zareagowało wysłaniem do Chin oddziałów wojskowych. Byli wśród nich żołnierze niemieccy, do których pożegnalną mowę wygłosił sam cesarz Wilhelm II: „Nie miejcie litości! Nie bierzcie jeńców! Kto wpadnie wam w ręce, niech będzie zgubiony! Tak jak przed tysiącem lat Hunowie i ich król Attyla zdobyli sławę… teraz niemiecka sława niechaj będzie za waszą sprawą potwierdzona w Chinach w taki sposób, że żaden Chińczyk nie odważy się spojrzeć krzywo na Niemca!”.
Owa słynna „Mowa Huńska” (Hunnenrede) wzbudziła w świecie ogromne wrażenie. Nikt nie przypuszczał jednak, że w następnych dziesięcioleciach nawiązanie do dziedzictwa Hunów stanie się podstawową wytyczną niemieckiej polityki zagranicznej.
Kajzer zażądał, by to jego oficer objął stanowisko głównodowodzącego sił interwencyjnych, z tytułem „generała feldmarszałka świata”. Jego protegowanym był marszałek polny Alfred hrabia von Walderesee. Mocarstwa zachodnie, choć niechętnie, zgodziły się na ten dyktat. W październiku 1900 r. Walderesee miał pod swymi rozkazami blisko 70.000 żołnierzy, w tym 20.000 niemieckich, 21.000 japońskich, 13.000 rosyjskich, 6.700 francuskich, 5.600 amerykańskich, 2.500 włoskich, 500 austro-węgierskich.
Wojska niemieckie spóźniły się na prawdziwą wojnę („bokserów” rozgromili Japończycy, Rosjanie i Amerykanie), wyżywały się za to w akcjach terroryzujących ludność cywilną. Koalicyjna armia Waldereesego przeprowadziła 45 dużych operacji pacyfikacyjnych, z tego Niemcy samodzielnie aż 35 (uczestniczyli zaś w prawie wszystkich pozostałych). Żołnierze kajzera dokonywali masowych rozstrzeliwań, nie tracąc czasu na takie ceregiele, jak ustalenie faktycznej winy podejrzanych.
Obserwatorzy byli zgodni – Niemcy uśmiercili ogromną liczbę najzupełniej przypadkowych cywilów. Feldmarszałek von Walderesee pisał do cesarza: „Prawdą jest, iż rozstrzeliwuje się wielu Chińczyków“. Przyznawał też, iż sam był świadkiem „niezliczonej ilości egzekucji”.
Nie tylko Niemcy dopuszczali się okrucieństw, jednak wyróżniała ich masowość i systematyczność represji. Ich czynów nie można było przypisać poszczególnym, rozgorączkowanym żołnierzom, działającym pod wpływem stresu pola walki (jak już wspomniałem, Niemcy nie powąchali zbyt wiele prochu podczas bitew). Rozkazy płynące z najwyższych szczebli dowodzenia nie pozostawiały złudzeń – była to świadoma polityka terroru i zastraszenia.
Łzy Tanganiki
Historia Niemieckiej Afryki Wschodniej (Tanganiki) była krótka, ale równie dramatyczna. W 1885 r. Niemiecka Kompania Wschodnioafrykańska wydzierżawiła od sułtana Zanzibaru terytorium wzdłuż morskiego wybrzeża.
Niemieckie porządki musiały posiadać ów szczególny, typowo germański rys, skoro już trzy lata później wybuchło tam powstanie tubylców. Do walki ruszyli, ramię przy ramieniu, tak Arabowie, jak i Murzyni, społeczności dotąd szczerze się nienawidzące. Starcia trwały do 1890 r. Kompanii Wschodnioafrykańskiej udzielił pomocy rząd cesarskich Niemiec oraz… Brytyjczycy. Tanganikę ustanowiono niemieckim protektoratem.
Trudne początki niczego nie nauczyły teutońskich kolonizatorów. Tubylcze plemiona wysiedlano z ich tradycyjnych terenów łowieckich i pasterskich, uciskano wysokimi podatkami oraz pracą przymusową. W latach 1896-1897 zbrojny opór stawiło plemię Wahehe, z którym krwawo rozprawiły się Schutztruppe komendanta Lothara von Trothy. Był to tylko wstęp do prawdziwej hekatomby.
Szalę goryczy u rdzennych mieszkańców przelała próba narzucenia im eksperymentalnej uprawy bawełny. Dotychczasowa gospodarka rolna oparta była na produkcji płodów żywnościowych, pozwalała zaspokoić podstawowe potrzeby autochtonów. Uprawa bawełny, choć korzystna dla władz, zgarniających praktycznie cały zysk, skazywała tubylczych rolników na głód.
W latach 1905-1907 miał miejsce wielki bunt, znany jako „powstanie maji-maji”.
Wśród Murzynów szerzyła się wiara, że wypicie cudownej wody (maji) ochroni ich przed pociskami z broni palnej. Tłumy wojowników rzucały się do szaleńczych ataków na pozycje niemieckie – niestety, nie imponowali kuloodpornością…
Na terenach ogarniętych insurekcją Niemcy zastosowali taktykę spalonej ziemi. Bez litości wybijali całe wioski, nie szczędząc kobiet ani dzieci, rozstrzeliwali, wieszali, niszczyli zbiory żywności, skazując tubylców na pewną śmierć głodową. Liczba ofiar tej przerażającej pacyfikacji jest przedmiotem sporów historyków, waha się od „optymistycznych” 70 tysięcy do pesymistycznych 300 tysięcy. Większość badaczy uważa, że w imię niemieckiego porządku eksterminowano wtedy w Tanganice dwieście tysięcy tubylców! Cesarskie wojsko kolonialne straciło 400 żołnierzy, w tym 15 białych…
Zagłada ludu Herero
7 sierpnia 1884 r. flaga cesarskich Niemiec załopotała nad terytorium Afryki Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii). Przez kilka lat komisarzem kolonii był dr Heinrich Göring (w Afryce zawarł on znajomość z austriackim Żydem, Hermannem von Epensteinem, ten z kolei blisko zaprzyjaźnił się z młodą żoną Göringa; owocem tego trójkąta mógł być Hermann Göring, przyszły szef Luftwaffe, twórca Gestapo, budowniczy systemu nazistowskich obozów koncentracyjnych).
Choć brytyjski historyk David Irving pisze z uznaniem: „Dzięki wysiłkom i zabiegom herr Heinricha, owa obfitująca w bogactwa naturalne kolonia stała się bezpieczna dla kupców i handlowców…”, stwierdzenie to ilustruje tylko jedną stronę medalu. Niemieckie władze systematycznie pozbawiały tubylców ziemi i bydła, tysiące wolnych do tej pory ludzi zapędzono do robót przymusowych. Rękami murzyńskich niewolników budowano linie kolejowe, farmy, porty morskie w Luderitz i Swakopmund…
W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać na konflikty z rdzenną ludnością. Pierwsze stawiło opór waleczne plemię Herero (1885-1890). W latach 1893-1894 starli się z Niemcami Namowie, dowodzeni przez charyzmatycznego Hendrika Witboia. W 1903 r. stanęli do walki Bondelswarts (odłam Nama), pokonani rok później.
Wreszcie, w styczniu 1904 r. doszło do najpotężniejszego zrywu. Znów wystąpili Hererowie, pod wodzą Samuela Maharero. Powstańcy hererscy zaatakowali niemieckie farmy, zabijając 123 kolonistów. Otoczyli miasta Windhoek (stolicę kolonii) i Okahandja. Insurekcję tłumił korpus ekspedycyjny znanego nam już generała Lothara von Trothy („zasłużonego” wcześniej masakrą plemienia Wahehe w Niemieckiej Afryce Wschodniej oraz równie bezlitosnymi działaniami w Chinach).
Von Trotha nie owijał spraw w bawełnę: „Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. Zażądał od Hererów opuszczenia ich terytoriów: „Nie uczynię wyjątku dla kobiet i dzieci; będą przepędzone lub zabite.”
Niemcy otoczyli Hererów u podnóża góry Waterberg. Doszło do rzezi. Część autochtonów przedarła się przez linie niemieckie, innych zapędzono na pustynię Kalahari, odcinając ich od źródeł wody pitnej. Cesarskie wojsko strzelało bez pardonu do każdego tubylca podchodzącego do wodopoju, nie zważając na jego płeć, ani wiek. Zatruwano studnie.
Pojmanych Murzynów umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie znakowano ich literami GH (Gefangene Herero) i zmuszano do katorżniczej pracy. Więźniowie tego niemieckiego Gułagu budowali m.in. linię kolejową z Lderitzbucht do Keetmanshoop. Nieludzko wyśrubowane normy pracy w zabójczym klimacie, kiepskie wyżywienie, brak opieki medycznej, bezlitośnie stosowana kara chłosty robiły swoje. Niezdolnych do pracy niewolników zabijano (by zaoszczędzić amunicji, zakłuwano ich bagnetami). Niemieccy lekarze Hinck i Fischer przeprowadzali eksperymenty medyczne na murzyńskich więźniach (w przyszłości studentem Fischera będzie niejaki Josef Mengele, który zdobędzie potem sławę jako Anioł Śmierci z Auschwitz…).
Przeprowadzone w 1904 r. spisy ludności szacowały liczbę Hererów na 80 tysięcy. Siedem lat później przy życiu pozostało ich ledwie 15 tysięcy (z tych wielu zawdzięczało ocalenie ucieczce do brytyjskiej Beczuany). Straty tego ludu w wyniku eksterminacji sięgnęły 82 proc.! Niemcy nie ukrywali, że ich celem było unicestwienie całej wspólnoty etnicznej. Teza o ludobójstwie Hererów jest więc w pełni uzasadniona.
Tymczasem, w październiku 1904 r. chwyciło za broń plemię Namów – prowadzili ich Simon Koper i Samuel Isaak. Wsparli ich Hotentoci pod Johannesem Christiaanem i Korneliusem. Kilkuset wojowników długo trzymało w szachu 15-tysięczną armię niemiecką. Ta zastosowała stare, wypróbowane metody. W ciągu trzech lat liczebność plemienia zmniejszyła się z 20.000 do 9781 osób.
W 1907 r. ludność kolorową Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej pozbawiono wszelkich praw (w tym prawa do posiadania ziemi i bydła). Jedynym źródłem utrzymania mogła być praca najemna, a właściwie niewolnicza, w niemieckich kopalniach i na plantacjach.
Działania cesarskich władz kolonialnych
odbierano w Europie z konsternacją. Dla starych mocarstw, szczególnie
Wielkiej Brytanii i Francji, walki z tubylcami w posiadłościach
zamorskich były niemal codziennością. Wszakże świadoma, z premedytacją
zaplanowana i przeprowadzona eksterminacja całych plemion nie mieściła
się w ówczesnym obyczaju wojennym. Obozy koncentracyjne wznosili
wcześniej Hiszpanie (na Kubie) i Brytyjczycy (w Afryce Południowej),
jednak wysoka śmiertelność wśród przetrzymywanych tam osób wynikała ze
złych warunków sanitarnych i podłego wyżywienia, nie była zaś efektem
celowej polityki wyniszczenia. Wkrótce również Stary Kontynent miał
poznać barbarzyństwo Hunów kajzera.
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/antenaci_hitlera.htm
* * *
Na szlaku AttyliW 1870 r. światową opinię publiczną zaszokowały doniesienia z frontu niemiecko-francuskiego. Żołnierze pruscy, rozwścieczeni działalnością francuskich „franc-tireurs” (wolnych strzelców, partyzantów), wprowadzili na okupowanych terytoriach okrutny terror, masowo rozstrzeliwując podejrzanych. Jak celnie zauważyła Barbara Tuchman, „zdano sobie nagle sprawę, że pod niemiecką skórą czai się bestia.”
W sierpniu 1914 r. wojska niemieckie znów przekroczyły granice Francji, a także neutralnej Belgii. Na zajętych terenach Niemcy wprowadzili „politykę grozy” (Schrecklichkeit). Do niemieckich obozów wywieziono 120 tysięcy Francuzów. Deportowano do Niemiec 120 tysięcy belgijskich i 100 tysięcy francuskich robotników, do pracy przymusowej w kopalniach i fabrykach. Spośród ludności brano zakładników, w tym kobiety, a nawet dzieci.
W odwecie za prawdziwą lub rzekomą działalność belgijskich i francuskich „franc-tireurs” (niekiedy okazywało się poniewczasie, że domniemany atak partyzantów był w istocie pomyłkowym ostrzelaniem przez inny oddział niemiecki), stosowano odpowiedzialność zbiorową.
Zmiażdżona lalka
Do prawdziwej rzezi doszło w okupowanej Belgii. Gazety niemieckie podawały malownicze opisy rzekomych zbrodni tutejszych „terrorystów”. Czytelników raczono krwawymi historyjkami o zaślepionych fanatyzmem belgijskich kobietach i dzieciach (!), których ulubioną rozrywką miało być wykłuwanie oczu i obcinanie języków żołnierzom niemieckim, o tajemniczym księdzu, którego „widziano” z naszyjnikiem z obrączek ślubnych, zdjętych z palców odciętych jeńcom, o pewnym chłopcu, który zgromadził „całe wiadro” wydłubanych Niemcom oczu…
Jak to zwykle bywa, w ślad za wojenną propagandą, odczłowieczającą przeciwnika, zapadały mordercze decyzje. Niemieccy dowódcy, w rodzaju generała Alexandra von Klucka, nakazywali swym podkomendnym „rozstrzeliwanie osób i palenie domów”, w odwecie za „zdradziecką” działalność ruchu oporu. Natychmiastowa egzekucja (często nawet bez doraźnego procesu sądowego!) groziła belgijskim cywilom nie tylko za posiadanie broni, ale np. za samo zbliżenie się do samolotu lub balonu na odległość mniejszą niż 200 merów.
