Późno narodzone roje latających istot
prą naprzód pod odlistnionymi drzewami.
Zatrzymują się w osłoniętych miejscach
i zdają się tańczyć w dół i w górę,
tam gdzie słońce jesienne jeszcze przygrzewa.
Nikt nie wypowie ich nazw i rodzajów,
dopóki wiatr jesienny nie wydmie ich z tego roku,
hen na bezdomne powietrzne odmęty.
Gdyby każda z nich mogła nazwać się słowem,
to z wiatrem ulatywałaby mowa życia.
Życie i śmierć, tych dwoje wielkich rozrzutników,
gra tej nocy krociami.
Niezliczone i niezmierne prawie wszystko, co widzimy,
zawsze wywirowuje, na wieczne roztrwonienie.
Harry Martinson
przełożył Leonard Neuger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.