Ci, którzy uważają, że Europa jest „latarnią wolności” i „rajem
wolności” powinni dać sobie możliwość ponownego rozpatrzenia tego, w co
tak długo w uproszczony sposób wierzyli.
Dziesiątki ludzi, w tym wysokiej rangi pracownicy naukowi i
autorzy różnych narodowości, którzy po prostu mieli odwagę wątpić w
prawdziwość przedstawiania holokaustu, w sposób opisywany przez
żydowskich i syjonistycznych historyków, spędzają życie w podziemiu
aresztów i więzień państw europejskich, które zwyczajowo mamy uważać za
latarnie wolności i raje demokracji.
Jest wielu ludzi na całym świecie, którzy doszli do wniosku, że
„więzień polityczny” to nieznane i dziwne zjawisko w świecie zachodnim.
Łatwowiernie wierzyli, że Zachód daje im bezwarunkową wolność wypowiedzi
i działań, oraz pozwala im wyrazić to co myślą.
Zachodni świat poprzez swoich potężnych państwowych rzeczników,
podjął intensywne prace mające na celu zinstytucjonalizowanie tego
pojęcia, że na Zachodzie „konieczne” jest dążenie do absolutnej wolności
i bezwarunkowej demokracji, gdyż niemożliwa jest realizacja i
urzeczywistnianie wolności i demokracji w pozostałych częściach świata.
Ale czy ktoś zakwestionował ten oszukańczy argument? Istnieją twarde
dowody wskazujące na to, że Zachód, w tym Stany Zjednoczone i ich
europejscy sojusznicy, przywiązują najmniej wagi do wolności i
demokracji. One reklamują i propagują ideę, że wolność i demokracja to
nieodłączne wartości, które najpierw eksportowały do reszty świata,
podczas gdy rzeczywistość za kulisami jest taka, że eksportują tylko
swoją zniekształconą i sfałszowaną demokrację, kiedy chcą
zdestabilizować pozycje tak zwanych czarnych charakterów, takich jak
suwerenne państwa, które nie chcą im się podporządkować.
Jedną z czerwonych linii europejskich państw, a niewiele osób ma
odwagę ją przekroczyć, jest holokaust, opisywany jako wydarzenie
historyczne, w którym zginęło 6 milionów Żydów. Niezależnie od
wiarygodności i prawdziwości twierdzenia, że nazistowski reżim Niemiec
zamordował 6 milionów Żydów w czasie II wojny światowej, a co powinno
być odnotowane przez bystrych i mądrych ludzi, że nawet prowadzenie
badań naukowych na temat autentyczności holokaustu jest zabronione w
krajach europejskich, a ci którzy odważnie przekroczą tę czerwona linię
zostaną surowo ukarani.
Oprócz niezgodności z prawem prowadzenia
badań na temat holokaustu, zachodnie media, w tym niezależne, które chcą
iść w kierunku różniącym się od konwencjonalnych i tradycyjnych
trajektorii głównych mediów, narzucają na siebie zakaz w odniesieniu do
holokaustu i powstrzymują się od publikowania wrażliwych dokumentów,
które mogą powodować problemy dla nich w momencie przedłużania licencji
publikacji, na skutek kwestionowania holokaustu.
Możesz spróbować! To nic nie kosztuje. Napisz o holokauście i umieść w
niej jedno proste zdanie: „Być może liczba Żydów, którzy zostali zabici
przez nazistów w czasie II wojny światowej jest przesadzona,” a zaraz
otrzymasz odpowiedź sfrustrowanego, osłupiałego redaktora, „Nie możemy
opublikować tego artykułu ze względu na pewne problemy techniczne.”
Holokaust to zakazana strefa Europy. Kilka osób do tej pory
poświęciło wolność, w celu ujawnienia ukrywanej i zasłanianej
rzeczywistości tego, co jest uważane za masakrę Żydów przez reżim
nazistowski.
Jedną z tych osób jest dr Fredrick Toben, absolwent
Exeter College w Oxfordzie i urodzony w Niemczech australijski filozof,
socjolog i pisarz. Za swoje krytyczne poglądy na temat holokaustu i
badania, które prowadził, Fredrick Toben do tej pory był pięć razy więziony w pięciu różnych krajach.
W 1994 roku Toben założył Adelaide Institute. Instytut ten miał na celu badanie spraw, które główne media i organizacje badawcze boją się kwestionować. Toben był sądzony w Niemczech w 1999 r. za „obrażanie pamięci o zmarłych” i skazany na siedem miesięcy więzienia.
W kwietniu 2009 r. Toben został uznany za winnego obrazy sądu, za złamanie nakazu sądowego zabraniającego mu publikacji materiałów, które „kwestionują 6 milionów zgonów, istnienie zabójczych komór gazowych w Auschwitz i oczerniają naród żydowski.”
Toben, który spędził 11 miesięcy w austriackim
więzieniu za to samo przestępstwo – negowanie holokaustu – został
aresztowany przez jednostkę ekstradycji stołecznej policji na londyńskim
lotnisku Heathrow, z wykorzystaniem europejskiego nakazu aresztowania
wydanego przez władze niemieckie.
W opublikowanym na swojej stronie internetowej oświadczeniu, dr Toben napisał po uwolnieniu przez Niemcy: „Jeśli
chcesz zacząć wątpić w narrację holokaust-szoah, musisz być
przygotowany na osobiste poświęcenie, musisz być przygotowany na rozpad
małżeństwa i rodziny, koniec kariery, i więzienie.”
Dr Toben podzielił los kilku osób negujących
holokaust, których brutalnie zesłano na więzienia i tortury, po prostu
za kwestionowanie prawdziwości „wydarzenia historycznego,” które, jak
twierdzą syjoniści, odbyło się poza wszelkimi wątpliwościami.
Germar Rudolf, Ernst Zundel i Sylvia Stolz w Niemczech,
Siegfried Verbeke w Belgii, oraz Wolfgang Frohlich i Gerd Honsik w
Austrii, znaleźli się wśród ludzi, których wysłano do europejskich
więzień za negowanie lub kwestionowanie holokaustu.
W każdym razie, liberalny Zachód, który zawsze obwinia
niepodległe państwa za „naruszanie praw człowieka” i „tłumienie”
działaczy politycznych, ma czarną kartę, jeśli chodzi o wolność słowa i
demokrację. Oni chcą tylko korzystać z demokracji jako dźwigni do
nękania krajów, z którymi są w sprzeczności; w przeciwnym razie,
prawdziwej istoty ich demokracji, doświadczyli już ludzie tacy jak
Fredrick Toben.
tłumaczenie: Ola Gordon
stop syjonizmowi
Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
sobota, 30 kwietnia 2016
Lekcja języka polskiego
Historia jest następstwem nocy i dni.
Dni krótkich i nocy długich.
Ta krótka myśl to:
błąd
składniowy polegający na nieuzasadnionej zmianie prepozycyjnego szyku przydawki
charakteryzującej
na postpozycyjny szyk przydawki gatunkującej.
Za: Furta Sacra
Miałem rację, że przestałem pisać, nie należy się porywać na to co nas przerasta, w końcu jak powiedział Pessoa, to, że dotykało się stóp Jezusa, nie usprawiedliwia błędnej interpunkcji.
czwartek, 28 kwietnia 2016
Jestem z instynktu arystokratą
Tocqueville był przeświadczony, że
stać go na całkowity obiektywizm w
ocenie tej demokratycznej
przyszłości świata. Zacytować z pewnością warto
fragmenty jego
listu do Reeve’a z 1837 roku: «Przypisuje mi się alternatywnie
przesądy demokratyczne lub arystokratyczne: miałbym może jedne
lub
drugie, gdybym się urodził w innym wieku i w innym kraju. Ale
okoliczności moich urodzin bardzo mi ułatwiły obronę przed
jednymi i drugimi...
Gdy zacząłem życie, arystokracja
była już martwa, demokracja zaś jeszcze
nie istniała; instynkt
mój nie mógł więc pociągać mnie ślepo ani ku jednej,
ani ku
drugiej... Należałem do starej arystokracji mego kraju i nie
żywiłem
nienawiści czy też naturalnej zazdrości wobec
arystokracji. Ale ta arystokracja była już zniszczona, więc nie
czułem też wcale do niej naturalnej miłości, bo przywiązać się
mocno można tylko do tego, co żyje. Byłem dość blisko, by ją
dobrze poznać, i dość daleko, by ją oceniać beznamiętnie...
Żaden
rodzaj wspomnień rodzinnych ani osobisty interes nie
stwarzał u mnie naturalnej i koniecznej skłonności do demokracji.
Ale nie doznałem od niej osobiście żadnej krzywdy; nie miałem
żadnych szczególnych motywów, by ją
kochać lub nienawidzić...
Nie wymagało więc ode mnie wielkiego wysiłku
rzucanie spokojnych
spojrzeń na obie strony.»
Nie należy chyba przeceniać tej
bezstronności. Pouczające będzie skonfrontowanie dwóch wypowiedzi
Tocqueville’a: z cytowanego wyżej listu do
Reeve’a i z
udostępnionego już polskiemu czytelnikowi dzieła Dawny ustrój
i
rewolucja. Cytat pierwszy: «Przypisuje mi się namiętności, a ja
mam jedynie opinie.» I drugi: «Jest się przede wszystkim
człowiekiem swojej klasy, a
dopiero potem swojej opinii.» Alexis
de Tocqueville był również «człowiekiem swojej klasy».
Widać to nie tylko w szczerości
niemal naiwnej, z jaką ujawniał niekiedy
swą pogardę dla ludu
(«Jestem z instynktu arystokratą: to znaczy, że pogardzam tłumem
i obawiam się go»; «Z ludem francuskim należy postępować
jak z
obłąkanym, któremu nie można wiązać rąk z obawy, aby nie wpadł
w
szał»). Ważniejsze jest to, że Tocqueville zwraca się do
tradycji arystokratycznej po system wartości, do którego
przymierzać będzie społeczeństwo
egalitarne.
Bo Tocqueville to nie tylko
arystokrata, który zdecydował się zaakceptować demokrację «bez
entuzjazmu i bez słabości». To także arystokrata, który ocenia
demokrację ze swej klasowej perspektywy. Obraz społeczeństwa
arystokratycznego, który można odtworzyć z rozsianych po całej
książce
refleksji autora, malowany jest ciepłymi barwami.
Arystokracja była depozytariuszem wolności i godności ludzkiej,
kultury politycznej, doświadczeń
w rządzeniu. Rozwijała
wyrafinowane formy cywilizacji: naukę, sztukę,
dobre maniery. Jej
hierarchia społeczna rekompensowała nierówności między ludźmi i
brak mobilności socjalnej poczuciem stabilizacji i bezpieczeństwa:
każdy dobrze znał swe miejsce w społeczeństwie...
Jest to obraz ujmujący; Tocqueville
sugeruje przy tym, iż takie społeczeństwo arystokratyczne było
historyczną rzeczywistością. W istocie to już nie
typ idealny
arystokracji: obraz ten zbyt jest odległy od realiów. To już, jak
pisze amerykański politolog Andrew Hacker, «utopia przebrana w
historyczny kostium».
Arystokratyczny charakter wyliczanych
wyżej wartości został bez wątpienia wyidealizowany. Ale przecież
nie wynika z tego wcale, że same wartości
były pozorne. Łatwo
kwestionować ideę, że więzi społeczne właściwe «społeczeństwu
arystokratycznemu» (rodzinne, korporacyjne, stanowe) dawały ludziom szczęście dzięki poczuciu
tożsamości i bezpieczeństwa. Jednakże
czy w nowym, burżuazyjnym
porządku nie stawało się problemem to, co
przeczuwał już
Monteskiusz a konstatował Tocqueville: izolacja ludzi w
zatomizowanym społeczeństwie? Czy nie odczuwano naprawdę ciężaru
anonimowości i zastępowania więzi społecznych — jak to
określali Marks i Engels — przez zimny rachunek pieniężny? Jeśli
zaś dostrzeżemy nawet u
Tocqueville’a arystokratyczną
nostalgię, to przecież rozumiał on dobrze — i
explicite to
stwierdzał — iż problem nie może polegać na jakimś powrocie do arystokracji, lecz na
przetransponowaniu pewnych «arystokratycznych»
wartości do
systemu demokratycznego.
Jan Baszkiewicz
Ze wstępu do Demokracji w Ameryce
Samotny przechodzień
Spacer był prawdziwą namiętnością
Leonarda Meada. Lubił wychodzić na
miasto, pogrążone w ciszy
mglistego listopadowego wieczora, i obchodząc zarosłe
trawą
szpary w spaczonych betonowych płytach chodnika przechadzać się,
jak to miał
w zwyczaju, z rękami w kieszeniach. Przystawał zwykle
przy skrzyżowaniu ulic,
rozbiegających się w cztery strony,
osrebrzonych księżycem, i zastanawiał się, którą
z nich
wybrać. Właściwie było mu wszystko jedno: czuł się tak samotny,
jakby był
ostatnim człowiekiem na świecie A.D. 2053. Po namyśle
ruszał żywo w obranym
kierunku, pozostawiając w tyle, niczym dym
z papierosa, smużkę mroźnego
powietrza.
Mógł tak nieraz spacerować całymi
godzinami, pokonując wiele mil, i wracał
dopiero o północy.
Mijał po drodze domy z ciemnymi oknami, za którymi migotały
nikłe
błyski podobne do robaczków świętojańskich. Przywodziło mu to
na myśl
wędrówkę przez cmentarz. Tam, gdzie mimo późnej pory
nie zaciągnięto zasłon,
widać było pojawiające się
nieoczekiwanie na ścianach szare widma. Czasem z podobnego do grobowca domu dobiegały
przez otwarte okno jakieś pomruki
i szepty. Mead wtedy zatrzymywał
się, zadzierał głowę nasłuchując, a potem znów
szedł przed
siebie, stawiając bezszelestne kroki na nierównym chodniku. Już
od
dawna przezornie zakładał trampki na nocną włóczęgę, bo
przedtem psy
towarzyszyły chóralnym ujadaniem stukotowi jego
twardych zelówek, a na całej ulicy rozbłyskiwały światła i ukazywały
się twarze zaskoczone widokiem samotnej postaci
w tym
wczesnolistopadowym zmroku.
Tego właśnie wieczoru wybrał się na
zachód, w kierunku niewidocznego morza.
Powietrze było mroźne,
krystaliczne. Mróz szczypał w nos, a płuca płonęły zimnym
ogniem niczym świąteczna choinka: czuł niemal, jak ten płomień
zapala się, to znów
gaśnie, jak gdyby gałązki drobnych naczynek
krwionośnych wypełnione były
niewidzialnym śniegiem.
Z
przyjemnością wsłuchiwał się w miękki szelest jesiennych liści
pod nogami.
Od czasu do czasu podnosił jakiś liść z ziemi i
pogwizdując cichutko przez zęby
badał z uwagą jego żyłkowanie
w świetle rzadko rozsianych latarni i wdychał jego zbutwiały zapach.
– Hej, wy tam – mówił szeptem,
zwracając się do każdego mijanego domu po obu
stronach ulicy.
– Co dzisiaj dają w programie
czwartym? A w siódmym?
A w dziewiątym? Dokąd to pędzą ci
kowboje? A tam, za wzgórzem, czy to kawaleria
Stanów Zjednoczonych
spieszy z odsieczą?
Ulica była długa, milcząca i pusta,
i tylko jego cień jawił się w mroku niby cień
jastrzębia nad
polami. Gdy przymknął oczy i stał tak przez jakiś czas, zastygły
w bezruchu, mógł sobie wyobrazić, że znajduje się pośród
bezwietrznych, zimowych,
pustynnych równin Arizony, gdzie nie ma
śladu domu na przestrzeni tysiąca mil
i tylko wyschłe łożyska
rzek – jak te tutaj ulice – służą mu za towarzyszy.
– A teraz co idzie? – zapytał przy
kolejnym, domu spoglądając na zegarek. –
Ósma trzydzieści?
Pora na serię doborowych morderstw? Na kwiz czy na rewię?
A może
na wygłupy komika?
Czy to śmiech dobiega z blado-księżycowego
domu? Stanął niezdecydowanie, ale
dźwięk się już nie
powtórzył, więc ruszył naprzód. Potknął się o nierówność
chodnika: miejscami cement niknął zupełnie pod kwiatami i trawą.
W ciągu
dziesięciu lat swych samotnych przechadzek po mieście w
dzień i w nocy, w czasie których przemierzył tysiące mil,
Mead nie spotkał jeszcze nikogo spacerującego tak
jak on. Ani
razu. Znalazł się właśnie przy cichym o
tej porze skrzyżowaniu, gdzie zbiegały się
dwie główne arterie
miejskie. Za dnia otwarte były w tym miejscu stacje benzynowe
i
przewalała się tu grzmiąca fala pojazdów, które niby wielki
brzęczący rój
skarabeuszy nieprzerwanie manewrowały, aby zdobyć
miejsce, i wydzielając słabą
woń kadzidła z rur wydechowych
sunęły do swych oddalonych domów. Teraz jezdnie
przypominały
strumienie podczas suszy: pozostały tylko wyschłe kamienne
łożyska, oświetlone przez księżyc.
Zawrócił
boczną uliczką wiodącą prosto do jego domu. Był już w
odległości jednej przecznicy od celu, kiedy naraz
zza rogu wyjechał samochód i skierował na
Meada stożek białego
światła. Stanął zahipnotyzowany, jak ćma oszołomiona
blaskiem,
a potem ruszył na oślep w tę stronę.
– Stój w miejscu. Stać! Nie ruszać
się! – usłyszał głos o metalicznym brzmieniu.
Zatrzymał się.
– Ręce do góry!
– Ale... – próbował oponować
Mead.
– Ręce do góry, bo będziemy
strzelać!
A więc to policja. Ale co za niezwykły
zbieg okoliczności: w ich trzymilionowym
mieście jest tylko jeden
radiowóz. Już przeszło rok temu, w 2052, po wyborach
zredukowano
liczbę radiowozów policyjnych z trzech do jednego. Przestępczość
stawała się zjawiskiem coraz rzadszym, nie było więc potrzeby
utrzymywania policji.
Pozostał już tylko jeden radiowóz, samotnie
patrolujący puste ulice.
– Nazwisko – usłyszał znów ten
metaliczny głos. Jaskrawe światło nie pozwalało
mu dojrzeć
ludzi.
– Leonard Mead – odpowiedział.
– Głośniej!
– Leonard Mead!
– Czym się pan zajmuje? Zawód?
– No, chyba... pisarz.
– Bez zawodu – stwierdził głos
jakby do siebie. Światło przygważdżało Meada
do miejsca, tak
jak szpilka przebija rzadki okaz motyla.
– Można i tak powiedzieć –
zgodził się. Już od wielu lat niczego nie napisał. Nie
sprzedawano już pism ani książek. Wszystko zamknęło się w tych
nocą podobnych do
grobowców domach – przywołał w myślach swą
wizję. Grobowców z nikłym
odblaskiem telewizorów, przed którymi
tkwią martwo ludzie. Szare lub kolorowe
błyski ożywiały ich
twarze, ale nie poruszały serc.
– Bez zawodu – zasyczał
gramofonowy głos. – Co pan tu robi na ulicy?
– Spaceruję.
– Spaceruje pan?!
– Tak. – Mead poczuł, jak twarz mu
tężeje.
– Spaceruje pan? Po prostu spaceruje?
– Tak.
– Ale dokąd? Po co?
– No, żeby odetchnąć trochę
świeżym powietrzem. Popatrzeć na świat.
– Pański adres!
– South Saint James Street numer 11.
– Ma pan świeże powietrze w domu,
panie Mead. Jest u pana klimatyzacja?
– Jest.
– I monitor?
– Nie ma.
– Nie? – Cisza, jaka zapadła po
tym pytaniu, już sama w sobie była oskarżeniem.
– Czy jest pan żonaty?
– Nie.
– Nieżonaty – powtórzył
policyjny głos spoza stożka ostrego światła. Księżyc
świecił jasno, wysoko pośród
gwiazd; domy stały szare i ciche.
– Żadna mnie nie chciała –
zażartował Mead.
– Proszę odpowiadać tylko na
pytania. Leonard Mead czekał w zimnym mroku.
– A więc spaceruje pan, panie Mead?
– Tak.
– Nie wyjaśnił pan, w jakim celu.
– Wyjaśniłem. Odetchnąć świeżym
powietrzem. No, żeby się przejść trochę.
– Czy często się to panu zdarza?
– Co wieczór od lat.
Radiowóz stał na środku ulicy. Z
głośnika dochodziło ciche buczenie.
– W porządku, panie Mead.
– Czy to już wszystko? – zapytał
uprzejmie.
– Tak, na razie. – Usłyszał
westchnienie. Potem trzask: tylne drzwiczki otwarły
się szeroko.
– Proszę wsiadać.
– Jak to, przecież ja nic nie
zrobiłem!
– Wsiadać.
– Ja protestuję!
– Panie Mead.
Mead szedł jak pijany. Kiedy
przechodził obok przedniej szyby, zajrzał do
środka. Nie mylił
się w swych podejrzeniach: na przednim siedzeniu nie było nikogo,
w ogóle nie było nikogo w samochodzie.
– Wsiadać.
Oparł rękę na klamce i spojrzał na
tył wozu. Była to mała zakratowana cela,
miniaturowe więzienie.
Poczuł zapach nitowanej stali i silnego środka odkażającego –
antyseptyczną, ostrą woń metalu.
– Gdyby miał pan żonę, która
mogłaby zapewnić panu alibi... – powiedział
metaliczny głos. – Ale tak...
– Dokąd mnie wieziecie?
Rozległ się cichy warkot, w momencie
gdy podana skądś informacja, w postaci
perforowanej taśmy,
przesuwała się pod elektronowym okiem.
– Do Ośrodka Psychiatrycznego
Badania Skłonności Regresywnych.
Mead wsiadł. Drzwi zatrzasnęły się
miękko. Radiowóz sunął nocnymi ulicami,
rozsiewając matowy
blask.
Przejeżdżali właśnie koło jedynego w całym mieście
rzęsiście oświetlonego
domu. W każdym oknie widać było
prostokąt żółtego światła, ciepłego i przyjaznego
na tle tych
zimnych ciemności.
– To mój dom – powiedział Mead.
Nie było żadnej odpowiedzi.
Policyjny samochód jechał przez
wyschłe łożyska ulic, pozostawiając w tyle
puste chodniki i
jezdnie. I żaden dźwięk, żadne poruszenie nie zakłóciło już
chłodnej,
listopadowej nocy.
R. Bradbury z K jak Kosmos
Przełożyła Ewa Kieruzalska
Żądny krwi kremlowski wilk - Lazar Kaganowicz
Najlepszym
pachołkiem Stalina był Lazar Kaganowicz. Jak mówią dokumenty
partii, urodził się 22 listopada 1893 roku w wiosce Kabany w
prowincji kijowskiej. Jego oficjalna data urodzenia stała się 22
lutego 1893 roku. Kaganowicz uczęszczał do żydowskiej szkoły
[Heder]. Były szewc i mieńszewik, zrobił niewiarygodną karierę w
sowieckiej Rosji. Oficjalnie wcześniej pracował jako łatacz butów.
Innego wykształcenia nie miał. To dlatego w dokumentach partii
występował jako “samouk”. Już w grudniu 1911 roku został
członkiem Partii Bolszewickiej, numer jego karty członkowskiej był
000 008. Uważany był za energicznego funkcjonariusza, dobrego
organizatora ludzi.
Pisząc
po rosyjsku robił liczne błędy gramatyczne, jak mówi w
dziennikach Borys Bażanow, sekretarz Stalina. Oficjalna biografia
Kaganowicza mówi, że w 1915 roku wygnano go do wioski w której się
urodził, ale zdołał uciec i ukrywał się pod różnymi
pseudonimami, do rewolucji lutowej w 1917 roku. Jego działalność w
tamtych czasach pozostała tajemnicą państwową, jak również
fakt, że był członkiem ruchu syjonistycznego Po’alei Zion
(Robotnicy Syjonu).
Organizacja
ta chciała połączyć socjalizm z syjonizmem. Członkami Po’alei
Zion były dziesiątki tysięcy żydowskich bolszewików. W
czasopiśmie Mołodaja Gwardia (No. 9, 1989), rosyjski historyk
Siergiej Naumow (Magadan) potwierdził, że Kaganowicz faktycznie
był członkiem Po’alei Zion. W archiwach znaleziono dokumenty
wysłane do Lazara Kaganowicza, w których jest widoczne, że
emisariusze międzynarodowej organizacji syjonistycznej Po’alei
Zion odpowiadali za zbiórkę pieniędzy. Tym spoza organizacji nie
pozwalano oglądać takich raportów. Leon (Lejba) Mekhlis, inny
notoryczny oprawca z czasów Stalina, był również członkiem
Po’alei Zion. Po’alei Zion założono w 1899 roku, a rosyjską
filię w 1901. Liderami organizacji byli wtedy Chaim Żitlowsky i
Nacham Syrkin (1868-1924).