W Warsage rozstrzelano 6 księży katolickich. W Andenne, zgodnie z rozkazem generała Karla Bülowa, spalono miasto, miano też dokonać egzekucji 110 zakładników – faktycznie ofiarą masakry padło 211 osób. W pobliskim Seilles stracono 50 osób. W Aerschat było 150 ofiar. Podczas plądrowania Tamines spędzono pod miejscowy kościół i rozstrzelano 384 cywili. W Dinant zamordowano aż 612 osób, w tym 3-tygodniowe niemowlę (!!!).
„- Nasz pochód przed Belgię był niewątpliwie brutalny…” – bąkał później generał Helmuth von Moltke.
Okupanci uzasadniali terror rzekomym naruszeniem przez Belgów prawa międzynarodowego. Otóż, zdaniem kajzerowskiej dyplomacji, Belgia złamała swą neutralność stawiając zbrojny opór niemieckiej inwazji (!!!). Opat Wetterlè, alzacki delegat do Reichstagu, westchnął kiedyś: „Umysłowi uformowanemu na kulturze łacińskiej trudno jest zrozumieć niemiecką mentalność.”
Podobne ekscesy, choć na mniejszą skalę, miały miejsce we Francji. W Nomeny (Lotaryngia) wojsko bawarskie zastrzeliło lub zakłuło bagnetami 50 cywili.
Ogółem, w ciągu pierwszych trzech miesięcy wojny w egzekucjach i wojskowych pogromach na terenach okupowanych zginęło 6.500 belgijskich i francuskich cywili, spalono też szereg miast i wiosek. 26 sierpnia 1914 r. Niemcy puścili z dymem belgijskie Louvain – sławne już w średniowieczu miasto uniwersyteckie. Spłonęła słynna, założona w 1426 r. biblioteka, z bezcennym księgozbiorem, szacowanym na 230.000 tomów (w tym 750 średniowiecznych manuskryptów i ponad 1000 inkunabułów). Świat wreszcie uwierzył, że ma do czynienia z hordami barbarzyńców.
„- Jesteście potomkami Goethego, czy Huna Attyli?” – wołał Romain Rolland.
„Leżąca na drodze szmaciana lalka, z głową zmiażdżoną kołem armatniej lawety, wydała się amerykańskiemu korespondentowi symbolem losu Belgii w tej wojnie” (Tuchman).
Piraci mórz i przestworzy
Wielka Wojna lat 1914-1918 przyniosła ogromny rozwój techniki wojskowej. Niestety, nowe rodzaje uzbrojenia zastały użyte również jako narzędzie terroru, wymierzonego w ludność cywilną.
Niemiecka doktryna „nieograniczonej wojny podwodnej” była już z definicji kontrowersyjna. Ówczesne prawo morskie nakazywało, w razie napotkania jednostki handlowej płynącej pod wrogą banderą, wpierw udzielenie jej ostrzeżenia, skontrolowanie, zaś w razie podjęcia decyzji o zatopieniu – bezpieczne ewakuowanie załogi pryzu.
Przestrzeganie tych reguł przez załogi okrętów podwodnych, przyznajmy, od początku było problematyczne. Okręt podwodny działa skrycie na wodach kontrolowanych przez nieprzyjaciela; przypomina nieco oddział dywersyjny operujący na dalekim zapleczu frontu. Aby ostrzegać napotkane statki, musiałby wynurzać się, co oznaczałoby dekonspirację. Tym niemniej, nawet w warunkach wojny podwodnej istnieją nienaruszalne świętości, jak okręty szpitalne, cywilne statki pasażerskie, łodzie ratunkowe czy rozbitkowie w wodzie. Zaatakowanie ich z premedytacją jest jednoznacznie definiowane jako zbrodnia wojenna na morzu.
Prawdopodobnie największą niesławą we flocie kajzera okrył się kapitan Walter Schwieger, dowódca okrętu podwodnego „U 20” – sprawca zatopienia pasażerskiej „Lusitanii” (1198 ofiar). Jego czyn zepchnął w cień „dokonania” innych psychopatów, w rodzaju kapitana Georga Günthera von Forstnera, dowódcy „U 28” (zatopił brytyjskie statki pasażerskie „Aquila” i „Falaba” – zginęło na nich łącznie 112 osób), albo kpt. H. Pustkuchena, który posłał na dno brytyjski pływający lazaret „Asturias” (45 zabitych) i poważnie uszkodził francuski statek pasażerski „Sussex” (80 zabitych i rannych).
Bardzo pasował do tego grona kpt. Wilhelm Werner, sprawca zatopienia brytyjskiego okrętu szpitalnego „Rewa” oraz wymordowania rozbitków z parowca „Torrington”. Ofiarą U-bootów padł też brytyjski statek pasażerski „Arabic” (44 zabitych) oraz pływające szpitale: „Lanfranc”, „Dover Castle” (6 zabitych), „Donegal” (75 zabitych, w tym 15 rannych jeńców niemieckich), „Warilda” (123 zabitych), „Glenart Castle” (160 ofiar – rozbitków wybito w morzu z karabinów maszynowych!), „Llandovery Castle” (zginęło aż 234 ludzi – szalupy ratunkowe były zatapiane ogniem artyleryjskim)… Storpedowany okręt szpitalny „Gloucester Castle” miał szczęście – zdołał dociągnąć do brzegu. U-booty „rozprawiły się” także z rosyjskimi okrętami szpitalnymi „Portugal” (115 zabitych) i „Wpieriod”, a także holendreskim (neutralnym!) „Koningin Regentes”.
Niemiecka taktyka terroru okazała się też mordercza dla cywilów na głębokim zapleczu frontu. Lotnicze bomby oraz pociski artyleryjskie z premedytacją kierowano w dzielnice mieszkalne, by złamać morale ludności. 6 sierpnia 1914 r. niemiecki sterowiec L-Z zaatakował obiekty cywilne w Liège. Trzynaście zrzuconych bomb zabiło dziewięciu mieszkańców. 30 sierpnia samolot Taube (Gołąb) posyła trzy bomby na Paryż – spadają na Quai de Valmy – ginie dwóch przypadkowych przechodniów, kilku odnosi rany. Od tego dnia naloty stają się dla Paryża codziennością. Tak rodzi się nowa epoka…
Cztery lata później w stolicę Francji biło (od marca do sierpnia 1918 r.) „działo paryskie” – słynne „Paris-Geschütz” (zwane też „Kaiser Wilhelm Geschütz” lub „Długą Bertą”, w odróżnieniu od „Grubej Berty”, ciężkiego moździerza kalibru 420 mm). Jego 94-kilogramowe pociski, wystrzeliwane z prędkością pięciokrotnie większą od szybkości dźwięku, miały rewelacyjny zasięg 130 km, wznosząc się po drodze na pułap 40 km (pierwszy sztuczny obiekt, który dotarł do stratosfery!). Ten wytwór niemieckiego geniuszu kosztował życie 250 paryżan, i rany dalszych 620.
Holocaust Ormian
W grudniu 1914 r. niemieccy doradcy tureckiego sztabu generalnego, generałowie Fritz Bronstart von Schellendorf, Colmar von der Goltz i Otto Liman von Sanders spotkali się z liderami młodotureckiej partii Jedność i Postęp – Talaatem i Enverem. Niemcy domagali się od tureckich gospodarzy aktywnego zwalczania „ormiańskich sabotażystów i dywersantów”, mimo iż tamtejsza społeczność Ormian zachowywała się lojalnie wobec władz, a żołnierze ormiańscy w służbie sułtana wyróżniali się walecznością na froncie. Wkrótce turecka armia, wspierana przez bojówki kurdyjskie i arabskie, rozpoczęła eksterminację Ormian, trwającą aż do 1923 roku. Jej ofiarą padło co najmniej kilkaset tysięcy, najpewniej zaś półtora miliona ludzi.
Trudno byłoby obciążać Niemców całkowitą odpowiedzialnością za ów Holocaust, wszak do rzezi tureckich Ormian dochodziło już w latach 1890-1896 oraz w roku 1909. Jednak kajzerowska propaganda wspierała młodotureckich ludobójców w akcji dezinformacyjnej, zaprzeczając faktowi eksterminacji bądź ją usprawiedliwiając (głoszono m.in., jakoby ormiańscy rebelianci wymordowali 150.000 muzułmanów).
Oddziałami tureckimi, szturmującymi ormiańskie dzielnice, dowodzili niekiedy niemieccy oficerowie (np. w Urfie). Wśród żołnierzy cesarskich odbywających wówczas służbę w Turcji był też młody ochotnik, nazwiskiem Rudolf Höss. W przyszłości zdobędzie sławę jako komendant obozu zagłady w Auschwitz…
Profesjonalizm młodotureckich ludobójców wywarł spore wrażenie na samym Adolfie Hitlerze. 22 sierpnia 1939 r., na odprawie dla niemieckiej generalicji w Obersalzburgu, powie: „Posłałem moje oddziały z trupią główką na Wschód, wydawszy im rozkaz bezlitosnego zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci należących do polskiej rasy lub mówiących polskim językiem. […] W końcu któż mówi dziś o zagładzie Ormian?”
A na wschodzie Europy od 1917 r. miliony ofiar pożera bolszewicki potwór, wyhodowany przez kajzerowskie służby specjalne, użyty przeciw Rosji „jak bakcyl dżumy w probówce” (stwierdzenie Winstona Churchilla), i jak wirus wymykający się spod kontroli…
Rykoszet
W trakcie I wojny światowej również Niemcy padali ofiarą przestępstw wojennych. Wziętych do niewoli żołnierzy kajzera, bywało, traktowano brutalnie, miasta Rzeszy stały się celem odwetowych bombardowań, odnotowano też zbrodnicze wymordowanie przez Brytyjczyków rozbitków z okrętów podwodnych „U 27” (11 ofiar), „U 36” (18 ofiar), „U 110” (32 ofiary), z niszczycieli „G 42” i „G 85” oraz z krążownika pomocniczego „Greif”. Mordercze skutki przyniosła blokada ekonomiczna Niemiec, w wyniku której zmarły z głodu tysiące cywili (wg obliczeń niemieckich władz – aż 763.000).
Działanie aliantów, jakkolwiek często haniebne, były jednak odpowiedzią na konkretne kroki ze strony Niemiec. To armia kajzera, z premedytacją łamiąca dotychczasowe zasady, dosłownie od pierwszych dni wojny, doprowadziła do brutalizacji konfliktu. Uznanie przez niemieckie naczelne dowództwo dotychczasowych, humanitarnych norm za przestarzałe i nieprzystające do współczesnego pola walki, uderzyło w Niemców rykoszetem.
Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/na_szlaku_attyli.htm
* * *
Zagłada Kalisza
Kalisz to jedno z najstarszych, najbardziej zasłużonych w historii miast polskich. Wprawdzie współcześni badacze powątpiewają w słynne onegdaj „rewelacje”, jakoby miasto Calisia, wspomniane w połowie II w. przez Klaudiusza Ptolemeusza, greckiego historyka z Aleksandrii, było rzeczywiście Kaliszem (dziś przyjmuje się, iż Calisia leżała na południe od łuku Karpat), jednak ślady osadnictwa na tym terenie sięgają 8000 lat przed Chrystusem!
W średniowieczu Kalisz to ważny obiekt gospodarczy i militarny, m.in. zasłużony w bojach z Krzyżakami. W trakcie „potopu” miasto „przez Szwedów zajęte, zniszczone, […] całe spustoszone i w popiół obrócone” (z uniwersału króla Jana Kazimierza). W 1806 r. jest terenem udanego powstania antypruskiego, a od 1837 r. stolicą guberni kaliskiej…
W 1913 r. spis ludności wykazał 65.400 mieszkańców, w tym 24.597 Rosjan i 5.524 cudzoziemców. Zaledwie rok później Hunowie cesarza Wilhelma II zamienią ów kwitnący ośrodek w pustynię…
1 sierpnia 1914 r. o godz. 18.00 Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Nazajutrz rano Rosjanie (ludność cywilna i wojsko) ewakuowali się z Kalisza. Jeszcze tego samego dnia do miasta wkroczyli Niemcy – II batalion 155 pułku piechoty z Ostrawy, w sile 850 żołnierzy, pod wodzą majora Hermanna Preuskera, który zaraz też objął godność komendanta miasta. Niemieckim piechurom towarzyszyły działa eskortowane przez kawalerię oraz oddział karabinów maszynowych. Ludność polska zachowała się spokojnie, miejscowi Żydzi witali najeźdźców z entuzjazmem. [Jak zawsze… – admin]
Psychoza „franc-tireurs”
Ówczesny, cesarski podręcznik wojskowy „Kriegsbrauch im Landkriege”, bazujący na doświadczeniach wojny z Francją z lat 1870-1871, uczulał żołnierzy na działalność partyzantów („franc-tireurs”). Podczas operacji niemieckich w Belgii i Francji latem i jesienią 1914 r., paniczny lęk przed „wolnymi strzelcami” stał się przyczyną wielu dramatów. Dla ogarniętych paranoją oficerów Wilhelma II nawet przypadkowy wystrzał bywał powodem do egzekucji zakładników, czy spalenia całego miasta.
W nocy z 3 na 4 sierpnia w Kaliszu padły strzały, polała się krew. Zginęło 21 polskich cywilów i 6 żołnierzy niemieckich. Major Preusker oskarżył kaliszan o podstępny napad. Pozostaje faktem, że jego wojsko znalazło się pod ostrzałem, i że odpowiedziało ogniem w stronę pobliskich domów. Nie da się całkowicie wykluczyć ataku ze strony jakiejś grupki miejscowych Polaków, czy też rosyjskich maruderów, choć w trakcie późniejszych dochodzeń (niemieckich, rosyjskich, polskich) nigdy nie natrafiono na ich ślad. W komunikatach niemieckich brak również doniesień o schwytaniu jakichś „wolnych strzelców”, czy o zdobyciu jakiegokolwiek oręża.
