niedziela, 24 kwietnia 2016

Nieodzowne oderwanie się od świata



Warunek, nakazujący zamknąć wrota zmysłów, można spełnić nie tyle odwracając się zdecydowanie od świata zmysłowo poznawalnego, co będąc gotowym ulec bez oporu. Aby taka bezczynna czynność mogła dokonać się instynktownie, duszy potrzebny jest wewnętrzny punkt oparcia, który zyskuje ona dzięki temu, że skupia się na oddychaniu. Proces ten dokonuje się świadomie, z sumiennością na pograniczu pedanterii. Wdech i wydech są przedmiotem osobnych, wielokrotnych ćwiczeń, Wykonywanych z najwyższą uwagą. Wyniki nie każą długo na siebie czekać: im bardziej człowiek skupia się na oddechu, na tym dalszy plan schodzą bodźce zewnętrzne, zatopione w swojego rodzaju stłumionym szumie, który początkowo słyszy się tylko jednym uchem. Po pewnym czasie dźwięk ten nie bardziej przeszkadza, aniżeli odległy szum morza, który siłą przyzwyczajenia przestaje do nas docierać. Z czasem stajemy się niedosiężni nawet dla znaczniejszych bodźców, a zarazem z coraz większą łatwością i szybkością umiemy się od nich oderwać. Należy tylko dbać o to, aby ciało - czy to w pozycji stojącej, siedzącej czy leżącej - było rozluźnione. Skupiając się na oddechu czujemy wówczas, że szczelnie otaczają nas nieprzenikalne warstwy ciszy. Tylko to wiemy i czujemy, że oddychamy. Aby z kolei oderwać się od tej wiedzy i tego poczucia, nie musimy podejmować odrębnej decyzji, ponieważ rytm oddechu sam przez się staje się coraz wolniejszy, coraz oszczędniej zużywamy powietrze, aż w końcu sam oddech stopniowo zamazuje się, rozmywa, staje się jednostajny, i wreszcie całkiem uchodzi naszej uwagi.

Niestety, ten wspaniały stan obojętnego zatopienia w sobie nie trwa długo. Grozi mu to niebezpieczeństwo, że zostanie zakłócony od wewnątrz. Nastroje, uczucia, pragnienia, niepokoje, nawet myśli - jakby wyrosły znikąd - wzbierają niepohamowanie, w bezsensownym nieładzie, a im bardziej są nieprawdopodobne i groteskowe, im mniej mają wspólnego z tym, na czym dotychczas skupialiśmy naszą świadomość, tym trudniej się od nich uwolnić. Jak gdyby chciały zemścić się na świadomości za to, że wkroczyła w rejony, których inną drogą nigdy by nie dosięgła- Zakłócenia te unieszkodliwić można jedynie oddychając nieprzerwanie, spokojnie i obojętnie, nawiązując przyjazne stosunki ze wszystkim, co pojawia się w polu widzenia, do wszystkiego się przyzwyczajając, na wszystko patrząc niewzruszenie, aż samo patrzenie nas zmęczy. W ten sposób stopniowo osiąga się stan, przypominający topnienie świadomości na krawędzi snu.

Istnieje zresztą niebezpieczeństwo, że koniec końców zapadnie się w sen, i tego właśnie należy się wystrzegać. Ratować się można, wykonując swoisty „skok koncentracji" - jak człowiek, który po nieprzespanej nocy siłą woli, niejako gwałtem, nie pozwala sobie zasnąć, gdyż wie, że jego życie zawisło od tego, czy wszystkie jego zmysły zachowają czujność. Jeśli „skok" taki, choć raz się powiedzie, można go już potem powtarzać, będąc całkowicie pewnym powodzenia. Dzięki takiemu „skokowi" dusza zaczyna wibrować sama z siebie i sama w sobie, pogodną, spokojną pulsacją, której natężenie może wzrosnąć, dając nam poczucie -skądinąd zdarzające się tylko w niezbyt częstych snach - niezwykłej lekkości, uniesienia, jakie towarzyszy pewności, iż potrafimy przywołać energie zewsząd i w każdym kierunku wzmóc lub wyzwolić napięcie, odmierzone, co do joty.

