środa, 13 kwietnia 2016

Empatia i patologiczny altruizm

W tekście „Empatia i patologiczny altruizm” Lichtmesz pisze, że lewicowe media, jakimi w trakcie letniej kampanii stały się wszystkie media w Niemczech, zarzucały krytykom masowej imigracji brak „współczucia” i brak „empatii”; jest to częsty, stary jak świat, zarzut lewicowców wobec „prawicowych” oponentów, których przedstawia się jako „bezlitosnych faszystowskich Terminatorów”. Oni sami natomiast to ludzie współczujący, empatyczni, ba, wprost napęczniali od tego współczucia i empatii niczym kleszcze opite krwią, omal nie pękną z nadmiaru współczucia i empatii, ich wypięta pierś jest upstrzona błyszczącymi medalami przyznanymi za empatię i współczucie, które z dumą demonstrują. Empatia i współczucie kapią z ich ust niczym stróżki miodu, podczas gdy z języków spływają mało empatyczne i współczujące słowa o pół-ludzkich istotach, które wypełzły z ciemnych nor na światło dzienne i ośmielają się protestować przeciwko masowemu zajmowaniu ich świata przez Obcych. Jako „ludzie najbardziej ludzcy z ludzi” mogą bez żadnych hamulców nienawidzić podludzi i autorytarnie zamykać im usta. Oto mistrzowie świata w empatii – krzyżówka Matki Teresy i Józefa Stalina.

Medialna kampania związana z „kryzysem imigracyjnym” stanowi – według Lichtmesza – element strategii na wyczerpanie, której celem jest zduszenie w ludziach zachodniej cywilizacji elementarnych odruchów asertywności, samoafirmacji, akceptacji i obrony własnej tożsamości, godnej zachowania i obrony z tej prostej przyczyny, że jest „nasza” i „własna”. Rezultatem jest zbiorowa forma „patologicznego altruizmu” definiowanego przez naukowców jako „niezdrowe obsesyjne koncentrowanie się na dobru innych przy zaniedbywaniu potrzeb własnych i potrzeb bliskich”. Patologiczni altruiści sami robią sobie krzywdę, działają na własną szkodę, błędnie wierząc, że to oni spowodowali cierpienia innych albo że mają środki, aby kogoś wybawić od jego cierpienia. Towarzyszy temu często bezkrytyczny stosunek do siebie i poczucie moralnej wyższości.

Niektórzy badacze patologicznego altruizmu jego genezę lokują już na poziomie biologicznym. Kobiety częściej niż mężczyźni pragną się dobrze czuć wśród innych ludzi i podobać się im; w większym stopniu nastawione są na współpracę, są bardziej uczynne , potrafią też lepiej odgadywać potrzeby innych ludzi, politycznie są w naturalny sposób „lewicowo-liberalne” i uważają, że rząd powinien troszczyć się o ludzi. To niższy poziom testosteronu powoduje wyższy poziom empatii, stąd kobietom grozi, że ich naturalny altruizm przekształci się w altruizm patologiczny, którego odpowiednikiem, na przeciwnym biegunie, jest autyzm, zwłaszcza w formie zespołu Aspergera, dotykający przede wszystkim chłopców, i charakteryzujący się niezdolnością do wczucia się w emocje i uczucia innych ludzi. Prawdopodobnie istnieje tyle samo kobiecych patologicznych altruistów co patologicznych męskich autystów. Badacze patologicznego altruizmu nie zajmowali się dotąd współczesnym „człowiekiem Zachodu”, a przecież członkowie tych „podżeganych do gościnności i empatii” grup z entuzjazmem witający na dworcach przybyszy z Azji i Afryki, którzy zajmą ich miejsce, stanowiliby wdzięczny obiekt badań.

Już po przetoczeniu się fali imigrantów Lichtmesz pojechał na wiedeński dworzec, gdzie zastał empatyczne osoby w typie „Social Justice Warriors”, kobiety, dziewczęta, mężczyzn o łagodnych, ufnych, lekko kobiecych twarzach. Odnosiło się wrażenie, że „barbarzyńcy”, o których pisał Kawafis, stanowią dla nich rozwiązanie ich własnych problemów. Na peronie piętrzyły się stosy zabawek, przygotowane zapewne dla dzieci imigrantów, ale widocznie dzieci było za mało. Miałem ochotę, wyznaje Lichtmesz, podejść do jednej z pań i powiedzieć: „Mam radę: ci chłopcy, którzy tu przybywają, chętniej pobawiliby się innymi rzeczami” [w oryginale gra słów: „Ding” – rzecz, „Ding” – młoda dziewczyna – TG]. Ci ludzie z ich łagodną naiwnością, przypominali Lichtmeszowi dziecięcych elojów z Wehikułu czasu Herberta George’a Wellsa, te przerasowione, niewinne istoty schyłkowej cywilizacji, które barbarzyńskim morlokom służyły jako kanibalistyczne źródło pożywienia. Dostrzegł w nich dzieci o wypranych mózgach, zaślepione, podburzone, które najeźdźcom otwierają bramy, wierząc, że zostaną oszczędzone i party będzie trwało wiecznie, nieświadome, że bardzo szybko mogą stać się seksualnym łupem zwycięskich wojowników.

Opisy działania niemieckich mediów w czasie „kampanii proimigracyjnej”, jakie przedstawili Klonovsky, Lichtmesz i Hinz, pokazują, niejako w stanie laboratoryjnym, jak będą funkcjonować media w dojrzałym, „realnym społeczeństwie wielokulturowym”. To co obecnie było zmasowaną kampanią, która po pewnym czasie uspokaja się i wygasa, stanie się powszednią normą.