Wedle obecnego stanu wiedzy, najbardziej uprawniona wydaje się być teza, iż wojsko rozpoczęło strzelaninę pod wpływem psychozy „franc-tireurs”, i że wszystkie ofiary, tak wśród schützen, jak i ludności cywilnej, padły od niemieckich kul. Najpewniej dramat zapoczątkowała omyłkowa wymiana ognia między dwoma pruskimi patrolami na rogu dzisiejszych ulic Kazimierzowskiej i Śródmiejskiej, potem do chaotycznej kanonady przyłączyły się pododdziały rozlokowane w różnych punktach miasta.
Pogrom
Nazajutrz Niemcy aresztowali zakładników, wprowadzili godzinę policyjną, nałożyli na miasto kontrybucję w wysokości 50 tys. rubli. Na ulicach rozegrał się prawdziwy pogrom. Wojskowe patrole atakowały przypadkowych przechodniów, bijąc ich kolbami. W razie najmniejszego oporu rozstrzeliwano na miejscu. W ten sposób zginęło w owym dniu blisko 20 mieszczan.
Następnie wojsko wycofało się z Kalisza, by ostrzelać śródmieście ogniem artyleryjskim. Wybuchły pożary, nastąpił exodus ludności. Tylko w dniu 5 sierpnia uciekło z miasta blisko 10 tys. obywateli. Niemcy ponownie wkroczyli do Kalisza, pojmali nowych zakładników, których tryumfalnie obwożono po ulicach. Jednego z nich, fabrykanta Frenkiela, zamordowano na oczach przerażonych przechodniów.
Tymczasem do miasta weszły nowe jednostki niemieckie. Oddział majora Preuskera został wycofany i zastąpiony przez dwa bataliony piechoty saskiej, dowodzone przez pułkownika Hoffmana. Dało to nadzieję na unormowanie sytuacji, niestety, nadzieję złudną.
7 sierpnia, na Rynku Głównym Kalisza, wprost na obozujących tam Saksończyków, wypadł z jednej z uliczek galopujący koń. Wtargnął w tłum piechocińców, tratując ich kopytami. Jakiś żołnierz porwał za karabin, wypalił do nieszczęsnego czworonoga. Huk strzału wywołał panikę.
Kto żyw, chwycił za broń. Ktoś głośno wzywał lekarza do rannego żołnierza (zapewne stratowanego). Momentalnie skojarzono to z wystrzałem, z ostrzeżeniami przed franc-tireurs i z niedawnym „zdradzieckim napadem kaliszan”.
Rozległy się kolejne strzały – schützen otworzyli ogień do okien pobliskich kamienic, w stronę domniemanych snajperów. Świadkowie relacjonowali potem, że wielu żołnierzy było pijanych, co również wyjaśnia nagłą eksplozję agresji.
Chaos narastał. Ustawione na rogach ulic karabiny maszynowe biły seriami na oślep, do wszystkiego, co pojawiało się w zasięgu wzroku, kosząc domniemanych „wolnych strzelców”, nie bacząc na ich cywilne odzienie, ani… niemieckie mundury. Rannych dobijano bagnetami. Wojsko spaliło ratusz, rozstrzelało pochwyconych urzędników. Doszło do masowych rabunków. Tego dnia zginęło ok. 100 cywilów, były też ofiary po stronie wojska.
W nocy z 7 na 8 sierpnia artyleria niemiecka rozpoczęła kolejne bombardowanie miasta. Trwało ono od północy do 6 nad ranem; strzelano granatami i szrapnelami.
8 sierpnia Niemcy aresztowali 800 mężczyzn – co dziesiątego z nich rozstrzelali. Od 9 sierpnia przystąpili do systematycznego podpalania budynków. Ludność wypędzono, opornych zabijano na miejscu. Dzieło zniszczenia kontynuowano do 22 sierpnia. W nocy z 14 na 15 sierpnia raz jeszcze doniesiono o ofiarach po stronie Niemców – 2 zabitych i 20-30 rannych żołnierzach. Znów nie wiemy, czy był to przejaw zbrojnego oporu mieszkańców podpalanych dzielnic, czy kolejny niemiecki „bratni ostrzał”.
Na ponurą groteskę zakrawa fakt, iż w nocy z 7 na 8 sierpnia, gdy miasto płonęło w ogniu artylerii, opodal, w rejonie między Częstochową, Kaliszem i Kołem, sterowiec Zeppelin rozrzucał ulotki z odezwą niemieckiego dowództwa do ludności polskiej, o treści: „Przychodzimy do Was jako przyjaciele. Zaufajcie nam! Wolność Wam niesiemy i niepodległość”…
Śledztwo
W dniach 3-22 sierpnia 1914 r. padło co najmniej 250 zabitych kaliszan. Miasto zniszczono całkowicie w obrębie średniowiecznej Starówki oraz w znacznym stopniu na Przedmieściu Wrocławskim. Legło w gruzach 426 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych, 5 gmachów publicznych, kościół, ratusz, teatr, hotel, poczta, telegraf… Straty materialne oszacowano na 33,6 mln rubli. Bezpośrednio po pogromie w mieście pozostało ok. 5 tys. ludzi (wobec ponad 65 tys. zaledwie trzy tygodnie wcześniej!).
Niemieckie koła wojskowe uparcie trwały na stanowisku, iż powodem represji była „zdradziecka napaść” mieszkańców na żołnierzy kajzera. Nieoficjalnie jednak pewne, i to nietuzinkowe osobistości, poddawały w wątpliwość taki przebieg wydarzeń.
We wrześniu 1914 r. do Kalisza zawitał sam feldmarszałek Paul Hindenburg, dowódca niemieckiej VIII Armii. Podczas rozmowy z burmistrzem Gustawem Michaelem wyjaśnił, że Kalisz zniszczono „przez nieostrożność” (!), obiecał też pokrycie strat materialnych. Dwa lata później Konrad Hahn, niemiecki naczelnik powiatu kaliskiego i tajny radca rządowy, pisał do generalnego gubernatora w Warszawie: „[…] według wyniku dotychczasowych dochodzeń, jest w wysokim stopniu wątpliwem, czy w ogóle mieszkańcy m. Kalisza strzelali do wojska niemieckiego…”
Sprawę badała też rosyjska Imperatorska Nadzwyczajna Komisja Śledcza, pod przewodnictwem pierwszego senatora Aleksieja Kriwcowa, powołana przez samego cara Mikołaja II. Komisja nie znalazła dowodów na potwierdzenie tezy, jakoby mieszkańcy miasta zaatakowali Niemców.
Wreszcie, ministerstwo sprawiedliwości już niepodległej Polski przeprowadziło dochodzenie (1919), w ramach którego m.in. przesłuchano 103 naocznych świadków wydarzeń. Potwierdzili oni spokojną reakcję ludności na wkroczenie wojsk kajzera. Wszyscy świadkowie obarczali odpowiedzialnością za wywołanie strzelaniny spanikowanych żołnierzy niemieckich, dopatrujących się wszędzie zdradzieckich „wolnych strzelców”.
Bezkarność zbrodniarzy
Major Hans Rudolf Hermann Preusker, jeden z katów Kalisza, nie dożył końca wojny. Ciężko ranny pod Saint-Quentin, zmarł 12 kwietnia 1918 r. w szpitalu wojskowym w Karlsruhe. Wciąż jednak żyło wielu sprawców niezliczonych zbrodni armii kajzera.
Po zakończeniu działań wojennych alianci ogłosili listę 896 niemieckich zbrodniarzy wojennych (żądanie ścigania 334 zgłosiła Belgia, tylu samo Francja, 97 Wielka Brytania, 57 Polska, 41 Rumunia, 29 Włochy). Na ich czele figurował sam kajzer Wilhelm II, korzystający już wówczas z azylu w neutralnej Holandii.
Niestety, zarzucono pomysł, by oskarżeni odpowiadali przed międzynarodowym trybunałem. Ich ukaraniem miały się zająć sądy niemieckie. Rezultaty były żałosne. Niemieccy sędziowie hurtowo uwalniali podejrzanych od winy, bądź też ferowali wyroki, których wysokość zakrawała na kpinę.
4 czerwca 1921 r. przed sądem w Lipsku stanął Karl Neumann, dowódca U-boota „UC 67”, sprawca zatopienia okrętu szpitalnego „Dover Castle”. Neumann oświadczył butnie, że zdawał sobie sprawę, iż atakuje jednostkę szpitalną, oraz że znał w chwili ataku postanowienia konwencji haskiej, zabraniające takich działań. Sąd uniewinnił jednak Neumanna, stwierdzając, że „wykonywał on tylko rozkazy” admiralicji, nakazujące nieoszczędzanie pływających lazaretów, zatem nie może odpowiadać za decyzje swych przełożonych.
Ciekawe, że admirałowie kajzerowskiej marynarki (A. von Tirpitz, R. Scheer, F. von Hipper, E. von Capelle, nawet odpowiedzialny za wydanie rozkazu o „nieograniczonej wojnie podwodnej” G. von Müller), również zostali uniewinnieni! Ci z kolei nie mogli odpowiadać za czyny swych podwładnych…
16 lipca 1921 r. przed obliczem sprawiedliwości zjawili się Ludwig Dithmar i Johann Boldt, oficerowie z okrętu podwodnego „U 86″, „dwie najbardziej nikczemne twarze, jakie kiedykolwiek widziałem” (opinia brytyjskiego obserwatora procesu, generała J.H. Morgana), odpowiedzialni za jedną z najohydniejszych zbrodni I wojny światowej – masakrę rozbitków z okrętu szpitalnego „Llandovery Castle”.
Po storpedowaniu jednostki, U-boot wynurzył się i jął ostrzeliwać łodzie ratunkowe z armaty kalibru 88 mm. W efekcie, z 258 osób na pokładzie zaatakowanego statku przeżyły 24. Obu oficerów uznano za winnych i skazano na karę… 4 lat więzienia. Na tym nie koniec. 18 listopada, po czterech miesiącach odsiadki, Boldt… zbiegł. Dithmar siedział nieco dłużej, do 31 stycznia 1922 r., po czym… również zbiegł.
Warto dodać, że na procesie tych dewiantów niemieccy biegli, dr Töpfer i wiceadmirał Adolf von Trotha argumentowali, iż każdy czyn, godzący w nieprzyjacielski naród, jest usprawiedliwiony, zaś uczucia humanitarne tylko hamowałyby wysiłki, służące zwycięstwu…
W 1914 r., na samym początku Wielkiej Wojny, jeden z niemieckich uczonych wieszczył:
- My, Niemcy, jesteśmy najbardziej
uprzemysłowioną, najpoważniej podchodzącą do rzeczy rasą w Europie;
Rosja stoi po stronie reakcji, Anglia – samolubstwa i perfidii, Francja –
dekadencji, Niemcy – postępu. Niemiecka „kultur” [cywilizacja – A.S.]
przyniesie światu oświecenie i po tej wojnie nie będzie już nigdy
następnej.
- Dla tych, co pamiętają, słowo cuchnie, a obecność Niemca jest zniewagą.
Copyright by Andrzej Solakhttp://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/zaglada_kalisza.htm
piątek, 13 marca 2015
Polegając na tym odrzućcie to ...
A jakie jest sześć rodzajów równowagi bazującej na wyrzeczeniu? Gdy
znając nietrwałość, zmienność, zanik i wstrzymanie materialnych form,
widzi takim jakim rzeczywiście to jest z odpowiednią wiedzą, że formy
zarówno uprzednio jak i obecnie wszystkie są nietrwałe, cierpieniem i
nieodseparowane od idei zmiany - powstaje równowaga. Równowaga taka jak
ta przekracza materialne formy, dlatego jest nazywana równowagą bazującą
na wyrzeczeniu. Gdy znając nietrwałość, zmienność, zanik i wstrzymanie
dźwięków ... zapachów ... smaków ... dotyków ... idei widzi takim jakim
rzeczywiście to jest z odpowiednią wiedzą, że idee zarówno uprzednio jak
i obecnie wszystkie są nietrwałe, cierpieniem i nieodseparowane od idei
zmiany - powstaje równowaga. Równowaga taka jak ta przekracza idee,
dlatego jest nazywana równowagą bazującą na wyrzeczeniu. To w
odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Trzydzieści sześć pozycji
istot powinno być zrozumianych”.
"Zatem, polegając na tym odrzućcie to", to zostało powiedziane. A w odniesieniu do czego to zostało powiedziane? Tu mnisi, polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach radości bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów radości bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. Polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach smutku bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów smutku bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. Polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach równowagi bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów równowagi bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. To odnośnie do tego zostało powiedziane: „Trzydzieści sześć pozycji istot powinno być zrozumianych”.
Jest mnisi równowaga co zróżnicowana, bazująca na zróżnicowaniu i jest równowaga co zjednoczona, bazująca na jedności.
A czym jest równowaga co zróżnicowana bazująca na zróżnicowaniu? To równowaga odnośnie materialnych form, dźwięków, zapachów, smaków i dotyków. To jest równowaga co zróżnicowana bazująca na zróżnicowaniu.
A czym jest równowaga co zjednoczona bazująca na jedności? To równowaga odnośnie bazy nieskończonej przestrzeni, bazy nieskończonej świadomości, bazy nicości, bazy ani-percepcji-ani-nie-percepcji. To jest równowaga co zjednoczona bazująca na jedności.
Tu mnisi, polegając i opierając się na równowadze co zjednoczona, bazująca na jedności, porzućcie równowagę co zróżnicowana, bazującą na zróżnicowaniu. To w taki sposób jest ona porzucana, to w taki sposób jest ona przekraczana. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Przez poleganie na tym, porzućcie to”. Mnisi, polegając i opierając się na nie-identyfikacji, porzućcie i przekroczcie równowagę co zjednoczona, bazującą na jedności. To w taki sposób jest ona porzucana, to w taki sposób jest ona przekraczana. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Przez poleganie na tym, porzućcie to”.