Stan ten, w którym o niczym konkretnym się nie myśli, niczego się nie planuje, donikąd się nie dąży, niczego się nie pragnie ani nie oczekuje -stan, który nie będąc w żaden określony sposób ukierunkowanym, mimo to zawiera w sobie te świadomość, że zdolny jest zarówno do rzeczy możliwych, jak i niemożliwych, tak, bowiem niezachwiana jest jego moc - ten właśnie stan, który u samych podstaw wyzbyty jest zamierzeń, wyzbyty „ja", Mistrz nazywał stanem „prawdziwego duchowego przeżywania". Stan taki zawiera w sobie ładunek świadomości duchowej, toteż często nazywa go się „stanem należytej przytomności umysłu" - „przytomności", czyli „obecności". Znaczy to, że umysł - czy też duch - jest wszechobecny, bo nie przywiązuje się. do żadnego określonego miejsca. Tego rodzaju przytomności nie traci on nawet wtedy, gdy zwraca się ku tej lub owej rzeczy, ponieważ nie przywiera do niej siłą refleksji - co pozbawiłoby go pierwotnej ruchliwości. Tak jak woda, napełniająca staw, gotowa w każdej chwili popłynąć gdzie indziej, duch włada swą niewyczerpaną mocą, ponieważ jest wolny; przed każdą rzeczą może otworzyć się na oścież, ponieważ jest pusty. Stan ten jest w istocie stanem pierwotnym, a jego symbol - pusty okrąg - dla tego, kto stoi wewnątrz, nie jest pusty, lecz pełen znaczenia.

A zatem wyzwolony z wszelkich przywiązań artysta uprawiając swą sztukę brać musi za punkt wyjścia pełnie, tego rodzaju przytomności umysłu, niezakłócanej niskimi pobudkami. Aby jednak mógł on wtopić się w proces twórczy, własną osobę usuwając w cień, uprawianiu sztuki należy przedtem utorować drogę. Gdyby, bowiem pogrążony w sobie samym artysta stanął wobec sytuacji, w którą nie mógłby wkroczyć instynktownie, jednym skokiem, musiałby w takim razie dopuścić najpierw te sytuacje do świadomości, a wiec odnowić wszystkie związki, które już był zerwał. Byłby jak człowiek zbudzony ze snu, który rozważa rozmaite zajęcia, czekające go w ciągu dnia, a nie jak człowiek przebudzony, żyjący i działający w pierwotnym stanie umysłu. Nie miałby wrażenia, że jakaś nadrzędna moc, niczym w zabawie, podaje mu do rąk poszczególne elementy procesu twórczego. Nigdy nie doznałby odurzenia wibracją zdarzeń, objawiających się temu, kto sam jest jedynie wibracją. Nie poczułby, że wszystko, czego dokonuje, dokonuje się samo nim on się o tym dowie.

A wiec nieodzowne oderwanie się od świata i samowyzwolenie, zwrócenie do wewnątrz i takie wzmożenie się życia, by można było osiągnąć pełnie przytomności umysłu, tym mniej pozostawia się przypadkowi bądź sprzyjającym okolicznościom, im więcej od owych okoliczności zależy. W żadnym zaś razie nie należy powierzać wywołania tych przemian samemu procesowi tworzenia, (który i tak wymaga od artysty zaangażowania wszystkich zdolności), w nadziei, że pożądane skupienie pojawi się samo przez się. Przed wszelkim czynem i tworzeniem, nim poświeci się swemu zadaniu, nim choćby zacznie się do niego sposobić, artysta przyzywa te właśnie przytomność umysłu, a dzięki praktyce utwierdza się w przekonaniu, że w pełni nią włada.

Eugen Herrigel Zen w sztuce łucznictwa.
Tłumacz: Michał Kłobukowski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.