Brali
czynny udział w “rewolucji” rosyjskiej w latach 1905-1906,
kiedy 25.000 członków grupy syjonistyczno-marksistowskiej walczyli
z carem. W roku 1907 założono Unię Świata tej grupy z siedzibą
w Hadze w latach 1915-1916, a w latach 1917-1919 w Sztokholmie,
gdzie otrzymywali każdy rodzaj pomocy jaki można sobie wyobrazić.
Następnie siedzibę tę przeniesiono do Związku Sowieckiego, gdzie
Po’alei Zion istniał dosyć legalnie jako socjalistyczna partia
syjonistyczna do 1928 roku. Wtedy członkowie infiltrowali Partię
Komunistyczną i inne organizacje.
Po’alei
Zion aktywnie wspierała bolszewickie przejecie władzy. Członkami
Po’alei Zion byli głównie ekstremiści i terroryści, którzy
mordowali wszystkich stojących na drodze żydowskiej władzy w
Rosji. Ta wywrotowa organizacja marksistowska miała nawet
przedstawicieli w małej Estonii. Bund –żydowska partia
nacjonalistyczna –i Po’alei Zion kontynuowały swoja działalność
kiedy zakazane były wszystkie inne partie oprócz Partii
Komunistycznej. partia Komunistyczna miała nawet jewskecję (tzn.
żydowska sekcja). 90 procent czerwonych syjonistów należało do
represyjnego aparatu komunistycznego, jak mówi Siergiej Naumow. W
1918 roku Żydzi Lazar Kaganowicz, Genrik Jagoda i Jan Gamarnik
deportowali 50.000 rosyjskich chłopów z regionu Kubań. Oczywiście
te ofiary wieziono w wagonach bydlęcych, jak zwykle. W 1922 Lazar
Kaganowicz pomógł Stalinowi stać się liderem sekcji
organizacyjnej i edukacyjnej Komitetu Centralnego. Awansował do
Komitetu Centralnego i Sekretariatu
w 1924 roku –Lazar Kaganowicz został sekretarzem Komitetu
Centralnego. Później wyznaczano mu najważniejsze zadania. W
latach 1925 -1928 był pierwszym sekretarzem partii na Ukrainie.
Miał tylko jednego szefa –Stalina.
Żydowskie
życie kulturalne w Związku Sowieckim kwitło pod protekcją
Kaganowicza. W 1928 roku w sowieckim imperium były już 1.075
żydowskich szkół, w których 160.000 dzieci uczono jidysz. W
latach 1930 -1931 liczba żydowskich instytucji gwałtownie wzrosła.
Wydawano trzy dzienniki w jidysz: DerEmmes (Moskwa), Oktober (Mińsk)
i Stern (Charków). Oktober napisał ze złością, że Rosjanie
zwykli mówić “cholerny Żyd!”. Było także wiele lokalnych
gazet i czasopism (Einigkeit, Heimland). W Charkowie wydawano gazetę
dla dzieci Zei Gereit (Bądź gotów!). Liczba książek i
dzienników wzrosła z 11 tytułów do 298 (całkowita edycja ze
155.000 do 1.136.000). Firma wydawnicza Emess istniała przez 30
lat. Musze tu powiedzieć, że żydowskie publikacje nie były
przedmiotem cenzury tak jak w przypadku innych. Pewna żydowska
osobistość kulturalna powiedziała mi,
że Glawlit (urząd cenzury) nie cenzurował ich publikacji
Sovetisch Heimland. Była to oznaka szczególnego zaufania partii. W
Białoruskiej Akademii był wydział żydowskich studiów
kulturowych. W 1929 roku na Ukrainie założono instytut badań
żydowskich. Pewne uniwersytety szkolące nauczycieli miały
specjalne wydziały do szkolenia tych, którzy mieli uczyć w
szkołach żydowskich. Encyclopedia Judaica mówi, że po
“rewolucji” otwarto Uniwersytet Narodu Żydowskiego. Te
żydowskie organizacje, które nie odpowiadały bandyckim hersztom
były zamykane. Lazar Kaganowicz był prawą ręką Stalina w
machinie terroru. Według Roberta Conquesta, w żadnej części jego
istoty nie było ani joty współczucia. Uważał, że interesy
bolszewików usprawiedliwiały każdą zbrodnię. Nikita Chruszczow,
który był jednym z jego najbliższych pomocników, opisał go jako
“najbardziej bezlitosnego człowieka”. Amerykański dziennikarz
Stuart Kahan opublikował bardzo oświecającą książkę o Lazarze
Kaganowiczu. Kahan jest wnukiem Brata Kaganowicza, Morrisa, który
na początku lat 1990 wyemigrował do USA. Długo rozmawiał ze
swoim krewnym w jidysz 23 września 1981 roku w Rosji. Jej
rezultatem była książka “The Wolf of the Kremlin”
[Wilk z Kremla] (Sztokholm, 1988).
Lazar
Kaganowicz potwierdził swojemu krewnemu, między innymi, że to
Trocki kierował przejęciem władzy 7-8 listopada 1917 roku.
Oczywiście idealizował Lenina i Stalina i trzymał się sowieckich
mitów. Ale potwierdził istnienie tajnych dodatkowych protokołów
paktu Ribbentrop-Mołotow.
Kaganowicz
jako szara eminencja
Po
udzieleniu pomocy Stalinowi w uciszeniu Nadieżdy Krupskiej, i przez
nią przywłaszczając majątek który Lenin nagromadził w
Szwajcarii, Lazar Kaganowicz robił wspaniałą karierę. Później
miał istotny wpływ w walce z Trockim. Krupska stała się zbyt
kłopotliwa dla Stalina, ponieważ ona, Kirow i Ordzhonikidze
zażądali usunięcia Stalina i zastąpienia go Trockim. Na
spotkaniu liderów Komitetu Centralnego, Kaganowicz zażądał by
Krupska wycofała się z działalności politycznej, że nigdy nie
powinna uczestniczyć w spotkaniach komitetu, oraz że powinna
milczeć. W przeciwnym wypadku partia poinformuje opinię publiczną,
że Jelena Stasowa był prawdziwą żoną Lenina i że Krupska była
tylko jego kochanką. Krupska się poddała. Za to Lazar Kaganowicz
dostał promocję na członka Biura Politycznego i został szefem
partii w Moskwie. Wcześniej zajmował, między innymi, stanowisko
sekretarza generalnego związków zawodowych. Stalin osobiście
wytłumaczył Krupskiej jaki los czeka ją jeśli nie przeniesie
fortuny Lenina do Moskwy. Partia może przedstawić nawet Rozę
Zemliaczką jako wdowę Lenina. Krupska uległa i ujawniła miejsca
numery kont potrzebne Stalinowi do zdobycia złota Lenina W tym
momencie Lazar Kaganowicz naprawdę zaczął dowodzić okrutnym
terrorem Stalina. Ale żeby stać się szarą eminencją na Kremlu
potrzebował także “Estery” u boku władcy. Okazja nadarzyła
się sama, kiedy Stalin zamordował swoją drugą żonę, Nadieżdę
Alilujewą, w ataku wściekłości 9 listopada 1932 roku.
Wielu
historyków nie ma żadnych wątpliwości, że Stalin udusił żonę
kiedy zarzuciła mu ludobójstwo. Już był podirytowany z powodu
lesbijskich relacji żony z Żydówką Zoją Mosina, którą później
uwięziono i wysłano na Syberię. Wszystko to ujawnił zbiegły
dyplomata sowiecki Grigori Besedowsky (faktycznie Iwan Raguza) w
książce “Litvinov’s Memoirs” [Dzienniki Litwinowa]. Sam
Stalin faktycznie miał tendencje homoseksualne, jak mówi żydowski
bolszewik Izaak Don Levin (“Stalin’s Big Secret” [Ważny
sekret Stalina], Nowy Jork, 1956, s. 40). A zatem drugie małżeństwo
Stalina (pierwszą żoną była Jekaterina Swanidze, z którą się
rozwiódł w 1918 roku) zakończyło się przemocą. Zaczęło się
gwałtem, kiedy Stalin był w drodze do Carycyna w 1918 roku żeby
przyspieszyć transport zboża.
Bolszewik
Siergiej Allilujew z 17-letnią córką Nadią podróżowali
pociągiem w tym samym wagonie. W nocy usłyszał krzyki dochodzące
z jej przedziału. Ojciec zażądał otwarcia drzwi. W końcu je
otwarto i Nadia wybiegła z płaczem i przytuliła się do ojca.
Twierdziła, że właśnie Stalin ją zgwałcił. Siergiej Allilujew
wyciągnął rewolwer żeby zastrzelić złoczyńcę. Staklin padł
na kolana, błagał o wybaczenie i obiecał ożenić się z
dziewczyną, jeśli będą milczeć na temat tego co się wydarzyło.
Allilujew uspokoił się i zgodził sie nie zabić Stalina. Ta
decyzja miała 14 lat później kosztować jego córkę życie.
Kiedy szedł w kondukcie pogrzebowym, prawdopodobnie nie
podejrzewał, że Stalin zniszczy
także jego syna. Ale właśnie to miało miejsce w 1939 roku. Józef
Stalin (Dżugaszwili) był pół -Żydem, jak mówi rosyjski badacz
Gregory Klimow. Żyd David Weissman uważa, że był stuprocentowym
Żydem. (B’nai B’rith Messenger, 3.03.1950, s. 19) Żydowski
lekarz i publicysta.
Salomon
Szulman, przyznał w Szwecji, że Stalin potrafił mówić w jidysz
i powołał się na czasopismo w jidysz Di Goldene Kayt (1962).
Ujawniono to na spotkaniu Stalina z żydowskimi poetami Abrahamem
Suckewerem i Szlomo Mikhoelsem (komisarz ds. propagandy). Suckewer
dyskutował o problemach kultury jidysz, które Stalin znał.
Suckewer mówił w jidysz, a Stalin rozumiał wszystko, lecz wolał
odpowiadać po rosyjsku. Fakt, że Stalin rozumiał jidysz był
jednym z najbardziej strzeżonych tajemnic Związku Sowieckiego.
Stalin stał się dosyć posłusznym narzędziem międzynarodowej
elity finansowej. Lazar Kaganowicz robił wszystko by realizował
wszystkie ważne dyrektywy. Na początku Stalin nie pozwalał na
żaden antysemityzm. Napisał artykuł o najbardziej skutecznych
metodach zwalczania antysemityzmu opublikowany przez Prawdę (No.
41) w lutym 1929 roku. Siostra Lazara Roza stała się nową żoną
Stalina i w ten sposób Esterą Żydów, jak w przykładzie Starego
Testamentu. W 1924 roku w Rosji wybuchł poważny konflikt między
zachodnimi (haskala) i wschodnimi (chasydzkimi) Żydami. Zachodni
chcieli by Trocki był głównym przedstawicielem ich reżimu,
wschodni zaś woleli pół-Żyda Stalina i chcieli usunąć z
korytarzy władzy tak wielu zachodnich Żydów jak było możliwe.
Ale Trocki planował opuścić Rosję z łupami pochodzącymi z jego
grabieży. Na początku na czele wschodnich Żydów stanęli
Zinowiew, Kameniew i Kaganowicz (dwaj pierwsi przeszli na drugą
stronę). Stalin chciał zostać w Rosji i wykorzystywać Rosjan i
inne narody jako niewolników komunistycznej mafii. Staliniści
chcieli pozbyć się tak wielu zachodnich Żydów jak możliwe. Te
kryminalne grupy walczyły ze sobą, tak jak jakobini walczyli
między sobą podczas wprowadzonego przez nich terroru. Wschodnim
Żydom udało sie zyskać przewagę 21 maja 1924 roku i Stalin
został wybrany sekretarzem generalnym Komitetu Centralnego. To
Zinowiew najżarliwiej proponował Stalina na przywódcę. I to
poparcie później kosztowało go życie (w 1936), gdyż Stalin
chciał przejąć osobistą fortunę Zinowiewa. W wyniku tortur
Stalin dostał numer jego konta. Wielu innych wiodących bolszewików
po torturach również przekazało swoje bogactwa Stalinowi
(Kamenew, Bucharin, Unschlicht, Boky, Ganecky, Bela Kun i inni).
Tylko od Ganeckyego Stalin zabrał 60 milionów franków
szwajcarskich. Czekiści torturowali Bela Kun przez trzy dni zanim
uległ i jak obecnie”. Sytuacja uległa pogorszeniu później,
pomimo zorganizowania specjalnego biura Młodych Komunistów
(Komsomoł) w Komitecie Centralnym w celu zwalczania antysemityzmu.
Dziwne było to, że wszystkie podejmowane decyzje stanowiły
tajemnicę państwową. Przykładem tego była rezolucja z 2
listopada 1926 roku, która przedstawiała główny cel Komsomołu,
jakim było zwalczanie antysemityzmu w społeczeństwie. To dlatego
Stalin ogłosił 1 stycznia 1931 roku, że “komuniści rozsądnie
potępiają antysemityzm:, i że “w Związku Sowieckim
antysemityzm podlega najostrzejszym karom”. To nie było
bezpodstawne, gdyż ekstremistyczni Żydzi nadal dominowali w
najważniejszych dziedzinach. Nawet na uniwersytetach profesorami i
wykładowcami byli Żydzi , którzy zaczęli kształtować nowe
pokolenie komunistów. Straszny rezultat tej “pracy edukacyjnej”
wszędzie jest widoczny we współczesnym amoralnym społeczeństwie
rosyjskim. W roku 1968 w Związku Sowieckim było 25.000 żydowskich
wykładowców, jak mówi Izaak Deutscher. W książce “The
Un-Jewish Jew” [Nie-żydowski Żyd] potwierdził, że po przejęciu
władzy przez bolszewików Żydzi stali się uprzywilejowaną grupą
społeczną. Mieli własne teatry, wydawnictwa i gazety. W lipcu
1936 roku premier Związku Sowieckiego (przewodniczący Rady
Komisarzy Ludowych) Wiaczesław Mołotow (faktycznie Skriabin)
zagroził antysemitom karą śmierci. Kaganowicz bardzo dobrze
wiedział, że Stalin był paranoikiem. Trudno było znaleźć
lepsze narzędzie. Kaganowicz maksymalnie wykorzystywał paranoję
Stalina, a nawet pogarszał jego chorobę na różne sposoby, żeby
zniszczyć tak wielu rosyjskich i żydowskich konkurentów jak
możliwe. Już w grudniu 1927 roku Stalin miał poważne problemy
psychiczne. Szczególnie irytowała go walka o władzę z Leonem
Trockim . To dlatego Biuro Polityczne chciało by zbadał go
światowej sławy neurolog Wladimir Bechterew. Nawet sam Stalin
chciał się zbadać, ponieważ jego lewa ręka stała się sztywna
i chciał być zdiagnozowany. Prof. Bechterewa przywieziono z
odbywającego się kongresu do Stalina na Kreml. Badanie Stalina
trwało kilka godzin. Kiedy wrócił na kongres, powiedział głośno
tak, żeby wszyscy usłyszeli, że właśnie konsultował
histerycznego paranoika. Tak więc Bechterew postawił swoją
diagnozę –wyjątkowa paranoja. Następnej nocy Bechterew zmarł.
Został otruty. Nie wykonano żadnej autopsji (Svenska Dagbladet,
22.11.1988; Dagens Nyheter, 25.10.1991).
Lazar
Kaganowicz powiedział swojemu amerykańskiemu krewnemu, że to
Stalin 29 listopada 1934 roku zaplanował mord Siergieja Kirowa,
razem z Genrikiem Jagodą (ur. w 1891 roku jako Hirsz Jehuda),
żydowskim szefem NKWD. Kirowa zabito 1 grudnia 1934 roku. O
planowanie zabójstwa Kirowa oficjalnie oskarżono Leona Trockiego, i
za tę zbrodnię skazano go nawet zaocznie na karę śmierci. To
Kaganowicz zaproponował metody pozbywania sie niepożądanych
konkurentów. Na przykład zasugerował egzekucję Mikołaja
Bucharina za bycie pionkiem nazistów. Wcześniej Bucharina nazywano
“złotym chłopcem rewolucji”. Kaganowicz i Stalin chcieli zdobyć
jego bogactwo. Dwie trzecie członków Biura Politycznego zostali w
końcu zamordowani w wyniku intryg Kaganowicza. Ze 139 wybranych
członków Komitetu Centralnego, 98 zostało później zamordowanych.
Potwierdził to także Nikita Chruszczow. Innych ważnych
funkcjonariuszy partyjnych także zamordowano, łącznie z Eismontem,
Tolmaczewem i Martemianem Riutinem (członek kliki Bucharina). Lazar
Kaganowicz zrobił również wszystko żeby jego krewni zajmowali
wysokie pozycje w aparacie rządowym. Jego brat Michail Kaganowicz
został komisarzem ludowym ds. lotnictwa. Julius Kaganowicz został
sekretarzem partii w Gorky (Niżny Nowgorod). Borys Kaganowicz był
szefem przemysłu produkującego mundury wojskowe. Inni krewni Lazara
Kaganowicza (Aaron Kaganowicz, S Kaganowicz i inni) również stali
się ważnymi urzędnikami. (Rudolf Kommos, “Juden hinter Stalin”
/ “Żydzi Stalina”, Brema, 1989, s. 158).
Zachodni
historycy i media twierdzili, że w czasach Stalina nie było już
żadnych Żydów w aparacie administracyjnym. Odniosłem wręcz
odwrotne wrażenie kiedy sprawdzałem listy urzędników i sekretarzy
w różnych Komisariatach Ludowych z lat 1930-1939. Nadal dominowali
komisarze ludowi żydowskiego pochodzenia. W 1937 roku 17 z 22
komisarzy było Żydami, pomimo, że komuniści nie chcieli ujawnić
znacznego elementu żydowskiego w aparacie sowieckiego rządu.
Wymienię tu nazwiska: Izydor Liubimow (Kozlewsky), Moisei
Kalmanowicz, Arkadi Rosengoltz, Izrael Wejcer, Jankel Gamarnik i
Maksym Litwinow (Walach -Finkelstein). Rada Komisarzy Ludowych
składała się ze 133 członków, z których 115 było Żydami.
Prezydium Rady Najwyższej w 1937 roku miało 27 członków, 17 z
nich było Żydami. Posłużę się przykładem Komisariatu Ludowego
Spraw Zagranicznych.
Komisarzem
był Żyd Arkadi Rosengoltz. Jego zastępcami byli także Żydzi:
Moisei Frumkin i Izrael Wejcer. Wszyscy główni funkcjonariusze tego
samego komisariatu byli Żydami: B Belensky, S Bron, S Messing, B
Plawnik, M Bronsky, S Dwojlacky, L Friedrichsohn, M Gurewicz, J
Janson, M Kattel, F Kilewec, A Kisin, B Krajewsky, F Rabinowicz, N
Romm, J Sokolin, M Sorokin, A Tamarin, S Żukowsky, J.Flior, I
Kacnelson. Nie-Żydami byli jedynie chłopcy na posyłki.
Funkcjonariuszami innych komisariatów byli także głównie Żydzi.
Sytuacja była taka sama w odniesieniu do wszystkich głównych
stanowisk w Komitecie Centralnym. Nawet stanowisko sekretarza
generalnego zajmował gruziński pół-Żyd, Józef Stalin.
Pozostałymi najważniejszymi funkcjonariuszami byli następujący
Żydzi: Lazar Kaganowicz, Jan Gamarnik (szef Zarządu Politycznego
Armii Czerwonej), I Kabakow (Rosenfeld), Michail Kaganowicz, Wilhelm
Knorin, Joseph Piatnitcky (Aronsson), Michail Rchimowicz, M
Chatajewicz, Moisei Kalmanowicz, D Beika, Tsifrinowicz, F Gradinsky,
Grigori Kaminsky, Grigori Kanner, T Deribas, S Schwartz, E Weger,
Leon Meklis, A Steingart, Genrik Jagoda, Jona Jakir, Moisei Einstein,
Jan Jakowlew (Epstein), Grigori Sokolnikow (Brilliant), Wiaczeslaw
Polonsky (Gusin), G Weinberg, Itzik Feffer, Samuil Agurzky, Chaim
Fomin i inni.
W
aparacie partyjnym ważną rolę odgrywali: Eismont, Tolmaczow,
Martemyan Riutin. Nie mamy tu wystarczająco dużo miejsca by
przedstawić każdego i w ten sposób badać listy. Obraz jest jasny. Okazjonalni
nie-Żydzi mieli zwykle żony Żydówki, jak Wiaczesław Mołotow
(Skriabin), ożeniony z Poliną Żemczużiną (Perl Karpowska). Była
siostrą Samuela Karpa, właściciela Karp Export-Import Co.
Bridgeport, Connecticut. Stalin uwięził ją, lecz później
zwolnił. Z jego strony był to duży błąd. Ale skorzystam tu z
okazji i wymienię niektórych z najwazniejszych ludzi w Czeka
(policja polityczna),
którzy wykonywali brudną robote dla Kaganowicza i Stalina. Policja
polityczna miała 59 liderów. Tylko dwaj byli nie-Żydami. Głównymi
czekistami w lkatach 1930 byli następujący niesławni
Żydzi: Meier Trilisser, Jakow Agranow (Sorenson), Mark Gay,
Stanislaw Redens, Roman Piliar, Abram Slucky (mordował komunistów
zagranicą), Jakow Aleksnis, Izrael Leplewsky, Leonid Zakowsky,
Zinowi Uszakow-Uszmirsky, Izaak Szapiro, Borys Berman (szef NKWD
sekcja rozpraw sądowych), Lazar Kogan (szczególnie okrutny
śledczy), Jakow Rapoport, Joszua Sorokin, David Szuster, Michail
Spiegelglas (wiceszef NKWD sekcja zagraniczna), Moisei Gorb (szef
NKWD sekcja specjalna), Jakow Browerman, Leonid Reichman, Leon
Elberg, Leon Scheinin, Borys Stein, Jakow Surits (wcześniej
ambasador Związku Sowieckiego w Norwegii, Niemczech i Francji), Wera
Inber, Aleksander Langfang (niewykształcony egzekucjoner, stał się
sławny jako “topór”), Wilhelm Knorin, Joseph Piatnicky
(Aronson), Michail Frinowsky, Jakow Smuszkewicz (mianowany na szefa
Sił Powietrznych w 1940), Mendel Berman, Borys Rodos (bez żadnej
edukacji), Leon Schwartzman, Jewgeni Hirschfeld, Siergiej Efron,
Zachar Wolowicz (niesławny egzekucjoner), Izrael Pinzur, Leon
Wlodziminsky, Naftali Frenkel, L Zalin, L Meier, Z Kacnelson, F
Kurmin, Leonid Wul, A Forkaister, L Belsky (Lewan), S Gindin, W
Zaidman, J. Wolfzon, G Abrampolsky, I Weizman, S Rosenberg, A Minkin,
F Katz, A Szapiro, L Spiegelman, M Pater, A Dorfman, B Ginzburg, W
Baumgart, J Wodarsky, K Goldstein, Lipsky, Ritkovsky, Berenson,
Zelikman, Sofia Gertner, Jakow Mekler i wielu innych.
Nawet
między funkcjonariuszami wyższego szczebla byli pewni zawiedzeni
zbiegowie, jak ważny rezydent NKWD Lejba Feldbin, który w lipcu
1938 roku uciekł do USA. 5 maja 1993 roku Prawda opublikowała pewne
wyjątkowo tajne dokumenty dotyczące 13 Dywizji NKWD, i później
odpowiedniej sekcji KGB, które pokazują, że duża liczba osób w
Związku Sowieckim stała się ofiarami żydowskich mordów
rytualnych. Prawda napisała, że “nadal jest 40-50 osób rocznie,
które umierają ze śladami tortur rytualnych”. Kiedy ujrzymy
koniec takich prymitywnych zbrodni? Lazar Kaganowicz stał się
niesławnym masowym zbrodniarzem Żydzi grali także ważną rolę w
wojskowych Służbach Wywiadowczych (GRU). Mogę tu wymienić tajnego
agenta Leopolda Treppera, którego ojciec był kupcem w Polsce.
Trepper mówił z dumą: “Jestem komunistą, bo jestem Żydem!”
(Harry Rositzke, “KGB”, Helsinki, 1984, s. 25) Wcześniej był
działaczem syjonistycznym w Palestynie, lecz został deportowany do
Francji, stamtąd wyjechał do Moskwy. Kolejnym odnoszącym sukcesy
agentem był Ignac Reiss (Ignati Ptecky), którego Stalin zamordował
w Lozannie w 1937 roku, gdyż Reiss kontynuował popierac Trockiego.
Misję te powierzono Walterowi Kriwickyemu (ur. 1899 w Polsce jako
Szmelka Ginsburg). W wieku 19 lat był już masowym zbrodniarzem.
Dowodzona przez niego grupa egzekucyjna zamordowała 2.341 osób. W
1935 roku został szefem sowieckiej wojskowej służby wywiadowczej.