M 137
"Zatem, polegając na tym odrzućcie to", to zostało powiedziane. A w odniesieniu do czego to zostało powiedziane? Tu mnisi, polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach radości bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów radości bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. Polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach smutku bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów smutku bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. Polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach równowagi bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów równowagi bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. To odnośnie do tego zostało powiedziane: „Trzydzieści sześć pozycji istot powinno być zrozumianych”.
Jest mnisi równowaga co zróżnicowana, bazująca na zróżnicowaniu i jest równowaga co zjednoczona, bazująca na jedności.
A czym jest równowaga co zróżnicowana bazująca na zróżnicowaniu? To równowaga odnośnie materialnych form, dźwięków, zapachów, smaków i dotyków. To jest równowaga co zróżnicowana bazująca na zróżnicowaniu.
A czym jest równowaga co zjednoczona bazująca na jedności? To równowaga odnośnie bazy nieskończonej przestrzeni, bazy nieskończonej świadomości, bazy nicości, bazy ani-percepcji-ani-nie-percepcji. To jest równowaga co zjednoczona bazująca na jedności.
Tu mnisi, polegając i opierając się na równowadze co zjednoczona, bazująca na jedności, porzućcie równowagę co zróżnicowana, bazującą na zróżnicowaniu. To w taki sposób jest ona porzucana, to w taki sposób jest ona przekraczana. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Przez poleganie na tym, porzućcie to”. Mnisi, polegając i opierając się na nie-identyfikacji, porzućcie i przekroczcie równowagę co zjednoczona, bazującą na jedności. To w taki sposób jest ona porzucana, to w taki sposób jest ona przekraczana. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Przez poleganie na tym, porzućcie to”.
M 137
Wolność i wyzwolenie
Wolność
przychodzi z wyrzeczeniem. Wszelkie posiadłości to zniewolenie.
*
P:
Wszystko czego chcę to być wolnym.
M:
Musisz wiedzieć dwie rzeczy: od czego powinieneś się uwolnić i co
trzyma cię w zniewoleniu.
*
M:
Wolność od pragnień oznacza właśnie to: przymus doznania
satysfakcji jest nieobecny.
P:
Dlaczego w ogóle powstają pragnienia?
M:
Ponieważ wyobrażasz sobie, że się urodziłeś, i że umrzesz, gdy
nie zadbasz o swoje ciało. Pragnienie ucieleśnionego istnienia jest
główną przyczyną kłopotów. (…)
A
poza wszystkim, czym jest wyzwolenie? Wiedzieć, że jesteś poza
narodzinami i śmiercią. Poprzez zapominanie czym jesteś i
wyobrażanie sobie, że jesteś śmiertelnikiem, stworzyłeś sobie
wiele kłopotów, zatem musisz się przebudzić, jak ze złego snu.
*
M:
Nie męczą mnie ani zmartwienia ani wyrzuty. Mój umysł jest wolny
od myśli, gdyż nie ma tu pragnień, które by zniewalały.
*
P:
Pragnienie by żyć jest przemożną rzeczą.
M:
Ciągle wspanialsza jest wolność od potrzeby życia.
*
M:
Dlaczego wyzwolony człowiek miałby koniecznie podążać za
konwencjami? Z chwilą gdy staje się przewidywalny, nie może być
wolny. Jego wolność polega na byciu wolnym do wypełniania tego co
potrzebne w danej chwili, podporządkowując się wymaganiom
sytuacji. Wolność robienia tego co się chce, jest w rzeczywistości
zniewoleniem, podczas gdy bycie wolnym by robić to co się musi, co
jest właściwe, jest rzeczywistą wolnością.
*
Szczęście bycia absolutnie wolnym jest poza opisem. Z drugiej
strony, ten który obawia się wolności, nie może umrzeć.
*
…
przywiązanie jest zniewoleniem, oderwanie jest wolnością. Pragnąć
to być zniewolonym.
*
P:
Czy w stanie ostatecznym nie może być szczęścia?
M:
Ani cierpienia, tylko wolność. Szczęście zależy od tej czy innej
rzeczy, i można je stracić. Wolność od cierpienia nie ma
przyczyny a zatem nie może być zniszczona. Zrealizuj tą wolność.
*
Bez
pragnienia wolności na co przyda się przekonanie, że możesz ją
osiągnąć?
*
M:
Kiedy mówię jestem wolny, jedynie stwierdzam fakt. Jeżeli jesteś
dorosłym, jesteś wolny od stanu dzieciństwa. Jestem wolny od
wszelkich opisów i identyfikacji. Cokolwiek możesz usłyszeć,
zobaczyć czy pomyśleć, tym nie jestem. Jestem wolny od bycia
perceptem czy konceptem.
*
P: Jeżeli jestem wolny, dlaczego jestem w
ciele?
M: Nie jesteś w ciele, ciało jest w tobie!
Umysł jest w tobie. Te rzeczy ci się przytrafiły. Są tu ponieważ
znajdujesz je interesującymi.
*
M: Seks jest nabytym nawykiem. Wyjdź poza, tak
długo jak skupiasz się na ciele, pozostaniesz w szponach jedzenia i
seksu, lęku i śmierci. Odnajdź siebie i bądź wolny.
*
P: Jak mam wymyślić swoje wyjście, kiedy
moje myśli przychodzą i odchodzą jak się im podoba. Ich
nieskończone pogaduszki mi przeszkadzają i wyczerpują.
M: Obserwuj swe myśli tak jak obserwujesz ruch
uliczny. Ludzie przychodzą i odchodzą; rejestrujesz to bez
reagowania. To może nie być łatwe na początku, ale wraz z
praktyką odkryjesz, że twój umysł może funkcjonować tego samego
czasu na wielu poziomach i możesz być tego wszystkiego przytomny.
To tylko wtedy gdy przejawiasz duże zainteresowanie w jakimś
poszczególnym poziomie, twoja uwaga zostaje w nim pochwycona i
ślepniesz na obecność innych poziomów. Nawet wtedy praca na tych
zaciemnionych poziomach się kontynuuje, poza polem świadomości.
Nie zmagaj się z twoimi wspomnieniami i myślami; a tylko staraj się
włączyć w swe pole uwagi, inne, bardziej istotne pytania jak: „kim
jestem?”, „jak to się stało, że się urodziłem?”,”skąd
ten wszechświat wokół mnie?”, „co jest rzeczywiste a co jest
chwilowe?” Żadne wspomnienie nie będzie trwało, jeżeli stracisz
zainteresowanie nim, to emocjonalna więź utrwala zniewolenie.
*
Wolność od pragnień jest błogością.
*
M: Gnani nie umiera ponieważ nigdy się nie
urodził.
P: Jednakże inni widzą go jako umierającego.
M: Ale nie on sam dla siebie. Jest on wolny od
rzeczy – fizycznych i mentalnych.
*
M: Inteligencja jest bramą do wolności i
czujna uwaga jest matką inteligencji.
*
Bycie
wolnym od fałszywego jest dobrem samym w sobie, jest samo swoją
własną nagrodą. To tak jak bycie czystym – co jest samo swoją
własną nagrodą.
P:
Czy samopoznanie nie jest nagrodą?
M: Nagrodą samopoznania jest wolność od
personalnego „ja”.
*
M: Nieśmiertelność jest wolnością od
poczucia „jestem”. Jednakże to nie wygaszenie. Przeciwnie, to
stan nieskończenie bardziej realny, przytomny i szczęśliwy, niż
to co mógłbyś sobie wyobrazić. Tylko świadomość-ja jest
nieobecna.
*
M: Oczywiście, kiedy ma miejsce totalne
oddanie, całkowite poniechanie wszelkich trosk co do własnej
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, razem z własnym
fizycznym i duchowym bezpieczeństwem i pozycją, wtedy świta nowe
życie, pełne miłości i piękna; wtedy guru nie jest ważny, gdyż
uczeń przełamał skorupę samoobrony. Całkowite oddanie się samo
z siebie jest wyzwoleniem.
*
M: Wolność jest wolnością od czegoś. Od
czego masz być uwolniony? Oczywiście, od bycia osobą, za jaką się
bierzesz, gdyż to idea jaką masz o sobie utrzymuje cię w
zniewoleniu.
*
M:
Ani też nie będzie cię zatrzymywać wiedza. Poznawane jest
przypadkowe, nieznane jest domem rzeczywistego. Żyć w znanym jest
zniewoleniem, żyć w nieznanym jest wyzwoleniem.
*
M: Wolność od pragnienia przychodzi sama z
siebie, gdy pragnienie jest rozpoznane jako fałszywe. Nie musisz
walczyć z pragnieniem. Ostatecznie to potrzeba szczęścia, która
jest naturalna, tak długo jak jest tu cierpienie. Tylko zobacz, że
nie ma szczęścia w tym co pragniesz.
*
M: Ambicja jest personalna, wyzwolenie jest od
osoby. W wyzwoleniu oba, zarówno podmiot jak i przedmiot ambicji są
nieobecne.
*
P:
Zatem dlaczego nie jesteśmy wolni tutaj i teraz?
M:
Ależ my jesteśmy wolni tutaj i teraz. To tylko umysł wyobraża
sobie zniewolenie.
P:
Jak położyć kres wyobrażaniu?
M: Dlaczego miałbyś chcieć położyć temu
kres? Poznawszy twój umysł i jego cudowne moce, i usunąwszy to co
go zatruwa – ideę odseparowanej i odizolowanej osoby, pozostawiasz
go samemu, by wykonywał swą pracę wśród rzeczy do jakich się
nadaje. Trzymać umysł na jego własnym miejscu, i przy jego własnej
pracy, jest wyzwoleniem umysłu.
*
M: Wolność jest wolnością od błędnego. Po
rozpoznaniu, że nie możesz wpłynąć na rezultaty, nie zwracaj
uwagi na twe pragnienia i lęki. Niech przychodzą i odchodzą. Nie
dokarmiaj ich zainteresowaniem i uwagą.
*
M: Nie obawiaj się wolności od pragnienia i
lęku. Pozwoli ci ona przeżywać swoje życie tak odmiennie od tego
wszystkiego co znasz, tak dużo bardziej intensywnie i interesująco,
że zaprawdę, przez stracenie wszystkiego, zyskujesz wszystko.
*
M: Tworzysz dysharmonię i wtedy narzekasz!
Kiedy pożądasz i obawiasz się i identyfikujesz się z ze swoimi
uczuciami, tworzysz cierpienie i zniewolenie. Kiedy tworzysz, z
miłością i mądrością, i pozostajesz nieprzywiązanym do swych
kreacji, rezultatem jest harmonia i spokój. Ale jakakolwiek jest
sytuacja twojego umysłu, w jaki sposób odbija się to na tobie? To
tylko twoja samoidentyfikacja z umysłem czyni cię szczęśliwym lub
nieszczęśliwym. Zbuntuj się przeciwko twemu zniewoleniu, i rozbij
kajdany przywiązania i odpychania. Utrzymuj w pamięci twój cel –
wolność, aż do czasu gdy zaświta ci, że już jesteś wolny, że
wolność nie jest czymś w odległej przyszłości, do zdobycia
poprzez bolesne wysiłki, ale odwiecznie własna, do spożytkowania!
Wyzwolenie nie jest pozyskaniem ale sprawą odwagi, odwagi by
wierzyć, że już jesteś wolny, i działania zgodnie z tym. (…)
Wraz z odwagą pojawi się mądrość i współczucie i umiejętność
w działaniu. Będziesz wiedział co robić i cokolwiek zrobisz,
będzie dobre dla wszystkich.
*
M:
Po poznaniu siebie jako czysty byt, ekstaza wolności jest twoja.
P:
Czyja to joga?
M:
Czemu się tym martwić? To co sprawiło, że tu przyszedłeś, to
twe bycie niezadowolonym ze swego życia takim jakim je znasz, życia
twego ciała i umysłu. Możesz próbować je polepszyć, przez
kontrolowanie i naginać je do ideału, lub możesz całkowicie
przeciąć węzeł samoidentyfikacji i spojrzeć na twoje ciało i
umysł jako na coś co przydarza się bez czynienia cię zobowiązanym
w jakikolwiek sposób.
To czego uczę, to starożytny i prosty sposób
wyzwolenia przez zrozumienie. Zrozum swój własny umysł a
przestanie cię trzymać. Umysł nie rozumie. Błędne rozumienie
leży w samej jego naturze. Właściwe zrozumienie jest jedynym
remedium.
*
M: Musisz pracować bez wytchnienia dla swego
zbawienia z grzechu i cierpienia.
P:
Czym jest grzech?
M: Wszystkim tym co cię zniewala.
