75 kwietnia Przeglądam wspaniały
katalog wystawy Brunona Schulza w Muzeum Literatury im. Mickiewicza,
przysłany mi przez dyrektora Janusza Odrowąż-Pieniążka. I
czytam, co o Schulzu napisał Francesco Cataluccio, prelegent na
wieczorze schulzowskim w rzymskim Instytucie Kultury Polskiej (nie
mogłem na ten wieczór pojechać, poprosiłem więc mojego włoskiego
przyjaciela o tekst jego odczytu). Szkic Cataluccia jest bardzo
dobry, sugestywnie zatytułowany Niema samotność w lustrze, mit
i metamorfoza w twórczości Schulza. Mam mglistą potrzebę
posunięcia się o krok dalej, poza „mit i metamorfozę”. Uderza
mnie motto do serii autoportretów w katalogu, zdanie z Samotności
Schulza o „naszych spojrzeniach, które przestają się
spotykać”, o spojrzeniach Schulza przed lustrem i Schulza odbitego
w lustrze. To właśnie owa „niema samotność w lustrze” z
tytułu szkicu Francesca. I czuję, że moja mglista potrzeba
posunięcia się o krok dalej w spojrzeniu na drohobyckiego artystę
staje się trochę mniej mglista.
W wielkiej i genialnej literaturze
zdarzają się wielkie i genialne porażki; pragnienia tak ambitne,
że muszą pozostać w sferze nienasycenia. To był wypadek Leśmiana.
Pisałem o nim przed wielu laty (1948): „Świat rozbity na czyste
kryształy barw, kształtów i uczuć zaczyna się rozchwiewać i
zacierać w swych zarysach, zaludnia się cieniami i zjawami. Leśmian
traci stopniowo poczucie realności i materialności, porusza się
wśród swych widm niepewnie i po omacku. Miejsce bujności i
zachłanności Łąki zajmuje w Napoju cienistym
znikliwość i nijakość. Poza «krawędziami bytu» rozpościera
się bezludna i wymarła pustynia. Kwiaty, którym odebrano «zieleń
samą w sobie», więdną. Jakież tragiczne widowisko! Jakiż smutny
koniec wielkiej podróży poetyckiej! Nasycony i napojony życiem
ponad miarę, leży oto «topielec zieleni», «widemko niemrawe»,
uczeń czarnoksięski, który wyzwolił urodę świata i przekonał
się, że poza granicami czasu i przestrzeni to ona, ona właśnie,
jest martwotą i śmiercią”.
Schulz uwielbiał Leśmiana, Łąkę
znał na pamięć. Myślę, że w tych dwóch poetach, w dwóch
duszach bliźniaczych rozgrywał się pokrewny dramat sztuki
sięgającej za wysoko, tam gdzie artysta przestaje być tylko
artystą, przeobraża się na mgnienie oka w Demiurga, pragnie
zobaczyć „rzeczy same w sobie”, proces „stawania się”,
sekret kreacji przyrody, ludzi, ich metamorfoz i mitów, realności i
nieziemskości w nieustannym statu nascendi. I ponosi porażkę.
Ale zanim do tej porażki dochodzi, udaje mu się w sposób
olśniewający stworzyć i utrwalić tajemniczą sferę „pomiędzy”,
sferę, w której przestaną w końcu spotykać się spojrzenia
twórcy i jego odbicia w dziele sztuki. W której miejsce widzialnych
lub wyobrażonych zjawisk zajmą widma.
Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą 1993-1996
s.25
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.