Po 20 latach bycia sowieckim zbójcą, załamał się kiedy dostał
rozkaz zabicia w Szwajcarii żydowskiego przyjaciela i
komunistycznego kumpla-mordercy Ignaca Reissa. Reiss odłożył dużo
pieniędzy żeby uciec na Zachód. Kriwicky zaczął się ukrywać,
po czym innemu żydowskiemu zabójcy, Izaakowi Spiegelglas wydano
rozkaz dokończenia misji. Reiss został zamordowany 4 września 1937
roku. Francuski premier, Żyd Leon Blum, obiecał Kriwickyemu pomoc i
ochronę. Żydowski działacz Paul Wohl przeszmuglował Kriwickyego z
Francji do USA. Izrael Don Lewine dał kontrakt z Saturday Evening
Post na dziewięć artykułów, $5.000 za każdy. Wkrótce potem
Kriwickyego znaleziono martwego w jego domu.
Później
zmieniono metody wykorzystywane przeciwko uciekinierom. Zbiegły
agent GRU Wiktor Suworow opisał w książce “The Aquarium”
(Jekaterynburg, 1993, s.4-6) jak po II wojnie światowej GRU zwykła
palić żywcem nieskutecznych czy zdradzieckich agentów. Szpikowano
ich narkotykami i w workach dyplomatycznych przywożono z Zachodu do
Moskwy, żeby spalić ich w piecach hutniczych. Nowym rekrutom
pokazywano filmy nagrywane podczas egzekucji, żeby pozbyli się
iluzji o tym co przydarzało się tym, którzy zawiedli w misjach,
lub zdradzili organizację. Jednym z takich zdrajców był pułkownik
GRU, Oleg Pienkowsky. Brytyjczycy pozwolili KGB na jego areszt.
Pienkowsky przyznał się do wszystkiego i został skazany na śmierć.
16 maja 1963 roku został spalony na oczach grupy wysokich rangą
oficerów. Sekretariat prezydenta Borysa Jelcyna przyznał w roku
1992, że Partia Komunistyczna zorganizowała specjalny oddział
dokonujący ataków terrorystycznych przeciwko oponentom politycznym
na Zachodzie (Svenska Dagbladet, 11.07.1992).
Najlepszymi
agentami Kominternu byli również Żydzi. Za najlepszych uważano
Jakoba Kirchsteina i Rudolfa Katza. Życie kulturalne Związku
Sowieckiego “organizował” Kultprovsvet. 40 liderów tej
organizacji było Żydami. Propaganda sowiecka była oczywiście
kierowana przez Żyda – Borysa Feldmana. Najwybitniejszymi
dziennikarzami propagandystami byli także Żydzi. Michail Kolcow
(Ginzburg) był szczególnie skuteczny i miał czekistowskie
inklinacje. Podczas hiszpańskiej wojny domowej z Madrytu kierował
komunistyczną agitacją. Liderem związków zawodowych był Solomon
Dridzo (Lozowsky), którego później zastąpił Michail Tomsky
(Honigberg). Organizacja Młodych Komunistów – Komsomoł – była
również założona i kierowana przez Żydów. Komitetem Centralnym
Młodych Komunistów początkowo kierował Oskar Rywkin, a po 1920
roku Lazar Szackin, syn bogatego żydowskiego biznesmena. (Noorte
Haal, 3.11.1988) Było to, oczywiście, tajemnicą państwową.
Szackin później stał się wrogiem Kaganowicza i musiał zginąć.
Żydzi dowodzili również ważnymi sekcjami Komitetu Centralnego
Młodych Komunistów. Na przykład szefem sekcji prasowej był Żyd
Munka Zorky (Emmanuel Lifszic). Wiceprzewodniczącym Państwowego
Komitetu Planowania do lat 1930 był Leon Kritsman. Jednym z
najważniejszych szefów gospodarki w latach 1940 był Jakow
Kiselman.
Fragment
książki Spod znaku skorpiona
autor:
Juri Lina
tłumaczenie:
Ola Gordon
Tak jakby zawsze żywił nadzieję na kobiecą stałość i wierność
Ludzka dusza jest tak nieuchronnie podatna na ból, że zaskakuje ją boleśnie nawet to, czego powinna się spodziewać. Mężczyzna, który całe życie mówił o niestałości i niewierności kobiet jako rzeczach typowych i naturalnych, doświadczy całej goryczy smutnej niespodzianki, kiedy odkryje, że został zdradzony w miłości – ten sam, nie inny, tak jakby zawsze żywił nadzieję na kobiecą stałość i wierność lub wyznawał taki dogmat. Ktoś inny, kto wszystko ma za jałowe i próżne, poczuje się jak rażony gromem, kiedy odkryje, że to, co pisze, nie ma dla niego żadnej wartości; że jego praca dydaktyczna jest daremna lub że jego zdolność przekazywania własnych emocji jest złudzeniem.
Błędne byłoby przekonanie, że ludzie, którym przytrafiają się te i im podobne nieszczęścia, byli nieszczerzy w tym, co mówili lub pisali, i w świetle czego ich nieszczęścia były przewidywalne lub pewne. Szczerość inteligentnego stwierdzenia nie ma nic wspólnego z naturalnością spontanicznej emocji. I taki porządek rzeczy wydaje się prawdopodobny; wydaje się możliwe, że dusza doświadcza podobnych niespodzianek tylko po to, aby nie zabrakło jej bólu, aby nie przestało jej przysługiwać poniżenie, aby nie wyczerpał się równoprawny przydział życiowych zmartwień. Wszyscy jesteśmy równi w naszej zdolności do błędu i cierpienia.
Fernando Pessoa, Księga niepokoju
tłumaczenie: Michał Lipszyc
Błędne byłoby przekonanie, że ludzie, którym przytrafiają się te i im podobne nieszczęścia, byli nieszczerzy w tym, co mówili lub pisali, i w świetle czego ich nieszczęścia były przewidywalne lub pewne. Szczerość inteligentnego stwierdzenia nie ma nic wspólnego z naturalnością spontanicznej emocji. I taki porządek rzeczy wydaje się prawdopodobny; wydaje się możliwe, że dusza doświadcza podobnych niespodzianek tylko po to, aby nie zabrakło jej bólu, aby nie przestało jej przysługiwać poniżenie, aby nie wyczerpał się równoprawny przydział życiowych zmartwień. Wszyscy jesteśmy równi w naszej zdolności do błędu i cierpienia.
Fernando Pessoa, Księga niepokoju
tłumaczenie: Michał Lipszyc
środa, 27 kwietnia 2016
Noam Chomsky: Kontrola nad mediami
Początki historii propagandy
Zacznijmy od pierwszej współczesnej operacji propagandowej, przeprowadzonej przez rząd. Stało się to za czasów administracji Woodrowa Wilsona. Gdy wybrano go prezydentem w 1916 roku, jego program głosił: ,,Pokój bez zwycięstwa’’ Było to w środku Pierwszej Wojny Światowej. Ówczesne społeczeństwo było nastawione wyjątkowo pacyfistycznie i nie widziało żadnego powodu, by angażować się w wojnę w Europie.
Ponieważ administracja Wilsona była zdecydowana na udział w wojnie, musiała jakoś temu zradzić. Stworzono więc rządową komisję propagandową – tak zwaną Komisję Creela. Udało się jej w ciągu sześciu miesięcy przemienić pacyfistyczne społeczeństwo w histeryczną, pałającą chęcią walki zbiorowość, pragnącą zniszczenia wszystkiego, co niemieckie, rozrywania Niemców na strzępy, przystąpienia do wojny i ocalenia świata. Było to znaczne osiągnięcie, które prowadziło do kolejnych. W tym samym czasie oraz później, po wojnie, wykorzystano identyczne techniki do wywołania histerycznej obawy przed tak zwanym Czerwonym Zagrożeniem. Umożliwiło to skuteczne zniszczenie związków zawodowych oraz likwidację tak niebezpiecznych problemów jak wolność prasy i myśli politycznej. Cieszyło się to znacznym poparciem mediów i establishmentu przemysłowego, które w istocie organizowały promowały większość tych działań, co walnie przyczyniło się do ich sukcesu.
Pośród tych, którzy aktywnie i entuzjastycznie partycypowali w tym procesie, byli ,,postępowi’’ intelektualiści, osoby z kręgu Johna Deweya. Byli oni bardzo dumni, co widać na podstawie ich ówczesnego piśmiennictwa, iż, jak to określali, ,,bardziej inteligentni członkowie społeczeństwa’’ – czyli oni sami – zdołali pchnąć niechętną zbiorowość do wojny przez wzbudzenie w niej strachu i szermowanie fanatycznymi sloganami. Wykorzystano w tym celu szeroki wachlarz środków. Sfabrykowano na przykład liczne opowieści o popełnianych przez Hunów okrucieństwach, o obrywaniu przez nich rączek belgijskim niemowlętom, o wszelkiego rodzaju okropnościach, na które nadal można natknąć się w podręcznikach historii. Były to bez wyjątku wymysły brytyjskiego ministerstwa propagandy, które postawiło sobie za cel – jak określało to na swoich tajnych naradach - ,,kontrolowanie myśli całego świata’’.Co bardziej istotne, pragnęło ono również kontrolować myślenie co bardziej inteligentnych członków amerykańskiego społeczeństwa, którzy szerzyliby dalej wysmażaną przez nie propagandę i pchnęli pacyfistyczne państwo w objęcia wojennej histerii. Zamiar ten udało się zrealizować, i to nadzwyczaj skutecznie. Płynie stąd nauka: państwowa propaganda, wspierana przez wykształcone klasy, gdy nie można się jej sprzeciwić, może przynieść olbrzymie rezultaty. Naukę tę przyswoili sobie Hitler i wielu innych, wcielając ją w życie po dziś dzień !
Demokracja widzów
Inną grupą, pozostającą pod wrażeniem tych sukcesów, byli liberalni teoretycy Partii Demokratycznej i czołowi przedstawiciele mediów – na przykład Walter Lippman, nestor amerykańskich dziennikarzy, wiodący komentator polityki wewnętrznej i zagranicznej oraz czołowy teoretyk demokratycznego liberalizmu. Jeżeli zajrzy się do jego essejów zebranych, natrafi się na podtytuły w rodzaju: ,,Postępowa teoria liberalnej myśli demokratycznej’’ ( ,,A Progressive Theory of Liberal Democratic Thought’’). Lippman zasiadał we wspomnianych komisjach propagandowych i zdawał sobie sprawę z ich osiągnięć. Dowodził, że ,,rewolucja w sztuce demokracji’’, jak to określał, może zostać wykorzystana do ,,fabrykowania przyzwolenia’’ – czyli zapewniania dzięki nowym technikom propagandowym zgody społeczeństwa na to, na co nie miało ono ochoty.
Lippman był zdania, że jest to dobra, ba niezbędna koncepcja. Niezbędna, ponieważ ,,dobro ogólne całkowicie umyka opini publicznej’’, jak to sformułował. Może je zrozumieć i dążyć do niego jedynie wyspecjalizowana klasa odpowiedzialnych jednostek, dość inteligentnych, by pojąć, jakie są rządzące światem mechanizmy. Teoria ta zakłada, że jedynie niewielka elita – społeczność intelektualistów, o której mówili zwolennicy Deweya – jest w stanie pojąć dobro ogólne, czyli to, na czym zależy nam wszystkim i co ,,umyka opini publicznej’’. Poglądy tego rodzaju lansowane były od stuleci. Jest to również typowo leninowskie stanowisko. W istocie cechuje się ono bliskim powinowactwem do leninowskiej koncepcji, że czołówka rewolucyjnych intelektualistów powinna przejąć władzę państwową, wykorzystując w tym procesie siłę ludowych buntów, a następnie popędzić głupie masy ku przyszłości, dla której pojęcia są one zbyt ciemne i niekompetentne. Teoria liberalnej demokracji i marksizm i leninizm są bardzo bliskie w swych ideologicznych założeniach.
Uważam to za jedną z przyczyn, dla których różnym ludziom przez lata było łatwo przechodzić od jednego stanowiska do drugiego bez poczucia istotnej zmiany. Była to tylko kwestia oceny, gdzie tkwią korzenie władzy. Może dojdzie do ludowej rewolucji, która wyniesie nas na szczyty; może nie, i będziemy zmuszeni do współpracy z istniejącą władzą, czyli społecznością kapitalistyczną. Tak czy inaczej, będziemy działać identycznie: poganiać głupie masy w stronę świata, które są niezdolne zrozumieć go na własną rękę.
Lippman poparł swoje wywody szczegółowo opracowaną teorią postępowej demokracji. Twierdził, iż we właściwie zorganizowanej demokracji istnieją klasy obywateli. Na czoło wysuwa się klasa, pełniąca czynną rolę w prowadzeniu spraw publicznych. Są to ludzie, którzy analizują, wykonują, podejmują decyzje i kierują działaniem systemów: politycznego, ideologicznego i ekonomicznego. Jest to niewielki odsetek populacji. Naturalnie, każdy, kto wysuwa takie idee, zawsze należy do tej niewielkiej grupy, i mówi o tym, co należy zrobić z pozostałymi obywatelami. Ci pozostali – nie należąca do owej niewielkiej grupki zdecydowana większość społeczeństwa, to według określenia Lippmana ,,zdezorientowane stado’’ ( ,,bewildered herd’’ ). Musimy chronić się przed gniewem i możliwością stratowania przez zdezorientowane stado. W demokracji realizowane są dwie funkcje. Klasa wyspecjalizowana, czyli ludzie odpowiedzialni, pełnią funkcję wykonawczą, czyli myślą o dobrze publicznym, planują je oraz je rozumieją. Zdezorientowane stado również ma swoją rolę w demokracji. Według twierdzeń Lippmana, jest to rola widzów, a nie uczestników działania. Funkcja stada jest jednak rozleglejsza, bowiem mówimy o demokracji. Od czasu do czasu pozwala się mu poprzeć tego czy innego członka klasy wyspecjalizowanej. Innymi słowy tłumowi pozwala się powiedzieć: ,,Chcemy, byś ty – lub ty – był naszym przywódcą’’. Dzieje się tak dlatego, że żyjemy w ustroju demokratycznym, a nie państwie totalitarnym. Określa się to jako wybory. Po wyrażeniu poparcia dla tego czy innego członka klasy wyspecjalizowanej, tłumowi pozwala się jednak na usunięcie się w tło i stanie na powrót widzami, a nie uczestnikami działania. Tak właśnie powinna wyglądać prawidłowo funkcjonująca demokracja.
Podejście takie jest w pewnym sensie logiczne. Kryje się za nim nawet swego rodzaju ogólna zasada moralna. Imperatyw ten zakłada, iż masy są zbyt naiwne, by pojąć funkcjonowanie świata. Gdyby próbowały partycypować w podejmowaniu dotyczących ich decyzji, powodowałyby tylko kłopoty. Wobec tego dopuszczenie ich do decydowania byłoby czymś niewłaściwym i niemoralnym. Należy poskramiać zdezorientowane stado, a nie pozwalać mu na wściekłe tratowanie wszystkiego, co popadnie. Mniej więcej taka sama logika zakłada, że niewłaściwe jest pozwolenie trzylatkowi na samodzielne przechodzenie przez ulicę. Nie daje się mu takiej swobody, ponieważ trzylatek nie wie, jak korzystać z tej wolności. Na tej samej zasadzie nie można pozwolić zdezorientowanemu stadu na współuczestniczenie w działaniu -–wywołałoby to tylko kłopoty.
Potrzebne jest więc narzędzie do poskromienia zdezorientowanego stada. Jest nim nowa rewolucja w sztuce demokracji: ,,fabrykowanie przyzwolenia’’. Konieczny jest podział środków przekazu, szkolnictwa i kultury popularnej. Muszą one uczyć przedstawicieli klasy politycznej i decydentów pewnego znośnego poczucia rzeczywistości, chociaż oczywiście muszą jednocześnie wpajać właściwe wartości. Trzeba pamiętać, że kryje się za tym nie wyrażona przesłanka. Przesłanka ta – którą muszą skrywać przed sobą nawet odpowiedzialne osoby – dotyczy sposobu, w jaki uzyskali oni pozycję, umożliwiającą im podejmowanie decyzji. Oczywiście, dzieje się tak dlatego, że służą oni ludziom, dysponującym prawdziwą władzą ! Jest to bardzo wąskie grono. Jeśli klasa wyspecjalizowana zbliży się do niego i stwierdzi: ,,możemy służyć waszym interesom’’, wówczas zostanie wciągnięta do pełnienia wykonawczej roli. Należy to jednak utrzymywać w tajemnicy. Znaczy to, że należy członkom tej klasy wpoić przekonania i doktryny, służące interesom dysponentów prywatnie posiadanej, rzeczywistej władzy. Otrzymujemy więc oddzielny system edukacyjny, nakierowany na klasę wyspecjalizowaną, czyli ludzi odpowiedzialnych. Należy poddać ich dokładnej indoktrynacji, obejmującej wartości i interesy przedstawicieli prywatnej władzy oraz reprezentującego ich kompleksu państwowo-korporacyjnego. Uwagę reszty zdezorientowanego stada należy w zasadzie zająć czymś innym – nie dopuścić, by mogło narobić kłopotów. Zadbać, by jego członkowie pozostali praktycznie wyłącznie obserwatorami działań, jedynie sporadycznie wyrażającymi poparcie dla tego czy innego prawdziwego przywódcy, spośród których pozwala się im dokonać wyboru.
Podobny punkt widzenia rozwijało wielu ludzi. Prawdę mówiąc, jest on dość konwencjonalny: na przykład czołowy współczesny teolog i komentator polityki zagranicznej Reinhold Niebuhr, czasami nazywany ,,teologiem establishmentu’’, guru George Kennana, intelektualistów spod znaku Kennedy’ego i innych, stwierdził, iż ,,racjonalizm to bardzo rzadka umiejętność’’. Cechuje się nim jedynie wąskie, ograniczone grono ludzi. Większość kieruje się po prostu emocjami i impulsami. Ci z nas, którzy są racjonalistami, muszą tworzyć niezbędne iluzje i obdarzone silnym ładunkiem emocjonalnym nadmierne uproszczenia, by naiwni prostaczkowie nie zbaczali zbytnio z należnego kursu. Podejście takie stało się znaczącym elementem współczesnej nauki politycznej. W latach dwudziestych i trzydziestych Harold Laswell, współtwórca nowoczesnych zasad, określających zasady społecznej komunikacji, jeden z wiodących reprezentantów amerykańskich nauk politycznych, wyjaśniał, iż nie powinniśmy ulegać ,,demokratycznym dogmatyzmom’’, zakładającym, że obywatele są najlepszymi znawcami swoich interesów. Jest przecież inaczej – to my znamy się najlepiej na dobrze publicznym. Dlatego też zwykła moralność nakazuje nam dopilnowanie, by nie mieli oni okazji do realizacji swoich niewłaściwych koncepcji. Jest to proste w strukturze, którą określa się obecnie państwem totalitarnym lub reżimem militarnym. Dzierży się pałkę nad głowami obywateli i korzysta z niej, jeżeli wychylą się poza przewidziane granice. Możliwość taką jednak traci się, im bardziej społeczeństwo staje się wolne i demokratyczne, dlatego też należy uciec się do technik propagandowych. Logika jest oczywista: propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla państwa totalitarnego !
Jeszcze raz powtórzmy: jest to dobre i rozsądne, ponieważ zdezorientowane stado nie potrafi pojąć dobra publicznego. Zrozumienie go po prostu przekracza jego możliwości.
Public relations
USA było pionierem sektora ,,public relations’’. Celem tego przemysłu jest ,,kontrolowanie umysłu społeczeństwa’’, jak określali to jego liderzy. Nauczyli się oni wiele dzięki triumfom Komisji Creela, skutecznemu wywołaniu widma Czerwonego Zagrożenia i jego konsekwencjom. Sektor ,,public relations’’ uległ w owym okresie gigantycznej ekspansji. W latach dwudziestych przez jakiś czas udało się mu wywołać w społeczeństwie niemal całkowite posłuszeństwo wobec dominacji biznesu. Dominacja ta była tak doszczętna, że stała się obiektem dochodzeń komisji Kongresu w latach trzydziestych. Z nich właśnie pochodzi znaczna część naszych informacji.
,,Public relations’’ to olbrzymi przemysł. Obecnie wydatki w nim sięgają około biliona dolarów rocznie. Przez cały czas chodzi tu o kontrolowanie umysłu społeczeństwa.
W latach trzydziestych, podobnie jak w trakcie Pierwszej Wojny Światowej, wyłoniły się wielkie problemy. Doszło do wielkiego kryzysu, pojawiły się silne organizacje pracownicze. W istocie w 1935 roku robotnicy wygrali pierwszą poważną kampanię legislacyjną: Ustawa Wagnera przyznała im prawo do zrzeszania się. Powodowało to dwa poważne problemy. Po pierwsze, demokracja funkcjonowała wadliwie: zdezorientowane stado poczęło odnosić sukcesy prawodawcze, a tak przecież nie powinno być. Drugi problem polegał na tym, iż ludzie zyskiwali możliwość organizowania się. Ludność powinna wszelako być zatomizowana, wyalienowana i posegregowana. Nie powinna zakładać organizacji, ponieważ wówczas mogłaby przestać być widzem wydarzeń. Jeśli dostatecznie wielu ludzi o ograniczonych środkach może łączyć się w celu zaistnienia na arenie politycznej, mogliby stać się rzeczywistymi uczestnikami wydarzeń, a to byłoby naprawdę groźne.
Prywatny przemysł podjął szerokie starania, by zapewnić, iż będzie to ostatnie zwycięstwo legislacyjne dla pracowników i początek końca demokratycznego odchylenia w postaci prawa do tworzenia masowych organizacji. Zamiar się powiódł. Okazało się, że było to ostatnie zwycięstwo legislacyjne dla świata pracy. Od tej chwili – chociaż liczba członków związków zawodowych wzrosła na jakiś czas w trakcie Drugiej Wojny Światowej i zaczęła spadać dopiero później – skuteczność działań związków stale malała. Nie było to przypadkiem. Stało się tak dzięki społeczności biznesu, która włożyła mnóstwo pieniędzy, uwagi i pomyślunku, by poradzić sobie z tym problemem poprzez przemysł ,,public relations’’, organizacje w rodzaju Okrągłego Stołu Narodowego Stowarzyszenia Producentów i Biznesmanów ( National Association of Manufacturers and Business Roundtable ) i tak dalej. Społeczność ta przystąpiła natychmiast do obmyślania sposobu zapobieżenia takim demokratycznym dewiacjom.
Chrzest bojowy nastąpił w rok później, w 1936 roku. W Johnstown w Dolinie Mohawk w zachodniej Pensylwanii doszło do wielkiego strajku Bethelem Steel. Kapitalizm wypróbował nową technikę niszczenia ruchu pracowniczego, która okazała się nadzwyczaj skuteczna. Nie chodziło tym razem o łamanie kolan i rzucanie do akcji band osiłków, bowiem metody te nie sprawdzały się ostatnio najlepiej. Dokonano tego subtelniejszymi i bardziej skutecznymi metodami propagandowymi. Postanowiono znaleźć sposób na zwrócenie społeczeństwa przeciwko strajkującym, na przedstawienie ich jako elementów niszczycielskich, szkodliwych dla ogółu i zagrażających dobru publicznemu. Dobro publiczne to to, co służy ,,nam’’: biznesmenom, pracownikom, gospodyniom domowym. Wszyscy ci ludzie to ,,my’’. Chcemy być razem i cieszyć się wartościami w rodzaju harmonii, amerykanizmu ( amerykańskiego stylu życia ) czy wspólnej pracy. Z drugiej strony mamy złych strajkujących, którzy sprawiają kłopoty, podważają nasze wysiłki, niszczą harmonię (1) i gwałcą amerykański styl życia. Musimy ich powstrzymać, by móc nadal żyć razem. Kierownicy przedsiębiorstw i ci, którzy zamiatają podłogi, mają te same interesy. Możemy wszyscy pracować wspólnie na rzecz amerykańskiego stylu życia w harmonii, darząc się wzajemną sympatią – tak w zasadzie prezentował się ów przekaz. Dołożono mnóstwa wysiłków, żeby go zaprezentować. Chodziło przecież o społeczność kapitalistów, kontrolującą środki masowego przekazu i dysponującą wielkimi zasobami. I istotnie, przyniosło to doskonałe rezultaty. Później nazwano nawet tę metodę ,,formułą Mohawk Valley’’ i wielokrotnie wykorzystywano ją do łamania strajków. Określano ją jako ,,naukową metodę przerywania strajków’’. Okazała się ona bardzo skuteczna w mobilizowaniu opini społecznej po stronie mdłych, pozbawionych treści pojęć w rodzaju ,,amerykańskiego stylu życia’’. Któż mógłby występować przeciwko niemu ? Albo harmonii ? Kto mógłby się jej sprzeciwiać ? Lub, by użyć bardziej współczesnego pojęcia, kto mógłby być przeciwko ,,popieraniu naszych wojsk’’ ? Kto miałby ochotę sprzeciwiać się noszeniu żółtych wstążeczek ? Nadają się do tego wszystkie hasła, o ile są całkowicie pozbawione treści. Zastanówmy się, co znaczyłoby, gdyby ktoś zadał wam pytanie: ,,czy popieracie mieszkańców Iowa’’ ? Czy ktoś z was mógłby odpowiedzieć: ,,tak, popieram ich’’ lub ,,nie, nie popieram ich’’? To nie jest nawet pytanie. Nic nie znaczy, i o to chodzi. W sloganach ,,public relations’’ w rodzaju ,,popierajcie nasze wojska’’ liczy się właśnie to, że nic nie znaczą. Ich ważkość jest dokładnie taka, jak pytanie, czy popiera się obywateli Iowa. Oczywiście, kryje się w tym jednak sens. Prawdziwe pytanie brzmi: ,,czy popieracie naszą politykę ?’’ Nie należy jednak dopuszczać, by ludzie zastanawiali się nad tak sformułowanym pytaniem. O to, i tylko o to chodzi w dobrej propagandzie. Jej celem jest stworzenie sloganu, przeciwko któremu nikt nie może się opowiedzieć i po którego stronie staną wszyscy, ponieważ nikt nie wie, co on właściwie oznacza. W istocie nie znaczy nic, lecz jego zasadnicza wartość polega na tym, iż odwraca on uwagę od pytania, rzeczywiście mającego sens: ,,czy popierasz naszą politykę ?’’ O tej jednak kwestii nie wolno mówić.