Chodasiewicz
Mój znajomy z antologii rymujących
Słowian
(nie pamiętam jego wierszy lecz pamiętam że tam była wilgoć)
swego czasu nawet sławny a za sławą umiał się uwijać
nic w tym złego ale jaka była jego entelechia
odpowiemy był hybrydą w której wszystko się telepie
duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik
chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak
Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwienie
że urodził się że zaistniał Chodasiewicz pod gwiazdami
gorzej było już z innymi zdziwieniami
z tożsamością ze wspólnotą z korzeniami
sam nie wiedział kim był - Chodasiewicz
i przez wszechświat od narodzin aż do zgonu
na wzburzonej fali płynął na kształt glonu
Pisał wiersze Chodasiewicz raz przepiękne a raz złe
te ostatnie także mogą się podobać
jest w nich wszystko co być musi - melancholia
patos liryzm doświadczenie groza
czasem wielki płomień z niego bucha
nad wieloma jednak ciąży duch sztambucha
Chodasiewicz pisał także prozą - żal się Boże
o dzieciństwie a to było nawet ładnie
lecz przykładał się przesadnie do zagadnień
Swedenborga godził z Heglem i czort wi co
był jak student który czyta w kółko parę książek niedokładnie
Był z natury emigrantem tak jak ktoś
rodzi się powiedzmy draniem świętym lub artystą
sam szaraczek drugostolny miał krewnego
ten z kolei był baronem lub kimś koło tego
mówił tedy o nim Chodasiewicz bardzo ciepło
i podziwiał jego fumy jego skłonność do zadumy
że tak tworzył po francusku żył w Paryżu miał kochanki
Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa
bez przyjaciół i bez krewnych pod namiotem
żyć bez sankcji obowiązków każdy przyzna
że na barkach ciąży nam ojczyzna
mroczne dzieje atawizmy rozpacz
znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi
Mereżkowski gada przez sen Zinaida pokazuje ładne nogi
Wreszcie umarł Chodasiewicz w jakimś stanie Oregonie
za górami za lasami całkiem umarł
i ogarnął jego ciało silne wielki tuman
jego rechot rymowany zza obłoków
(nie pamiętam jego wierszy lecz pamiętam że tam była wilgoć)
swego czasu nawet sławny a za sławą umiał się uwijać
nic w tym złego ale jaka była jego entelechia
odpowiemy był hybrydą w której wszystko się telepie
duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik
chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak
Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwienie
że urodził się że zaistniał Chodasiewicz pod gwiazdami
gorzej było już z innymi zdziwieniami
z tożsamością ze wspólnotą z korzeniami
sam nie wiedział kim był - Chodasiewicz
i przez wszechświat od narodzin aż do zgonu
na wzburzonej fali płynął na kształt glonu
Pisał wiersze Chodasiewicz raz przepiękne a raz złe
te ostatnie także mogą się podobać
jest w nich wszystko co być musi - melancholia
patos liryzm doświadczenie groza
czasem wielki płomień z niego bucha
nad wieloma jednak ciąży duch sztambucha
Chodasiewicz pisał także prozą - żal się Boże
o dzieciństwie a to było nawet ładnie
lecz przykładał się przesadnie do zagadnień
Swedenborga godził z Heglem i czort wi co
był jak student który czyta w kółko parę książek niedokładnie
Był z natury emigrantem tak jak ktoś
rodzi się powiedzmy draniem świętym lub artystą
sam szaraczek drugostolny miał krewnego
ten z kolei był baronem lub kimś koło tego
mówił tedy o nim Chodasiewicz bardzo ciepło
i podziwiał jego fumy jego skłonność do zadumy
że tak tworzył po francusku żył w Paryżu miał kochanki
Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa
bez przyjaciół i bez krewnych pod namiotem
żyć bez sankcji obowiązków każdy przyzna
że na barkach ciąży nam ojczyzna
mroczne dzieje atawizmy rozpacz
znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi
Mereżkowski gada przez sen Zinaida pokazuje ładne nogi
Wreszcie umarł Chodasiewicz w jakimś stanie Oregonie
za górami za lasami całkiem umarł
i ogarnął jego ciało silne wielki tuman
jego rechot rymowany zza obłoków
Zbigniew Herbert
Bezrobotny - piosenka więzienna
Nie mam za co jeść i pić,
trzeba robić , aby życ,
jak robota się nadarzy,
to przystanę do murarzy,
aby jeść i pić.
Bracie, bierz do ręki kielnię,
napracujesz się rzetelnie,
dadzą ci tu jeść i pić.
Staną ściany i sklepienie,
stanie wielki gmach-więzienie,
w tym więzieniu będziesz gnić.
Nie chcę ryglów, nie chcę krat,
pójdę sobie od was w świat,
wezmę z sobą młot ze stali
i przystanę do kowali,
nie chcę ryglów, krat.
Bracie , z nami wal obuchem,
jest robota nad łańcuchem,
na ten łańcuch czeka kat.
Wyjdzie z ognia hartowany,
zrobią z niego twe kajdany,
będziesz nieść je wiele lat.
Co mam robić, dokąd iść?
Chyba z głodu kamień gryźć.
Takie moje przeznaczenie:
bezrobocie, głód, więzienie.
Bracia, dokąd iść?
Towarzyszu, jest robota
i dla kielni , i dla młota,
tylko z nami śmiało stój.
Gdy nadejdzie dzień zapłaty,
będziesz młotem walił w kraty,
będziesz szedł w śmiertelny bój.
Władysław Broniewski
trzeba robić , aby życ,
jak robota się nadarzy,
to przystanę do murarzy,
aby jeść i pić.
Bracie, bierz do ręki kielnię,
napracujesz się rzetelnie,
dadzą ci tu jeść i pić.
Staną ściany i sklepienie,
stanie wielki gmach-więzienie,
w tym więzieniu będziesz gnić.
Nie chcę ryglów, nie chcę krat,
pójdę sobie od was w świat,
wezmę z sobą młot ze stali
i przystanę do kowali,
nie chcę ryglów, krat.
Bracie , z nami wal obuchem,
jest robota nad łańcuchem,
na ten łańcuch czeka kat.
Wyjdzie z ognia hartowany,
zrobią z niego twe kajdany,
będziesz nieść je wiele lat.
Co mam robić, dokąd iść?
Chyba z głodu kamień gryźć.
Takie moje przeznaczenie:
bezrobocie, głód, więzienie.
Bracia, dokąd iść?
Towarzyszu, jest robota
i dla kielni , i dla młota,
tylko z nami śmiało stój.
Gdy nadejdzie dzień zapłaty,
będziesz młotem walił w kraty,
będziesz szedł w śmiertelny bój.
Władysław Broniewski
Ludzie w tramwaju
Wszyscy bliźni w tramwaju
Toną w tych samych gazetach.
Spójrzmy na ich twarze:
Wszyscy w tej chwili wyglądają
Jak urodzeni zbrodniarze.
Przez zimne oczy
Do wszystkich mózgów
Te same treści niedobre wpełzają,
Wszystkie dusze te same świństwa połykają,
Wszyscy się cieszą,
Że kogoś zamordowano,
Że kogoś aresztowano,
Że kogoś tam – a nie ich - jutro rano
Powieszą.
Józef Wittlin
Toną w tych samych gazetach.
Spójrzmy na ich twarze:
Wszyscy w tej chwili wyglądają
Jak urodzeni zbrodniarze.
Przez zimne oczy
Do wszystkich mózgów
Te same treści niedobre wpełzają,
Wszystkie dusze te same świństwa połykają,
Wszyscy się cieszą,
Że kogoś zamordowano,
Że kogoś aresztowano,
Że kogoś tam – a nie ich - jutro rano
Powieszą.
Józef Wittlin
Jerzy Libert - "Pieśń o zagładzie"
Jak lekko, żwawo skacze rtęć
I rośnie słupek w termometrze -
Trzydzieści siedem, kresek pięć!
Ach, tak niewinnie się zaczyna!
Tylko oddechy coraz prędsze.
I pod oczami sine piętna...
Jak po drabinie rtęć się wspina,
Po kreskach - srebrna, obojętna...
Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Język oblepia gęsta ślina
I nagle zjawa się plwocina.
Słodkawo-kwaśna, zielonkawa,
Jak lekko, dobrze się odpluwa,
A słupek rośnie w termometrze,
Skacze, a potem się posuwa
Kreska po kresce, w gorę wspina
W rureczce szklanej srebrna lawa...
Wiemy, nadchodzi Jej godzina!
Krwią się zabarwia zwiędła cera,
W zamglonym oku światło drga,
Światełko fosforyczne płonie.
A słupek rośnie w termometrze,
Wyżej i wyżej cyfrą wzbiera -
I tylko wilgotnieją dłonie,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Tylko znużenie coraz większe
I świat zasnuwa senna mgła...
Wpadamy w sen - w oślizgły lej
I nurkujemy, wirujemy...
A dnie się robią coraz gęstsze,
W mięśniach znużenie, w mięśniach klej!
I łagodnieją, miękną ruchy,
Najpowolniejsze - jakże męczą!
Na schodach, młodzi, przystajemy,
I jak w syropie gęstym muchy,
W mózgu zlepione myśli brzęczą.
Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz cięższe
I kaszel żebra nam rozsadza.
Przeciągły, głuchy, w izbie dudni,
Do gardła skacze i ujada.
Oddech chwytam coraz trudnej,
W przekrwionych oczach fruwa sadza.
W ścianę stukają u sąsiada.
A za szybami ciągnie jesień -
Na liść ostatni dmucha mgłami.
I wyczerpanym, zakasłanym
Przygrywa miasto za szybami,
Jak dobrze nakręcony bąk.
Kołuje z gwizdem i warkoce.
Szyby przebiega melodiami,
A w takt mu wtórzy i dygoce
Spluwaczki metalowy krąg...
Liderzy to osoby, które przekazują komuś wiarę i nauczają innych, wydobywają z nich zdolności przez zmianę przekonania, że są ograniczone
Liderzy to osoby, które przekazują
komuś wiarę i nauczają innych, wydobywają z nich zdolności przez
zmianę przekonania, że są ograniczone. Wielkim liderem, który
wywarł na mnie ogromne wrażenie jest nauczycielka Marva Collins. 30
lat temu użyła swojej siły, zdecydowała się wpłynąć na
przyszłość poprzez wprowadzenie zmian w życie dzieci. Kiedy
dostała pierwszą pracę jako nauczycielka, gdzie było wiele dzieci
z getta w Chicago, jej uczniowie zdecydowali, że nie chcą się
uczyć niczego. Misją Marvy było poruszenie życia tych dzieci. Ona
nie miała tylko prostego przekonania, ona miała głęboko
zakorzenione przeświadczenie, że będzie miała dobry wpływ na
nich. Nie miała ograniczeń w tym co chciała robić. Przebywając z
dziećmi, określanymi jako dyslektyczne i z zaburzeniami uczenia się
i zachowania, zdecydowała, że problem nie tkwi w dzieciach lecz w
sposobie w jaki zostały one dotknięte. Było to dosyć śmiałe
stwierdzenie. Dzieci nie miały wiary w siebie, nie wiedziały kim
naprawdę są, ani do czego są zdolne. Ludzie reagują na wyzwania i
Marva uwierzyła, że te dzieci potrzebują tego bardziej niż
czegokolwiek innego.
Wyrzuciła wszystkie stare książki i
zastąpiła je Szekspirem, Sofoklesem i Tołstojem. Inni nauczyciele
powiedzieli ,,Nie ma sposobu aby jej się udało, te dzieci nie
zrozumieją tego".
Wielu z nich zaatakowało Marvę personalnie, mówiąc że zamierza zniszczyć życie tych dzieci. Ale uczniowie Marvy nie tylko zrozumieli materiał, ale i rozwijali się. Dlaczego? Ponieważ ona wierzyła tak gorąco w unikalność duszy każdego dziecka, w jej lub jego zdolności uczenia się czegokolwiek. Komunikowała się z wielką zgodnością i miłością, że dosłownie pozwoliła im uwierzyć w siebie - kilku z nich po raz pierwszy w ich młodym życiu. Rezultaty były nadzwyczajne.
Po raz pierwszy spotkałem Marvę i robiłem z nią wywiad w Westide Preparatory School, prywatnej szkole przez nią ufundowanej, która była poza systemem szkół w Chicago. Po naszym spotkaniu, postanowiłem porozmawiać z jej uczniami. Pierwszy młody człowiek, którego spotkałem miał cztery lata, jego uśmiech rozbrajał każdego. Uścisnąłem jego dłoń.
- Cześć nazywam się Tony Robbins.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Talmadge E. Griffin. Mam cztery lata. Co chciałby pan wiedzieć? - Powiedz mi Talmadge, co przerabiałeś ostatnio?
Wielu z nich zaatakowało Marvę personalnie, mówiąc że zamierza zniszczyć życie tych dzieci. Ale uczniowie Marvy nie tylko zrozumieli materiał, ale i rozwijali się. Dlaczego? Ponieważ ona wierzyła tak gorąco w unikalność duszy każdego dziecka, w jej lub jego zdolności uczenia się czegokolwiek. Komunikowała się z wielką zgodnością i miłością, że dosłownie pozwoliła im uwierzyć w siebie - kilku z nich po raz pierwszy w ich młodym życiu. Rezultaty były nadzwyczajne.
Po raz pierwszy spotkałem Marvę i robiłem z nią wywiad w Westide Preparatory School, prywatnej szkole przez nią ufundowanej, która była poza systemem szkół w Chicago. Po naszym spotkaniu, postanowiłem porozmawiać z jej uczniami. Pierwszy młody człowiek, którego spotkałem miał cztery lata, jego uśmiech rozbrajał każdego. Uścisnąłem jego dłoń.
- Cześć nazywam się Tony Robbins.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Talmadge E. Griffin. Mam cztery lata. Co chciałby pan wiedzieć? - Powiedz mi Talmadge, co przerabiałeś ostatnio?
- Wiele rzeczy panie Robbins.
- Właśnie skończyłem czytać
,,Myszy i ludzie" John`a Steibeck`a.
Nic więcej, byłem zaskoczony. Zapytałem go o czym jest ta książka, licząc, że odpowie, iż jest o dwóch facetach George i Lenny.
- Główny wątek to …
Od tego czasu uwierzyłem! Potem zapytałem go czego nauczył się z tej książki.
- Panie Robbins, nie tylko się nauczyłem, ta książka przeniknęła do mej duszy.
Zacząłem się śmiać i zapytałem:
- Co to znaczy ,,przeniknęła"?
- Przeszła przez - odpowiedział i podał mi pełniejszą odpowiedź niż ja mógłbym podać.
- Co wzruszyło cię najbardziej w tej książce?
