W tekście „Empatia i patologiczny altruizm” Lichtmesz pisze, że
lewicowe media, jakimi w trakcie letniej kampanii stały się wszystkie
media w Niemczech, zarzucały krytykom masowej imigracji brak
„współczucia” i brak „empatii”; jest to częsty, stary jak świat, zarzut
lewicowców wobec „prawicowych” oponentów, których przedstawia się jako
„bezlitosnych faszystowskich Terminatorów”. Oni sami natomiast to ludzie
współczujący, empatyczni, ba, wprost napęczniali od tego współczucia i
empatii niczym kleszcze opite krwią, omal nie pękną z nadmiaru
współczucia i empatii, ich wypięta pierś jest upstrzona błyszczącymi
medalami przyznanymi za empatię i współczucie, które z dumą demonstrują.
Empatia i współczucie kapią z ich ust niczym stróżki miodu, podczas gdy
z języków spływają mało empatyczne i współczujące słowa o pół-ludzkich
istotach, które wypełzły z ciemnych nor na światło dzienne i ośmielają
się protestować przeciwko masowemu zajmowaniu ich świata przez Obcych.
Jako „ludzie najbardziej ludzcy z ludzi” mogą bez żadnych hamulców
nienawidzić podludzi i autorytarnie zamykać im usta. Oto mistrzowie
świata w empatii – krzyżówka Matki Teresy i Józefa Stalina.
Medialna kampania związana z „kryzysem imigracyjnym” stanowi – według
Lichtmesza – element strategii na wyczerpanie, której celem jest
zduszenie w ludziach zachodniej cywilizacji elementarnych odruchów
asertywności, samoafirmacji, akceptacji i obrony własnej tożsamości,
godnej zachowania i obrony z tej prostej przyczyny, że jest „nasza” i
„własna”. Rezultatem jest zbiorowa forma „patologicznego altruizmu”
definiowanego przez naukowców jako „niezdrowe obsesyjne koncentrowanie
się na dobru innych przy zaniedbywaniu potrzeb własnych i potrzeb
bliskich”. Patologiczni altruiści sami robią sobie krzywdę, działają na
własną szkodę, błędnie wierząc, że to oni spowodowali cierpienia innych
albo że mają środki, aby kogoś wybawić od jego cierpienia. Towarzyszy
temu często bezkrytyczny stosunek do siebie i poczucie moralnej
wyższości.
Niektórzy badacze patologicznego altruizmu jego genezę lokują już na
poziomie biologicznym. Kobiety częściej niż mężczyźni pragną się dobrze
czuć wśród innych ludzi i podobać się im; w większym stopniu nastawione
są na współpracę, są bardziej uczynne , potrafią też lepiej odgadywać
potrzeby innych ludzi, politycznie są w naturalny sposób
„lewicowo-liberalne” i uważają, że rząd powinien troszczyć się o ludzi.
To niższy poziom testosteronu powoduje wyższy poziom empatii, stąd
kobietom grozi, że ich naturalny altruizm przekształci się w altruizm
patologiczny, którego odpowiednikiem, na przeciwnym biegunie, jest
autyzm, zwłaszcza w formie zespołu Aspergera, dotykający przede
wszystkim chłopców, i charakteryzujący się niezdolnością do wczucia się w
emocje i uczucia innych ludzi. Prawdopodobnie istnieje tyle samo
kobiecych patologicznych altruistów co patologicznych męskich autystów.
Badacze patologicznego altruizmu nie zajmowali się dotąd współczesnym
„człowiekiem Zachodu”, a przecież członkowie tych „podżeganych do
gościnności i empatii” grup z entuzjazmem witający na dworcach przybyszy
z Azji i Afryki, którzy zajmą ich miejsce, stanowiliby wdzięczny obiekt
badań.