Niech więc ludzie dyskutują o poparciu dla wojska. Oczywiście nie mogę ich nie popierać. Samo to stwierdzenie oznacza zwycięstwo propagandy ! Podobnie jest z amerykańskim stylem życia i harmonią. Jesteśmy wszyscy razem, łączmy się, my puste slogany, by zapewnić, że nie pojawią się dookoła źli ludzie, zakłócający naszą harmonię gadaniem o walce klasowej, prawach i tym podobnych kwestiach.
Jest to bardzo skuteczne podejście. Stosuje się je po dziś dzień. Oczywiście, zostało ono starannie przemyślane. Pracownicy przemysłu ,,public relations’’ nie działają w nim dla zabawy. Jest to ich zawód. Starają się oni wpajać właściwe wartości. W istocie mają nawet koncepcję, jak powinna wyglądać demokracja: winien być to system, w którym szkoli się klasę wyspecjalizowaną, by służyła panom – tym, którzy są właścicielami społeczeństwa. Resztę społeczeństwa należy zaś pozbawić jakichkolwiek form organizacji, bowiem organizowanie się przyczynia tylko kłopotów. Ludzie powinni wysiadywać w odosobnieniu przed telewizorami i pozwalać na wbijanie im do głów przekazu, brzmiącego: jedynym celem w życiu jest posiadanie większej ilości dóbr, trzeba żyć tak jak właśnie pokazywana amerykańska rodzina z klasy średniej, lub: trzeba wyznawać tak sympatyczne wartości jak harmonia czy amerykański styl życia. Nic innego w życiu się nie liczy. Może przychodzić ci do głowy, iż w życiu powinno chodzić o coś jeszcze, ale ponieważ oglądasz telewizję w samotności, indywidualnie, musisz dojść do wniosku: ,,oszalałem, bo przecież nie pokazują nic innego’’.
Ponieważ zaś nie zezwolono na organizowanie się – jest to absolutnie nieodzowne – nigdy nie zdołasz dowiedzieć się, czy rzeczywiście oszalałeś. Tak jednak musisz podejrzewać, bowiem jest to naturalne w twojej sytuacji.
Tak wygląda stan idealny. W celu osiągnięcia tego ideału podejmuje się gigantyczne wysiłki. Oczywiście, kryje się za nimi określona koncepcja – pojęcie demokracji, które omówiłem wcześniej.
Zdezorientowane stado może stwarzać problemy, dlatego musimy zadbać, by nie wpadło w szał i nie zaczęło tratować. Powinno oglądać puchary piłkarskie, seriale komediowe lub pełne przemocy filmy. Co jakiś czas należy pobudzić je do wykrzykiwania pozbawionych znaczenia sloganów w rodzaju ,,popierajcie nasze wojska’’. Należy utrzymywać je w znacznym lęku, bo jeśli nie będzie należycie się bać najrozmaitszych diabłów, mogących zniszczyć je od środka, z zewnątrz czy skądkolwiek, mogłoby zacząć myśleć, co byłoby bardzo niebezpieczne, stado nie ma bowiem kwalifikacji do myślenia. Dlatego też należy odwracać jego uwagę i spychać je na margines.
Jest to jedna z koncepcji demokracji. Wracając do społeczności kapitalistycznej: istotnie, Ustawa Wagnera z 1935 roku stanowiła ostatnie prawne zwycięstwo świata pracy. Po wybuchu kolejnej wojny nastąpił schyłek związków zawodowych, podobnie jak kultury najbogatszego odłamu klasy robotniczej, najściślej powiązanego ze związkami. Wszystko to należy do przeszłości – staliśmy się społeczeństwem zarządzanym w zdumiewająco dużym stopniu przez przedstawicieli świata biznesu. Jest to jedyne zindustrializowane społeczeństwo państwowego kapitalizmu, pozbawione normalnej umowy społecznej, jaką znajdujemy w porównywalnych społeczeństwach. Jak mniemam, poza Południową Afryką jest to jedyne społeczeństwo industrialne, pozbawione państwowej opieki zdrowotnej. Nie ma powszechnej zgody na utrzymanie chociażby minimalnych standardów, zapewniających przeżycie tym odłamom społeczeństwa, które nie potrafią podporządkować się jego regułom i na własną rękę pozyskiwać dobra. Związki zawodowe praktycznie nie istnieją. Tak samo jest z innymi formami ruchów masowych. Nie istnieją partie ani organizacje polityczne. Zawędrowaliśmy daleko na drodze ku ideałowi, przynajmniej pod względem strukturalnym.
Media stanowią korporacyjny monopol i wszystkie prezentują ten sam punkt widzenia. Dwie główne partie stanowią jedynie frakcje partii ( klasy ) kapitalistów. Większość ludzi nie zawraca sobie nawet głowy głosowaniem, ponieważ wydaje się to bezcelowe. Społeczeństwo zostało zmarginalizowane, a jego uwagę rozprasza się w należyty sposób. Taki przynajmniej jest cel działania.
Wiodąca postać przemysłu ,,public relations’’, Edward Bernays, w istocie wywodzi się z Komisji Creela. Był jej członkiem, przyswoił sobie jej nauki i kontynuował działalność, określaną przez niego jako ,,fabrykowanie przyzwolenia’’ i uważaną za ,,esencję demokracji’’. Ci, którzy są w stanie produkować przyzwolenie, mają po temu zasoby i siłę – czyli przedstawiciele świata biznesu – to właśnie ci, na których pracujecie.
Manipulowanie opinią
Konieczne jest również zapędzanie ludności, by wyrażała poparcie dla międzynarodowych awantur. Społeczeństwo zwykle jest nastawione pacyfistycznie, tak jak było w trakcie Pierwszej Wojny Światowej. Nie widzi powodu, by angażować się w zagraniczne awantury, zabijanie i torturowanie. Trzeba je więc do tego zagnać. Ażeby tak się stało, należy je przestraszyć. Sam Bernays odniósł znaczny sukces w tym względzie. On właśnie kierował kampanią propagandową dla United Fruit Company w 1954 roku, gdy Stany Zjednoczone zdołały obalić kapitalistyczno-demokratyczny rząd Gwatemali i zainstalowały w jego miejsce aparat terroru szwadronów śmierci, utrzymujący się po dziś dzień u władzy dzięki stałym zastrzykom amerykańskiej pomocy i zapobiegający zaistnieniu tam jakichkolwiek demokratycznych odchyleń. Konieczne jest również nieustanne wbijanie ludziom do gardeł programów polityki wewnętrznej, którym społeczeństwo się sprzeciwia, bowiem nie ma żadnej przyczyny, by popierało szkodzące mu pomysły. To również wymaga intensywnej propagandy. Byliśmy świadkami, że działo się tak wielokrotnie w ciągu ubiegłych dziesięciu lat. Programy Reagana były przytłaczająco niepopularne. Nawet około dwóch trzecich tych, którzy głosowali na Reagana, miało nadzieję, że jego koncepcje polityczne nie zostaną zrealizowane. Jeżeli przyjrzeć się poszczególnym programom, na przykład zbrojeniom, obcięciu wydatków na cele socjalne itp., niemal każdemu sprzeciwiała się zdecydowana część społeczeństwa. Dopóki jednak zwykli obywatele są zepchnięci na margines, nie mają szans organizować się ani wyrażać swoich przekonań – ci, którzy twierdzą, iż przedkładają wydatki socjalne nad zbrojeniowe, i którzy tak odpowiadali w sondażach ( co czyniła przytłaczająca większość ), zakładali, że jedynie im przychodzą do głowy tak szalone pomysły. Nie mieli szans usłyszeć, że inni myślą to samo. Nie dopuszczano, by mogli sobie to uświadomić. Dlatego też, nawet jeśli człowiek tak myślał i potwierdzał to w sondażu, zakładał, że jest jakimś dziwakiem. Ponieważ nie ma szans nawiązania kontaktu z innymi ludźmi, podzielającymi i popierającymi takie poglądy oraz pomagającymi je wyartykułować, nie ma sposobu, by nie czuć się kimś odbiegającym od normy, zwichrowanym. W tej sytuacji można jedynie pozostać na uboczu i nie zwracać uwagi na to, co się dzieje. Można oglądać w zamian coś innego, na przykład puchary futbolowe.
Stan idealny udało się osiągnąć do pewnego stopnia – jednak nie do końca. Istnieją instytucje, których nie udało się zniszczyć – na przykład wciąż działają kościoły. Znaczna część aktywności dysydentów w USA ma miejsce właśnie w kościołach z tego prostego powodu, że zdołały się ostać. Kiedy wyjedzie się do jakiegoś europejskiego kraju, by wygłosić przemowę, jest bardzo prawdopodobne, że stanie się to w hali związku zawodowego. W Stanach jest to niemożliwe, ponieważ po pierwsze związki ledwie egzystują, a jeśli już, nie są organizacjami politycznymi. Kościoły się jednak utrzymały, dlatego też przemówienia są często wygłaszane właśnie w nich. Tydzień solidarności z Ameryką Środkową odbył się głównie z inicjatywy kościołów – dlatego, że istnieją.
Zdezorientowanego stada nigdy nie udaje się do końca poskromić, dlatego też trzeba toczyć z nim ciągłą walkę. W latach trzydziestych buntowało się, ale udało się je pokonać. W latach sześćdziesiątych nastąpiła kolejna faza dysydencji. Klasa wyspecjalizowana wymyśliła na to określenie: ,,kryzys demokracji’’. Uznano, że demokracja w latach sześćdziesiątych weszła w fazę kryzysu. Polegał on na tym, iż znaczne odłamy społeczeństwa zaczęły się organizować, przejawiać aktywność i starać się wejść na arenę polityczną.
W tym miejscu musimy odwołać się do dwóch wspomnianych koncepcji demokracji. Według słownikowej definicji, oznacza to postęp demokracji. Przeważyła jednak opinia, że jest to problem, kryzys, któremu należy zaradzić. Społeczeństwo należało wpędzić z powrotem w stan apatii, posłuszeństwa i bierności, który jest dla niego właściwy i należny. Trzeba było coś zrobić, by zażegnać ten kryzys, jednak starania te okazały się nieskuteczne. Na szczęście kryzys demokracji żyje i ma się dobrze, chociaż nie jest w stanie skutecznie wpływać na politykę. Może jednak wpływać na opinie, wbrew temu, co sądzi wielu ludzi. Po końcu lat sześćdziesiątych zrobiono wiele, by odwrócić przebieg tego schorzenia lub je pokonać. Jeden z jego aspektów uzyskał nawet techniczne określenie: ,,syndrom wietnamski’’. Termin ten zaczął się pojawiać około roku 1970 i bywał okazjonalnie definiowany. Reaganowski intelektualista Norman Podhoretz określił go jako ,,chorobliwy opór przed zastosowaniem siły zbrojnej’’. Owe chorobliwe zahamowania przed stosowaniem przemocy to nastawienie znacznej części społeczeństwa. Ludzie po prostu nie byli w stanie zrozumieć, po co trzeba mordować i torturować mieszkańców innych krajów czy przeprowadzać naloty dywanowe. Poddanie się społeczeństwa takim chorobliwym zahamowaniom jest bardzo niebezpieczne, co dobrze zrozumiał Goebbels – stanowi to bowiem czynnik ograniczający przy wdawaniu się w międzynarodowe awantury. Konieczne jest, jak to określił niedawno z niejaką dumą Washington Post, ,,wpojenie obywatelom respektu dla cnót wojskowych’’. Jest to ważne stwierdzenie. Jeśli chce się mieć akceptujące przemoc społeczeństwo, stosujące siłę na skalę światową, by zrealizować cele wewnętrznej elity, konieczne jest wpojenie właściwego szacunku dla cnót militarnych, a nie chorobliwych zahamowań przed używaniem przemocy. Na tym właśnie polega syndrom wietnamski i wiadomo, że trzeba się z nim uporać.
Opis zamiast rzeczywistości
Konieczna jest również całkowita falsyfikacja historii. Kolejny sposób na pokonanie owych chorobliwych oporów, to przedstawienie faktu, iż kogoś napadamy by go zniszczyć, jako bronienie się przed groźnymi agresorami, potworami itd. Po wojnie w Wietnamie dołożono niezmiernych wysiłków, by przerobić jej historię. Zbyt wiele osób zaczęło zdawać sobie sprawę, co się naprawdę dzieje – włącznie z wieloma żołnierzami i młodymi ludźmi, bioracymi udział w ruchu pokoju i innych. Było to niepożądane, należało więc uporać się z tymi nieprawomyślnymi ideami i przywrócić względną normalność – to znaczy doprowadzić do uznania, że to, co robiliśmy, było słuszne i szlachetne. Skoro bombardowaliśmy Wietnam Południowy, czyniliśmy to dlatego, że broniliśmy go przed kimś – czyli przed Południowymi Wietnamczykami, ponieważ nikogo innego tam nie było. Skupieni wokół Kennedy’ego intelektualiści ochrzcili to ,,obroną przed wewnętrzną agresją w Wietnamie Południowym’’. Sformułowania tego użył również Adlai Stevenson. Trzeba było zadbać, by stało się ono oficjalnym i dobrze rozumianym obrazem rzeczywistości i starania te okazały się skuteczne. Gdy dysponuje się absolutną kontrolą nad mediami i systemem szkolnictwa, a świat nauki jest konformistyczny, można z powodzeniem lansować taki przekaz. Jedną ze wskazówek powodzenia tych działań stanowi wynik badań, przeprowadzonych przez Uniwersytet Massachusetts, dotyczących postaw społecznych, wobec obecnego kryzysu w Zatoce – postaw i poglądów, będących rezultatem oglądania telewizji. Jedno ze stawianych pytań brzmiało: ,,Ilu – w Twojej ocenie – zginęło Wietnamczyków w czasie wojny Wietnamskiej ?’’ Współcześni Amerykanie szacowali przeciętnie, iż było to 100.000 ludzi. Oficjalna liczba wynosi dwa miliony. Rzeczywista – prawdopodobnie trzy do czterech milionów. Prowadzący te badania autorzy sformułowali słuszne pytanie: co pomyślelibyśmy o niemieckiej kulturze politycznej, gdyby obywatele tego kraju, pytani obecnie o ilość ofiar Holokaustu, odpowiadali, że było ich około trzystu tysięcy ? Co mogłoby nam to powiedzieć o niemieckiej kulturze politycznej ? Autorzy nie rozwinęli tego wniosku, można się jednak o to pokusić. Co nam to mówi o naszej kulturze ? Wcale sporo. Przełamywanie chorobliwych oporów przed stosowaniem siły militarnej i innych demokratycznych odchyleń jest konieczne. W tym konkretnym przypadku się to udało. Powiodło się również w każdym innym wypadku. Można wybrać dowolny problem: Środkowy Wschód, międzynarodowy terroryzm, Ameryka Środkowa, cokolwiek – prezentowany społeczeństwu obraz świata wykazuje najodleglejsze z możliwych podobieństwo do rzeczywistości. Prawda jest pogrzebana pod wielopiętrowymi konstrukcjami kłamstw. Z tego punktu widzenia był to oszołamiający sukces w zapobieganiu zagrożeniu demokracją. Osiągnięto go w warunkach wolności, co jest tym bardziej zdumiewające. Nie żyjemy w kraju totalitarnym, w którym można by to łatwo osiągnąć siłą. Sukcesu tego dopięto w warunkach wolności. Jeżeli chcemy zrozumieć nasze społeczeństwo, musimy zastanowić się nad tymi faktami. Są one wyjątkowo ważne dla każdego, kogo obchodzi, w jakim społeczeństwie żyje.
Kultura dysydencji
Mimo wszystkich opisanych zjawisk, kultura dysydencji przetrwała i znacznie się rozrosła od lat sześćdziesiątych. W owym okresie przede wszystkim kultura ta rozwijała się bardzo powoli. Protesty przeciwko wojnie w Indochinach rozpoczęły się dopiero w kilka lat po rozpoczęciu przez Stany Zjednoczone bombardowań w Południowym Wietnamie. Kiedy ruch dysydencki powstał, był zrazu bardzo wąski i obejmował głównie studentów i młodzież Jeszcze nim nastały lata siedemdziesiąte, ten stan rzeczy uległ znacznym zmianom. W latach osiemdziesiątych nastąpił jeszcze większy rozkwit ruchów solidarnościowych, co stanowi nowe i ważne zjawisko w historii przynajmniej amerykańskiej, o ile nie światowej dysydencji. Były to ruchy nie tylko protestujące, lecz często angażujące się, czasem nawet blisko, w życie cierpiących ludzi poza granicami kraju. Wyciągnęły one stąd wiele nauk i wywarły znaczny cywilizacyjny wpływ na Amerykę ,,głównego nurtu’’ ( mainstream ). Wszystko to przyniosło bardzo duże zmiany. Każdy, kto był zaangażowany w tego rodzaju działalność, musi zdawać sobie z tego sprawę. Orientuję się, że przemówienia, jakie wygłaszam obecnie w najbardziej reakcyjnych częściach kraju – środkowej Georgii, wschodnim Kentucky itp. – byłyby nie do pomyślenia nawet w okresie największego rozkwitu ruchu pokojowego, nawet przed najbardziej aktywnymi uczestnikami tego ruchu. Obecnie można wygłaszać je wszędzie. Ludzie zgadzają się z nim lub nie, lecz przynajmniej wiedzą, o co chodzi, wobec czego istnieje pewna wspólna płaszczyzna porozumienia.
Wszystko to stanowi oznaki wspomnianego cywilizującego wpływu, wbrew propagandzie, wbrew wszelkim wysiłkom w celu kontrolowania myśli i fabrykowania przyzwolenia. Mimo wszystko ludzie nabierają zdolności i chęci myślenia na własną rękę. Wzrósł sceptycyzm wobec władzy, zmieniło się nastawienie wobec bardzo wielu kwestii. Proces ten jest powolny, niemal jak cofanie się lodowca, lecz dostrzegalny i istotny. Inna rzecz, czy dokonuje się dostatecznie szybko, by wpłynąć znacząco na to, co dzieje się na świecie. Wystarczy jeden znajomy przykład: osławiona bariera między płciami. W latach sześćdziesiątych postawa wobec takich kwestii jak ,,cnoty militarne’’ czy chorobliwe opory przed użyciem siły zbrojnej były mniej więcej takie same wśród kobiet i mężczyzn. Nikt, ani mężczyźni, ani kobiety, nie doznawali owych chorobliwych zahamowań na początku lat sześćdziesiątych. Ich reakcje były identyczne. Wszyscy uważali, że stosowanie przemocy w celu stłumienia oporu innych narodów było słuszne. W ciągu kolejnych lat sytuacja ta uległa zmianie. Chorobliwe zahamowania stały się coraz powszechniejsze wśród wszystkich grup społeczeństwa. Ujawniła się jednak coraz większa, obecnie bardzo istotna rozbieżność między mężczyznami i kobietami. Według ankiet, sięga ona 25%. Co się stało ? Otóż to, iż powstał przynajmniej na poły zorganizowany ruch masowy, zrzeszający kobiety – ruch feministyczny. Zorganizowanie się przyniosło skutki. Organizacja oznacza odkrycie, że nie jest się samym, że inni podzielają twoje poglądy. Pozwala to na umocnienie się w swoich przekonaniach, na uściślenie swoich poglądów i myśli.
Ruchy te mają bardzo nieformalny charakter, nie są organizacjami członkowskimi, kreują jednak atmosferę, wpływającą na interakcje międzyludzkie. Wywarło to bardzo wyraźny efekt. Na tym polega niebezpieczeństwo demokracji: jeżeli pozwoli się na powstawanie organizacji, jeżeli ludzie nie tkwią już przez cały czas przyklejeni do telewizorów, to mogą im zakiełkować w głowach najrozmaitsze dziwaczne pomysły, na przykład chorobliwe opory przed stosowaniem siły zbrojnej. Trzeba z tym walczyć – jednak jeszcze się to nie udało.
Parada wrogów
Zamiast mówienia o poprzedniej wojnie, chciałbym zająć się następną – czasem bowiem przydaje się być przygotowanym, a nie tylko reagować. W USA dokonuje się obecnie bardzo charakterystyczny proces. Nie jest to pierwszy kraj, w którym miał on miejsce. Narastają wewnętrzne problemy - może wręcz katastrofy – społeczne i ekonomiczne. Nikt u władzy nie wykazuje najmniejszej ochoty, by im jakkolwiek przeciwdziałać. Jeżeli przyjrzeć się programom wewnętrznym administracji z okresu ostatniego dziesięciolecia – włączam tu opozycję demokratyczną – brak było poważnych propozycji rozwiązania całego bagażu problemów: zdrowia, edukacji, bezdomności, bezrobocia, przestępczości, gwałtownego rozrastania się kryminogennych populacji, upadku centrów miejskich i więziennictwa. Wszystkim wiadomo o tych problemach, jednak stają się one coraz poważniejsze. Tylko w ciągu dwóch lat pełnienia urzędu przez George’a Busha kolejne trzy miliony dzieci znalazło się poniżej granicy nędzy, zadłużenie niebotycznie rośnie, spadają standardy edukacji, płace realne większości społeczeństwa sięgnęły mniej więcej poziomu końca lat pięćdziesiątych – i nikt nic z tym nie robi.
W tych okolicznościach konieczne jest odwrócenie uwagi zdezorientowanego stada: jeśli zorientuje się, co się dzieje, może mu się to nie spodobać, skoro przede wszystkim jego to dotyczy. Pokazywanie pucharów futbolowych i komedii sytuacyjnych może okazać się niewystarczające, trzeba więc wywołać w nich strach przed wrogami. W latach trzydziestych Hitler wzbudził w społeczeństwie lęk przed Żydami i Cyganami. Trzeba było ich zmiażdżyć, by się obronić. My również mamy podobne sposoby. W ciągu ostatniego dziesięciolecia co rok czy dwa kreuje się jakieś wielkie monstrum, przed którym musimy się bronić. Dawniej mieliśmy na podorędziu potworów, z których stale mogliśmy korzystać: Rosjan. Zawsze można było odwołać się do konieczności obrony przed Rosjanami. Ponieważ tracą oni atrakcyjność jako przeciwnik, i coraz trudniej wykorzystywać ich w tej roli, należało wynaleźć jakichś nowych wrogów. W istocie ludzie niesprawiedliwie krytykowali George’a Busha, iż nie jest zdolny wyrazić ani wyartykułować tego, co nami kieruje. Jest to niesprawiedliwa ocena. Przed mniej więcej połową lat osiemdziesiątych nawet podczas snu można było odtwarzać płytę: ,,Rosjanie nadchodzą !’’ Ponieważ jednak płyta się zdarła, Bush musiał wynaleźć nową, podobnie jak uczynił aparat reaganowski w latach osiemdziesiątych. Przyszła więc kolej na międzynarodowy terroryzm, opętanych Arabów i nowego Hitlera Saddama Husseina. Wszyscy oni oczywiście chcieli zawojować świat. Pojawiali się jedni po drugich, bo tak być musiało, by przestraszyć i sterroryzować społeczeństwo, by ludzie bali się podróżować i kryli się z trwogi jak zające pod miedzą. Wówczas odnosiło się wspaniałe zwycięstwo nad Grenadą, Panamą lub inną bezbronną armią kraiku z Trzeciego Świata, którą można było roznieść na strzępy, nawet jej się dokładnie nie przyglądając. Dokonywano tego, i przynosiło to ulgę. Uratowaliśmy się w ostatniej chwili. Jest to jeden ze sposobów uniemożliwiania zdezorientowanemu stadu zrozumienia, co się naprawdę wokół niego i z nim dzieje, kontrolowania go i odwracania jego uwagi.
Nastepnym naszym przeciwnikiem będzie najprawdopodobniej Kuba. Będzie to wymagało kontynuowania nielegalnej wojny ekonomicznej, zapewne również przedłużania niespotykanej kampanii międzynarodowego terroryzmu. Najjaskrawszym przejawem tej ostatniej była podjęta za czasów administracji Kennedy’ego Operacja Gęś Księżycowa ( Moongoose ) oraz dalsze wymierzone przeciwko Kubie działania. Nic nie daje się nawet odlegle z nią porównać, może z wyjątkiem wojny przeciwko Nikaragui, o ile można nazwać ją terroryzmem – Trybunał Międzynarodowy zakwalifikował ją raczej jako agresję. Stale dochodzi do ideologicznej ofensywy, podczas której kreuje się jakieś chimeryczne monstrum, a następnie rozpoczyna się kampanie jego zniszczenia. (1) Oczywiście, nie można jej podejmować, jeśli groziłoby to rzeczywiście groźnym oporem. Byłoby to zbyt ryzykowne. Jeżeli jednak z góry się wie, że wroga można zgnieść na miazgę, można do tego przystąpić, a później odetchnąć z ulgą.
