czwartek, 21 sierpnia 2014

Niema samotność w lustrze


75 kwietnia Przeglądam wspaniały katalog wystawy Brunona Schulza w Muzeum Literatury im. Mickiewicza, przysłany mi przez dyrektora Janusza Odrowąż-Pieniążka. I czytam, co o Schulzu napisał Francesco Cataluccio, prelegent na wieczorze schulzowskim w rzymskim Instytucie Kultury Polskiej (nie mogłem na ten wieczór pojechać, poprosiłem więc mojego włoskiego przyjaciela o tekst jego odczytu). Szkic Cataluccia jest bardzo dobry, sugestywnie zatytułowany Niema samotność w lustrze, mit i metamorfoza w twórczości Schulza. Mam mglistą potrzebę posunięcia się o krok dalej, poza „mit i metamorfozę”. Uderza mnie motto do serii autoportretów w katalogu, zdanie z Samotności Schulza o „naszych spojrzeniach, które przestają się spotykać”, o spojrzeniach Schulza przed lustrem i Schulza odbitego w lustrze. To właśnie owa „niema samotność w lustrze” z tytułu szkicu Francesca. I czuję, że moja mglista potrzeba posunięcia się o krok dalej w spojrzeniu na drohobyckiego artystę staje się trochę mniej mglista.

W wielkiej i genialnej literaturze zdarzają się wielkie i genialne porażki; pragnienia tak ambitne, że muszą pozostać w sferze nienasycenia. To był wypadek Leśmiana. Pisałem o nim przed wielu laty (1948): „Świat rozbity na czyste kryształy barw, kształtów i uczuć zaczyna się rozchwiewać i zacierać w swych zarysach, zaludnia się cieniami i zjawami. Leśmian traci stopniowo poczucie realności i materialności, porusza się wśród swych widm niepewnie i po omacku. Miejsce bujności i zachłanności Łąki zajmuje w Napoju cienistym znikliwość i nijakość. Poza «krawędziami bytu» rozpościera się bezludna i wymarła pustynia. Kwiaty, którym odebrano «zieleń samą w sobie», więdną. Jakież tragiczne widowisko! Jakiż smutny koniec wielkiej podróży poetyckiej! Nasycony i napojony życiem ponad miarę, leży oto «topielec zieleni», «widemko niemrawe», uczeń czarnoksięski, który wyzwolił urodę świata i przekonał się, że poza granicami czasu i przestrzeni to ona, ona właśnie, jest martwotą i śmiercią”.

Schulz uwielbiał Leśmiana, Łąkę znał na pamięć. Myślę, że w tych dwóch poetach, w dwóch duszach bliźniaczych rozgrywał się pokrewny dramat sztuki sięgającej za wysoko, tam gdzie artysta przestaje być tylko artystą, przeobraża się na mgnienie oka w Demiurga, pragnie zobaczyć „rzeczy same w sobie”, proces „stawania się”, sekret kreacji przyrody, ludzi, ich metamorfoz i mitów, realności i nieziemskości w nieustannym statu nascendi. I ponosi porażkę. Ale zanim do tej porażki dochodzi, udaje mu się w sposób olśniewający stworzyć i utrwalić tajemniczą sferę „pomiędzy”, sferę, w której przestaną w końcu spotykać się spojrzenia twórcy i jego odbicia w dziele sztuki. W której miejsce widzialnych lub wyobrażonych zjawisk zajmą widma.

Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą 1993-1996
s.25

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.