sobota, 16 sierpnia 2014

Lasu nie opuścił już nigdy


— Mistrzu — przemówił wówczas pokornie Dąsa — idę dalej swoją drogą, nie będę już zakłócać ci spokoju. Ale jeszcze ten jeden raz pozwól mi, o, czcigodny, na prośbę. Gdy opowiedziałem ci moje życie, zaśmiałeś się i zawołałeś „Maja". Błagam cię, daj mi się czegoś więcej dowiedzieć o Mai. Joga zawrócił do chaty, a spojrzeniem nakazał, by Dąsa poszedł za nim. Starzec chwycił misę z wodą, podał ją Dasie i kazał mu umyć ręce. Dąsa posłusznie rozkaz ów wypełnił. Potem mistrz wylał resztę wody z misy na paprocie, podsunął ją, już pustą, młodemu i kazał przynieść świeżej wody. Dąsa usłuchał i pobiegł, uczucie rozstania przenikało mu serce, bo oto po raz ostatni szedł wąską ścieżką do źródła, po raz ostatni niósł lekką misę, o gładkich od zużycia wyszlifowanych brzegach ku niewielkiemu lustru wody, w którym odbijały się paprocie, sklepione korony drzew i rozsianymi, jasnymi punktami także łagodny błękit nieba, wody, w Której brunatnym mroku, gdy schylił się nad nią, także po raz ostatni ujrzał wizerunek własnej twarzy. Zanurzył misę w wodzie, powoli, w zamyśleniu, czuł jakąś niepewność, której nie potrafił sobie wyjaśnić, dziwnie mu było, nie pojmował także dlaczego, skoro zdecydował się już przecież na wędrówkę, przykro mu się zrobiło, że starzec nie zaprosił go, by został jeszcze trochę, może na zawsze.

Przykucnął na skraju źródła, pociągnął łyk wody, podniósł się ostrożnie z misą, by niczego nie uronić i już chciał ruszyć w krótką powrotną drogę, gdy ucho jego podchwyciło dźwięk, zachwycający go i przerażający, głos, który słyszał w niejednym ze swoich snów i o którym częstokroć w gorzkiej tęsknocie rozmyślał także na jawie. Słodko brzmiał ów głos, słodko, dziecięco i miłośnie wabił w leśnej pomroce, aż serce Dąsy zadrżało z rozkoszy i lęku. Był to głos Pravati, jego żony. „Dąsa" — wabiła go. Rozejrzał się dokoła z niedowierzaniem, nadal trzymając jeszcze w rękach misę z wodą i oto nagle pojawiła się pośród pni drzewnych, smukła' i giętka, na wysokich nogach, Pravati, jego ukochana, niezapomniana, niewierna. Dąsa upuścił misę i pobiegł naprzeciw miłej.

(...)