Nową kampanie planuje się od dość dawna. W maju 1986 roku ukazały się pamiętniki wypuszczonego z kubańskiego więzienia Armando Valladeresa. Środki masowego przekazu natychmiast potraktowały je jako sensację. Pozwolę sobie przytoczyć parę przykładów. Relację Valladeresa media obwołały ,,ostatecznym opisem olbrzymiego systemu tortur i więzień, przy użyciu którego Castro karze i niszczy polityczną opozycję. Inspirująca i niezapomniana opowieść o bestialskich więzieniach, nieludzkich torturach’’, ,,zapis przemocy w państwie, rządzonym przez kolejnego z ludobójców naszego stulecia, który – jak dowiadujemy się wreszcie z tej książki – stworzył nowy despotyzm, który zinstytucjonalizował tortury jako mechanizm społecznej kontroli w piekle – czyli Kubie czasów Valladeresa’’. Tak pisały w przedrukowywanych recenzjach z Washington Post i New York Times. Castro został scharakteryzowany jako: ,,dyktatorski zbir. Jego okrucieństwa zostały opisane w tej książce tak wyczerpująco, że jedynie najbardziej lekkomyślny i mający najzimniejszą krew zachodni intelektualista mógłby stanąć w obronie tego tyrana’’ – Washington Post. Pamiętajmy, że jest to relacja tego, co przydarzyło się jednemu człowiekowi. Zgódźmy się, że zawiera wyłącznie prawdę. Nie kwestionujmy, co działo się z człowiekiem, który, jak twierdzi, był torturowany. Podczas ceremonii w Białym Domu z okazji Dnia Praw Człowieka Ronald Reagan wyróżnił go za dzielność w znoszeniu potworności i sadyzmu krwawego kubańskiego tyrana.
Valladaresa mianowano następnie reprezentantem USA przy Komisji Praw Człowieka ONZ, gdzie pełnił dla Stanów służbę sygnałową: bronił rządów Salwadoru i Gwatemali przed oskarżeniami o zbrodnie tak straszliwe, że wszystko, co przeszedł on sam, wydaje się drobiazgiem.
Tak właśnie toczy się ten świat.
Selektywność percepcji
Było to w maju 1986 roku. Ciekawe zdarzenie, mówiące wiele o fabrykowaniu przyzwolenia. W tym samym miesiącu pozostali przy życiu członkowie Grupy Praw Człowieka z Salwadoru ( przywódcy zostali wymordowani już wcześniej ) zostali aresztowani i poddani torturom. Wśród aresztowanych był ich lider, Hector Anaya. Wtrącono ich do więzienia La Esperanza ( Nadzieja ). Podczas pobytu w więzieniu kontynuowali oni pracę na rzecz praw człowieka. Jako prawnicy, w dalszym ciągu zbierali zeznania. W więzieniu było 432 więźniów. Członkowie grupy uzyskali od 430 z nich zaprzysiężone relacje o torturach, którym ich poddawano: stosowaniu prądu elektrycznego i innych okrucieństwach. W jednym przypadku tortury prowadził szczegółowo scharakteryzowany, umundurowany major armii USA. Jest to niezwykle obrazowe i dokładne świadectwo, zapewne wyjątkowe jeśli chodzi o szczegółowość opisu tego, co działo się w celach tortur.
Stusześćdziesięciostronicowy raport o przeżyciach więźniów przemycono na zewnątrz, razem z taśmą wideo, na której utrwalono zeznania ludzi, dotyczące tortur, jakim byli poddawani w więzieniu. Raport był później rozpowszechniany przez Ekumeniczną Grupę Roboczą Marin County. Prasa ogólnonarodowa odmówiła zajęcia się nim. Stacje telewizyjne nie chciały pokazywać taśmy. Ukazał się artykuł w lokalnej gazecie Marin County, San Francisco Examiner, i to chyba wszystko. Nikt inny nie chciał tknąć się tych materiałów. Był to czas, gdy niejeden z ,,lekkomyślnych i mających najzimniejszą krew zachodnich intelektualistów’’ piał peany na cześć Jose Napoleona Duarte i Ronalda Reagana. Anayi nie oddano żadnych hołdów. Nie zaproszono go na ceremonię z okazji Dnia Praw Człowieka. Nie dostał żadnej nominacji. Został uwolniony przy wymianie więźniów, a następnie zamordowany, prawdopodobnie przez popierane przez USA służby bezpieczeństwa. Ukazało się na ten temat bardzo niewiele informacji. Media nigdy nie postawiły pytania, czy ujawnienie okrucieństw w Salwadorze, miast przemilczenia ich i zatajania ich istnienia, nie ocaliłoby mu życia.
Mówi to co nieco o sposobie działania dobrze funkcjonującego mechanizmu fabrykowania przyzwolenia. W porównaniu z relacją Herberta Anayi z Sawadoru, pamiętniki Valladaresa wydają się tak mizerne, jak mysz wobec słonia. Trzeba było jednak wykonać określone działanie, przybliżające nas ku kolejnej wojnie. Spodziewam się, że będziemy słyszeli o nich jeszcze więcej, aż nastąpi kolejna operacja. (1)
Teraz kilka uwag o ostatniej wojnie – wreszcie się nią zajmijmy. Zacznę od badań Uniwersytetu Massachusetts, o których wspomniałem wcześniej. Zawierały one kilka ciekawych wniosków. W badaniu pytano, czy zdaniem ankietowanych Stany Zjednoczone winny interweniować zbrojnie w przypadku nielegalnej okupacji lub poważnego naruszenia praw człowieka. Gdyby USA kierowały się tym stanowiskiem, winniśmy zbombardować Salwador, Gwatemalę, Indonezję, Damaszek, Tel Awiw, Kapsztad, Turcję, Waszyngton oraz cały rząd innych państw i miast. Wszędzie tam dopuszczono się nielegalnej okupacji, agresji lub rażącego pogwałcenia praw człowieka. Jeżeli znacie fakty, związane z podanymi wyżej przykładami – na których powtarzanie nie mamy czasu – zdajecie sobie doskonale sprawę, że agresja Saddama Husseina i jego okrucieństwa nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nie są nawet najdrastyczniejsze. Dlaczego nikt nie przedstawił takiego wniosku ? Przyczyna jest prosta: nikt o tym nie wie. W dobrze funkcjonującym systemie propagandowym nikt nie powinien wiedzieć, o czym mówiłem, kiedy wspominałem o powyższych przykładach. Jeżeli zadacie sobie trud sprawdzenia, zobaczycie, że przykłady te są jak najbardziej odpowiednie. Przypomnijcie sobie jeden z nich złowieszczo zbliżony w czasie do okresu, którym się zajmujemy. W lutym, w trakcie w pełni rozwiniętej kampanii bombardowań, rząd Libanu zażądał od Izraela przestrzegania Rezolucji 425 Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której wezwano Izrael do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania wojsk z Libanu. Rezolucja ta pochodzi z marca 1978 roku. Nastąpiły po niej dwie kolejne, w których powtórzono wezwania do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania się Izraela z Libanu. Izrael się im oczywiście nie podporządkował, ponieważ Stany Zjednoczone wspierają jego okupację ! Południowy Liban nadal objęty jest terrorem. W wielkich celach tortur dzieją się tam przerażające rzeczy. Region ten wykorzystuje się jako bazę do ataków na pozostałą część Libanu. W ciągu trzynastu lat od inwazji na Liban, zbombardowano Bejrut, zginęło około 20 tysięcy ludzi ( w 80% cywilów ), szpitale uległy zniszczeniu, następowały kolejne akty terroru i rabunku. Wszystko w porządku, bo popiera to USA ! To tylko jeden z przykładów. W środkach masowego przekazu nie widzi się żadnych materiałów na ten temat, nie słyszy się dyskusji, czy Izrael i USA powinny przestrzegać Rezolucji 425 Rady Bezpieczeństwa ONZ i innych. Nikt też nie wzywał do zbombardowania Tel Awiwu, chociaż według przekonań dwóch trzecich społeczeństwa, powinniśmy to zrobić. Przecież doszło do nielegalnej okupacji i rażącego pogwałcenia praw człowieka ! To tylko jeden przypadek. Są o wiele gorsze. Indonezyjska inwazja na Timor Wschodni pociągnęła za sobą około 200 tysięcy ofiar. Wszystkie pozostałe przykłady bledną w porównaniu z Timorem. Indonezja cieszy się jednak solidnym poparciem USA i w dalszym ciągu otrzymuje pomoc dyplomatyczną i militarną ze strony Ameryki. Kolejne przykłady można by mnożyć.
Wojna w Zatoce
Dowodzi to, w jaki sposób działa skuteczny system propagandowy. Ludzie wierzą, że używamy siły przeciwko Irakowi i Kuwejtowi, ponieważ naprawdę przestrzegamy zasady odpowiadania siłą na nielegalną okupację i naruszanie praw człowieka. Nie zdają sobie sprawy, co oznaczałoby zastosowanie tej zasady wobec postępowania samych Stanów Zjednoczonych. Jest to nader spektakularny sukces propagandy.
Zajmijmy się bliżej kolejną sprawą. Jeżeli przyjrzeć się bliżej traktowaniu wojny w mediach od sierpnia, można zauważyć uderzający brak kilku głosów. Istnieje przecież na przykład dzielna i nader istotna iracka opozycja demokratyczna. Oczywiście, działa ona na emigracji, ponieważ jej członkowie nie przeżyliby w kraju. Mieszkają oni przede wszystkim w Europie. Są to bankierzy, inżynierowie, architekci – ludzie tego pokroju, są wykształceni, potrafią się wypowiadać, i nie wahają się tego czynić.
W lutym zeszłego roku, gdy Saddam Hussein był nadal ulubionym partnerem handlowym i przyjacielem George’a Busha, przedstawiciele irackiej opozycji – jak wynika z ich źródeł – przybyli do Waszyngtonu z petycją o poparcie dla ich żądań zaprowadzenia w Iraku parlamentarnej demokracji. Spotkało ich totalne lekceważenie, ponieważ Stany Zjednoczone nie były tym zainteresowane. Nie nastąpiła jakakolwiek reakcja, którą mogłoby zaobserwować społeczeństwo.
Od sierpnia istnienie opozycji było nieco trudniej zignorować. W sierpniu nagle zwróciliśmy się przeciwko Saddamowi Husseinowi, po tym, jak przez wiele lat go faworyzowaliśmy. Pod ręką była iracka opozycja demokratyczna, która na pewno była w stanie przedstawić swe wnioski w tej sytuacji. Jej członkowie na pewno z zadowoleniem przyglądaliby się łamaniu na kole tortur i ćwiartowaniu Saddama Husseina, który wszak mordował ich braci, torturował siostry i wypędził ich samych z kraju. Walczyli przeciwko jego tyranii przez cały czas, gdy cieszył się gorącym poparciem Ronalda Reagana i George’a Busha. Co się stało z głosem opozycji ? Przyjrzyjcie się ogólnonarodowym mediom, by zorientować się, czy czegoś można było dowiedzieć się od sierpnia do marca o irackiej opozycji demokratycznej. Nie znajdziecie ani słowa. Nie dlatego, że nie była ona w stanie wyartykułować swoich żądań. Przedstawiła ona oświadczenia, propozycje, wezwania i żądania. Jeżeli bliżej w nie wnikniecie, stwierdzicie, że nie sposób odróżnić ich od postulatów amerykańskiego ruchu pokojowego. Opozycja była przeciwko Saddamowi Husseinowi i wojnie przeciwko Irakowi. Jej członkowie nie chcieli, by ich kraj został zniszczony. Pragnęli jedynie pokojowego rozwiązania i doskonale wiedzieli, że jest ono możliwe.
Nie usłyszeliśmy ani słowa o irackiej opozycji demokratycznej. Jeżeli chcecie się czegoś o niej dowiedzieć, sięgnijcie do prasy niemieckiej czy brytyjskiej. I tam nie znajdzie się wiele, prasa ta jest jednak poddana mniejszej kontroli niż nasza, dzięki czemu można się czegoś w ogóle dowiedzieć.
Jest to spektakularny sukces propagandy: po pierwsze to, iż zupełnie wyeliminowano głosy irackich demokratów, a po drugie, że nikt nie zwrócił na to uwagi.
To również jest ciekawe. Społeczeństwo musi być poddane głębokiej indoktrynacji, skoro nie zauważyło, że nie słyszy głosów irackiej opozycji demokratycznej, nie zadaje sobie pytania ,,dlaczego’’ i nie znajduje najoczywistszej odpowiedzi: ponieważ iraccy demokraci myślą niezależnie. Ich postulaty są zgodne z wnioskami międzynarodowego ruchu pokoju i dlatego się je pomija.
Zajmijmy się pytaniem o przyczyny wojny. Podawano je i owszem. Jeden z powodów brzmiał: nie można nagradzać agresorów, a inwazję należy udaremnić szybkim użyciem siły. Taki oto powód wojny nam podano; praktycznie nie słychać było żadnego innego. Czy była to wystarczająca przyczyna, by wszcząć wojnę ? Czy USA przestrzega zasady, iż nie można nagradzać agresorów, a inwazję należy udaremnić szybkim użyciem siły ? Nie będę obrażać waszej inteligencji powtarzaniem faktów, jednak sytuacja ma się tak, iż oczytany nastolatek jest w stanie zbić takie argumenty w dwie minuty. Nikt ich jednak nigdy nie obalił. Przyjrzyjcie się mediom, liberalnym komentatorom i krytykom, ludziom, którzy zeznawali przed Kongresem – czy ktokolwiek zakwestionował założenie, że Stany Zjednoczone przestrzegają głoszonych przez siebie zasad ?
Czy USA stawiły opór samym sobie, gdy podjęły inwazję na Panamę, i chciały w odwecie zbombardować... Waszyngton ? Czy gdy okupacja Namibii przez Południową Afrykę została uznana za nielegalną w 1969 roku, USA nałożyły sankcje na żywność i leki ? Czy przystąpiły do wojny ? Nie, przez dwadzieścia lat prowadziły ,,cichą dyplomację’’. Przez tych dwadzieścia lat działy się rzeczy bardzo niemiłe. Tylko w okresie administracji Reagana – Busha, wojska południowoafrykańskie zabiły około półtora miliona ludzi w sąsiednich krajach, nie wspominając o tym, co działo się w samej Południowej Afryce i Namibii.
Nie wiedzieć czemu, nie urażało to naszych wrażliwych dusz. Kontynuowaliśmy ,,cichą dyplomację’’ i na koniec zaoferowaliśmy agresorom hojną nagrodę. Otrzymali oni wielki port w Namibii i zapewniono im mnóstwo przywilejów, biorąc pod uwagę przedstawiane przez nich względy bezpieczeństwa. Co działo się wtedy z zasadą, której ponoć przestrzegamy ? Dziecinnie łatwo wykazać, że nie mogły to być powody, dla których przystąpiliśmy do wojny, ponieważ wcale nie przestrzegaliśmy tych zasad. Nikt jednak tego nie zrobił – i to się liczy. Nikt też nie zadał sobie trudu przedstawienia wynikającej stąd konkluzji: nie podano nam żadnego powodu rozpoczęcia wojny. Żadnego. Nie podano nam jakiegokolwiek powodu, z którym oczytany nastolatek nie mógłby się rozprawić w mniej więcej dwie minuty !
Jest to kolejna oznaka kultury totalitarnej. Powinno nas przerażać, że można nas pchnąć do wojny bez żadnego powodu, i nikt się tym nie przejmuje ani tego nie dostrzega. To bardzo zdumiewający fakt.
W połowie stycznia, tuż przed rozpoczęciem bombardowań, ankieta Washington Post i ABC wykazała ciekawe zjawisko. Pytano ludzi: ,,Czy gdyby Irak zgodził się na wycofanie z Kuwejtu w zamian za rozważenie konfliktu arabsko-izraelskiego przez Radę Bezpieczeństwa, byłbyś za takim rozwiązaniem ?’’ Około dwóch trzecich społeczeństwa odpowiedziało na to twierdząco; podobnie cały świat, włącznie z iracką opozycją demokratyczną. Niewykluczone, że ludzie, którzy opowiadali się za takim rozwiązaniem uważali, że myślą tak tylko oni na świecie. Na pewno nikt w prasie nie stwierdził, że byłaby to dobra idea. Rozkazy z Waszyngtonu zalecały, że mamy być przeciwko ,,kontaktom’’, czyli dyplomacji, wobec czego wszyscy stanęli karnie w szeregu – przeciwko rozwiązaniom dyplomatycznym. Próbując natrafić na komentarze w prasie, można natrafić jedynie na felieton Alexa Cockburna w Los Angeles Times, który dowodził, że byłby to dobry pomysł. Ludzie, którzy opowiadali się za dyplomacją w sondażu, myśleli: ,,tak uważam, chociaż jestem w tym odosobniony’’. Załóżmy, że wiedzieliby, iż nie są osamotnieni, że tak samo myślą inni ludzie, włącznie z iracką opozycją demokratyczną. Załóżmy, że wiedzieliby, że nie jest to hipotetyczna możliwość, że Irak w istocie złożył taką właśnie ofertę. Wysocy urzędnicy rządu USA ujawnili jej istnienie zaledwie osiem-dziesięć dni wcześniej. Drugiego stycznia przedstawili oni iracką propozycję całkowitego wycofania się z Kuwejtu w zamian za rozsądzenie przez Radę Bezpieczeństwa konfliktu arabsko-izraelskiego i problemu broni masowego zniszczenia. Stany Zjednoczone odmawiały negocjowania tej propozycji, aż przygotowania do inwazji na Kuwejt były daleko zaawansowane. Załóżmy, że ludzie wiedzieliby, że taka oferta została rzeczywiście złożona – w istocie poparcie jej to dokładnie to, co zrobiłby każdy rozsądny człowiek, gdyby był zainteresowany zachowaniem pokoju. Tak przecież nawet bywało, w tych rzadkich przypadkach, gdy rzeczywiście nie chcieliśmy dopuścić do agresji. Załóżmy, że by o tym wiedziano. Możecie formułować własne domysły, jak zakładam, że owe dwie trzecie zamieniłyby się prawdopodobnie w 98% społeczeństwa. Oto rzeczywiście wielkie sukcesy propagandy. Prawdopodobnie żadna z odpowiadających na tę ankietę osób nie wiedziała o faktach, o których wspomniałem. Ludzie myśleli, że są odosobnieni w swych poglądach, dlatego też można było bez sprzeciwów kontynuować zmierzającą do wojny politykę.
Dyskutowano szeroko, czy sankcje mogłyby okazać się skuteczne. Do wypowiedzenia się w tej kwestii był zmuszony nawet szef CIA. Nie dyskutowano jednak nad o wiele ważniejszym pytaniem: czy sankcje nie były przypadkiem skuteczne ? Zapewne prawdziwa odpowiedź brzmi: tak, najwidoczniej okazały się skuteczne – chyba przed końcem sierpnia, najprawdopodobniej przed końcem grudnia. Bardzo trudno wymyślić jakikolwiek inny powód irackiej oferty wycofania się z Kuwejtu, której istnienie potwierdzili, a paru przypadkach której treść ujawnili wysocy urzędnicy rządu USA. Określili ją oni jako poważną i dającą podstawę do negocjacji. Prawdziwe pytanie brzmi więc: czy sankcje okazały się skuteczne ? Czy istniał sposób uniknięcia wojny ? Czy było możliwe rozwikłanie konfliktu na warunkach do przyjęcia przez ogół społeczeństwa, cały świat i iracką opozycję demokratyczną ? Nie dyskutowano nad tymi pytaniami – a dla dobrze funkcjonującej propagandy kluczowo istotne jest, by dyskusja taka w ogóle nie miała miejsca. Pozwala to Przewodniczącemu Komitetu Partii Republikańskiej twierdzić- dziś rano – że gdyby prezydentem był Demokrata, Kuwejt nie zostałby dzisiaj oswobodzony. Może tak twierdzić , a żaden Demokrata nie wstanie i nie powie, że gdyby był prezydentem, Kuwejt stałby się wolny nie dzisiaj, ale już sześć miesięcy temu, ponieważ istniały możliwości dyplomatyczne, których by nie pominął, a Kuwejt zostałby oswobodzony bez śmierci dziesiątek tysięcy ludzi i spowodowania ekologicznej katastrofy. Żaden z demokratów tego nie powie, bo żaden z demokratów nie zajął takiego stanowiska. Zajęli je Henry Gonzales i Barbara Boxer. Lista osób, publicznie popierających takie stanowisko, jest jednak tak krótka, że równie dobrze mogłoby ich nie być w ogóle. Zważywszy na fakt, iż żaden demokrata nie powie głośno podobnych słów, Clayton Yeutter może bez przeszkód wygłaszać swoje stwierdzenia.
Gdy pociski Scud spadły na Izrael, nie pochwalił tego nikt w prasie. Ten fakt również przedstawia w ciekawym świetle dobrze funkcjonujący system propagandowy. Moglibyśmy zadać pytanie: dlaczego nikt tego nie pochwalił ? Przecież argumenty Saddama Husseina były równie prawdziwe, jak stwierdzenia George’a Busha. Przypomnijmy, jak brzmiały. Zastanówmy się choćby nad Libanem. Saddam Hussein twierdzi, że nie może przystać na jego aneksję. Nie może dopuścić, by Izrael zajmował syryjskie Wzgórza Golan i wschodnią Jerozolimę, lekceważąc jednogłośnie zdanie Rady Bezpieczeństwa. Saddam nie może przystać na aneksję. Nie może patrzeć bezczynnie na agresję. Izrael okupuje południe Libanu od trzynastu lat, gwałcąc rezolucję Rady Bezpieczeństwa. W ciągu tego okresu dopuścił się ataków na całe terytorium Libanu i wciąż bombarduje większość tego kraju. Hussein nie może się z tym pogodzić.Być może czytał raport Amnesty International, dotyczący okrucieństw izraelskich na Zachodnim Brzegu. Krwawi mu serce. Nie może na to przystać. Sankcje nie działają, ponieważ USA je blokuje. Negocjacje są nieskuteczne, bo blokują je Stany Zjednoczone. Co pozostaje, oprócz siły ? Hussein czekał latami. Trzynaście lat w przypadku Libanu, dwadzieścia – jeżeli chodzi o Zachodni Brzeg. Słyszeliście wcześniej podobne argumenty ?
Jedyna różnica między argumentami Husseina a tymi, które słyszeliście, polega na tym, iż Saddam Hussein może z pełnym uzasadnieniem stwierdzić, że sankcje i negocjacje okazały się nieskuteczne, bo blokowały je Stany Zjednoczone. George Bush nie może tego stwierdzić, ponieważ sankcje wobec Iraku najwidoczniej okazały się skuteczne i istniały wszelkie powody, by wierzyć w powodzenie negocjacji – tyle, że Bush konsekwentnie ich odmawiał. Twierdził przez cały czas wyraźnie, że negocjacji nie będzie.
Czy przypominacie sobie kogokolwiek, kto powiedziałby to jasno prasie ? Nie. To drobiazg. Coś, z czego również oczytany nastolatek może zdać sobie sprawę w minutę. Nikt jednak nie powiedział tego publicznie: żaden komentator ani autor artykułów wstępnych. To również jest oznaka bardzo skutecznie zarządzanej kultury totalitarnej. Dowód, że fabrykowane przyzwolenia sprawdza się w działaniu.