Angela Merkel w wiecznej niełasce

„Kryzys imigracyjny” wywołał oczywiście wiele głosów na temat kanclerz Merkel, jej polityki i stylu sprawowania władzy. Lichtmesz twierdzi, że Merkel jako Największa Mamuśka Wszechczasów jest na najlepszej drodze, by zostać Honeckerem RFN. Idzie o coś więcej niż o kanclerstwo Merkel, o chadecję, o kwestię możliwości państwa: idzie ni mniej ni więcej o ostateczne rozmontowanie Niemiec jako państwa i narodu niemieckiego jako etnokulturalnej jedności. Otwarcie przez Merkel śluz dla niekontrolowanej masowej imigracji mogło być pochopne i nieprzemyślane, jednakże nie jest ono niczym innym jak kulminacją polityki, którą ona i jej poprzednicy prowadzili już od dziesięcioleci, najpóźniej od chwili, kiedy „gastarbeiterzy” stali się imigrantami, i od czasu, kiedy „wielokulturowe społeczeństwo”, czyli transformacja Niemiec w „państwo wielonarodowe”, została ogłoszona jajkiem Kolumba „kwestii niemieckiej”. Skupiając się na Merkel, traci się z oczu o wiele głębszy problem wieloletniej błędnej polityki imigracyjnej i polityki tożsamości. Merkel może stać się kozłem ofiarnym, na którego zrzuci się odpowiedzialność za ewentualne fiasko tej polityki Merkel, ta „kobieta bez właściwości”, zawsze wydawała mi się – pisze Lichtmesz – kroczącą bańką władzy, wewnątrz całkowicie wydrążoną, kierowaną nieomylnym instynktem, skąd wieje wiatr, ale dlatego właśnie bardziej gnana przez okoliczności niż je tworząca. Krągłość, miękkość, niemal milutkość postaci, jej jakby nieśmiała sylwetka, połączona z lekko protekcjonalnym gestem i spojrzeniem guwernantki lub nauczycielki, która przemawia do narodu jak do pierwszoklasistów – ten habitus idealnie pasuje do infantylnego stadium końcowego Republiki Federalnej. Za pozą mamuśki i kwoki czai się coś pasywno-agresywnego, przytłaczającego, łagodnie manipulatorskiego. Nie potrafię zgłębić – przyznaje Lichtmesz – czy jest inteligentna czy głupia, cwana czy naiwna, czy sama wierzy w brednie, które wygłasza, czy też nie, czy jest zaślepioną idealistką czy wyrachowaną kłamczuchą, faktem jest tylko to, że zdradza interesy narodu, czego ten – w dużej mierze otępiały – nawet nie zauważa.

Klonovsky jest zdania, że nigdy jeszcze w niemieckiej historii, wyjąwszy owe nieszczęsne 12 lat, nie było w takim stopniu możliwe dyskredytowanie zwykłych obywateli, obrzucanie ich inwektywami, obrażanie i zbiorowe poniżanie jak w późnej erze Merkel, kiedy każdy, kto nie wita z hałaśliwym entuzjazmem niekontrolowanej masowej imigracji, jest wystawiony na odstrzał jako „ciemny Niemiec”; mogą ryczeć na niego „multi-media”, tak jak wcześniej każdego eurosceptyka oskarżały o nienawiść do Europy, a każdego konserwatystę piętnowały jako tępaka. I to wszystko pod egidą kobiety, która sama przeżyła NRD, ale widocznie albo za mało, albo za dużo nauk z tamtego reżimu wyciągnęła.

Gdyby ktoś dyskretnie zapytał panią kanclerz, czy swoją polityką służy interesom narodu niemieckiego, prawdopodobnie uznałaby to pytanie za żart; dokładnie tak samo można by zapytać Merkel, jak dalece czuje się zobowiązana wobec języka niemieckiego. Powoli wielu Niemcom zaczyna świtać w głowach, że zniszczenia, jakie Merkel wyrządza niemieckiej składni, są lilipucie w porównaniu z tymi, które wyrządziła w rzeczywistości. Demolki powiodły się, ale jakim celom służą? Wymieńmy jej wielkie czyny: zniszczyła CDU jako partię konserwatywną i przejęła w całości czerwono-zielony program, łącznie z polityką rodzinną – w „zieloną energię” chyba jako fizyk nie wierzy, ale po osobie, która mówi tak prymitywnym niemieckim, trudno oczekiwać, że przejmie się panelami słonecznymi na dachu katedry w Ulm albo wiatrakami w parku Sanssouci lub na grzbiecie Lasu Turyńskiego; załatwiła niemiecką gospodarkę energetyczną, złamała prawie każdy unijny traktat, wielokrotnie łamała niemiecką konstytucję i niemieckie prawo, znacząco podkopała fundamenty niemieckiej solidności finansowej. (…)

Wszystko to razem sprawi, że wielu zachodnich Europejczyków, zwłaszcza tych inteligentnych, przedsiębiorczych, dynamicznych, kreatywnych uda się na emigrację. Część wyjedzie na dalszy zachód (USA, Kanada), a część na wschód. Coraz więcej ludzi będzie uciekać spod opresywnej władzy multikulturalistów, od panującej ideologii antyrasizmu (będącego zakamuflowanym rasizmem skierowanym przeciwko Białym) do Polski, Czech, na Słowację, na Węgry. Na dworcach będziemy z transparentami „Refugees Welcome!” witać Niemców, Belgów, Szwedów, Francuzów, Holendrów i innych uchodźców z zachodniej Europy, szukających u nas wolności, lepszych warunków życia, możliwości zakupu ziemi i prowadzenia biznesu. Jestem pewien, że Polacy okażą im wiele empatii i przyjmą z otwartymi ramionami.


Fragment artykułu Tomasza Gabisia →

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.