środa, 24 kwietnia 2013

Zabijać czy dać się zabić?


„Erdemović – powiedział – jeśli nie chcesz tego zrobić, przejdź tam i stań razem z więźniami, żebyśmy mogli zastrzelić i ciebie. Daj mi swój karabin maszynowy.

Drażen z pewnością natychmiast zrozumiał, że oficer mówi serio. Był zmieszany, nie spodziewał się takiej reakcji. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że będzie się mógł z tego wyplątać, jeśli po prostu powie „nie”. Czego się spodziewał? Pamiętał opowieść o wcześniejszym wypadku nieposłuszeństwa, kiedy to z rozkazu podpułkownika Pelemiśa został rozstrzelany żołnierz, i zrozumiał, że jest za późno, żeby powiedzieć „nie”. Powinien to zrobić dawno temu. Serce biło mu tak mocno, że nie słyszał nic porucz jego walenia. Może przez minutę, może nawet krócej, Drażen po prostu tam stał z kałasznikowem w rękach. Przez głowę przemknęła mu myśl, żeby uciec do lasu. Ale ujrzał przed sobą twarz żony i poczuł się bezradny. W każdej chwili mogli się zemścić na niej i na niemowlęciu. Odpowiadał za trzy życia. To była wymówka, fakt. Prawda była taka, że okazał się tchórzem i wiedział o tym, ale co jeszcze mógł zrobić? Gojković nie wahałby się przed wydaniem rozkazu zastrzelenia go, a Pero zrobiłby to z radością, choć Drażen nie wiedział, co Pero może mieć przeciwko niemu. Może Drażen musiał traktować groźbę Gojkovicia poważnie, ponieważ nie był czystej krwi Serbem?

Dowódca nie patrzył więcej na niego, jak gdyby nie obchodziła go decyzja Drażena. Rozkazał żołnierzom zająć pozycję, a więźniom uklęknąć. Drażen wybrał miejsce na końcu oddziału. Serce nadał głośno mu biło, kiedy celował w starszego mężczyznę, którego twarzy na szczęście wcześniej nie widział. Gorączkowo rozważał, co zrobić. Oczywiście, mógłby strzelić między dwoma więźniami. Ale jego więzień i tak musiałby zostać zabity. W pewien sposób umierałby dwa razy. Poza tym ich pluton egzekucyjny był niewielkim oddziałem, złożonym z zaledwie dwunastu żołnierzy, i gdyby Drażen nie mierzył dobrze, zostałoby to natychmiast zauważone. Dowódca dowiedziałby się i zastrzelił go. Nie, musi dobrze mierzyć. Wtedy padł rozkaz: „Ognia!”, i mężczyzna znikł z pola widzenia Drażena. Pamiętał tylko, że jego pierwsza ofiara miała na sobie szarą koszulkę. Drażen zamknął oczy i próbował się uspokoić. Ale przed nim stali już nowi więźniowie. Jeden z nich krzyknął: „Pieprzcie się, cholerne ...” ale już nie zdążył dokończyć zdania, kiedy padł kolejny rozkaz: „Ognia!” Teraz już Drażen strzelał co parę minut, nie zastanawiając się zbytnio, co robi. Jedyną rzeczą o której pamiętał, było celowanie raczej w starszych ludzi niż młodych – wydawało się to mniejszą stratą. Wkrótce autobus został opróżniony. (…)