Ostatni komentarz na ten temat. Możemy podawać wiele przykładów, kolejne możecie dopowiedzieć sobie sami. Zajmijmy się koncepcją, że Saddam Hussein to potwór, który chce zawładnąć całym światem – wyznawaną szeroko w USA, zresztą nie bezzasadnie. Ludziom wbijano nieustannie do głowy: Saddam chce zawładnąć całym światem; musimy go powstrzymać. W jaki sposób stał się tak groźny ? Irak to mały kraj Trzeciego Świata bez żadnej bazy przemysłowej. Przez osiem lat walczył z Iranem – post rewolucyjnym Iranem, który zdziesiątkował swoją kadrę oficerską i przetrzebił szeregi armii. Irak miał w tej wojnie niezłe poparcie. Wspierały go Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, Europa, większość krajów arabskich i producentów ropy z tej okolicy świata. Mimo to Irak nie zdołał zwyciężyć Iranu. Nagle okazuje się, że jest gotów podbić świat. Czy ktokolwiek zwrócił na to uwagę ? Przecież jest to w istocie kraj Trzeciego Świata z chłopską armią. Przyznano obecnie, że rozpowszechniano masy dezinformacji co do jego fortyfikacji, broni chemicznej itp. Czy jednak ktokolwiek zwrócił na to uwagę ? Nie. Okazuje się, że nikt, dosłownie nikt, nie powiedział tego publicznie. To typowe. Zwróćcie uwagę, że dokładnie rok wcześniej to samo zrobiono z Manuelem Noriegą. Noriega to drobny łotrzyk w porównaniu z przyjacielem George’a Busha Saddamem Husseinem, i innymi jego przyjaciółmi w Pekinie – czy nim samym, jeśli już o tym mówimy ! W porównaniu z nimi Manuel Noriega to bardzo drobny łobuz. Czarny charakter, ale nie łotr światowych rozmiarów, jakich lubimy. Zamieniono go jednak w postać nadnaturalnych rozmiarów. Zamierzał nas zniszczyć, prowadząc za sobą armię handlarzy narkotyków. Musieliśmy się szybko zmobilizować i go pokonać, zabijając kilkuset czy parę tysięcy ludzi. Przywróciliśmy władzę śladowej, może ośmioprocentowej białej oligarchii i umieściliśmy amerykańskich oficerów na każdym poziomie systemu politycznego. Trzeba było zrobić to wszystko, bo przecież musieliśmy się ratować, inaczej ten potwór by nas zniszczył. Rok później to samo było z Saddamem Husseinem. Czy ktokolwiek zwrócił na to uwagę ? Czy ktokolwiek zapytał, dlaczego do tego doszło, albo w jaki sposób ? Trzeba by się bardzo uważnie za czymś takim oglądać.
Należy zwrócić uwagę, że nie różni się to zbytnio od działań Komisji Creela w latach 1916-1917, gdy w ciągu sześciu miesięcy zamieniono pacyfistyczne społeczeństwo w zbieraninę rozjuszonych histeryków, nawołujących do zniszczenia wszystkiego, co niemieckie, dla ocalenia przed Hunami, obrywającymi rączki belgijskim niemowlętom. Stosuje się zapewne bardziej wyrafinowane techniki, sięga po telewizję i wkłada w to mnóstwo pieniędzy, jednak metoda jest nader tradycyjna.
Wracając do mojego wyjściowego stwierdzenia, uważam, że nie chodzi tylko o dezinformację w kwestii kryzysu w Zatoce. Problem jest o wiele poważniejszy. Chodzi tu o to, czy chcemy żyć w wolnym społeczeństwie, czy w narzuconym samym sobie totalitaryzmie, w którym zdezorientowane stado zostaje zmarginalizowane i zastraszone, w którym odwraca się jego uwagę i zmusza do wykrzykiwania patriotycznych sloganów, w którym bojąc się o własne życie, stado wzdycha z podziwu dla przywódcy, ratującego je przed zagładą, natomiast klasy wykształcone na rozkaz maszerują w karnym szeregu, powtarzając wpajane im slogany, społeczeństwo rozkłada się od wewnątrz, stajemy się sługami państwa najemników do wynajęcia i marzymy o tym, by ktoś nam zapłacił za zniszczenie świata.
Taki jest wybór. Przed takim wyborem stajecie. Odpowiedź na te pytania zależy w głównej mierze od ludzi takich jak wy czy ja.
tłumaczenie Ewy Mykiny
Za: CIA
Zacznijmy od pierwszej współczesnej operacji propagandowej, przeprowadzonej przez rząd. Stało się to za czasów administracji Woodrowa Wilsona. Gdy wybrano go prezydentem w 1916 roku, jego program głosił: ,,Pokój bez zwycięstwa’’ Było to w środku Pierwszej Wojny Światowej. Ówczesne społeczeństwo było nastawione wyjątkowo pacyfistycznie i nie widziało żadnego powodu, by angażować się w wojnę w Europie.
Ponieważ administracja Wilsona była zdecydowana na udział w wojnie, musiała jakoś temu zradzić. Stworzono więc rządową komisję propagandową – tak zwaną Komisję Creela. Udało się jej w ciągu sześciu miesięcy przemienić pacyfistyczne społeczeństwo w histeryczną, pałającą chęcią walki zbiorowość, pragnącą zniszczenia wszystkiego, co niemieckie, rozrywania Niemców na strzępy, przystąpienia do wojny i ocalenia świata. Było to znaczne osiągnięcie, które prowadziło do kolejnych. W tym samym czasie oraz później, po wojnie, wykorzystano identyczne techniki do wywołania histerycznej obawy przed tak zwanym Czerwonym Zagrożeniem. Umożliwiło to skuteczne zniszczenie związków zawodowych oraz likwidację tak niebezpiecznych problemów jak wolność prasy i myśli politycznej. Cieszyło się to znacznym poparciem mediów i establishmentu przemysłowego, które w istocie organizowały promowały większość tych działań, co walnie przyczyniło się do ich sukcesu.
Pośród tych, którzy aktywnie i entuzjastycznie partycypowali w tym procesie, byli ,,postępowi’’ intelektualiści, osoby z kręgu Johna Deweya. Byli oni bardzo dumni, co widać na podstawie ich ówczesnego piśmiennictwa, iż, jak to określali, ,,bardziej inteligentni członkowie społeczeństwa’’ – czyli oni sami – zdołali pchnąć niechętną zbiorowość do wojny przez wzbudzenie w niej strachu i szermowanie fanatycznymi sloganami. Wykorzystano w tym celu szeroki wachlarz środków. Sfabrykowano na przykład liczne opowieści o popełnianych przez Hunów okrucieństwach, o obrywaniu przez nich rączek belgijskim niemowlętom, o wszelkiego rodzaju okropnościach, na które nadal można natknąć się w podręcznikach historii. Były to bez wyjątku wymysły brytyjskiego ministerstwa propagandy, które postawiło sobie za cel – jak określało to na swoich tajnych naradach - ,,kontrolowanie myśli całego świata’’.Co bardziej istotne, pragnęło ono również kontrolować myślenie co bardziej inteligentnych członków amerykańskiego społeczeństwa, którzy szerzyliby dalej wysmażaną przez nie propagandę i pchnęli pacyfistyczne państwo w objęcia wojennej histerii. Zamiar ten udało się zrealizować, i to nadzwyczaj skutecznie. Płynie stąd nauka: państwowa propaganda, wspierana przez wykształcone klasy, gdy nie można się jej sprzeciwić, może przynieść olbrzymie rezultaty. Naukę tę przyswoili sobie Hitler i wielu innych, wcielając ją w życie po dziś dzień !
Demokracja widzów
Inną grupą, pozostającą pod wrażeniem tych sukcesów, byli liberalni teoretycy Partii Demokratycznej i czołowi przedstawiciele mediów – na przykład Walter Lippman, nestor amerykańskich dziennikarzy, wiodący komentator polityki wewnętrznej i zagranicznej oraz czołowy teoretyk demokratycznego liberalizmu. Jeżeli zajrzy się do jego essejów zebranych, natrafi się na podtytuły w rodzaju: ,,Postępowa teoria liberalnej myśli demokratycznej’’ ( ,,A Progressive Theory of Liberal Democratic Thought’’). Lippman zasiadał we wspomnianych komisjach propagandowych i zdawał sobie sprawę z ich osiągnięć. Dowodził, że ,,rewolucja w sztuce demokracji’’, jak to określał, może zostać wykorzystana do ,,fabrykowania przyzwolenia’’ – czyli zapewniania dzięki nowym technikom propagandowym zgody społeczeństwa na to, na co nie miało ono ochoty.
Lippman był zdania, że jest to dobra, ba niezbędna koncepcja. Niezbędna, ponieważ ,,dobro ogólne całkowicie umyka opini publicznej’’, jak to sformułował. Może je zrozumieć i dążyć do niego jedynie wyspecjalizowana klasa odpowiedzialnych jednostek, dość inteligentnych, by pojąć, jakie są rządzące światem mechanizmy. Teoria ta zakłada, że jedynie niewielka elita – społeczność intelektualistów, o której mówili zwolennicy Deweya – jest w stanie pojąć dobro ogólne, czyli to, na czym zależy nam wszystkim i co ,,umyka opini publicznej’’. Poglądy tego rodzaju lansowane były od stuleci. Jest to również typowo leninowskie stanowisko. W istocie cechuje się ono bliskim powinowactwem do leninowskiej koncepcji, że czołówka rewolucyjnych intelektualistów powinna przejąć władzę państwową, wykorzystując w tym procesie siłę ludowych buntów, a następnie popędzić głupie masy ku przyszłości, dla której pojęcia są one zbyt ciemne i niekompetentne. Teoria liberalnej demokracji i marksizm i leninizm są bardzo bliskie w swych ideologicznych założeniach.
Uważam to za jedną z przyczyn, dla których różnym ludziom przez lata było łatwo przechodzić od jednego stanowiska do drugiego bez poczucia istotnej zmiany. Była to tylko kwestia oceny, gdzie tkwią korzenie władzy. Może dojdzie do ludowej rewolucji, która wyniesie nas na szczyty; może nie, i będziemy zmuszeni do współpracy z istniejącą władzą, czyli społecznością kapitalistyczną. Tak czy inaczej, będziemy działać identycznie: poganiać głupie masy w stronę świata, które są niezdolne zrozumieć go na własną rękę.
Lippman poparł swoje wywody szczegółowo opracowaną teorią postępowej demokracji. Twierdził, iż we właściwie zorganizowanej demokracji istnieją klasy obywateli. Na czoło wysuwa się klasa, pełniąca czynną rolę w prowadzeniu spraw publicznych. Są to ludzie, którzy analizują, wykonują, podejmują decyzje i kierują działaniem systemów: politycznego, ideologicznego i ekonomicznego. Jest to niewielki odsetek populacji. Naturalnie, każdy, kto wysuwa takie idee, zawsze należy do tej niewielkiej grupy, i mówi o tym, co należy zrobić z pozostałymi obywatelami. Ci pozostali – nie należąca do owej niewielkiej grupki zdecydowana większość społeczeństwa, to według określenia Lippmana ,,zdezorientowane stado’’ ( ,,bewildered herd’’ ). Musimy chronić się przed gniewem i możliwością stratowania przez zdezorientowane stado. W demokracji realizowane są dwie funkcje. Klasa wyspecjalizowana, czyli ludzie odpowiedzialni, pełnią funkcję wykonawczą, czyli myślą o dobrze publicznym, planują je oraz je rozumieją. Zdezorientowane stado również ma swoją rolę w demokracji. Według twierdzeń Lippmana, jest to rola widzów, a nie uczestników działania. Funkcja stada jest jednak rozleglejsza, bowiem mówimy o demokracji. Od czasu do czasu pozwala się mu poprzeć tego czy innego członka klasy wyspecjalizowanej. Innymi słowy tłumowi pozwala się powiedzieć: ,,Chcemy, byś ty – lub ty – był naszym przywódcą’’. Dzieje się tak dlatego, że żyjemy w ustroju demokratycznym, a nie państwie totalitarnym. Określa się to jako wybory. Po wyrażeniu poparcia dla tego czy innego członka klasy wyspecjalizowanej, tłumowi pozwala się jednak na usunięcie się w tło i stanie na powrót widzami, a nie uczestnikami działania. Tak właśnie powinna wyglądać prawidłowo funkcjonująca demokracja.
Podejście takie jest w pewnym sensie logiczne. Kryje się za nim nawet swego rodzaju ogólna zasada moralna. Imperatyw ten zakłada, iż masy są zbyt naiwne, by pojąć funkcjonowanie świata. Gdyby próbowały partycypować w podejmowaniu dotyczących ich decyzji, powodowałyby tylko kłopoty. Wobec tego dopuszczenie ich do decydowania byłoby czymś niewłaściwym i niemoralnym. Należy poskramiać zdezorientowane stado, a nie pozwalać mu na wściekłe tratowanie wszystkiego, co popadnie. Mniej więcej taka sama logika zakłada, że niewłaściwe jest pozwolenie trzylatkowi na samodzielne przechodzenie przez ulicę. Nie daje się mu takiej swobody, ponieważ trzylatek nie wie, jak korzystać z tej wolności. Na tej samej zasadzie nie można pozwolić zdezorientowanemu stadu na współuczestniczenie w działaniu -–wywołałoby to tylko kłopoty.
Potrzebne jest więc narzędzie do poskromienia zdezorientowanego stada. Jest nim nowa rewolucja w sztuce demokracji: ,,fabrykowanie przyzwolenia’’. Konieczny jest podział środków przekazu, szkolnictwa i kultury popularnej. Muszą one uczyć przedstawicieli klasy politycznej i decydentów pewnego znośnego poczucia rzeczywistości, chociaż oczywiście muszą jednocześnie wpajać właściwe wartości. Trzeba pamiętać, że kryje się za tym nie wyrażona przesłanka. Przesłanka ta – którą muszą skrywać przed sobą nawet odpowiedzialne osoby – dotyczy sposobu, w jaki uzyskali oni pozycję, umożliwiającą im podejmowanie decyzji. Oczywiście, dzieje się tak dlatego, że służą oni ludziom, dysponującym prawdziwą władzą ! Jest to bardzo wąskie grono. Jeśli klasa wyspecjalizowana zbliży się do niego i stwierdzi: ,,możemy służyć waszym interesom’’, wówczas zostanie wciągnięta do pełnienia wykonawczej roli. Należy to jednak utrzymywać w tajemnicy. Znaczy to, że należy członkom tej klasy wpoić przekonania i doktryny, służące interesom dysponentów prywatnie posiadanej, rzeczywistej władzy. Otrzymujemy więc oddzielny system edukacyjny, nakierowany na klasę wyspecjalizowaną, czyli ludzi odpowiedzialnych. Należy poddać ich dokładnej indoktrynacji, obejmującej wartości i interesy przedstawicieli prywatnej władzy oraz reprezentującego ich kompleksu państwowo-korporacyjnego. Uwagę reszty zdezorientowanego stada należy w zasadzie zająć czymś innym – nie dopuścić, by mogło narobić kłopotów. Zadbać, by jego członkowie pozostali praktycznie wyłącznie obserwatorami działań, jedynie sporadycznie wyrażającymi poparcie dla tego czy innego prawdziwego przywódcy, spośród których pozwala się im dokonać wyboru.
Podobny punkt widzenia rozwijało wielu ludzi. Prawdę mówiąc, jest on dość konwencjonalny: na przykład czołowy współczesny teolog i komentator polityki zagranicznej Reinhold Niebuhr, czasami nazywany ,,teologiem establishmentu’’, guru George Kennana, intelektualistów spod znaku Kennedy’ego i innych, stwierdził, iż ,,racjonalizm to bardzo rzadka umiejętność’’. Cechuje się nim jedynie wąskie, ograniczone grono ludzi. Większość kieruje się po prostu emocjami i impulsami. Ci z nas, którzy są racjonalistami, muszą tworzyć niezbędne iluzje i obdarzone silnym ładunkiem emocjonalnym nadmierne uproszczenia, by naiwni prostaczkowie nie zbaczali zbytnio z należnego kursu. Podejście takie stało się znaczącym elementem współczesnej nauki politycznej. W latach dwudziestych i trzydziestych Harold Laswell, współtwórca nowoczesnych zasad, określających zasady społecznej komunikacji, jeden z wiodących reprezentantów amerykańskich nauk politycznych, wyjaśniał, iż nie powinniśmy ulegać ,,demokratycznym dogmatyzmom’’, zakładającym, że obywatele są najlepszymi znawcami swoich interesów. Jest przecież inaczej – to my znamy się najlepiej na dobrze publicznym. Dlatego też zwykła moralność nakazuje nam dopilnowanie, by nie mieli oni okazji do realizacji swoich niewłaściwych koncepcji. Jest to proste w strukturze, którą określa się obecnie państwem totalitarnym lub reżimem militarnym. Dzierży się pałkę nad głowami obywateli i korzysta z niej, jeżeli wychylą się poza przewidziane granice. Możliwość taką jednak traci się, im bardziej społeczeństwo staje się wolne i demokratyczne, dlatego też należy uciec się do technik propagandowych. Logika jest oczywista: propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla państwa totalitarnego !
Jeszcze raz powtórzmy: jest to dobre i rozsądne, ponieważ zdezorientowane stado nie potrafi pojąć dobra publicznego. Zrozumienie go po prostu przekracza jego możliwości.
Public relations
USA było pionierem sektora ,,public relations’’. Celem tego przemysłu jest ,,kontrolowanie umysłu społeczeństwa’’, jak określali to jego liderzy. Nauczyli się oni wiele dzięki triumfom Komisji Creela, skutecznemu wywołaniu widma Czerwonego Zagrożenia i jego konsekwencjom. Sektor ,,public relations’’ uległ w owym okresie gigantycznej ekspansji. W latach dwudziestych przez jakiś czas udało się mu wywołać w społeczeństwie niemal całkowite posłuszeństwo wobec dominacji biznesu. Dominacja ta była tak doszczętna, że stała się obiektem dochodzeń komisji Kongresu w latach trzydziestych. Z nich właśnie pochodzi znaczna część naszych informacji.
,,Public relations’’ to olbrzymi przemysł. Obecnie wydatki w nim sięgają około biliona dolarów rocznie. Przez cały czas chodzi tu o kontrolowanie umysłu społeczeństwa.
W latach trzydziestych, podobnie jak w trakcie Pierwszej Wojny Światowej, wyłoniły się wielkie problemy. Doszło do wielkiego kryzysu, pojawiły się silne organizacje pracownicze. W istocie w 1935 roku robotnicy wygrali pierwszą poważną kampanię legislacyjną: Ustawa Wagnera przyznała im prawo do zrzeszania się. Powodowało to dwa poważne problemy. Po pierwsze, demokracja funkcjonowała wadliwie: zdezorientowane stado poczęło odnosić sukcesy prawodawcze, a tak przecież nie powinno być. Drugi problem polegał na tym, iż ludzie zyskiwali możliwość organizowania się. Ludność powinna wszelako być zatomizowana, wyalienowana i posegregowana. Nie powinna zakładać organizacji, ponieważ wówczas mogłaby przestać być widzem wydarzeń. Jeśli dostatecznie wielu ludzi o ograniczonych środkach może łączyć się w celu zaistnienia na arenie politycznej, mogliby stać się rzeczywistymi uczestnikami wydarzeń, a to byłoby naprawdę groźne.
Prywatny przemysł podjął szerokie starania, by zapewnić, iż będzie to ostatnie zwycięstwo legislacyjne dla pracowników i początek końca demokratycznego odchylenia w postaci prawa do tworzenia masowych organizacji. Zamiar się powiódł. Okazało się, że było to ostatnie zwycięstwo legislacyjne dla świata pracy. Od tej chwili – chociaż liczba członków związków zawodowych wzrosła na jakiś czas w trakcie Drugiej Wojny Światowej i zaczęła spadać dopiero później – skuteczność działań związków stale malała. Nie było to przypadkiem. Stało się tak dzięki społeczności biznesu, która włożyła mnóstwo pieniędzy, uwagi i pomyślunku, by poradzić sobie z tym problemem poprzez przemysł ,,public relations’’, organizacje w rodzaju Okrągłego Stołu Narodowego Stowarzyszenia Producentów i Biznesmanów ( National Association of Manufacturers and Business Roundtable ) i tak dalej. Społeczność ta przystąpiła natychmiast do obmyślania sposobu zapobieżenia takim demokratycznym dewiacjom.
Chrzest bojowy nastąpił w rok później, w 1936 roku. W Johnstown w Dolinie Mohawk w zachodniej Pensylwanii doszło do wielkiego strajku Bethelem Steel. Kapitalizm wypróbował nową technikę niszczenia ruchu pracowniczego, która okazała się nadzwyczaj skuteczna. Nie chodziło tym razem o łamanie kolan i rzucanie do akcji band osiłków, bowiem metody te nie sprawdzały się ostatnio najlepiej. Dokonano tego subtelniejszymi i bardziej skutecznymi metodami propagandowymi. Postanowiono znaleźć sposób na zwrócenie społeczeństwa przeciwko strajkującym, na przedstawienie ich jako elementów niszczycielskich, szkodliwych dla ogółu i zagrażających dobru publicznemu. Dobro publiczne to to, co służy ,,nam’’: biznesmenom, pracownikom, gospodyniom domowym. Wszyscy ci ludzie to ,,my’’. Chcemy być razem i cieszyć się wartościami w rodzaju harmonii, amerykanizmu ( amerykańskiego stylu życia ) czy wspólnej pracy. Z drugiej strony mamy złych strajkujących, którzy sprawiają kłopoty, podważają nasze wysiłki, niszczą harmonię (1) i gwałcą amerykański styl życia. Musimy ich powstrzymać, by móc nadal żyć razem. Kierownicy przedsiębiorstw i ci, którzy zamiatają podłogi, mają te same interesy. Możemy wszyscy pracować wspólnie na rzecz amerykańskiego stylu życia w harmonii, darząc się wzajemną sympatią – tak w zasadzie prezentował się ów przekaz. Dołożono mnóstwa wysiłków, żeby go zaprezentować. Chodziło przecież o społeczność kapitalistów, kontrolującą środki masowego przekazu i dysponującą wielkimi zasobami. I istotnie, przyniosło to doskonałe rezultaty. Później nazwano nawet tę metodę ,,formułą Mohawk Valley’’ i wielokrotnie wykorzystywano ją do łamania strajków. Określano ją jako ,,naukową metodę przerywania strajków’’. Okazała się ona bardzo skuteczna w mobilizowaniu opini społecznej po stronie mdłych, pozbawionych treści pojęć w rodzaju ,,amerykańskiego stylu życia’’. Któż mógłby występować przeciwko niemu ? Albo harmonii ? Kto mógłby się jej sprzeciwiać ? Lub, by użyć bardziej współczesnego pojęcia, kto mógłby być przeciwko ,,popieraniu naszych wojsk’’ ? Kto miałby ochotę sprzeciwiać się noszeniu żółtych wstążeczek ? Nadają się do tego wszystkie hasła, o ile są całkowicie pozbawione treści. Zastanówmy się, co znaczyłoby, gdyby ktoś zadał wam pytanie: ,,czy popieracie mieszkańców Iowa’’ ? Czy ktoś z was mógłby odpowiedzieć: ,,tak, popieram ich’’ lub ,,nie, nie popieram ich’’? To nie jest nawet pytanie. Nic nie znaczy, i o to chodzi. W sloganach ,,public relations’’ w rodzaju ,,popierajcie nasze wojska’’ liczy się właśnie to, że nic nie znaczą. Ich ważkość jest dokładnie taka, jak pytanie, czy popiera się obywateli Iowa. Oczywiście, kryje się w tym jednak sens. Prawdziwe pytanie brzmi: ,,czy popieracie naszą politykę ?’’ Nie należy jednak dopuszczać, by ludzie zastanawiali się nad tak sformułowanym pytaniem. O to, i tylko o to chodzi w dobrej propagandzie. Jej celem jest stworzenie sloganu, przeciwko któremu nikt nie może się opowiedzieć i po którego stronie staną wszyscy, ponieważ nikt nie wie, co on właściwie oznacza. W istocie nie znaczy nic, lecz jego zasadnicza wartość polega na tym, iż odwraca on uwagę od pytania, rzeczywiście mającego sens: ,,czy popierasz naszą politykę ?’’ O tej jednak kwestii nie wolno mówić.
Niech więc ludzie dyskutują o poparciu dla wojska. Oczywiście nie mogę ich nie popierać. Samo to stwierdzenie oznacza zwycięstwo propagandy ! Podobnie jest z amerykańskim stylem życia i harmonią. Jesteśmy wszyscy razem, łączmy się, my puste slogany, by zapewnić, że nie pojawią się dookoła źli ludzie, zakłócający naszą harmonię gadaniem o walce klasowej, prawach i tym podobnych kwestiach.
Jest to bardzo skuteczne podejście. Stosuje się je po dziś dzień. Oczywiście, zostało ono starannie przemyślane. Pracownicy przemysłu ,,public relations’’ nie działają w nim dla zabawy. Jest to ich zawód. Starają się oni wpajać właściwe wartości. W istocie mają nawet koncepcję, jak powinna wyglądać demokracja: winien być to system, w którym szkoli się klasę wyspecjalizowaną, by służyła panom – tym, którzy są właścicielami społeczeństwa. Resztę społeczeństwa należy zaś pozbawić jakichkolwiek form organizacji, bowiem organizowanie się przyczynia tylko kłopotów. Ludzie powinni wysiadywać w odosobnieniu przed telewizorami i pozwalać na wbijanie im do głów przekazu, brzmiącego: jedynym celem w życiu jest posiadanie większej ilości dóbr, trzeba żyć tak jak właśnie pokazywana amerykańska rodzina z klasy średniej, lub: trzeba wyznawać tak sympatyczne wartości jak harmonia czy amerykański styl życia. Nic innego w życiu się nie liczy. Może przychodzić ci do głowy, iż w życiu powinno chodzić o coś jeszcze, ale ponieważ oglądasz telewizję w samotności, indywidualnie, musisz dojść do wniosku: ,,oszalałem, bo przecież nie pokazują nic innego’’.
Ponieważ zaś nie zezwolono na organizowanie się – jest to absolutnie nieodzowne – nigdy nie zdołasz dowiedzieć się, czy rzeczywiście oszalałeś. Tak jednak musisz podejrzewać, bowiem jest to naturalne w twojej sytuacji.