- Zauważyłem w tej powieści, że dzieci nigdy nie oceniają nikogo po kolorze skóry tylko dorośli. Czego się nauczyłem to to, że gdy pewnego dnia stanę się dorosłym, nigdy nie zapomnę lekcji dzieciństwa.
Poleciały mi łzy, ponieważ zobaczyłem, że Marva Collins dostarczyła temu chłopcu i podobnym jemu siłę wiary, która ukształtuje ich decyzje nie tylko dziś ale przez całe ich życie. Marva wpłynęła na swoich uczniów, używając trzech zasad organizacji: spowodowała, że podniosły się ich normy, towarzyszyła im w przyswajaniu nowych, umożliwiła przełamać dawne ograniczenia i odwróciła wszystko z tak specyficznymi umiejętnościami i strategią konieczną do długo życiowego sukcesu.
Rezultaty? Jej uczniowie stali się nie tylko pewni siebie, ale i kompetentni. Efekty w ich życiu są głębokie.
W końcu zapytałem Talmadge:
- Jakiej najważniejszej rzeczy nauczyła cię pani Collins?
- Najważniejszą rzeczą, której nauczyła mnie pani Collins to ,,SPOŁECZEŃSTWO MOŻE PROROKOWAĆ, ALE TO JA KSZTAŁTUJĘ MOJE PRZEZNACZENIE!"
Może wszyscy musimy pamiętać lekcję dzieciństwa. Z przekonania młodego Talmadge wyrażonego tak pięknie, gwarantuję, że on, tak dobrze jak jego koledzy z klasy, będą mieć ogromne możliwości do interpretowania ich życia tworzenia przyszłości takiej jakiej oczekują, nie będą się jej obawiać.
Przyjrzyjmy się teraz czego się nauczyliśmy. Wyjaśniliśmy sobie, że w każdym z nas jest siła, którą trzeba rozbudzić (uświadomić ją sobie). Siła zaczyna działać, gdy uświadomimy sobie, nasze decyzje, a wtedy kształtujemy nasze przeznaczenie.
Nic więcej, byłem zaskoczony. Zapytałem go o czym jest ta książka, licząc, że odpowie, iż jest o dwóch facetach George i Lenny.
- Główny wątek to …
Od tego czasu uwierzyłem! Potem zapytałem go czego nauczył się z tej książki.
- Panie Robbins, nie tylko się nauczyłem, ta książka przeniknęła do mej duszy.
Zacząłem się śmiać i zapytałem:
- Co to znaczy ,,przeniknęła"?
- Przeszła przez - odpowiedział i podał mi pełniejszą odpowiedź niż ja mógłbym podać.
- Co wzruszyło cię najbardziej w tej książce?
- Zauważyłem w tej powieści, że dzieci nigdy nie oceniają nikogo po kolorze skóry tylko dorośli. Czego się nauczyłem to to, że gdy pewnego dnia stanę się dorosłym, nigdy nie zapomnę lekcji dzieciństwa.
Poleciały mi łzy, ponieważ zobaczyłem, że Marva Collins dostarczyła temu chłopcu i podobnym jemu siłę wiary, która ukształtuje ich decyzje nie tylko dziś ale przez całe ich życie. Marva wpłynęła na swoich uczniów, używając trzech zasad organizacji: spowodowała, że podniosły się ich normy, towarzyszyła im w przyswajaniu nowych, umożliwiła przełamać dawne ograniczenia i odwróciła wszystko z tak specyficznymi umiejętnościami i strategią konieczną do długo życiowego sukcesu.
Rezultaty? Jej uczniowie stali się nie tylko pewni siebie, ale i kompetentni. Efekty w ich życiu są głębokie.
W końcu zapytałem Talmadge:
- Jakiej najważniejszej rzeczy nauczyła cię pani Collins?
- Najważniejszą rzeczą, której nauczyła mnie pani Collins to ,,SPOŁECZEŃSTWO MOŻE PROROKOWAĆ, ALE TO JA KSZTAŁTUJĘ MOJE PRZEZNACZENIE!"
Może wszyscy musimy pamiętać lekcję dzieciństwa. Z przekonania młodego Talmadge wyrażonego tak pięknie, gwarantuję, że on, tak dobrze jak jego koledzy z klasy, będą mieć ogromne możliwości do interpretowania ich życia tworzenia przyszłości takiej jakiej oczekują, nie będą się jej obawiać.
Przyjrzyjmy się teraz czego się nauczyliśmy. Wyjaśniliśmy sobie, że w każdym z nas jest siła, którą trzeba rozbudzić (uświadomić ją sobie). Siła zaczyna działać, gdy uświadomimy sobie, nasze decyzje, a wtedy kształtujemy nasze przeznaczenie.
Anthony Robbins
Obudź w sobie olbrzyma , s 133- 135
Przekład: Paweł
Cichawa
czwartek, 12 marca 2015
Jest chwiejność u tego kto jest zależny
... czcigodny Maha Cunda rzekł do czcigodnego Channy:
"Zatem przyjacielu Channa na te instrukcje Zrealizowanego trzeba
stale baczyć: 'Jest chwiejność u tego kto jest
zależny, nie ma chwiejności u tego kto jest niezależny,
kiedy nie ma chwiejności, jest spokój, kiedy jest spokój,
nie ma skłonności, kiedy nie ma skłonności, nie
ma przychodzenia i odchodzenia. Kiedy nie ma przychodzenia i
odchodzenia, nie ma umierania i ponownego pojawiania, kiedy nie ma
umierania i ponownego pojawiania, nie ma tutaj ani tam ani pomiędzy
dwoma. I to jest koniec cierpienia".
M 144
M 144
Pierwszym językiem Boga jest milczenie
A
zatem modlitwa, niezależnie od tego jaką formę przyjmuje, stanowi
wyraz naszej zwyczajowej relacji z Bogiem. Przełożenie tej relacji
na praktykę modlitwy zależy od jej charakteru. Boże zaproszenie
można wyrazić takimi słowami: Jeśli pragniesz głębszego
poznania Boga i jeśli chcesz zainicjować w sobie proces prowadzący
do zjednoczenia z Bogiem, wówczas pierwszym krokiem, jaki musisz
uczynić jest wejście do twej „«izdebki»".
Pierwszy
krok
Słowo «izdebka» odnosi się do miejsca duchowego, a nie do
konkretnego pomieszczenia. Tak fragment ten interpretowali egipscy
ojcowie i matki pustyni z czwartego wieku. Oznacza ono, że mamy
uwolnić naszą świadomość od spraw dnia powszedniego z całym
jego zgiełkiem, hałasem i zmartwieniami a także ze wszystkimi
komentarzami na temat ludzi, wydarzeń i naszych emocjonalnych
reakcji na nie, krążących w naszej głowie. Niereagowanie na
bodźce zmuszające nas do myślenia o czymkolwiek, pozwoli nam
wejść w duchowy wymiar naszej osoby, którego symbolem jest
„izdebka". Przebywając w tym wymiarze intuicyjnie szukamy
ciszy. Wejście w ten wymiar przybliża nas ku najgłębszemu
ośrodkowi naszego istnienia, które jest naszym prawdziwym „ja",
a także ku Trójcy, Źródłu naszego istnienia cielesnego,
psychicznego i duchowego.
Jezus zaleca nam, byśmy zrezygnowali z dotychczasowego
podejścia do rzeczywistości na rzecz innego, które ma charakter
wyzwalający i jednoczący zarazem. Kiedy pozostajemy zamknięci w
granicach świadomości, jesteśmy zdominowani przez nasze
doświadczenia — przez wydarzenia i ludzi pojawiających się w
naszym życiu oraz przez nasze reakcje na tych ludzi i na te
wydarzenia, i dlatego nie możemy odnieść się do
rzeczywistości w całej pełni ani ocenić ją obiektywnie.
Oprócz tego ciągły wpływ wywiera na nas kultura, w której
żyjemy i to, co ludzie o nas myślą, a nawet to, czego nie
myślą. Tyrania nadmiernego utożsamiania się z tym, co się dzieje
na powierzchni naszej świadomości uniemożliwia nam
doświadczanie poziomu intuicyjnego, który z samej swej natury
cechuje się większym spokojem i wyciszeniem i jest otwarty na
obecność i prowadzenie przez Boga.
Zwróćmy
uwagę, że twierdzenie Jezusa zakłada konieczność uwolnienia
się od rozproszeń, których źródłem są nasze zmysły,
pamięć, wyobraźnia i władze umysłowe — aż do ich całkowitego
ignorowania. Innymi słowy, w czasie modlitwy mamy nie zwracać
uwagi na jakiekolwiek myśli.
Termin „myśl" posiada w głębokiej modlitwie bardzo
szerokie znaczenie; oznacza każdy akt percepcji: doznania
cielesne, odczucia zmysłowe, wyobrażenia, wspomnienia, plany,
pomysły, refleksje i emocje. Jeśli chcemy wejść do „izdebki",
wszystkie te „myśli" należy świadomie zostawić za sobą. W
głębokiej modlitwie nie stawiamy oporu strumieniowi
świadomości, ale równocześnie nie skupiamy się na naszych
myślach i nie reagujemy na nie emocjonalnie. Kiedy zauważymy,
że nasz umysł angażuje się w jakieś myśli, zawsze
powinniśmy łagodnie wrócić do Słowa.
Należy podkreślić jeszcze raz, że praktykując głęboką
modlitwę musimy wyzwolić się od nacisku zewnętrznych
bodźców. „Izdebka" to — jak widzieliśmy — nie tyle
miejsce, co wewnętrzna dyspozycja cechująca się otwartością
na Boga i poddaniem się Bogu. Głęboką modlitwę można
praktykować wszędzie i zawsze, nawet w hałaśliwym otoczeniu. Na
początku jednak cisza zewnętrzna i samotność są bardzo
pomocne, ponieważ pomagają rozwinąć w sobie zwyczaj
wsłuchiwania się w Boską obecność pośród hałasu i codziennej
krzątaniny, w konkretnym miejscu, w którym się znajdujemy.
Z czasem, gdy nabierzemy wprawy, nauczymy się włączać hałasy
zewnętrzne do naszej modlitwy, nie stawiając im oporu ani nie
zwracając na nie uwagi.
Drugi
krok
Gdy uczynimy pierwszy krok, Jezus kieruje do nas koleiny nakaz:
„Zamknij drzwi". Zalecenie Jezusa wiąże się oczywiście
z koniecznością dokonania wyboru. Oznacza ono, że przynajmniej na
poziomie wolitywnym rezygnujemy na cały czas modlitwy z
uświadamiania sobie codziennych spraw. Myśli, które
nieuchronnie będą płynęły strumieniem świadomości, nie
zaniepokoją nas, po prostu je zignorujemy. Z czasem szybkość,
z jaką pozwalamy im opuścić umysł, zmieni stopniowo nasze
dotychczasowe nawyki myślowe. Na początku każda myśl, jaką
przyniesie ze sobą strumień świadomości, wyzwoli najpewniej
reakcję będącą pochodną naszych potrzeb instynktownych: potrzeby
bezpieczeństwa i przetrwania, potrzeby szacunku i miłości,
władzy i kontroli nad otoczeniem. Bez regularnego
praktykowania cichej modlitwy nie uświadomimy sobie, ile
energii wkładamy w tego rodzaju reakcje. U niektórych ludzi chęć
zaspokojenia którejś z tych emocjonalnych potrzeb zmienia się w
żądanie. W takiej sytuacji oczekujemy, że inni uszanują
nasze zaskakujące oczekiwania lub plany zaspokojenia naszych potrzeb
emocjonalnych. Nasze pragnienia zaspokojenia
instynktownych potrzeb nie są czymś złym; są one
koniecznym warunkiem przeżycia człowieka we wczesnym dzieciństwie.
Nasz błąd polega na tym, że zbyt wiele się spodziewamy po ich
zaspokojeniu i szukamy szczęścia przez zaspokajanie tych
dziecięcych potrzeb w życiu dorosłym, co w żaden sposób nie
zdaje egzaminu. Gdy zmniejsza się ogromna ilość energii, którą
inwestowaliśmy dotąd w zaspokajanie tych instynktownych
potrzeb, mamy jej o wiele więcej do tego, by kontynuować naszą
wędrówkę duchową i by służyć innym.
Pierwszym językiem Boga jest milczenie. Z chwilą gdy próbujemy
ubrać w słowa „głębsze poznanie Boga", natychmiast
dokonujemy jego interpretacji. Każde tłumaczenie to do pewnego
stopnia interpretacja. Tajemnica, do której się zbliżamy
dostępna jest nam taka, jaką jest, nie taka, jak nam się wydaje,
że jest, ani taka, jaką chcielibyśmy ją mieć.
Dialog
wewnętrzny
Zalecenie, by zamknąć drzwi do naszej „izdebki" to
równocześnie zaproszenie do tego, by przerwać nasz wewnętrzny
dialog z samym sobą. Oznacza to, że powinniśmy przestać
myśleć o wszystkim, co przechodzi przez nasze zmysły lub czym
zajmuje się nasz umysł.
W praktyce oznacza to, że nie zajmujemy się zamierzeniami, ani
oczekiwaniami, które wiążemy z czasem modlitwy, na przykład
takimi, by powtarzać ciągle słowa modlitwy, by nie mieć żadnych
myśli, by opróżnić całkowicie umysł, by cieszyć się
duchowymi przeżyciami, by doświadczać pokoju lub pocieszenia.
Wszystkie takie pragnienia uzyskania określonych rezultatów to
także „myśli" w szerokim znaczeniu tego słowa, jakim
posługujemy się, kiedy mówimy o głębokiej modlitwie. Gdy
znajdujemy się w „izdebce", zajmowanie się tego typu myślami
w jakiejś konkretnej postaci należy uznać za rzecz niewłaściwą.
