sobota, 2 sierpnia 2014

Skończyć z ekscytującą nieczystością spółkowania


Odmowa prokreacji

Człowiek, który nie odczuwając już żadnych popędów, dochodzi do najwyższego stopnia obojętności, nie chce przedłużać swojego istnienia. Nienawistna jest mu myśl o tym, że miałby nadal trwać w kimś innym, komu na dodatek nie ma już nic do przekazania. Przeraża go idea gatunku; stał się potworem, a potwory nic już nie płodzą. "Miłość" jeszcze go nęci, zaburza bieg jego myśli. Jest jednak dla niego tylko pretekstem, by powrócić do wspólnoty, zaś dziecko wydaje mu się nie do pomyślenia, tak samo jak rodzina, dziedziczenie czy prawa natury. Bez profesji, bez potomstwa, jest swoją ostateczną konkluzją, najwyższym wcieleniem. Lecz choćby idea płodności była mu najbardziej obca, istnieje ktoś, kto swą potwornością nawet jego przerasta - święty. Zjawisko zarazem fascynujące i odpychające; w porównaniu z nim my zawsze znajdujemy w połowie drogi i zawsze w fałszywej sytuacji - podczas gdy jego sytuacja jest oczywista: koniec zabawy, koniec dyletantyzmu. Osiągnął szczyty, które ogołocił swoim obrzydzeniem, i osiadł w aureoli z nicości na antypodach Stworzenia. Nigdy natura nie zaznała takiej klęski: z punktu widzenia jej ciągłości święty jest absolutnym końcem, jest rozwiązaniem totalnym. Martwić się, jak Leon Bloy, że nie jest się świętym, to jakby pragnąć zniknięcia ludzkości... w imię wiary! I odwrotnie - jakże pozytywną postacią wydaje się diabeł, który zobowiązał się więzić nas w naszej niedoskonałości i - wbrew sobie, zdradzając swoją istotę - pracuje na zachowanie rodzaju ludzkiego. Gdyby wykorzenić ze świata grzech, życie zamarłoby natychmiast. Szaleństwa prokreacji skończą się któregoś dnia, ale stanie się to raczej wskutek zmęczenia niż dzięki świętości. Człowiek nie wyczerpie się w gorliwym dążeniu do doskonałości, on roztrwoni sam siebie; będzie wtedy jak święty pośród pustki, równie daleki od płodności natury, jak on, ten wzór doskonałości i jałowości.

Człowiek rozmnaża się, póki jest wierny powszechnemu przeznaczeniu. Gdy tylko zbliży się do istoty demonicznoś­ci albo anielskości, staje się bezpłodny lub jedynym jego dziełem są płody poronione. W życiu Raskolnikowa, Iwana Karamazowa albo Stawrogina miłość służyła tylko przyśpieszeniu zatraty. Kirłowowi nie był potrzebny nawet ten pretekst: on już nie mierzył się z ludźmi, jedynie z bogiem. Co do Idioty i Aloszy, to sam fakt, że jeden udaje Jezusa, a drugi anioła, od razu umieszcza ich po stronie niemocy...

Ale nawet wyrwanie się z łańcucha pokoleń, owo "nie" idei przekazywania swoich genów, nie może się równać z dumą świętego, która przekracza wszelkie wyobrażalne rozmiary. Bo przecież za tą decyzją, która pociąga za sobą wyrzeczenie się wszystkiego, za tym niezmierzonym ogromem poniżenia, kryje się diabelskie wzburzenie: ten punkt wyjścia do świętości staje się wezwaniem rzuconym rodzajowi ludzkiemu; później dopiero święty zaczyna wspinać się po stopniach doskonałości, mówić o miłości, o Bogu, zwracać się w stronę maluczkich, poruszać tłumy - i zaczyna nas drażnić. W końcu rzuca nam rękawicę…

Nienawiść do "gatunku" i jego "ducha" upodabnia cię do morderców, szaleńców i bogów, do wszystkich wielkich bezpłodnych. Od pewnego poziomu samotności trzeba już przestać kochać, skończyć z ekscytującą nieczystością spółkowania. Ten, kto za wszelką cenę chce przedłużyć swoje trwanie, niewiele różni się od psa: wciąż jest naturą. Nigdy nie pojmie, że, będąc poddanym władzy instynktów, można buntować się przeciwko nim, korzystać z przywilejów swojego gatunku i pogardzać nim: a tak właśnie wygląda koniec rasy - i jej popędów... Stąd bierze się wewnętrzny konflikt tego, kto kocha kobietę i brzydzi się nią jednocześnie, rozdarty między jej powabem i wstrętem, który w nim wzbudza. Dlatego, nie będąc w stanie całkowicie przeciwstawić się wezwaniom gatunku, rozwiązuje tę sprzeczność, marząc na jej łonie o bezludnych pustyniach, czując w nozdrzach powiew klasztornego chłodu pośród stęchlizny gęstego, ciężkiego potu. Nieszczerość cielesności czyni go podobnym do świętych...

Samotność nienawiści... To uczucie, którego doznawać musi bóg, gdy zwraca się ku zniszczeniu, depcze sfery niebieskie, pluje na błękit nieba i na konstelacje ... bóg szalony, chory i nieczysty ... demiurg, który ciska w przestrzeń rajami i latrynami. Kosmogonia zrodzona przez delirium tremens; konwulsyjne apogeum, gdzie żółć jest najwyższym żywiołem ... Stworzenia zapatrzone w archetyp brzydoty wzdychają za ideałem bezkształtu. We wszechświecie pełnym wykrzywionych grymasów, radujących się kretów, hien i pcheł, dla nikogo nie ma już przyszłości tylko dla potworów i dla robactwa. Wszystko nurza się w plugastwie i w gangrenie, cały ten ropiejący ziemski glob, a ludzie wygrzewają swoje rany w promieniach świetlistego wrzodu...

Cioran, Zarys rozkładu
tłumaczenie: Magdalena Kowalska
s. 177-180

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.