Tak wygląda stan idealny. W celu osiągnięcia tego ideału podejmuje się gigantyczne wysiłki. Oczywiście, kryje się za nimi określona koncepcja – pojęcie demokracji, które omówiłem wcześniej.
Zdezorientowane stado może stwarzać problemy, dlatego musimy zadbać, by nie wpadło w szał i nie zaczęło tratować. Powinno oglądać puchary piłkarskie, seriale komediowe lub pełne przemocy filmy. Co jakiś czas należy pobudzić je do wykrzykiwania pozbawionych znaczenia sloganów w rodzaju ,,popierajcie nasze wojska’’. Należy utrzymywać je w znacznym lęku, bo jeśli nie będzie należycie się bać najrozmaitszych diabłów, mogących zniszczyć je od środka, z zewnątrz czy skądkolwiek, mogłoby zacząć myśleć, co byłoby bardzo niebezpieczne, stado nie ma bowiem kwalifikacji do myślenia. Dlatego też należy odwracać jego uwagę i spychać je na margines.
Jest to jedna z koncepcji demokracji. Wracając do społeczności kapitalistycznej: istotnie, Ustawa Wagnera z 1935 roku stanowiła ostatnie prawne zwycięstwo świata pracy. Po wybuchu kolejnej wojny nastąpił schyłek związków zawodowych, podobnie jak kultury najbogatszego odłamu klasy robotniczej, najściślej powiązanego ze związkami. Wszystko to należy do przeszłości – staliśmy się społeczeństwem zarządzanym w zdumiewająco dużym stopniu przez przedstawicieli świata biznesu. Jest to jedyne zindustrializowane społeczeństwo państwowego kapitalizmu, pozbawione normalnej umowy społecznej, jaką znajdujemy w porównywalnych społeczeństwach. Jak mniemam, poza Południową Afryką jest to jedyne społeczeństwo industrialne, pozbawione państwowej opieki zdrowotnej. Nie ma powszechnej zgody na utrzymanie chociażby minimalnych standardów, zapewniających przeżycie tym odłamom społeczeństwa, które nie potrafią podporządkować się jego regułom i na własną rękę pozyskiwać dobra. Związki zawodowe praktycznie nie istnieją. Tak samo jest z innymi formami ruchów masowych. Nie istnieją partie ani organizacje polityczne. Zawędrowaliśmy daleko na drodze ku ideałowi, przynajmniej pod względem strukturalnym.
Media stanowią korporacyjny monopol i wszystkie prezentują ten sam punkt widzenia. Dwie główne partie stanowią jedynie frakcje partii ( klasy ) kapitalistów. Większość ludzi nie zawraca sobie nawet głowy głosowaniem, ponieważ wydaje się to bezcelowe. Społeczeństwo zostało zmarginalizowane, a jego uwagę rozprasza się w należyty sposób. Taki przynajmniej jest cel działania.
Wiodąca postać przemysłu ,,public relations’’, Edward Bernays, w istocie wywodzi się z Komisji Creela. Był jej członkiem, przyswoił sobie jej nauki i kontynuował działalność, określaną przez niego jako ,,fabrykowanie przyzwolenia’’ i uważaną za ,,esencję demokracji’’. Ci, którzy są w stanie produkować przyzwolenie, mają po temu zasoby i siłę – czyli przedstawiciele świata biznesu – to właśnie ci, na których pracujecie.
Manipulowanie opinią
Konieczne jest również zapędzanie ludności, by wyrażała poparcie dla międzynarodowych awantur. Społeczeństwo zwykle jest nastawione pacyfistycznie, tak jak było w trakcie Pierwszej Wojny Światowej. Nie widzi powodu, by angażować się w zagraniczne awantury, zabijanie i torturowanie. Trzeba je więc do tego zagnać. Ażeby tak się stało, należy je przestraszyć. Sam Bernays odniósł znaczny sukces w tym względzie. On właśnie kierował kampanią propagandową dla United Fruit Company w 1954 roku, gdy Stany Zjednoczone zdołały obalić kapitalistyczno-demokratyczny rząd Gwatemali i zainstalowały w jego miejsce aparat terroru szwadronów śmierci, utrzymujący się po dziś dzień u władzy dzięki stałym zastrzykom amerykańskiej pomocy i zapobiegający zaistnieniu tam jakichkolwiek demokratycznych odchyleń. Konieczne jest również nieustanne wbijanie ludziom do gardeł programów polityki wewnętrznej, którym społeczeństwo się sprzeciwia, bowiem nie ma żadnej przyczyny, by popierało szkodzące mu pomysły. To również wymaga intensywnej propagandy. Byliśmy świadkami, że działo się tak wielokrotnie w ciągu ubiegłych dziesięciu lat. Programy Reagana były przytłaczająco niepopularne. Nawet około dwóch trzecich tych, którzy głosowali na Reagana, miało nadzieję, że jego koncepcje polityczne nie zostaną zrealizowane. Jeżeli przyjrzeć się poszczególnym programom, na przykład zbrojeniom, obcięciu wydatków na cele socjalne itp., niemal każdemu sprzeciwiała się zdecydowana część społeczeństwa. Dopóki jednak zwykli obywatele są zepchnięci na margines, nie mają szans organizować się ani wyrażać swoich przekonań – ci, którzy twierdzą, iż przedkładają wydatki socjalne nad zbrojeniowe, i którzy tak odpowiadali w sondażach ( co czyniła przytłaczająca większość ), zakładali, że jedynie im przychodzą do głowy tak szalone pomysły. Nie mieli szans usłyszeć, że inni myślą to samo. Nie dopuszczano, by mogli sobie to uświadomić. Dlatego też, nawet jeśli człowiek tak myślał i potwierdzał to w sondażu, zakładał, że jest jakimś dziwakiem. Ponieważ nie ma szans nawiązania kontaktu z innymi ludźmi, podzielającymi i popierającymi takie poglądy oraz pomagającymi je wyartykułować, nie ma sposobu, by nie czuć się kimś odbiegającym od normy, zwichrowanym. W tej sytuacji można jedynie pozostać na uboczu i nie zwracać uwagi na to, co się dzieje. Można oglądać w zamian coś innego, na przykład puchary futbolowe.
Stan idealny udało się osiągnąć do pewnego stopnia – jednak nie do końca. Istnieją instytucje, których nie udało się zniszczyć – na przykład wciąż działają kościoły. Znaczna część aktywności dysydentów w USA ma miejsce właśnie w kościołach z tego prostego powodu, że zdołały się ostać. Kiedy wyjedzie się do jakiegoś europejskiego kraju, by wygłosić przemowę, jest bardzo prawdopodobne, że stanie się to w hali związku zawodowego. W Stanach jest to niemożliwe, ponieważ po pierwsze związki ledwie egzystują, a jeśli już, nie są organizacjami politycznymi. Kościoły się jednak utrzymały, dlatego też przemówienia są często wygłaszane właśnie w nich. Tydzień solidarności z Ameryką Środkową odbył się głównie z inicjatywy kościołów – dlatego, że istnieją.
Zdezorientowanego stada nigdy nie udaje się do końca poskromić, dlatego też trzeba toczyć z nim ciągłą walkę. W latach trzydziestych buntowało się, ale udało się je pokonać. W latach sześćdziesiątych nastąpiła kolejna faza dysydencji. Klasa wyspecjalizowana wymyśliła na to określenie: ,,kryzys demokracji’’. Uznano, że demokracja w latach sześćdziesiątych weszła w fazę kryzysu. Polegał on na tym, iż znaczne odłamy społeczeństwa zaczęły się organizować, przejawiać aktywność i starać się wejść na arenę polityczną.
W tym miejscu musimy odwołać się do dwóch wspomnianych koncepcji demokracji. Według słownikowej definicji, oznacza to postęp demokracji. Przeważyła jednak opinia, że jest to problem, kryzys, któremu należy zaradzić. Społeczeństwo należało wpędzić z powrotem w stan apatii, posłuszeństwa i bierności, który jest dla niego właściwy i należny. Trzeba było coś zrobić, by zażegnać ten kryzys, jednak starania te okazały się nieskuteczne. Na szczęście kryzys demokracji żyje i ma się dobrze, chociaż nie jest w stanie skutecznie wpływać na politykę. Może jednak wpływać na opinie, wbrew temu, co sądzi wielu ludzi. Po końcu lat sześćdziesiątych zrobiono wiele, by odwrócić przebieg tego schorzenia lub je pokonać. Jeden z jego aspektów uzyskał nawet techniczne określenie: ,,syndrom wietnamski’’. Termin ten zaczął się pojawiać około roku 1970 i bywał okazjonalnie definiowany. Reaganowski intelektualista Norman Podhoretz określił go jako ,,chorobliwy opór przed zastosowaniem siły zbrojnej’’. Owe chorobliwe zahamowania przed stosowaniem przemocy to nastawienie znacznej części społeczeństwa. Ludzie po prostu nie byli w stanie zrozumieć, po co trzeba mordować i torturować mieszkańców innych krajów czy przeprowadzać naloty dywanowe. Poddanie się społeczeństwa takim chorobliwym zahamowaniom jest bardzo niebezpieczne, co dobrze zrozumiał Goebbels – stanowi to bowiem czynnik ograniczający przy wdawaniu się w międzynarodowe awantury. Konieczne jest, jak to określił niedawno z niejaką dumą Washington Post, ,,wpojenie obywatelom respektu dla cnót wojskowych’’. Jest to ważne stwierdzenie. Jeśli chce się mieć akceptujące przemoc społeczeństwo, stosujące siłę na skalę światową, by zrealizować cele wewnętrznej elity, konieczne jest wpojenie właściwego szacunku dla cnót militarnych, a nie chorobliwych zahamowań przed używaniem przemocy. Na tym właśnie polega syndrom wietnamski i wiadomo, że trzeba się z nim uporać.
Opis zamiast rzeczywistości
Konieczna jest również całkowita falsyfikacja historii. Kolejny sposób na pokonanie owych chorobliwych oporów, to przedstawienie faktu, iż kogoś napadamy by go zniszczyć, jako bronienie się przed groźnymi agresorami, potworami itd. Po wojnie w Wietnamie dołożono niezmiernych wysiłków, by przerobić jej historię. Zbyt wiele osób zaczęło zdawać sobie sprawę, co się naprawdę dzieje – włącznie z wieloma żołnierzami i młodymi ludźmi, bioracymi udział w ruchu pokoju i innych. Było to niepożądane, należało więc uporać się z tymi nieprawomyślnymi ideami i przywrócić względną normalność – to znaczy doprowadzić do uznania, że to, co robiliśmy, było słuszne i szlachetne. Skoro bombardowaliśmy Wietnam Południowy, czyniliśmy to dlatego, że broniliśmy go przed kimś – czyli przed Południowymi Wietnamczykami, ponieważ nikogo innego tam nie było. Skupieni wokół Kennedy’ego intelektualiści ochrzcili to ,,obroną przed wewnętrzną agresją w Wietnamie Południowym’’. Sformułowania tego użył również Adlai Stevenson. Trzeba było zadbać, by stało się ono oficjalnym i dobrze rozumianym obrazem rzeczywistości i starania te okazały się skuteczne. Gdy dysponuje się absolutną kontrolą nad mediami i systemem szkolnictwa, a świat nauki jest konformistyczny, można z powodzeniem lansować taki przekaz. Jedną ze wskazówek powodzenia tych działań stanowi wynik badań, przeprowadzonych przez Uniwersytet Massachusetts, dotyczących postaw społecznych, wobec obecnego kryzysu w Zatoce – postaw i poglądów, będących rezultatem oglądania telewizji. Jedno ze stawianych pytań brzmiało: ,,Ilu – w Twojej ocenie – zginęło Wietnamczyków w czasie wojny Wietnamskiej ?’’ Współcześni Amerykanie szacowali przeciętnie, iż było to 100.000 ludzi. Oficjalna liczba wynosi dwa miliony. Rzeczywista – prawdopodobnie trzy do czterech milionów. Prowadzący te badania autorzy sformułowali słuszne pytanie: co pomyślelibyśmy o niemieckiej kulturze politycznej, gdyby obywatele tego kraju, pytani obecnie o ilość ofiar Holokaustu, odpowiadali, że było ich około trzystu tysięcy ? Co mogłoby nam to powiedzieć o niemieckiej kulturze politycznej ? Autorzy nie rozwinęli tego wniosku, można się jednak o to pokusić. Co nam to mówi o naszej kulturze ? Wcale sporo. Przełamywanie chorobliwych oporów przed stosowaniem siły militarnej i innych demokratycznych odchyleń jest konieczne. W tym konkretnym przypadku się to udało. Powiodło się również w każdym innym wypadku. Można wybrać dowolny problem: Środkowy Wschód, międzynarodowy terroryzm, Ameryka Środkowa, cokolwiek – prezentowany społeczeństwu obraz świata wykazuje najodleglejsze z możliwych podobieństwo do rzeczywistości. Prawda jest pogrzebana pod wielopiętrowymi konstrukcjami kłamstw. Z tego punktu widzenia był to oszołamiający sukces w zapobieganiu zagrożeniu demokracją. Osiągnięto go w warunkach wolności, co jest tym bardziej zdumiewające. Nie żyjemy w kraju totalitarnym, w którym można by to łatwo osiągnąć siłą. Sukcesu tego dopięto w warunkach wolności. Jeżeli chcemy zrozumieć nasze społeczeństwo, musimy zastanowić się nad tymi faktami. Są one wyjątkowo ważne dla każdego, kogo obchodzi, w jakim społeczeństwie żyje.
Kultura dysydencji
Mimo wszystkich opisanych zjawisk, kultura dysydencji przetrwała i znacznie się rozrosła od lat sześćdziesiątych. W owym okresie przede wszystkim kultura ta rozwijała się bardzo powoli. Protesty przeciwko wojnie w Indochinach rozpoczęły się dopiero w kilka lat po rozpoczęciu przez Stany Zjednoczone bombardowań w Południowym Wietnamie. Kiedy ruch dysydencki powstał, był zrazu bardzo wąski i obejmował głównie studentów i młodzież Jeszcze nim nastały lata siedemdziesiąte, ten stan rzeczy uległ znacznym zmianom. W latach osiemdziesiątych nastąpił jeszcze większy rozkwit ruchów solidarnościowych, co stanowi nowe i ważne zjawisko w historii przynajmniej amerykańskiej, o ile nie światowej dysydencji. Były to ruchy nie tylko protestujące, lecz często angażujące się, czasem nawet blisko, w życie cierpiących ludzi poza granicami kraju. Wyciągnęły one stąd wiele nauk i wywarły znaczny cywilizacyjny wpływ na Amerykę ,,głównego nurtu’’ ( mainstream ). Wszystko to przyniosło bardzo duże zmiany. Każdy, kto był zaangażowany w tego rodzaju działalność, musi zdawać sobie z tego sprawę. Orientuję się, że przemówienia, jakie wygłaszam obecnie w najbardziej reakcyjnych częściach kraju – środkowej Georgii, wschodnim Kentucky itp. – byłyby nie do pomyślenia nawet w okresie największego rozkwitu ruchu pokojowego, nawet przed najbardziej aktywnymi uczestnikami tego ruchu. Obecnie można wygłaszać je wszędzie. Ludzie zgadzają się z nim lub nie, lecz przynajmniej wiedzą, o co chodzi, wobec czego istnieje pewna wspólna płaszczyzna porozumienia.
Wszystko to stanowi oznaki wspomnianego cywilizującego wpływu, wbrew propagandzie, wbrew wszelkim wysiłkom w celu kontrolowania myśli i fabrykowania przyzwolenia. Mimo wszystko ludzie nabierają zdolności i chęci myślenia na własną rękę. Wzrósł sceptycyzm wobec władzy, zmieniło się nastawienie wobec bardzo wielu kwestii. Proces ten jest powolny, niemal jak cofanie się lodowca, lecz dostrzegalny i istotny. Inna rzecz, czy dokonuje się dostatecznie szybko, by wpłynąć znacząco na to, co dzieje się na świecie. Wystarczy jeden znajomy przykład: osławiona bariera między płciami. W latach sześćdziesiątych postawa wobec takich kwestii jak ,,cnoty militarne’’ czy chorobliwe opory przed użyciem siły zbrojnej były mniej więcej takie same wśród kobiet i mężczyzn. Nikt, ani mężczyźni, ani kobiety, nie doznawali owych chorobliwych zahamowań na początku lat sześćdziesiątych. Ich reakcje były identyczne. Wszyscy uważali, że stosowanie przemocy w celu stłumienia oporu innych narodów było słuszne. W ciągu kolejnych lat sytuacja ta uległa zmianie. Chorobliwe zahamowania stały się coraz powszechniejsze wśród wszystkich grup społeczeństwa. Ujawniła się jednak coraz większa, obecnie bardzo istotna rozbieżność między mężczyznami i kobietami. Według ankiet, sięga ona 25%. Co się stało ? Otóż to, iż powstał przynajmniej na poły zorganizowany ruch masowy, zrzeszający kobiety – ruch feministyczny. Zorganizowanie się przyniosło skutki. Organizacja oznacza odkrycie, że nie jest się samym, że inni podzielają twoje poglądy. Pozwala to na umocnienie się w swoich przekonaniach, na uściślenie swoich poglądów i myśli.
Ruchy te mają bardzo nieformalny charakter, nie są organizacjami członkowskimi, kreują jednak atmosferę, wpływającą na interakcje międzyludzkie. Wywarło to bardzo wyraźny efekt. Na tym polega niebezpieczeństwo demokracji: jeżeli pozwoli się na powstawanie organizacji, jeżeli ludzie nie tkwią już przez cały czas przyklejeni do telewizorów, to mogą im zakiełkować w głowach najrozmaitsze dziwaczne pomysły, na przykład chorobliwe opory przed stosowaniem siły zbrojnej. Trzeba z tym walczyć – jednak jeszcze się to nie udało.
Parada wrogów
Zamiast mówienia o poprzedniej wojnie, chciałbym zająć się następną – czasem bowiem przydaje się być przygotowanym, a nie tylko reagować. W USA dokonuje się obecnie bardzo charakterystyczny proces. Nie jest to pierwszy kraj, w którym miał on miejsce. Narastają wewnętrzne problemy - może wręcz katastrofy – społeczne i ekonomiczne. Nikt u władzy nie wykazuje najmniejszej ochoty, by im jakkolwiek przeciwdziałać. Jeżeli przyjrzeć się programom wewnętrznym administracji z okresu ostatniego dziesięciolecia – włączam tu opozycję demokratyczną – brak było poważnych propozycji rozwiązania całego bagażu problemów: zdrowia, edukacji, bezdomności, bezrobocia, przestępczości, gwałtownego rozrastania się kryminogennych populacji, upadku centrów miejskich i więziennictwa. Wszystkim wiadomo o tych problemach, jednak stają się one coraz poważniejsze. Tylko w ciągu dwóch lat pełnienia urzędu przez George’a Busha kolejne trzy miliony dzieci znalazło się poniżej granicy nędzy, zadłużenie niebotycznie rośnie, spadają standardy edukacji, płace realne większości społeczeństwa sięgnęły mniej więcej poziomu końca lat pięćdziesiątych – i nikt nic z tym nie robi.
W tych okolicznościach konieczne jest odwrócenie uwagi zdezorientowanego stada: jeśli zorientuje się, co się dzieje, może mu się to nie spodobać, skoro przede wszystkim jego to dotyczy. Pokazywanie pucharów futbolowych i komedii sytuacyjnych może okazać się niewystarczające, trzeba więc wywołać w nich strach przed wrogami. W latach trzydziestych Hitler wzbudził w społeczeństwie lęk przed Żydami i Cyganami. Trzeba było ich zmiażdżyć, by się obronić. My również mamy podobne sposoby. W ciągu ostatniego dziesięciolecia co rok czy dwa kreuje się jakieś wielkie monstrum, przed którym musimy się bronić. Dawniej mieliśmy na podorędziu potworów, z których stale mogliśmy korzystać: Rosjan. Zawsze można było odwołać się do konieczności obrony przed Rosjanami. Ponieważ tracą oni atrakcyjność jako przeciwnik, i coraz trudniej wykorzystywać ich w tej roli, należało wynaleźć jakichś nowych wrogów. W istocie ludzie niesprawiedliwie krytykowali George’a Busha, iż nie jest zdolny wyrazić ani wyartykułować tego, co nami kieruje. Jest to niesprawiedliwa ocena. Przed mniej więcej połową lat osiemdziesiątych nawet podczas snu można było odtwarzać płytę: ,,Rosjanie nadchodzą !’’ Ponieważ jednak płyta się zdarła, Bush musiał wynaleźć nową, podobnie jak uczynił aparat reaganowski w latach osiemdziesiątych. Przyszła więc kolej na międzynarodowy terroryzm, opętanych Arabów i nowego Hitlera Saddama Husseina. Wszyscy oni oczywiście chcieli zawojować świat. Pojawiali się jedni po drugich, bo tak być musiało, by przestraszyć i sterroryzować społeczeństwo, by ludzie bali się podróżować i kryli się z trwogi jak zające pod miedzą. Wówczas odnosiło się wspaniałe zwycięstwo nad Grenadą, Panamą lub inną bezbronną armią kraiku z Trzeciego Świata, którą można było roznieść na strzępy, nawet jej się dokładnie nie przyglądając. Dokonywano tego, i przynosiło to ulgę. Uratowaliśmy się w ostatniej chwili. Jest to jeden ze sposobów uniemożliwiania zdezorientowanemu stadu zrozumienia, co się naprawdę wokół niego i z nim dzieje, kontrolowania go i odwracania jego uwagi.
Nastepnym naszym przeciwnikiem będzie najprawdopodobniej Kuba. Będzie to wymagało kontynuowania nielegalnej wojny ekonomicznej, zapewne również przedłużania niespotykanej kampanii międzynarodowego terroryzmu. Najjaskrawszym przejawem tej ostatniej była podjęta za czasów administracji Kennedy’ego Operacja Gęś Księżycowa ( Moongoose ) oraz dalsze wymierzone przeciwko Kubie działania. Nic nie daje się nawet odlegle z nią porównać, może z wyjątkiem wojny przeciwko Nikaragui, o ile można nazwać ją terroryzmem – Trybunał Międzynarodowy zakwalifikował ją raczej jako agresję. Stale dochodzi do ideologicznej ofensywy, podczas której kreuje się jakieś chimeryczne monstrum, a następnie rozpoczyna się kampanie jego zniszczenia. (1) Oczywiście, nie można jej podejmować, jeśli groziłoby to rzeczywiście groźnym oporem. Byłoby to zbyt ryzykowne. Jeżeli jednak z góry się wie, że wroga można zgnieść na miazgę, można do tego przystąpić, a później odetchnąć z ulgą.
Nową kampanie planuje się od dość dawna. W maju 1986 roku ukazały się pamiętniki wypuszczonego z kubańskiego więzienia Armando Valladeresa. Środki masowego przekazu natychmiast potraktowały je jako sensację. Pozwolę sobie przytoczyć parę przykładów. Relację Valladeresa media obwołały ,,ostatecznym opisem olbrzymiego systemu tortur i więzień, przy użyciu którego Castro karze i niszczy polityczną opozycję. Inspirująca i niezapomniana opowieść o bestialskich więzieniach, nieludzkich torturach’’, ,,zapis przemocy w państwie, rządzonym przez kolejnego z ludobójców naszego stulecia, który – jak dowiadujemy się wreszcie z tej książki – stworzył nowy despotyzm, który zinstytucjonalizował tortury jako mechanizm społecznej kontroli w piekle – czyli Kubie czasów Valladeresa’’. Tak pisały w przedrukowywanych recenzjach z Washington Post i New York Times. Castro został scharakteryzowany jako: ,,dyktatorski zbir. Jego okrucieństwa zostały opisane w tej książce tak wyczerpująco, że jedynie najbardziej lekkomyślny i mający najzimniejszą krew zachodni intelektualista mógłby stanąć w obronie tego tyrana’’ – Washington Post. Pamiętajmy, że jest to relacja tego, co przydarzyło się jednemu człowiekowi. Zgódźmy się, że zawiera wyłącznie prawdę. Nie kwestionujmy, co działo się z człowiekiem, który, jak twierdzi, był torturowany. Podczas ceremonii w Białym Domu z okazji Dnia Praw Człowieka Ronald Reagan wyróżnił go za dzielność w znoszeniu potworności i sadyzmu krwawego kubańskiego tyrana.
Valladaresa mianowano następnie reprezentantem USA przy Komisji Praw Człowieka ONZ, gdzie pełnił dla Stanów służbę sygnałową: bronił rządów Salwadoru i Gwatemali przed oskarżeniami o zbrodnie tak straszliwe, że wszystko, co przeszedł on sam, wydaje się drobiazgiem.
Tak właśnie toczy się ten świat.