W praktyce chodzi o to, że ilekroć w czasie głębokiej modlitwy w
naszym umyśle pojawia się konkretna myśl angażująca naszą
uwagę, powinniśmy wówczas utwierdzić w sobie nasze pierwotne
postanowienie, że zamykamy drzwi i powrócić za każdym razem
łagodnie do Słowa.
Z czego składa się zazwyczaj taki wewnętrzny dialog? To
rozmowa, którą prowadzimy sami ze sobą dwadzieścia cztery
godziny na dobę, w której oceniamy i komentujemy wydarzenia, ludzi
wkraczających w nasze życie i opuszczających je i nasze
reakcje emocjonalne na nich. Ten niekończący się strumień
komentarzy, osądów i pragnień może bardziej negatywnie wpływać
na naszą wewnętrzną ciszę niż zwyczajna świadomość
codziennych zdarzeń, którą decydujemy się porzucić na jakiś
czas, gdy zaczynamy się modlić.
Biorąc
pod uwagę to, że nasze nawyki myślowe i sposoby reagowania są
w nas mocno ugruntowane i sięgają swymi korzeniami wczesnego
dzieciństwa, starając się modyfikować nasz umysł, skłonny
rozważać wszystko, co przychodzi nam na myśl, musimy być wobec
siebie cierpliwi. Pokorne przyjęcie własnej słabości to jeden z
zasadniczych wymogów głębokiej modlitwy. Jest to równocześnie
relacja oparta na bezgranicznym zaufaniu Bogu. Wierzymy w to, że
Bóg jest już obecny w nas. Oznacza to, że nie ma jakiegoś jednego
szczególnego miejsca, w którym możemy Go znaleźć i nie ma
potrzeby, byśmy uciekali przed sobą.
Trzeci
krok
Wreszcie na koniec Jezus mówi: „Módl się do twego Abba w
ukryciu". Zwróćmy uwagę na to, że recepta, którą
podaje nam Jezus każe nam schodzić krok po kroku w coraz głębsze
poziomy wewnętrznej ciszy. Najpierw odsuwamy od siebie bodźce
zewnętrzne. Następnie zaprzestajemy wewnętrznego dialogu sami
z sobą. Wreszcie wchodzimy w ciszę modlitwy w ukryciu. Można
ją określić jako ciszę naszego ,Ja". „Modlitwa jest
doskonała wtedy — mówi św. Antoni Pustelnik — kiedy nie
wiesz, że się modlisz". Znaczy to, że w czasie modlitwy
trzeba zapomnieć o sobie samym, wyzbyć się autorefleksji oraz
— na ile to możliwe — samoświadomości.
Zwróćmy
uwagę na powód, dla którego Jezus każe modlić się w ukryciu.
Jeśli mamy dotrzeć do Boga, który widzi w ukryciu i pozostaje
w ukryciu, musimy wejść w ten sam rodzaj skrytości. Bóg jest tak
blisko, że nie posiadamy żadnej władzy cielesnej ani umysłowej,
by umieć zinterpretować Bożą obecność. Dostęp do niej ma
jedynie czysta wiara wykraczająca poza myśli, uczucia i
refleksję.
Wejście do „izdebki" daje nam sposobność zrobienia sobie
wolnego od nas samych. Nie ma nic bardziej relaksującego. To
lepsze niż wyjazd na Majorkę, Hawaje lub w jakiekolwiek inne
miejsce, ponieważ naszym największym utrapieniem są nasze myśli
(w sensie opisanym wyżej), zwłaszcza obciążone emocjami. Są
one dla nas często torturą. Nasza decyzja podjęta na początku
modlitwy, by przystać na Bożą obecność i działanie,
decyzja powtarzana przez cały czas modlitwy przez powracanie do
świętych znaków, stanie się dla nas nawykiem. Wierność tej
decyzji pomoże wyeliminować stopniowo niecierpliwość i
absorbujący charakter naszych recept na szczęście przeżywane
emocjonalnie. Nie będziemy już dłużej marnować energii na
błahostki, lecz będziemy mogli ją wykorzystać do tego, by
odpowiedzieć na potrzeby drugich, i by wyzwolić nasze
przyrodzone zdolności twórcze.
Za:
Thomas Keating, Głęboka modlitwa, przekład: Aleksander Gomola,
Wydawnictwo eSPe, Kraków 2007
Umysł
M:
Najpierw rozpoznaj, że twój problem istnieje tylko w twoim
przebudzonym stanie, że jakkolwiek bolesne to jest, jesteś w stanie
całkowicie o tym zapomnieć, kiedy idziesz spać. (…) To co
powstrzymuje cię od poznania siebie jako wszystko i poza wszystkim,
jest umysł bazujący na pamięci. Ma on nad tobą władzę, ponieważ
mu ufasz, nie walcz z nim a tylko przestań nań zważać. Pozbawiony
uwagi, zwolni, odsłaniając mechanizm swej pracy. Po poznaniu jego
natury i celów, nie pozwolisz mu tworzyć wyimaginowanych problemów.
P:
Z pewnością nie wszystkie problemy są wyimaginowane.
M: Jakie problemy mogą tu być, których nie
stworzył umysł? Życie i śmierć nie tworzą problemów; bóle i
przyjemności przychodzą i odchodzą, doświadczane i zapominane. To
pamięć i oczekiwania tworzą problemy osiągania i unikania,
zabarwione upodobaniem i niechęcią.
*
P:
Ale myślenie, rozumowanie jest normalnym stanem umysłu. Umysł po
prostu nie potrafi się zatrzymać.
M:
To może być stan nawykowy, ale nie musi być stanem normalnym.
Normalny stan nie może być bolesny, podczas gdy błędny nawyk
często prowadzi do chronicznego bólu.
*
P: Nasze pytanie:
czy może być szczęśliwy umysł?
M: Pożądanie
jest pamięcią o przyjemności a lęk jest pamięcią o bólu.
Obydwie te rzeczy czynią umysł niespokojnym. Chwile przyjemności
są zaledwie przerwami w strumieniu bólu. W jaki sposób umysł
mógłby być szczęśliwy? (…)
M: Umysł z samej
swej natury dzieli i stawia opór. Czy jest możliwy jakiś inny
umysł, który jednoczy i harmonizuje, który widzi całość w
częściowym i część jako totalnie związaną z całością?
P: Jakiś inny
umysł – gdzie go szukać?
M: W wyjściu
poza ograniczający, dzielący i oponujący umysł. W zakończeniu
mentalnego procesu takim jakim go znamy. Kiedy to dochodzi do końca,
pojawia się ten inny umysł.
*
M: Jak cokolwiek
może być stałego w umyśle, który sam nie jest stałym?
P: Jak mogę
uczynić mój umysł stałym?
M: Jak niestały
umysł może uczynić się stałym? Rzecz jasna, że tego nie
potrafi. W naturze umysłu leży wędrowanie. Wszystko co możesz
zrobić to przenieść zogniskowanie świadomości poza umysł.
P: Jak się to
robi?
M: Odrzuć
wszelkie myśli poza jedną myślą: „jestem”. Na początku umysł
będzie się buntował, ale dzięki cierpliwości i wytrwałości,
podda się i uspokoi. Jak tylko staniesz się spokojnym, rzeczy
zaczną dziać się spontanicznie i całkiem naturalnie, bez
jakiegokolwiek wtrącania się z twojej strony.
*
Umysł powinien
być normalnie w zawieszeniu, nieprzerwana aktywność jest stanem
chorobowym.
*
M: Przestań ufać
swemu umysłowi i wyjdź poza.
P: Co znajdę
poza umysłem?
M: Bezpośrednie
doświadczenie bycia, poznawania i miłości.
P: Jak można
wyjść poza umysł?
M: Jest wiele
punktów wyjścia – wszystkie one prowadzą do tego samego celu.
Możesz rozpocząć od nieegoistycznej pracy i porzucić wszelkie
owoce swego działania; możesz wtedy zrezygnować z myślenia i
skończyć rezygnacją z wszelkich pragnień. Tu rezygnacja jest
czynnikiem operatywnym.
*
M: Wszystkie
skarby natury i ducha są otwarte dla człowieka który będzie
właściwie używał swego umysłu.
P: Czym jest
właściwe użycie umysłu?
M: Lęk i
chciwość powodują błędne używanie umysłu.
*
M: Musisz
przezwyciężyć swój własny umysł i by tego dokonać, musisz
wyjść poza umysł.
P: Co to znaczy
wyjść poza umysł?
M: Wyszedłeś
poza ciało, czyż nie? Nie śledzisz dokładnie swego trawienia,
wydalania czy krążenia. To stało się automatyczne. W ten sam
sposób umysł powinien pracować automatycznie, bez potrzeby
zwracania nań uwagi. To się nie zdarzy, zanim umysł nie zacznie
pracować bezbłędnie. Przez większą część naszego czasu
jesteśmy świadomi naszych ciał i umysłów, ponieważ one stale
wołają o pomoc. Ból i cierpienie to tylko jęczenie ciała i
umysłu proszących o uwagę. By wyjść poza ciało i umysł, musisz
mieć swój umysł doskonale uporządkowany. Nie możesz pozostawić
za sobą bałaganu i wyjść ponad. Bałagan ściągnie cię z
powrotem. Zbieranie za sobą śmieci wydaje się prawem uniwersalnym.
I także prawem sprawiedliwym.
*
M: … nie ma
czegoś takiego jak spokój umysłu. Umysł oznacza zakłócenie;
niepokój sam w sobie jest umysłem. Joga nie jest atrybutem umysłu,
ani też nie jest stanem umysłu. (…) Przez dwadzieścia pięć lat
poszukiwałeś spokoju umysłu. Nie mogłeś go znaleźć gdyż rzecz
esencjonalnie niespokojna nie może stać się spokojną.
P: Jest pewna
poprawa.
M: Spokój, który
twierdzisz, że osiągnąłeś, jest bardzo kruchy; wszystko może go
zakłócić. To co nazywasz spokojem jest ledwie absencją zakłóceń.
Czy możesz rościć sobie prawo do spokoju umysłu, który jest
niezniszczalny?
P: Wysilam się.
M: Wysiłek także
jest formą niepokoju.
P: Zatem co
pozostaje?
M: Jaźń nie
wymaga uspokojenia. To spokój sam w sobie, tylko umysł jest
niespokojny. Wszystko co zna to niepokój z jego wieloma odmianami i
stopniami. Przyjemne jest uważane jako nadrzędne i bolesne jest
dyskontowane. To co nazywamy postępem jest ledwie zmianą z
nieprzyjemnego na przyjemne. Ale zmiany same z siebie nie mogą nas
zabrać do niezmiennego, gdyż wszystko to co ma początek, musi mieć
i koniec. Rzeczywiste się nie zaczyna; a tylko odsłania się jako
bez początku i bez końca, wszystko przenikająca, wszechmocna,
pierwotna nieruchomość poruszająca, bezczasowo niezmienna.
*
Kwestionowanie
nawykowego jest obowiązkiem umysłu. Co umysł stworzył, umysł
musi zniszczyć. Lub zdaj sobie sprawę, że nie ma pragnień poza
umysłem i stań poza.
*
M: W końcu to
umysł tworzy iluzję i to umysł się od niej uwalnia. Słowa mogą
pogłębić iluzję, słowa mogą również ją rozproszyć. Nie ma
nic złego w powtarzaniu wciąż od nowa tej samej prawdy, do czasu,
aż stanie się rzeczywistością.
*
P:
Jestem zmęczony wszelkimi sposobami i środkami i umiejętnościami
i trikami, wszelką tą mentalną akrobacją. Czy jest sposób
postrzeżenia rzeczywistości bezpośrednio i natychmiast?
M:
Przestań używać swojego umysłu i zobacz co się stanie. Rób w
pełni tą jedną rzecz. To wszystko.
*
M:
Sprawa podstawowa to być wolnym od negatywnych emocji – pożądania,
lęku, etc, „sześciu wrogów umysłu”. Raz się od nich
uwolniwszy, reszta przyjdzie łatwo. Tak jak materiał trzymany w
czystej wodzie stanie się czysty, tak też umysł oczyszcza się w
strumieniu czystych uczuć.
*
M:
Umysł jest tylko zestawem mentalnych nawyków, sposobów myślenia
odczuwania, i by je zmienić, muszą być wyniesione na powierzchnię
i przeegzaminowane. To także zabiera czas. Po prostu bądź
zdecydowany i wytrwały, reszta zadba sama o siebie.
*
P:
Jaki jest cel ciągłego przypominania sobie, że jest się
obserwatorem?
M:
Umysł musi się nauczyć, że ponad poruszającym się umysłem
obecne jest tło przytomności, które nie podlega zmianie. Umysł
musi dojść do poznania prawdziwej jaźni i respektować ją, i
zaprzestać zakrywania jej i zapominania, jak księżyc który
przesłania tarczę słońca. Tylko uświadom sobie, że nic dającego
się zaobserwować czy doświadczyć nie jest tobą, ani cię nie
wiąże. Nie zwracaj uwagi na to co nie-ja.
*
M:
Umysł jest jak rzeka, płynąca nieustannie w korycie ciała; ty
przez chwilę identyfikujesz się z jakąś poszczególną zmarszczką
i nazywasz ją: „moją myślą”.
*
To nie tak, że tego nie można doświadczyć.
To doświadczenie samo w sobie. Ale nie może ono być opisane w
terminach umysłu, który musi separować o oponować, by poznawać.
*
M: Jak najbardziej, idź i daj się zabić –
jeżeli myślisz, że to jest to co powinieneś zrobić. Albo nawet
idź i zabijaj, jeżeli to jest tym, co uważasz za swój obowiązek.
Ale to nie jest droga do zakończenia zła. Zło jest smrodem chorego
umysłu. Uzdrów swój umysł a przestanie rzutować zniekształcone,
brzydkie obrazy.
