20 kwietnia Wers poety greckiego
Archilocha: „Lis wie wiele rzeczy, /ale jeż jedną niemałą”.
Isaiah Berlin w eseju Jeż i lis (przekład polski
zawdzięczamy wydawnictwu Pavo) posługuje się wersem Archilocha,
aby pisarzy i myślicieli podzielić na dwie kategorie: istnieje
ogromna przepaść między przedstawicielami jednej centralnej wizji,
jednego spójnego systemu, jednej powszechnej zasady (Jeże) i
rzecznikami błądzenia na wielu poziomach, chwytania istoty
rozmaitych doświadczeń i rzeczy (lisy). Dante jest jeżem, Szekspir
lisem. Jeżami są Dostojewski, Hegel, Proust, lisami Montaigne,
Balzac, Joyce. A Tołstoj? Esej Berlina analizuje jego poglądy na
historię i dochodzi do wniosku, że z natury był lisem, uważał
się jednak za jeża. Nicola Chiaromonte, który swój szkic Tołstoj
i paradoks historii oparł w dużym stopniu na książeczce
Berlina, stawia kropkę nad i. Kiedy Tołstoj odwiedził w roku 1861
Proudhona w Brukseli, myśliciel francuski pracował nad książką
La guerre et la paix. Tołstoj zapożyczył od niego tytuł
swego arcydzieła i (prawdopodobnie) „jeżowatą” formę
„boskości” jako siły inspirującej historię. Ale był lisem w
spojrzeniu na rzeczywistość. Berlin: „Tołstoj postrzegał
rzeczywistość w całej jej różnorodności jako zbiór
oddzielnych, realnie istniejących rzeczy i widział wszystko, co
jest wokół i wewnątrz nich, tak jasno i z taką wnikliwością,
jak chyba nikomu i nigdy to się nie udało - lecz wierzył w jedną
wielką jednolitą całość”. Była to „jednolita całość” w
sensie niewidzialnej siły czuwającej z wysoka nad wypadkami,
których nie jesteśmy w stanie zobaczyć inaczej niż jako wypadki
chaotyczne i niezależne od „przyczyn sprawczych”. „Boskość”
Proudhona nie miała posmaku religijnego, była może tym, co lis nad
lisami Szekspir widział jako ukryty mechanizm suwerennych z pozoru
działań ludzkich.
W roku 1901, w rozmowie z Paulem Boyer,
Tołstoj wyznał, że wszystkiego, co wie o wojnie, nauczył się z
opisu bitwy pod Waterloo w Pustelni parmeńskiej, kiedy to
Fabrycy del Dongo wędruje po polu bitwy „nic nie rozumiejąc”.
Tę koncepcję - wojny „bez panache” i „upiększeń” -
zweryfikował później na własny rachunek w wojnie krymskiej.
Wtrącę tu weryfikację osobistą: od Stendhalowskiego opisu
zacząłem wspomnienie bitwy pod Monte Cassino, w jej ćwierćwiecze;
do dziś, a więc po półwieczu, trzymam się mądrości Pustelni
parmeńskiej, kładę nacisk w urywkowych i bezładnych
reminiscencjach na słowa Fabrycego „nic nie rozumiem” (nie
dotyczy to tylko prostych żołnierzy, jak ja - w nocy przed
zwycięstwem Anders nie wiedział, czy bitwa została wygrana, czy
przegrana).
Ale dzisiaj pytanie jest inne. Miałem
- podobnie jak Stendhal i Tołstoj - poczucie nadrzędnej całości,
swoistej, niedostrzegalnej w tle „boskości” wśród plątaniny
zdarzeń i ludzi? Tak, miałem je. Miał je francuski bonapartysta
Stendhal, miał je denigrator Napoleona i gloryfikator Kutuzowa,
wielki Tołstoj. Otóż, według mnie, to się w naszej bieżącej
epoce kończy. Jeż zdycha, lis kołuje oszalały z pianą na pysku.
„Boskość” historii, nawet w areligijnym znaczeniu Proudhona i
Tołstoja, staje się szyderczym, wydrążonym z jakiejkolwiek
treści, upiorem.
Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą 1993-1996
s. 26
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.