Nota o malarzu w Albumie portretów,
upleciona z szacownych bardzo cytatów, odsłaniała życie wiecznego
pechowca. Lotto urodził się pod koniec XV stulecia w Wenecji. Nasze
stulecie i schyłek poprzedniego dojrzały w nim nareszcie twórcę
przewyższającego niekiedy swoich współczesnych - Tycjana, Michała
Anioła, Rafaela, Durera - choć podczas długiego dosyć życia
ledwie zauważanego i wciąż nie docenianego przez mecenasów i
znawców sztuki. Malował dużo, ale bez powodzenia; był włóczęgą,
nieustannie poszukującym skromnych bodaj zamówień.
Płacono mu grosze w kościołach i za
portrety. O jego charakterze najlepiej świadczy okrzyk jadowitego
Aretina: „Lotto, jak dobroć dobry, jak cnota cnotliwy!” W
świadectwach epoki mowa o jego „ciemni duchowej”, o „religijnym
niepokoju”, co budziło podejrzenie, że sprzyjał potajemnie
luteranizmowi. Uchodził za ucznia Belliniego (dziś wiadomo, że
jego mistrzem był Alvise Vivarini). We freskach o tematyce
religijnej zdawał się krewniakiem Correggia, w portretach
przewyższał ulubieńca Stendhala. Nigdy się nie ożenił,
włóczęgowski tryb życia pogłębił w nim pociąg do samotności.
Mówiono, że jest „bez korzeni”. Chciał być pochowany w
rodzinnej Wenecji, był jednak zbyt biedny, by zamieszkać w niej
przed śmiercią. Ostatnie lata życia spędził jako oblat w
klasztorze w Loreto, mając zapewniony codziennie talerz zupy. I tam
umarł w osiemdziesiątym (w przybliżeniu) roku życia.
W dwadzieścia lat po wydaniu Albumu
portretów wielką monografię napisał o nim Bernard Berenson.
Przepisuję z niej dzisiaj zdanie: „Nigdy, ani przed Lorenzo Lotto,
ani po nim, nie zdarzyło się artyście odmalować na twarzy modela
tak wielkiej części jego życia wewnętrznego”.
Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą 1993-1996
s. 40
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.