Odmowa prokreacji
Człowiek, który nie odczuwając już
żadnych popędów, dochodzi do najwyższego stopnia obojętności,
nie chce przedłużać swojego istnienia. Nienawistna jest mu myśl o
tym, że miałby nadal trwać w kimś innym, komu na dodatek nie ma
już nic do przekazania. Przeraża go idea gatunku; stał się
potworem, a potwory nic już nie płodzą. "Miłość"
jeszcze go nęci, zaburza bieg jego myśli. Jest jednak dla niego
tylko pretekstem, by powrócić do wspólnoty, zaś dziecko
wydaje mu się nie do pomyślenia, tak samo jak rodzina, dziedziczenie czy
prawa natury. Bez profesji, bez potomstwa, jest swoją ostateczną
konkluzją, najwyższym wcieleniem. Lecz choćby idea płodności
była mu najbardziej obca, istnieje ktoś, kto swą potwornością
nawet jego przerasta - święty. Zjawisko zarazem fascynujące i
odpychające; w porównaniu z nim my zawsze znajdujemy w połowie
drogi i zawsze w fałszywej sytuacji - podczas gdy jego sytuacja jest
oczywista: koniec zabawy, koniec dyletantyzmu. Osiągnął szczyty,
które ogołocił swoim obrzydzeniem, i osiadł w aureoli z nicości
na antypodach Stworzenia. Nigdy natura nie zaznała takiej klęski: z
punktu widzenia jej ciągłości święty jest absolutnym końcem,
jest rozwiązaniem totalnym. Martwić się, jak Leon Bloy, że nie
jest się świętym, to jakby pragnąć zniknięcia ludzkości... w
imię wiary! I odwrotnie - jakże pozytywną postacią wydaje się
diabeł, który zobowiązał się więzić nas w naszej
niedoskonałości i - wbrew sobie, zdradzając swoją istotę -
pracuje na zachowanie rodzaju ludzkiego. Gdyby wykorzenić ze świata
grzech, życie zamarłoby natychmiast. Szaleństwa prokreacji skończą
się któregoś dnia, ale stanie się to raczej wskutek zmęczenia
niż dzięki świętości. Człowiek nie wyczerpie się w gorliwym
dążeniu do doskonałości, on roztrwoni sam siebie; będzie wtedy
jak święty pośród pustki, równie daleki od płodności
natury, jak on, ten wzór doskonałości i jałowości.
Człowiek rozmnaża się, póki jest
wierny powszechnemu przeznaczeniu. Gdy tylko zbliży się do istoty
demoniczności albo anielskości, staje się bezpłodny lub
jedynym jego dziełem są płody poronione. W życiu Raskolnikowa,
Iwana Karamazowa albo Stawrogina miłość służyła tylko
przyśpieszeniu zatraty. Kirłowowi nie był potrzebny nawet ten
pretekst: on już nie mierzył się z ludźmi, jedynie z bogiem. Co do Idioty i Aloszy, to sam fakt, że
jeden udaje Jezusa, a drugi anioła, od razu umieszcza ich po stronie
niemocy...
Ale nawet wyrwanie się z łańcucha
pokoleń, owo "nie" idei przekazywania swoich genów, nie
może się równać z dumą świętego, która przekracza wszelkie
wyobrażalne rozmiary. Bo przecież za tą decyzją, która pociąga
za sobą wyrzeczenie się wszystkiego, za tym niezmierzonym ogromem
poniżenia, kryje się diabelskie wzburzenie: ten punkt wyjścia do
świętości staje się wezwaniem rzuconym rodzajowi ludzkiemu;
później dopiero święty zaczyna wspinać się po stopniach
doskonałości, mówić o miłości, o Bogu, zwracać się w stronę
maluczkich, poruszać tłumy - i zaczyna nas drażnić. W końcu
rzuca nam rękawicę…
Nienawiść do "gatunku" i
jego "ducha" upodabnia cię do morderców, szaleńców i
bogów, do wszystkich wielkich bezpłodnych. Od pewnego poziomu
samotności trzeba już przestać kochać, skończyć z ekscytującą
nieczystością spółkowania. Ten, kto za wszelką cenę chce
przedłużyć swoje trwanie, niewiele różni się od
psa: wciąż jest naturą. Nigdy nie pojmie, że, będąc
poddanym władzy instynktów, można buntować się przeciwko nim,
korzystać z przywilejów swojego gatunku i pogardzać nim: a tak
właśnie wygląda koniec rasy - i jej popędów... Stąd
bierze się wewnętrzny konflikt tego, kto kocha kobietę i brzydzi
się nią jednocześnie, rozdarty między jej powabem i wstrętem,
który w nim wzbudza. Dlatego, nie będąc w stanie całkowicie
przeciwstawić się wezwaniom gatunku, rozwiązuje tę sprzeczność,
marząc na jej łonie o bezludnych pustyniach, czując w nozdrzach
powiew klasztornego chłodu pośród stęchlizny gęstego, ciężkiego
potu. Nieszczerość cielesności czyni go podobnym do
świętych...
Samotność nienawiści... To uczucie,
którego doznawać musi bóg, gdy zwraca się ku zniszczeniu, depcze
sfery niebieskie, pluje na błękit nieba i na konstelacje ... bóg
szalony, chory i nieczysty ... demiurg, który ciska w przestrzeń
rajami i latrynami. Kosmogonia zrodzona przez delirium tremens;
konwulsyjne apogeum, gdzie żółć jest najwyższym żywiołem ...
Stworzenia zapatrzone w archetyp brzydoty wzdychają za ideałem
bezkształtu. We wszechświecie pełnym wykrzywionych grymasów,
radujących się kretów, hien i pcheł, dla nikogo nie ma już
przyszłości tylko dla potworów i dla robactwa. Wszystko nurza się
w plugastwie i w gangrenie, cały ten ropiejący ziemski glob, a
ludzie wygrzewają swoje rany w promieniach świetlistego wrzodu...
Cioran, Zarys rozkładu
tłumaczenie: Magdalena Kowalska
s. 177-180
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.