Już po przetoczeniu się fali imigrantów Lichtmesz pojechał na
wiedeński dworzec, gdzie zastał empatyczne osoby w typie „Social Justice
Warriors”, kobiety, dziewczęta, mężczyzn o łagodnych, ufnych, lekko
kobiecych twarzach. Odnosiło się wrażenie, że „barbarzyńcy”, o których
pisał Kawafis, stanowią dla nich rozwiązanie ich własnych problemów. Na
peronie piętrzyły się stosy zabawek, przygotowane zapewne dla dzieci
imigrantów, ale widocznie dzieci było za mało. Miałem ochotę, wyznaje
Lichtmesz, podejść do jednej z pań i powiedzieć: „Mam radę: ci chłopcy,
którzy tu przybywają, chętniej pobawiliby się innymi rzeczami” [w
oryginale gra słów: „Ding” – rzecz, „Ding” – młoda dziewczyna – TG]. Ci
ludzie z ich łagodną naiwnością, przypominali Lichtmeszowi dziecięcych
elojów z Wehikułu czasu Herberta George’a Wellsa, te przerasowione,
niewinne istoty schyłkowej cywilizacji, które barbarzyńskim morlokom
służyły jako kanibalistyczne źródło pożywienia. Dostrzegł w nich dzieci o
wypranych mózgach, zaślepione, podburzone, które najeźdźcom otwierają
bramy, wierząc, że zostaną oszczędzone i party będzie trwało wiecznie,
nieświadome, że bardzo szybko mogą stać się seksualnym łupem zwycięskich
wojowników.
Opisy działania niemieckich mediów w czasie „kampanii
proimigracyjnej”, jakie przedstawili Klonovsky, Lichtmesz i Hinz,
pokazują, niejako w stanie laboratoryjnym, jak będą funkcjonować media w
dojrzałym, „realnym społeczeństwie wielokulturowym”. To co obecnie było
zmasowaną kampanią, która po pewnym czasie uspokaja się i wygasa,
stanie się powszednią normą.
Angela Merkel w wiecznej niełasce
„Kryzys imigracyjny” wywołał oczywiście wiele głosów na temat
kanclerz Merkel, jej polityki i stylu sprawowania władzy. Lichtmesz
twierdzi, że Merkel jako Największa Mamuśka Wszechczasów jest na
najlepszej drodze, by zostać Honeckerem RFN. Idzie o coś więcej niż o
kanclerstwo Merkel, o chadecję, o kwestię możliwości państwa: idzie ni
mniej ni więcej o ostateczne rozmontowanie Niemiec jako państwa i narodu
niemieckiego jako etnokulturalnej jedności. Otwarcie przez Merkel śluz
dla niekontrolowanej masowej imigracji mogło być pochopne i
nieprzemyślane, jednakże nie jest ono niczym innym jak kulminacją
polityki, którą ona i jej poprzednicy prowadzili już od dziesięcioleci,
najpóźniej od chwili, kiedy „gastarbeiterzy” stali się imigrantami, i od
czasu, kiedy „wielokulturowe społeczeństwo”, czyli transformacja
Niemiec w „państwo wielonarodowe”, została ogłoszona jajkiem Kolumba
„kwestii niemieckiej”. Skupiając się na Merkel, traci się z oczu o wiele
głębszy problem wieloletniej błędnej polityki imigracyjnej i polityki
tożsamości. Merkel może stać się kozłem ofiarnym, na którego zrzuci się
odpowiedzialność za ewentualne fiasko tej polityki Merkel, ta „kobieta bez właściwości”, zawsze wydawała mi się – pisze
Lichtmesz – kroczącą bańką władzy, wewnątrz całkowicie wydrążoną,
kierowaną nieomylnym instynktem, skąd wieje wiatr, ale dlatego właśnie
bardziej gnana przez okoliczności niż je tworząca. Krągłość, miękkość,
niemal milutkość postaci, jej jakby nieśmiała sylwetka, połączona z
lekko protekcjonalnym gestem i spojrzeniem guwernantki lub nauczycielki,
która przemawia do narodu jak do pierwszoklasistów – ten habitus
idealnie pasuje do infantylnego stadium końcowego Republiki Federalnej.
