czwartek, 21 sierpnia 2014

Jeże i lisy


20 kwietnia Wers poety greckiego Archilocha: „Lis wie wiele rzeczy, /ale jeż jedną niemałą”. Isaiah Berlin w eseju Jeż i lis (przekład polski zawdzięczamy wydawnictwu Pavo) posługuje się wersem Archilocha, aby pisarzy i myślicieli podzielić na dwie kategorie: istnieje ogromna przepaść między przedstawicielami jednej centralnej wizji, jednego spójnego systemu, jednej powszechnej zasady (Jeże) i rzecznikami błądzenia na wielu poziomach, chwytania istoty rozmaitych doświadczeń i rzeczy (lisy). Dante jest jeżem, Szekspir lisem. Jeżami są Dostojewski, Hegel, Proust, lisami Montaigne, Balzac, Joyce. A Tołstoj? Esej Berlina analizuje jego poglądy na historię i dochodzi do wniosku, że z natury był lisem, uważał się jednak za jeża. Nicola Chiaromonte, który swój szkic Tołstoj i paradoks historii oparł w dużym stopniu na książeczce Berlina, stawia kropkę nad i. Kiedy Tołstoj odwiedził w roku 1861 Proudhona w Brukseli, myśliciel francuski pracował nad książką La guerre et la paix. Tołstoj zapożyczył od niego tytuł swego arcydzieła i (prawdopodobnie) „jeżowatą” formę „boskości” jako siły inspirującej historię. Ale był lisem w spojrzeniu na rzeczywistość. Berlin: „Tołstoj postrzegał rzeczywistość w całej jej różnorodności jako zbiór oddzielnych, realnie istniejących rzeczy i widział wszystko, co jest wokół i wewnątrz nich, tak jasno i z taką wnikliwością, jak chyba nikomu i nigdy to się nie udało - lecz wierzył w jedną wielką jednolitą całość”. Była to „jednolita całość” w sensie niewidzialnej siły czuwającej z wysoka nad wypadkami, których nie jesteśmy w stanie zobaczyć inaczej niż jako wypadki chaotyczne i niezależne od „przyczyn sprawczych”. „Boskość” Proudhona nie miała posmaku religijnego, była może tym, co lis nad lisami Szekspir widział jako ukryty mechanizm suwerennych z pozoru działań ludzkich.

W roku 1901, w rozmowie z Paulem Boyer, Tołstoj wyznał, że wszystkiego, co wie o wojnie, nauczył się z opisu bitwy pod Waterloo w Pustelni parmeńskiej, kiedy to Fabrycy del Dongo wędruje po polu bitwy „nic nie rozumiejąc”. Tę koncepcję - wojny „bez panache” i „upiększeń” - zweryfikował później na własny rachunek w wojnie krymskiej. Wtrącę tu weryfikację osobistą: od Stendhalowskiego opisu zacząłem wspomnienie bitwy pod Monte Cassino, w jej ćwierćwiecze; do dziś, a więc po półwieczu, trzymam się mądrości Pustelni parmeńskiej, kładę nacisk w urywkowych i bezładnych reminiscencjach na słowa Fabrycego „nic nie rozumiem” (nie dotyczy to tylko prostych żołnierzy, jak ja - w nocy przed zwycięstwem Anders nie wiedział, czy bitwa została wygrana, czy przegrana).

Ale dzisiaj pytanie jest inne. Miałem - podobnie jak Stendhal i Tołstoj - poczucie nadrzędnej całości, swoistej, niedostrzegalnej w tle „boskości” wśród plątaniny zdarzeń i ludzi? Tak, miałem je. Miał je francuski bonapartysta Stendhal, miał je denigrator Napoleona i gloryfikator Kutuzowa, wielki Tołstoj. Otóż, według mnie, to się w naszej bieżącej epoce kończy. Jeż zdycha, lis kołuje oszalały z pianą na pysku. „Boskość” historii, nawet w areligijnym znaczeniu Proudhona i Tołstoja, staje się szyderczym, wydrążonym z jakiejkolwiek treści, upiorem.

Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą 1993-1996
s. 26

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.