*
M: To pragnienia i obawy czynią umysł
niespokojnym. Uwolniony od wszelkich negatywnych emocji, umysł jest
cichy.
*
M: Żadne poszczególna myśl nie może być
naturalnym stanem umysłu, tylko milczenie. Nie idea milczenia, ale
milczenie samo w sobie. Kiedy umysł jest w swym naturalnym stanie,
spontanicznie powraca do milczenia po każdym doświadczeniu, czy
raczej, każde doświadczenie wydarza się na tle milczenia.
*
M: Tak długo jak umysł jest zajęty własnymi
poruszeniami, nie postrzega swego źródła. Przychodzi Guru i obraca
twoją uwagę na iskrę wewnątrz. Z samej swej natury umysł jest
skierowany na zewnątrz, zawsze wykazuje tendencję do szukania
źródła rzeczy w samych rzeczach; (…)
*
M:
W końcu co powstrzymuje wgląd we własną prawdziwą naturę to
słabość i omroczenie umysłu i jego tendencja do pomijania
subtelnego i skupiania się tylko na topornym.
Kiedy podążasz za moją radą i próbujesz
utrzymywać umysł tylko na pojęciu „jestem”, stajesz się w
pełni przytomnym twego własnego umysłu i jego kaprysów.
Przytomność, będąca jasną harmonią (sattava) w akcji,
rozpuszcza otępienie i wycisza niespokojny umysł, oraz delikatnie
choć stabilnie zmienia jego substancję.
*
M: Ciało zna swoją miarę, ale nie umysł.
Jego apetyty są niezliczone i nieograniczone. Strzeż swego umysłu
z wielką pilnością, bo tu dochodzi do twego zniewolenia, tu
również znajduje się klucz do wolności.
*
M: Kiedy umysł przejmuje kontrolę, wspomina i
antycypuje. Przesadza, zniekształca, przeocza. Przeszłość jest
rzutowana na przyszłość i przyszłość zawodzi pokładane w niej
nadzieje. Organy zmysłów i działania są stymulowane ponad swe
możliwości i nieuniknienie psują się. Obiekty przyjemności nie
mogą dostarczyć tego czego się od nich oczekuje, zużywają się
czy niszczeją przez błędne użycie. Wynika z tego ekscesywny ból,
podczas którego szuka się przyjemności.
*
P:
Z tyłu mojego umysłu, nieprzerwanie słychać terkotanie. Małe i
słabe myśli roją się i brzęczą i ich bezkształtna chmura jest
zawsze ze mną. Czy z tobą jest tak samo? Co jest z tyłu twojego
umysłu?
M:
Gdzie nie ma umysłu, nie ma też jego tyłu. Jestem cały frontowy,
bez tyłu! Pustka mówi, pustka pozostaje.
P:
Czy nie pozostała żadna pamięć?
M: Nie pamięć o przeszłych przyjemnościach
i bólach. Każdy moment jest nowo narodzonym.
*
M: Żadna ambicja nie jest duchowa. Wszelkie
ambicje są dla „jestem”. Jeżeli chcesz uczynić rzeczywisty
postęp, musisz zrezygnować z idei osobistego osiągnięcia. Ambicje
tak zwanych jogów są absurdalne. Pożądanie kobiety przez
mężczyznę jest czystą niewinnością w porównaniu z pragnieniem
wiecznej osobistej błogości. Umysł jest oszustem. Czym
pobożniejszy się wydaje, tym gorsza zdrada.
*
M: Co umysł wymyślił, umysł niszczy. Ale
rzeczywiste nie jest wymyślone i nie może być zniszczone. Trzymaj
się tego nad czym umysł nie sprawuje władzy.
*
M:
Kiedy umysł jest trzymany z dala od swych zajęć, staje się cichy.
Jeżeli nie zakłócisz tej ciszy, i pozostaniesz w niej, odkryjesz,
że przenika ją światło i miłość, z których nigdy nie zdawałeś
sobie sprawy, i od razu rozpoznasz to jako twą własną naturę.
Kiedy raz już przeszedłeś przez to doświadczenie, nigdy więcej
nie będziesz już tym samym człowiekiem; niesforny umysł może
przerwać swój spokój i zniszczyć swą wizję; ale ona powróci, o
ile podejmowany jest wysiłek w tym celu; aż do czasu, kiedy
wszelkie więzy są zerwane, złudzenia i przywiązania zakończone i
życie staje się doskonale skoncentrowane na teraźniejszym.
P:
Jaką sprawia to różnicę?
M:
Nie ma już dłużej umysłu. Jest tylko miłość w akcji.
P:
Jak rozpoznam ten stan, kiedy go osiągnę?
M: Nie będzie w nim lęku.
*
M:
Patrz na swój umysł beznamiętnie; to wystarczy by go uspokoić.
Kiedy jest cichy, możesz wyjść poza umysł. Nie utrzymuj go cały
czas zajętym. Zatrzymaj go i po prostu bądź. Jeśli zapewnisz mu
odpoczynek, osiądzie i odzyska czystość i moc. Stałe myślenie
sprawia, że umysł się starzeje.
P:
Jeżeli mój prawdziwy byt jest zawsze ze mną, jak to jest, że
jestem ignorantem o tym?
M:
Ponieważ jest to bardzo subtelne, a twój umysł jest toporny, pełen
topornych myśli i uczuć. Uspokój i oczyść umysł a poznasz
siebie, takim jakim jesteś.
P:
Czy potrzebuję umysłu by znać siebie?
M:
Jesteś poza umysłem, ale poznajesz przy pomocy swego umysłu. Jest
oczywistym, że obszar, głębia i charakter twojej wiedzy zależy od
posiadanego przez ciebie instrumentu. Ulepsz swój instrument a
poprawi się twój stan wiedzy.
P:
By znać doskonale, potrzebuję doskonałego umysłu.
M: Cichy umysł jest wszystkim czego
potrzebujesz. Wszystko inne wydarzy się odpowiednio, jak tylko
wyciszysz umysł.
*
P: Podczas gdy
jesteśmy świadomi przejawów, jak to jest, że nie jesteśmy
świadomi, że są to tylko przejawy?
M: Umysł zakrywa rzeczywistość, bezwiednie.
By znać naturę umysłu, wymagana jest inteligencja, zdolność
wglądania się w umysł w milczeniu i beznamiętnej przytomności.
*
P: Jak mogę
oczyścić mój umysł?
M: Przez wytrwałą obserwację umysłu. Brak
uważności zaciemnia, uwaga rozjaśnia.
*
M: By poznać, czym jesteś, musisz wyjść
poza umysł.
*
M: Po prostu
odwróć się, spójrz raczej pomiędzy myśli niż na myśli. Kiedy
zdarzy się, że idziesz w tłumie, nie walczysz z każdym
człowiekiem, którego napotykasz na drodze – a po prostu
znajdujesz swą drogę pomiędzy nimi.
P: Jeżeli użyję
woli by kontrolować umysł, to tylko wzmocni ego.
M: Oczywiście. Kiedy walczysz, zapraszasz
walkę. Ale kiedy nie stawiasz oporu, nie spotykasz się z oporem.
Kiedy odmawiasz gry, wychodzisz poza nią.
*
M: Pozostaw swój umysł sam, to wszystko. Nie
chodź nigdzie wraz z nim. W końcu, nie ma takiej rzeczy jak umysł,
poza myślami, które przychodzą i odchodzą przestrzegając swych
własnych praw, nie twoich. Zdominowały cię zupełnie ponieważ
jesteś nimi zainteresowany. To dokładnie tak jak powiedział Jezus:
„Nie stawiaj oporu złu”. Przez stawianie oporu złu, tylko je
wzmacniasz.
*
Umysł pragnie doświadczać, a pamięć o
doświadczeniu jest brana za wiedzę. Gnani jest ponad doświadczeniem
i jego pamięć jest pusta od przeszłości. Jest on całkowicie bez
relacji z czymkolwiek w szczególności. Ale umysł pragnie formuł i
definicji, zawsze gotowy by wcisnąć rzeczywistość w werbalny
kształt. Z wszystkiego chce tworzyć idee, gdyż bez idei nie ma
umysłu. Rzeczywistość jest esencjonalnie sama, ale umysł nie
pozostawi jej samej – i zamiast niej zajmuje się nierzeczywistym.
Jednakże, to jest wszystko co umysł może zrobić – odkryć
nierzeczywiste jako nierzeczywiste.
*
P: Dlaczego
Wielka Śmierć umysłu zbiega się z „małą śmiercią” ciała?
M: Nie robi tego! Możesz umrzeć setki razy
bez przerwania mentalnego pomieszania. Bądź też możesz zatrzymać
swoje ciało i umrzeć tylko w umyśle. Śmierć umysłu jest
narodzinami mądrości.
*
M: Błędne idee i pragnienia prowadzą do
błędnych działań, powodujących rozproszenie i słabość umysłu
i ciała. Odkrycie i porzucenie fałszywego, mimo że w obrębie
umysłu, usuwa to co przeszkadza rzeczywistemu wejście do umysłu.
*
M: Zobaczyć rzeczywistość jest tak łatwo
jak zobaczyć swą twarz w lustrze. Tylko lustro musi być czyste i
prawdziwe. Cichy umysł, niezniekształcony przez pragnienia i lęki,
wolny od idei i opinii, radosny na wszystkich poziomach, jest
potrzebny do odzwierciedlenia rzeczywistości. Bądź jasny i cichy –
czujny i oderwany, cała reszta stanie się sama przez się.
*
M: Tak jak każda
fala niknie w oceanie, tak i każdy moment powraca do swego źródła.
Realizacja polega na odkryciu źródła i trwaniu w nim.
P: Kto je
odkrywa?
M: Umysł.
P: Czy odnajduje
w tym odpowiedzi?
M: Odkrywa, że pozostał bez pytań, także
żadne odpowiedzi nie są potrzebne.
*
P: Co pozostaje,
kiedy „jestem” odchodzi?
M: Co nie przychodzi ani nie odchodzi –
pozostaje. To wiecznie chciwy umysł tworzy ideę postępu i ewolucji
ku doskonałości. Umysł zakłóca i mówi o porządku, niszczy i
szuka bezpieczeństwa.
*
M: Tak jak umysł
jest uczyniony ze słów i obrazów, tak jest i z każdą refleksją
w umyśle. Przykrywa ona rzeczywistość werbalizacją i wtedy
narzeka, że jej nie widzi.
*
P: Co osiągnę
ucząc się używania swego umysłu?
M: Zdobędziesz
wolność od pożądania i lęku, które istnieją całkowicie z
uwagi na błędne użycie umysłu. Ani też nie będzie cię
zatrzymywać wiedza. Poznawane jest przypadkowe, nieznane jest domem
rzeczywistego. Żyć w znanym jest zniewoleniem, żyć w nieznanym
jest wyzwoleniem.
*
P:
Zatem dlaczego nie jesteśmy wolni tutaj i teraz?
M:
Ależ my jesteśmy wolni tutaj i teraz. To tylko umysł wyobraża
sobie zniewolenie.
P:
Jak położyć kres wyobrażaniu?
M: Dlaczego miałbyś chcieć położyć temu
kres? Poznawszy twój umysł i jego cudowne moce, i usunąwszy to co
go zatruwa – ideę odseparowanej i odizolowanej osoby, pozostawiasz
go samemu, by wykonywał swą pracę wśród rzeczy do jakich się
nadaje. Trzymać umysł na jego własnym miejscu, i przy jego własnej
pracy, jest wyzwoleniem umysłu.
*
M: Nie jesteś niczym, czego jesteś świadomy.
Oddaj się pilnie rozbiciu struktury, którą wybudowałeś w swoim
umyśle. Co umysł stworzył, umysł musi zniszczyć.
*
M:
Jaka jest twoja wartość?
P:
Jaką miarą powinienem to zmierzyć?
M: Spójrz na zawartość twojego umysłu.
Jesteś tym o czy myślisz. Czyż nie jesteś przez większość
czasu zajęty swą własną małą osobą i jej codziennymi
potrzebami?
*
M: Kiedy się nie śpieszysz, i twój umysł
jest wolny od niepokoju, staje się cichy i w tym milczeniu coś może
być usłyszane, co zwykle jest zbyt delikatne i subtelne dla
percepcji. Umysł musi być otwarty i cichy by zobaczyć.
*
M:
Wszelkie zmiany wpływają tylko na umysł. By być tym czym jesteś,
musisz wyjść poza umysł, w twój własny byt. To nie ma znaczenie,
jaki jest umysł, który pozostawiasz za sobą, z zastrzeżeniem, że
zostawiasz go za sobą na dobre. I to znów nie jest możliwe bez
samorealizacji.
P:
Co przychodzi pierwsze – porzucenie umysłu czy samorealizacja?
M:
Samorealizacja zdecydowanie idzie pierwsza. Umysł nie może wyjść
poza siebie. Musi eksplodować.
P:
Żadnej eksploracji przed eksplozją?
M: Moc eksplozyjna przychodzi od strony
rzeczywistego. Ale to dobra rada by mieć swój umysł na to
przygotowany. Lęk zawsze może to opóźnić do czasu pojawienia się
nowej okazji.
*
P:
Kiedy obserwuję swój umysł, odnajduję, że zmienia się on przez
cały czas, nastrój zastępuje nastrój w nieskończonej
różnorodności, podczas gdy ty wydajesz się być perfekcyjnie w
tym samym nastroju radosnej życzliwości.
M:
Nastroje są w umyśle i nie mają znaczenia. Zagłąb się, wyjdź
poza. Przestań być zafascynowanym zawartością twojej świadomości.
Kiedy dosięgniesz głębokich poziomów twego prawdziwego bytu
odkryjesz, że powierzchniowe gry umysłu obchodzą cię bardzo mało.
P:
Tak czy tak, będzie gra na powierzchni?
M: Cichy umysł nie jest martwym umysłem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)