Za pozą mamuśki i kwoki czai się coś pasywno-agresywnego,
przytłaczającego, łagodnie manipulatorskiego. Nie potrafię zgłębić –
przyznaje Lichtmesz – czy jest inteligentna czy głupia, cwana czy
naiwna, czy sama wierzy w brednie, które wygłasza, czy też nie, czy jest
zaślepioną idealistką czy wyrachowaną kłamczuchą, faktem jest tylko to,
że zdradza interesy narodu, czego ten – w dużej mierze otępiały – nawet
nie zauważa.
Klonovsky jest zdania, że nigdy jeszcze w niemieckiej historii,
wyjąwszy owe nieszczęsne 12 lat, nie było w takim stopniu możliwe
dyskredytowanie zwykłych obywateli, obrzucanie ich inwektywami,
obrażanie i zbiorowe poniżanie jak w późnej erze Merkel, kiedy każdy,
kto nie wita z hałaśliwym entuzjazmem niekontrolowanej masowej
imigracji, jest wystawiony na odstrzał jako „ciemny Niemiec”; mogą
ryczeć na niego „multi-media”, tak jak wcześniej każdego eurosceptyka
oskarżały o nienawiść do Europy, a każdego konserwatystę piętnowały jako
tępaka. I to wszystko pod egidą kobiety, która sama przeżyła NRD, ale
widocznie albo za mało, albo za dużo nauk z tamtego reżimu wyciągnęła.
Gdyby ktoś dyskretnie zapytał panią kanclerz, czy swoją polityką
służy interesom narodu niemieckiego, prawdopodobnie uznałaby to pytanie
za żart; dokładnie tak samo można by zapytać Merkel, jak dalece czuje
się zobowiązana wobec języka niemieckiego. Powoli wielu Niemcom zaczyna
świtać w głowach, że zniszczenia, jakie Merkel wyrządza niemieckiej
składni, są lilipucie w porównaniu z tymi, które wyrządziła w
rzeczywistości. Demolki powiodły się, ale jakim celom służą? Wymieńmy
jej wielkie czyny: zniszczyła CDU jako partię konserwatywną i przejęła w
całości czerwono-zielony program, łącznie z polityką rodzinną – w
„zieloną energię” chyba jako fizyk nie wierzy, ale po osobie, która mówi
tak prymitywnym niemieckim, trudno oczekiwać, że przejmie się panelami
słonecznymi na dachu katedry w Ulm albo wiatrakami w parku Sanssouci lub
na grzbiecie Lasu Turyńskiego; załatwiła niemiecką gospodarkę
energetyczną, złamała prawie każdy unijny traktat, wielokrotnie łamała
niemiecką konstytucję i niemieckie prawo, znacząco podkopała fundamenty
niemieckiej solidności finansowej. (…)
Wszystko to razem sprawi, że wielu zachodnich Europejczyków,
zwłaszcza tych inteligentnych, przedsiębiorczych, dynamicznych,
kreatywnych uda się na emigrację. Część wyjedzie na dalszy zachód (USA,
Kanada), a część na wschód. Coraz więcej ludzi będzie uciekać spod
opresywnej władzy multikulturalistów, od panującej ideologii antyrasizmu
(będącego zakamuflowanym rasizmem skierowanym przeciwko Białym) do
Polski, Czech, na Słowację, na Węgry. Na dworcach będziemy z
transparentami „Refugees Welcome!” witać Niemców, Belgów, Szwedów,
Francuzów, Holendrów i innych uchodźców z zachodniej Europy, szukających
u nas wolności, lepszych warunków życia, możliwości zakupu ziemi i
prowadzenia biznesu. Jestem pewien, że Polacy okażą im wiele empatii i
przyjmą z otwartymi ramionami.
Fragment artykułu Tomasza Gabisia →
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.