Gdy ocknął się z owej krótkiej drzemki, chciał, oszołomiony, przetrzeć oczy, lecz nie mógł tego zrobić, obie ręce miał już bowiem zajęte, trzymały coś, a gdy do cna otrzeźwiał i oczy otworzył szeroko, nie otaczały go mury więzienia, jeno zielone światło jasną, silną strugą przepływało przez liście i mech, długo mrużył oczy, gdyż owo światło ugodziło go jak bezszelestny, choć gwałtowny cios, wzdrygnął się, przeszył go dreszcz przerażenia, raz jeszcze przymrużył oczy, wy Krzywił twarz jakby w płaczu i znowu szeroko oczy otworzył. Stał oto w lesie, oburącz trzymając misę pełną wody, u jego stóp migotało brunatną i zieloną barwą źródełko, dalej zaś, za gęstwiną paproci, wiedział, że stoi chata i czeka joga, który posłał go po wodę, ten sani joga, co śmiał się tak dziwnie i którego Dąsa prosił, by powiedział mu cokolwiek o Mai. A więc nie przegrał bitwy ani nie stracił syna, nie był ani księciem, ani ojcem; natomiast joga spełnił jego prośbę i pouczył go, czym jest Maja: pałac i ogród, biblioteka i hodowla ptaków, troski książęce i ojcowska miłość, wojna i zazdrość, miłość do Pravati i gwałtowna do niej nieufność, wszystko było niczym — nie, nie niczym, było Mają! Dąsa stał wstrząśnięty, łzy spływały po jego policzkach, misa, którą właśnie napełnił wodą dla pustelnika, drżała i chwiała się w jego rękach, woda przelała się wierzchem, kapiąc mu na nogi. Wydało mu się, że rękę mu obcięto czy też może coś wyjęto z jego głowy, pustka w nim panowała: odjęto mu oto nagle długie lata życia, skarby, których pilnie strzegł, radości, jakich zaznał, bóle, które znosił, lęki, rozpacz graniczącą ze śmiercią, wszystko to znikło, zagasło, stało się niczym — a jednak nie niczym! Wspomnienia pozostały bowiem, pozostały w nim obrazy, jeszcze widział siedzącą, wysoką a nieporuszoną postać Pravati o nagle posiwiałych włosach, na jej kolanach leżał syn, jakby sama go zadusiła, leżał jak zdobycz, a jego omdlałe już ręce i nogi zwisały z jej kolan. O, jakże szybko, szybko i straszliwie, jak okrutnie i dokładnie pouczony został, czym jest Maja! Wszystko uległo przesunięciu, wiele lat, pełnych przeżyć, skurczyło się do rozmiarów chwil, wszystko, co przed chwilą jeszcze przejmującą wydawało się rzeczywistością, snem było, a może i wszystko inne, co działo się wcześniej, także było snem: owe historie o książęcym synu, Dasie, jego życiu wśród pasterzy, ożenku, zemście na Nali, ucieczce do pustelnika; obrazy to były jeno, takie, jakie podziwiać można na pokrytej rzeźbami ścianie pałacu, gdzie pośród kwiatów, gwiazd, ptaków i gałęzi widać także małpy i bogów. A czyż wszystko, co teraz właśnie przeżywał i miał przed oczami, to przebudzenie się ze snu o życiu księcia, wojnie, więzieniu, to stanie tu, przy źródle, ta misa z której oto wylał trochę wody, te myśli, które krążyły mu w głowie — czyż i to (w końcu nie z tej samej składało się materii, nie było również snem, iluzją, Mają? A wszystko, co jeszcze miał przeżyć, oglądać oczami, dotykać rękami, aż po chwilę śmierci, która kiedyś nastąpi — czyż inne było, z innej materii? Igraszką była, iluzją, złudzeniem i marzeniem, snem, Mają, cała ta piękna i straszliwa, zachwycająca i rozpaczliwa obrazkowa loteryjka życia, wraz z wszystkimi palącymi rozkoszami i palącymi bólami.

Dąsa ciągle jeszcze stał jak odurzony i porażony. Misa znowu zachybotała w jego rękach, woda się wylała, chłodnym bryzgiem oblała palce jego nóg i rozpłynęła się. Cóż miał robić? Ponownie napełnić misę, odnieść ją jodze, dać mu się wyśmiać z racji wszystkiego, co w owym śnie wycierpiał? Nie nęciło go to. Opuścił misę, wylał do reszty wodę, rzucił naczynie na mech. Siadł pośród zieleni i jął się poważnie zastanawiać. Dość miał, aż nazbyt dość tych mrzonek, tych demonicznych splotów przeróżnych przeżyć, radości i cierpień, co serce uciskały, sprawiając, że krew zastyga w żyłach, a potem nagle okazywały się Mają, pozostawiając człeka wystrychniętego na dudka, dość miał wszystkiego, nie pragnął już żony ani dziecka, ani tronu, ani zwycięstwa, ani zemsty, ani szczęścia, ani mądrości, ani władzy, ani cnoty. Niczego więcej nie pragnął prócz spokoju i końca, niczego nie chciał, jak tylko zatrzymać i zagasić to wiecznie obracające się koło, ten bezkresny kalejdoskop obrazów. Chciał osiągnąć spokój i zginąć, podobnie jak tego pragnął, gdy podczas owej ostatniej bitwy rzucił się pomiędzy nieprzyjaciół, rażąc i sam będąc rażony, rany zadając i otrzymując, aż omdlał pod ciosami. Lecz cóż potem? Potem była pauza omdlenia, drzemki albo śmierci. A zaraz potem budził się człowiek znowu, musiał ponownie w oczy swoje przyjmować mnóstwo obrazów, strasznych, pięknych, przerażających, prąd życia znów przenikał jego serce i tak bez końca, bez ratunku, aż do następnego omdlenia, do następnej śmierci. Bowiem śmierć taka oznaczała może przerwę, krótki, niewielki odpoczynek, nabranie oddechu, lecz potem trzeba było iść dalej, stając się znowu jedną z tysiąca postaci w dzikim, szaleńczym i rozpaczliwym tańcu życia. Ach, nie istniało unicestwienie, nie było kresu.

