Zastępowałem w klatce
dzikie zwierzę,
wypalałem swój wyrok i
ksywę gwoździem na ścianie baraku,
grałem w ruletkę,
plażowałem na Riwierze,
jadłem obiad z diabli
wiedzą kim we fraku,
z wysokości lodowca świat
oglądałem polarny,
trzykroć tonąłem,
dwakroć mnie skalpel chlastał,
rzuciłem kraj, który
mnie wykarmił...
Z tych, co mnie
zapomnieli, złożyłoby się miasto.
Włóczyłem się po
stepach, gdzie wrzask Hunów brzmi jeszcze w wichrze,
przywdziewałem ubrania
pod dyktando kolejnej mody,
siałem żyto, kryłem
papą smołową spichrze,
piłem każdy płyn z
wyjątkiem suchej wody.
W sny moje wbiła się
straży oksydowana źrenica,
chleb wygnania żarłem ze
skórką, oczyszczając z okruchów blat;
przyzwalałem strunom
głosowym na wszystkie dźwięki prócz wycia —
w końcu przeszedłem na
szept. Dziś mam czterdzieści lat.
Co mogę powiedzieć o
życiu? Że rzecz to w sumie dość długa.
Tylko nieszczęście budzi
we mnie zrozumienie,
ale dopóki ust mi nie
zatka gliniana gruda,
będzie się z nich
dobywać tylko dziękczynienie.
Josif Brodski
tł. Stanisław Barańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.