Celując w kark mężczyzny, Drażen dostrzegł charakterystyczną plamę z tyłu spodni. Była to mokra plama, z każdą chwilą większa. Usłyszał rozkaz i znów strzelił. Kiedy mężczyzna upadł, Drażen zobaczył, że jeszcze żyje i nadal oddaje ze strachu mocz. Poczuł się zakłopotany, jak gdyby zdarzyło się to jemu. To mogłoby zdarzyć się także i mnie, pomyślał, ale odepchnął od siebie tą nieprzyjemną wizję. Był zmęczony i zły na siebie, na Gojkovicia, na wszystkich. To nie w porządku zabijać tych wszystkich ludzi. Gdyby byli żołnierzami, byliby więźniami wojennymi, ale są cywilami i to, co z nimi robiono, było tym bardziej niesprawiedliwe. On i jego towarzysze robili coś złego, tyle wiedział na pewno. Gdyby istniała jakakolwiek sprawiedliwość, to ci ludzie nie byliby w taki sposób rozstrzeliwani, bez procesu, bez żadnego dowodu winy. Setki mężczyzn nie może tak po prostu zniknąć. Krewni będą ich szukać i w końcu oddział Drażena odpowie za ich śmierć. Jeżeli Gojković nie chciał świadków, to co z jego własnymi żołnierzami? Czyż nie byli świadkami zbrodni? Skąd wiadomo, że nikt nie będzie mówić? (…)

Ivan, zauważywszy może, że Drażenowi robi się niedobrze, zaproponował mu mocną, domową śliwowicę. Po paru łykach Drażen poczuł się lepiej. Poddając się działaniu alkoholu, był w stanie nadal strzelać, przez pewien czas nie myśląc. Kiedy kolejny raz pociągnął łyk śliwowicy, dostrzegł kątem oka chłopca wysiadającego z autobusu. Chłopiec nie miał przewiązanych oczu i Drażen zobaczył jego twarz, choć obiecywał sobie, że nie będzie patrzeć na twarze więźniów, bo utrudniało to strzelanie. Chłopiec mógł mieć piętnaście lat, może mniej. Był bez koszulki i w słońcu jego skóra wydawała się blada. Chłopiec spojrzał na żołnierzy, a potem na rząd zwłok na polu. Oczy robiły mu się coraz większe i większe, jak gdyby nie mógł zrozumieć tego, co widzi. „Ależ on jest chłopcem, tylko chłopcem” - szepnął Drażen do siebie, starając się nie stanąć za nim. Kiedy więźniowie uklękli przed plutonem egzekucyjnym, moment wcześniej, niż padł rozkaz, żeby strzelać, Drażen usłyszał głos chłopca. „Mamo – szeptał - Mamo!” Tamtego dnia Drażen słyszał mężczyzn błagających o darowanie życia, dorosłych mężczyzn płaczących jak dzieci, słyszał jak więźniowie obiecywali żołnierzom pieniądze, samochody, a nawet domy. Wielu przeklinało, niektórzy szlochali. Ale ten chłopiec po prostu wołał matkę, jak wzywają ją czasem dzieci obudzone ze złego snu, kiedy potrzebują jedynie matczynej ręki na czole. Minutę później chłopiec już nie żył, ale Drażen był pewien, że dalej słyszy jego głos. Zaczynam mieć halucynacje, pomyślał. Po raz drugi tego dnia poczuł tak silne mdłości, że musiał pójść w krzaki, aby zwymiotować. Wymiotował żółtawą cieczą cuchnącą alkoholem. (…)

O trzeciej po południu było po wszystkim. Gojković oznajmił, że więcej autobusów nie będzie, i żołnierze szybko wsiedli do swojego. Słonce wciąż stało wysoko na niebie, odór unoszący się w powietrzu był nie do zniesienia. Drażen znów chciał wskoczyć do wody lub wziąć prysznic i spłukać z siebie woń śmierci. Gdyby przynajmniej mógł umyć ręce! Starannie je obejrzał. Nie było na nich krwi, jedynie pęcherz na prawym palcu wskazującym. Okrągły, różowy pęcherz. Jakie to dziwne, pomyślał Drażen, mieć pęcherz od zabijania ludzi. Ocenił, że musiał strzelać około siedemdziesięciu razy. Zabił być może siedemdziesięciu ludzi i miał pęcherz! Nagle wydało mu się to tak zabawne, że zaczął się histerycznie śmiać.

Slavenka Drakulić
Oni nie skrzywdziliby nawet muchy …
fragmenty z rozdziału Jeden dzień z życia Drażena Erdemovicia
Tłumaczenie: Jakub Szacki
Wydawnictwo W.A.B

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.