Niepokój kazał mu zerwać się znowu. Jeśli już w przeklętym owym korowodzie nie było odpoczynku, jeśli jedyne i największe jego życzenie spełnić się nie mogło, mógł przecie na nowo napełnić misę wodą i zanieść ją owemu starcowi, co przynieść sobie wody rozkazał, choć w istocie nie miał prawa rozkazywać mu. Była to przysługa, jakiej od niego zażądano, zlecenie, które posłusznie można było wypełnić, zawszeć to lepsze, niż tak siedzieć i wynajdywać sobie metody samounicestwienia, w ogóle zresztą posłuszeństwo i służba lepsze były i lżejsze, znacznie bardziej niewinne i zdrowe niż panowanie i odpowiedzialność, tyle Dąsa już wiedział. Dobrze tedy, Dąsa, bierz ową misę, napełnijże ją wodą i zanieś swemu panu!

Gdy wrócił przed chatę, mistrz powitał go osobliwym spojrzeniem z lekka pytającym, na poły współczującym, na poły ubawionym i porozumiewawczym, spojrzeniem, jakie starszy chłopak może rzucić młodszemu, gdy widzi go powracającego po trudnych, nieco zawstydzających przygodach, po próbie odwagi, którą mu sam narzucił. Ów książę-pastuch, ów biedak, który do niego się przybłąkał, wracał teraz wprawdzie tylko od źródła, wodę przynosił, nawet kwadransa nie trwała jego droga, ale mimo to powracał również z więzienia, utracił żonę, syna, księstwo, całe życie ludzkie przeżył, raz jeden okiem rzucił na obracające się koło. Zapewne młodzieńca tego wcześniej już choć raz albo i parę razy budzono i zdołał on zaczerpnąć haust rzeczywistości, inaczej nie przyszedłby tutaj ani nie siedział tu tak długo; teraz jednak wydawał się zbudzony prawdziwie, dojrzały już do wkroczenia na długą drogę. Wiele lat strawi pustelnik na tym, aby owego młodzieńca nauczyć przynajmniej należytej postawy i sposobu oddychania.

I tylko tym spojrzeniem, leciutką oznaką życzliwego zainteresowania, bezgłośnym zaznaczeniem powstałego pomiędzy nimi kontaktu — kontaktu mistrza z uczniem — jedynie tym spojrzeniem dokonał joga przyjęcia ucznia. Spojrzenie to przepędziło zbędne myśli z głowy ucznia, wprowadzając go w ład i służbę. A więcej nie da się opowiedzieć o życiu Dąsy, reszta dokonała się bowiem poza granicami obrazów i opowieści. Lasu nie opuścił już nigdy.

Hermann Hesse, Gra szklanych paciorków
(Życiorys Hinduski)
tłumaczenie: Kuria Kurecka
s. 548; 564-567 odpowiednio


Metafora samsary jako snu jest dla praktykującego użyteczna, jako że rodzi pewien rodzaj oderwania i zobojętnienia na dookolną rzeczywistość. Maja nie jest też pojęciem niezgodnym z Nauką Buddy, o ile zdecydujemy się na terminologię, gdzie następuje zrównanie: nietrwałe = nierzeczywiste. Co prawda sercem Nauki Buddy jest doktryna anatta – nie-ja ale jako, że „ja” nierozerwalnie związane jest z tym co „ja” posiada, a nikt zdrowy na umyśle nie potraktuje sennych posiadłości poważnie, nie możemy się zgodzić z tym, by koncepcja Maji nie miała nic wspólnego z Dhammą. Jak najbardziej można ją zaadoptować na własne potrzeby, o ile będzie ona służyć i wspierać oderwanie i beznamiętność, a nie metafizyczne rozważania o naturze świata, przed którymi Budda przestrzegał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.