Selektywność percepcji
Było to w maju 1986 roku. Ciekawe zdarzenie, mówiące wiele o fabrykowaniu przyzwolenia. W tym samym miesiącu pozostali przy życiu członkowie Grupy Praw Człowieka z Salwadoru ( przywódcy zostali wymordowani już wcześniej ) zostali aresztowani i poddani torturom. Wśród aresztowanych był ich lider, Hector Anaya. Wtrącono ich do więzienia La Esperanza ( Nadzieja ). Podczas pobytu w więzieniu kontynuowali oni pracę na rzecz praw człowieka. Jako prawnicy, w dalszym ciągu zbierali zeznania. W więzieniu było 432 więźniów. Członkowie grupy uzyskali od 430 z nich zaprzysiężone relacje o torturach, którym ich poddawano: stosowaniu prądu elektrycznego i innych okrucieństwach. W jednym przypadku tortury prowadził szczegółowo scharakteryzowany, umundurowany major armii USA. Jest to niezwykle obrazowe i dokładne świadectwo, zapewne wyjątkowe jeśli chodzi o szczegółowość opisu tego, co działo się w celach tortur.
Stusześćdziesięciostronicowy raport o przeżyciach więźniów przemycono na zewnątrz, razem z taśmą wideo, na której utrwalono zeznania ludzi, dotyczące tortur, jakim byli poddawani w więzieniu. Raport był później rozpowszechniany przez Ekumeniczną Grupę Roboczą Marin County. Prasa ogólnonarodowa odmówiła zajęcia się nim. Stacje telewizyjne nie chciały pokazywać taśmy. Ukazał się artykuł w lokalnej gazecie Marin County, San Francisco Examiner, i to chyba wszystko. Nikt inny nie chciał tknąć się tych materiałów. Był to czas, gdy niejeden z ,,lekkomyślnych i mających najzimniejszą krew zachodnich intelektualistów’’ piał peany na cześć Jose Napoleona Duarte i Ronalda Reagana. Anayi nie oddano żadnych hołdów. Nie zaproszono go na ceremonię z okazji Dnia Praw Człowieka. Nie dostał żadnej nominacji. Został uwolniony przy wymianie więźniów, a następnie zamordowany, prawdopodobnie przez popierane przez USA służby bezpieczeństwa. Ukazało się na ten temat bardzo niewiele informacji. Media nigdy nie postawiły pytania, czy ujawnienie okrucieństw w Salwadorze, miast przemilczenia ich i zatajania ich istnienia, nie ocaliłoby mu życia.
Mówi to co nieco o sposobie działania dobrze funkcjonującego mechanizmu fabrykowania przyzwolenia. W porównaniu z relacją Herberta Anayi z Sawadoru, pamiętniki Valladaresa wydają się tak mizerne, jak mysz wobec słonia. Trzeba było jednak wykonać określone działanie, przybliżające nas ku kolejnej wojnie. Spodziewam się, że będziemy słyszeli o nich jeszcze więcej, aż nastąpi kolejna operacja. (1)
Teraz kilka uwag o ostatniej wojnie – wreszcie się nią zajmijmy. Zacznę od badań Uniwersytetu Massachusetts, o których wspomniałem wcześniej. Zawierały one kilka ciekawych wniosków. W badaniu pytano, czy zdaniem ankietowanych Stany Zjednoczone winny interweniować zbrojnie w przypadku nielegalnej okupacji lub poważnego naruszenia praw człowieka. Gdyby USA kierowały się tym stanowiskiem, winniśmy zbombardować Salwador, Gwatemalę, Indonezję, Damaszek, Tel Awiw, Kapsztad, Turcję, Waszyngton oraz cały rząd innych państw i miast. Wszędzie tam dopuszczono się nielegalnej okupacji, agresji lub rażącego pogwałcenia praw człowieka. Jeżeli znacie fakty, związane z podanymi wyżej przykładami – na których powtarzanie nie mamy czasu – zdajecie sobie doskonale sprawę, że agresja Saddama Husseina i jego okrucieństwa nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nie są nawet najdrastyczniejsze. Dlaczego nikt nie przedstawił takiego wniosku ? Przyczyna jest prosta: nikt o tym nie wie. W dobrze funkcjonującym systemie propagandowym nikt nie powinien wiedzieć, o czym mówiłem, kiedy wspominałem o powyższych przykładach. Jeżeli zadacie sobie trud sprawdzenia, zobaczycie, że przykłady te są jak najbardziej odpowiednie. Przypomnijcie sobie jeden z nich złowieszczo zbliżony w czasie do okresu, którym się zajmujemy. W lutym, w trakcie w pełni rozwiniętej kampanii bombardowań, rząd Libanu zażądał od Izraela przestrzegania Rezolucji 425 Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której wezwano Izrael do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania wojsk z Libanu. Rezolucja ta pochodzi z marca 1978 roku. Nastąpiły po niej dwie kolejne, w których powtórzono wezwania do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania się Izraela z Libanu. Izrael się im oczywiście nie podporządkował, ponieważ Stany Zjednoczone wspierają jego okupację ! Południowy Liban nadal objęty jest terrorem. W wielkich celach tortur dzieją się tam przerażające rzeczy. Region ten wykorzystuje się jako bazę do ataków na pozostałą część Libanu. W ciągu trzynastu lat od inwazji na Liban, zbombardowano Bejrut, zginęło około 20 tysięcy ludzi ( w 80% cywilów ), szpitale uległy zniszczeniu, następowały kolejne akty terroru i rabunku. Wszystko w porządku, bo popiera to USA ! To tylko jeden z przykładów. W środkach masowego przekazu nie widzi się żadnych materiałów na ten temat, nie słyszy się dyskusji, czy Izrael i USA powinny przestrzegać Rezolucji 425 Rady Bezpieczeństwa ONZ i innych. Nikt też nie wzywał do zbombardowania Tel Awiwu, chociaż według przekonań dwóch trzecich społeczeństwa, powinniśmy to zrobić. Przecież doszło do nielegalnej okupacji i rażącego pogwałcenia praw człowieka ! To tylko jeden przypadek. Są o wiele gorsze. Indonezyjska inwazja na Timor Wschodni pociągnęła za sobą około 200 tysięcy ofiar. Wszystkie pozostałe przykłady bledną w porównaniu z Timorem. Indonezja cieszy się jednak solidnym poparciem USA i w dalszym ciągu otrzymuje pomoc dyplomatyczną i militarną ze strony Ameryki. Kolejne przykłady można by mnożyć.
Wojna w Zatoce
Dowodzi to, w jaki sposób działa skuteczny system propagandowy. Ludzie wierzą, że używamy siły przeciwko Irakowi i Kuwejtowi, ponieważ naprawdę przestrzegamy zasady odpowiadania siłą na nielegalną okupację i naruszanie praw człowieka. Nie zdają sobie sprawy, co oznaczałoby zastosowanie tej zasady wobec postępowania samych Stanów Zjednoczonych. Jest to nader spektakularny sukces propagandy.
Zajmijmy się bliżej kolejną sprawą. Jeżeli przyjrzeć się bliżej traktowaniu wojny w mediach od sierpnia, można zauważyć uderzający brak kilku głosów. Istnieje przecież na przykład dzielna i nader istotna iracka opozycja demokratyczna. Oczywiście, działa ona na emigracji, ponieważ jej członkowie nie przeżyliby w kraju. Mieszkają oni przede wszystkim w Europie. Są to bankierzy, inżynierowie, architekci – ludzie tego pokroju, są wykształceni, potrafią się wypowiadać, i nie wahają się tego czynić.
W lutym zeszłego roku, gdy Saddam Hussein był nadal ulubionym partnerem handlowym i przyjacielem George’a Busha, przedstawiciele irackiej opozycji – jak wynika z ich źródeł – przybyli do Waszyngtonu z petycją o poparcie dla ich żądań zaprowadzenia w Iraku parlamentarnej demokracji. Spotkało ich totalne lekceważenie, ponieważ Stany Zjednoczone nie były tym zainteresowane. Nie nastąpiła jakakolwiek reakcja, którą mogłoby zaobserwować społeczeństwo.
Od sierpnia istnienie opozycji było nieco trudniej zignorować. W sierpniu nagle zwróciliśmy się przeciwko Saddamowi Husseinowi, po tym, jak przez wiele lat go faworyzowaliśmy. Pod ręką była iracka opozycja demokratyczna, która na pewno była w stanie przedstawić swe wnioski w tej sytuacji. Jej członkowie na pewno z zadowoleniem przyglądaliby się łamaniu na kole tortur i ćwiartowaniu Saddama Husseina, który wszak mordował ich braci, torturował siostry i wypędził ich samych z kraju. Walczyli przeciwko jego tyranii przez cały czas, gdy cieszył się gorącym poparciem Ronalda Reagana i George’a Busha. Co się stało z głosem opozycji ? Przyjrzyjcie się ogólnonarodowym mediom, by zorientować się, czy czegoś można było dowiedzieć się od sierpnia do marca o irackiej opozycji demokratycznej. Nie znajdziecie ani słowa. Nie dlatego, że nie była ona w stanie wyartykułować swoich żądań. Przedstawiła ona oświadczenia, propozycje, wezwania i żądania. Jeżeli bliżej w nie wnikniecie, stwierdzicie, że nie sposób odróżnić ich od postulatów amerykańskiego ruchu pokojowego. Opozycja była przeciwko Saddamowi Husseinowi i wojnie przeciwko Irakowi. Jej członkowie nie chcieli, by ich kraj został zniszczony. Pragnęli jedynie pokojowego rozwiązania i doskonale wiedzieli, że jest ono możliwe.
Nie usłyszeliśmy ani słowa o irackiej opozycji demokratycznej. Jeżeli chcecie się czegoś o niej dowiedzieć, sięgnijcie do prasy niemieckiej czy brytyjskiej. I tam nie znajdzie się wiele, prasa ta jest jednak poddana mniejszej kontroli niż nasza, dzięki czemu można się czegoś w ogóle dowiedzieć.
Jest to spektakularny sukces propagandy: po pierwsze to, iż zupełnie wyeliminowano głosy irackich demokratów, a po drugie, że nikt nie zwrócił na to uwagi.
To również jest ciekawe. Społeczeństwo musi być poddane głębokiej indoktrynacji, skoro nie zauważyło, że nie słyszy głosów irackiej opozycji demokratycznej, nie zadaje sobie pytania ,,dlaczego’’ i nie znajduje najoczywistszej odpowiedzi: ponieważ iraccy demokraci myślą niezależnie. Ich postulaty są zgodne z wnioskami międzynarodowego ruchu pokoju i dlatego się je pomija.
Zajmijmy się pytaniem o przyczyny wojny. Podawano je i owszem. Jeden z powodów brzmiał: nie można nagradzać agresorów, a inwazję należy udaremnić szybkim użyciem siły. Taki oto powód wojny nam podano; praktycznie nie słychać było żadnego innego. Czy była to wystarczająca przyczyna, by wszcząć wojnę ? Czy USA przestrzega zasady, iż nie można nagradzać agresorów, a inwazję należy udaremnić szybkim użyciem siły ? Nie będę obrażać waszej inteligencji powtarzaniem faktów, jednak sytuacja ma się tak, iż oczytany nastolatek jest w stanie zbić takie argumenty w dwie minuty. Nikt ich jednak nigdy nie obalił. Przyjrzyjcie się mediom, liberalnym komentatorom i krytykom, ludziom, którzy zeznawali przed Kongresem – czy ktokolwiek zakwestionował założenie, że Stany Zjednoczone przestrzegają głoszonych przez siebie zasad ?
Czy USA stawiły opór samym sobie, gdy podjęły inwazję na Panamę, i chciały w odwecie zbombardować... Waszyngton ? Czy gdy okupacja Namibii przez Południową Afrykę została uznana za nielegalną w 1969 roku, USA nałożyły sankcje na żywność i leki ? Czy przystąpiły do wojny ? Nie, przez dwadzieścia lat prowadziły ,,cichą dyplomację’’. Przez tych dwadzieścia lat działy się rzeczy bardzo niemiłe. Tylko w okresie administracji Reagana – Busha, wojska południowoafrykańskie zabiły około półtora miliona ludzi w sąsiednich krajach, nie wspominając o tym, co działo się w samej Południowej Afryce i Namibii.
Nie wiedzieć czemu, nie urażało to naszych wrażliwych dusz. Kontynuowaliśmy ,,cichą dyplomację’’ i na koniec zaoferowaliśmy agresorom hojną nagrodę. Otrzymali oni wielki port w Namibii i zapewniono im mnóstwo przywilejów, biorąc pod uwagę przedstawiane przez nich względy bezpieczeństwa. Co działo się wtedy z zasadą, której ponoć przestrzegamy ? Dziecinnie łatwo wykazać, że nie mogły to być powody, dla których przystąpiliśmy do wojny, ponieważ wcale nie przestrzegaliśmy tych zasad. Nikt jednak tego nie zrobił – i to się liczy. Nikt też nie zadał sobie trudu przedstawienia wynikającej stąd konkluzji: nie podano nam żadnego powodu rozpoczęcia wojny. Żadnego. Nie podano nam jakiegokolwiek powodu, z którym oczytany nastolatek nie mógłby się rozprawić w mniej więcej dwie minuty !
Jest to kolejna oznaka kultury totalitarnej. Powinno nas przerażać, że można nas pchnąć do wojny bez żadnego powodu, i nikt się tym nie przejmuje ani tego nie dostrzega. To bardzo zdumiewający fakt.
W połowie stycznia, tuż przed rozpoczęciem bombardowań, ankieta Washington Post i ABC wykazała ciekawe zjawisko. Pytano ludzi: ,,Czy gdyby Irak zgodził się na wycofanie z Kuwejtu w zamian za rozważenie konfliktu arabsko-izraelskiego przez Radę Bezpieczeństwa, byłbyś za takim rozwiązaniem ?’’ Około dwóch trzecich społeczeństwa odpowiedziało na to twierdząco; podobnie cały świat, włącznie z iracką opozycją demokratyczną. Niewykluczone, że ludzie, którzy opowiadali się za takim rozwiązaniem uważali, że myślą tak tylko oni na świecie. Na pewno nikt w prasie nie stwierdził, że byłaby to dobra idea. Rozkazy z Waszyngtonu zalecały, że mamy być przeciwko ,,kontaktom’’, czyli dyplomacji, wobec czego wszyscy stanęli karnie w szeregu – przeciwko rozwiązaniom dyplomatycznym. Próbując natrafić na komentarze w prasie, można natrafić jedynie na felieton Alexa Cockburna w Los Angeles Times, który dowodził, że byłby to dobry pomysł. Ludzie, którzy opowiadali się za dyplomacją w sondażu, myśleli: ,,tak uważam, chociaż jestem w tym odosobniony’’. Załóżmy, że wiedzieliby, iż nie są osamotnieni, że tak samo myślą inni ludzie, włącznie z iracką opozycją demokratyczną. Załóżmy, że wiedzieliby, że nie jest to hipotetyczna możliwość, że Irak w istocie złożył taką właśnie ofertę. Wysocy urzędnicy rządu USA ujawnili jej istnienie zaledwie osiem-dziesięć dni wcześniej. Drugiego stycznia przedstawili oni iracką propozycję całkowitego wycofania się z Kuwejtu w zamian za rozsądzenie przez Radę Bezpieczeństwa konfliktu arabsko-izraelskiego i problemu broni masowego zniszczenia. Stany Zjednoczone odmawiały negocjowania tej propozycji, aż przygotowania do inwazji na Kuwejt były daleko zaawansowane. Załóżmy, że ludzie wiedzieliby, że taka oferta została rzeczywiście złożona – w istocie poparcie jej to dokładnie to, co zrobiłby każdy rozsądny człowiek, gdyby był zainteresowany zachowaniem pokoju. Tak przecież nawet bywało, w tych rzadkich przypadkach, gdy rzeczywiście nie chcieliśmy dopuścić do agresji. Załóżmy, że by o tym wiedziano. Możecie formułować własne domysły, jak zakładam, że owe dwie trzecie zamieniłyby się prawdopodobnie w 98% społeczeństwa. Oto rzeczywiście wielkie sukcesy propagandy. Prawdopodobnie żadna z odpowiadających na tę ankietę osób nie wiedziała o faktach, o których wspomniałem. Ludzie myśleli, że są odosobnieni w swych poglądach, dlatego też można było bez sprzeciwów kontynuować zmierzającą do wojny politykę.
Dyskutowano szeroko, czy sankcje mogłyby okazać się skuteczne. Do wypowiedzenia się w tej kwestii był zmuszony nawet szef CIA. Nie dyskutowano jednak nad o wiele ważniejszym pytaniem: czy sankcje nie były przypadkiem skuteczne ? Zapewne prawdziwa odpowiedź brzmi: tak, najwidoczniej okazały się skuteczne – chyba przed końcem sierpnia, najprawdopodobniej przed końcem grudnia. Bardzo trudno wymyślić jakikolwiek inny powód irackiej oferty wycofania się z Kuwejtu, której istnienie potwierdzili, a paru przypadkach której treść ujawnili wysocy urzędnicy rządu USA. Określili ją oni jako poważną i dającą podstawę do negocjacji. Prawdziwe pytanie brzmi więc: czy sankcje okazały się skuteczne ? Czy istniał sposób uniknięcia wojny ? Czy było możliwe rozwikłanie konfliktu na warunkach do przyjęcia przez ogół społeczeństwa, cały świat i iracką opozycję demokratyczną ? Nie dyskutowano nad tymi pytaniami – a dla dobrze funkcjonującej propagandy kluczowo istotne jest, by dyskusja taka w ogóle nie miała miejsca. Pozwala to Przewodniczącemu Komitetu Partii Republikańskiej twierdzić- dziś rano – że gdyby prezydentem był Demokrata, Kuwejt nie zostałby dzisiaj oswobodzony. Może tak twierdzić , a żaden Demokrata nie wstanie i nie powie, że gdyby był prezydentem, Kuwejt stałby się wolny nie dzisiaj, ale już sześć miesięcy temu, ponieważ istniały możliwości dyplomatyczne, których by nie pominął, a Kuwejt zostałby oswobodzony bez śmierci dziesiątek tysięcy ludzi i spowodowania ekologicznej katastrofy. Żaden z demokratów tego nie powie, bo żaden z demokratów nie zajął takiego stanowiska. Zajęli je Henry Gonzales i Barbara Boxer. Lista osób, publicznie popierających takie stanowisko, jest jednak tak krótka, że równie dobrze mogłoby ich nie być w ogóle. Zważywszy na fakt, iż żaden demokrata nie powie głośno podobnych słów, Clayton Yeutter może bez przeszkód wygłaszać swoje stwierdzenia.
Gdy pociski Scud spadły na Izrael, nie pochwalił tego nikt w prasie. Ten fakt również przedstawia w ciekawym świetle dobrze funkcjonujący system propagandowy. Moglibyśmy zadać pytanie: dlaczego nikt tego nie pochwalił ? Przecież argumenty Saddama Husseina były równie prawdziwe, jak stwierdzenia George’a Busha. Przypomnijmy, jak brzmiały. Zastanówmy się choćby nad Libanem. Saddam Hussein twierdzi, że nie może przystać na jego aneksję. Nie może dopuścić, by Izrael zajmował syryjskie Wzgórza Golan i wschodnią Jerozolimę, lekceważąc jednogłośnie zdanie Rady Bezpieczeństwa. Saddam nie może przystać na aneksję. Nie może patrzeć bezczynnie na agresję. Izrael okupuje południe Libanu od trzynastu lat, gwałcąc rezolucję Rady Bezpieczeństwa. W ciągu tego okresu dopuścił się ataków na całe terytorium Libanu i wciąż bombarduje większość tego kraju. Hussein nie może się z tym pogodzić.Być może czytał raport Amnesty International, dotyczący okrucieństw izraelskich na Zachodnim Brzegu. Krwawi mu serce. Nie może na to przystać. Sankcje nie działają, ponieważ USA je blokuje. Negocjacje są nieskuteczne, bo blokują je Stany Zjednoczone. Co pozostaje, oprócz siły ? Hussein czekał latami. Trzynaście lat w przypadku Libanu, dwadzieścia – jeżeli chodzi o Zachodni Brzeg. Słyszeliście wcześniej podobne argumenty ?
Jedyna różnica między argumentami Husseina a tymi, które słyszeliście, polega na tym, iż Saddam Hussein może z pełnym uzasadnieniem stwierdzić, że sankcje i negocjacje okazały się nieskuteczne, bo blokowały je Stany Zjednoczone. George Bush nie może tego stwierdzić, ponieważ sankcje wobec Iraku najwidoczniej okazały się skuteczne i istniały wszelkie powody, by wierzyć w powodzenie negocjacji – tyle, że Bush konsekwentnie ich odmawiał. Twierdził przez cały czas wyraźnie, że negocjacji nie będzie.
Czy przypominacie sobie kogokolwiek, kto powiedziałby to jasno prasie ? Nie. To drobiazg. Coś, z czego również oczytany nastolatek może zdać sobie sprawę w minutę. Nikt jednak nie powiedział tego publicznie: żaden komentator ani autor artykułów wstępnych. To również jest oznaka bardzo skutecznie zarządzanej kultury totalitarnej. Dowód, że fabrykowane przyzwolenia sprawdza się w działaniu.
Ostatni komentarz na ten temat. Możemy podawać wiele przykładów, kolejne możecie dopowiedzieć sobie sami. Zajmijmy się koncepcją, że Saddam Hussein to potwór, który chce zawładnąć całym światem – wyznawaną szeroko w USA, zresztą nie bezzasadnie. Ludziom wbijano nieustannie do głowy: Saddam chce zawładnąć całym światem; musimy go powstrzymać. W jaki sposób stał się tak groźny ? Irak to mały kraj Trzeciego Świata bez żadnej bazy przemysłowej. Przez osiem lat walczył z Iranem – post rewolucyjnym Iranem, który zdziesiątkował swoją kadrę oficerską i przetrzebił szeregi armii. Irak miał w tej wojnie niezłe poparcie. Wspierały go Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, Europa, większość krajów arabskich i producentów ropy z tej okolicy świata. Mimo to Irak nie zdołał zwyciężyć Iranu. Nagle okazuje się, że jest gotów podbić świat. Czy ktokolwiek zwrócił na to uwagę ? Przecież jest to w istocie kraj Trzeciego Świata z chłopską armią. Przyznano obecnie, że rozpowszechniano masy dezinformacji co do jego fortyfikacji, broni chemicznej itp. Czy jednak ktokolwiek zwrócił na to uwagę ? Nie. Okazuje się, że nikt, dosłownie nikt, nie powiedział tego publicznie. To typowe. Zwróćcie uwagę, że dokładnie rok wcześniej to samo zrobiono z Manuelem Noriegą. Noriega to drobny łotrzyk w porównaniu z przyjacielem George’a Busha Saddamem Husseinem, i innymi jego przyjaciółmi w Pekinie – czy nim samym, jeśli już o tym mówimy ! W porównaniu z nimi Manuel Noriega to bardzo drobny łobuz. Czarny charakter, ale nie łotr światowych rozmiarów, jakich lubimy. Zamieniono go jednak w postać nadnaturalnych rozmiarów. Zamierzał nas zniszczyć, prowadząc za sobą armię handlarzy narkotyków. Musieliśmy się szybko zmobilizować i go pokonać, zabijając kilkuset czy parę tysięcy ludzi. Przywróciliśmy władzę śladowej, może ośmioprocentowej białej oligarchii i umieściliśmy amerykańskich oficerów na każdym poziomie systemu politycznego. Trzeba było zrobić to wszystko, bo przecież musieliśmy się ratować, inaczej ten potwór by nas zniszczył. Rok później to samo było z Saddamem Husseinem. Czy ktokolwiek zwrócił na to uwagę ? Czy ktokolwiek zapytał, dlaczego do tego doszło, albo w jaki sposób ? Trzeba by się bardzo uważnie za czymś takim oglądać.
Należy zwrócić uwagę, że nie różni się to zbytnio od działań Komisji Creela w latach 1916-1917, gdy w ciągu sześciu miesięcy zamieniono pacyfistyczne społeczeństwo w zbieraninę rozjuszonych histeryków, nawołujących do zniszczenia wszystkiego, co niemieckie, dla ocalenia przed Hunami, obrywającymi rączki belgijskim niemowlętom. Stosuje się zapewne bardziej wyrafinowane techniki, sięga po telewizję i wkłada w to mnóstwo pieniędzy, jednak metoda jest nader tradycyjna.
Wracając do mojego wyjściowego stwierdzenia, uważam, że nie chodzi tylko o dezinformację w kwestii kryzysu w Zatoce. Problem jest o wiele poważniejszy. Chodzi tu o to, czy chcemy żyć w wolnym społeczeństwie, czy w narzuconym samym sobie totalitaryzmie, w którym zdezorientowane stado zostaje zmarginalizowane i zastraszone, w którym odwraca się jego uwagę i zmusza do wykrzykiwania patriotycznych sloganów, w którym bojąc się o własne życie, stado wzdycha z podziwu dla przywódcy, ratującego je przed zagładą, natomiast klasy wykształcone na rozkaz maszerują w karnym szeregu, powtarzając wpajane im slogany, społeczeństwo rozkłada się od wewnątrz, stajemy się sługami państwa najemników do wynajęcia i marzymy o tym, by ktoś nam zapłacił za zniszczenie świata.
Taki jest wybór. Przed takim wyborem stajecie. Odpowiedź na te pytania zależy w głównej mierze od ludzi takich jak wy czy ja.
tłumaczenie Ewy Mykiny
Za: CIA
Subskrybuj:
Posty (Atom)