niedziela, 17 lutego 2013

Młodopolska III RP


Niespodziewana abdykacja Benedykta XVI ze Stolicy Piotrowej wywołała sporo medialnego rozgłosu. Abstrahując od istoty tego wydarzenia, warto przy tej okazji zastanowić się nad znaczeniem wieku osoby w kontekście prowadzonej przezeń działalności.
 
Nie ulega wątpliwości, że czynnik czasowy odgrywa ważną, a często nawet kluczową rolę. Dwudziestolatek uprawiający wyczynowo pływanie jest już uważany w tym sporcie a „starego”. Złotym wiekiem dla osób parających się zawodami technicznymi jest okres pomiędzy trzydziestką a pięćdziesiątką, podczas gdy pracownicy fizyczni uznani są za najwydajniejszych od osiągnięcia dojrzałości do czterdziestki.
 
W przypadku osób aktywnych na polu publicznym, doświadczenie życiowe i skrystalizowane poglądy są nawet bardziej istotne niż formalne wykształcenie czy poziom inteligencji. Stąd też autentycznie wybitne jednostki zwykle osiągają swą prominencję już po pięćdziesiątce. Sytuacja takowa ma swoje odzwierciedlenie w percepcji wieku w poszczególnych społeczeństwach.
 
W społeczeństwach pierwotnych, charakteryzujących się największą kompatybilnością z prawami natury znajduje to między innymi wyraz w przewodniej funkcji w sprawach wspólnoty „rady starszych” (starszyzny).
 
Paradygmat takowy widoczny jest też w wielu współczesnych społeczeństwach. Weźmy dla przykładu dwa, które odgrywały największą rolę we współczesnej historii świata: USA i Rosja (ZSRR).
 
Społeczeństwo amerykańskie ocenia jednostki między innymi poprzez pryzmat zdrowia i energii i tylko w tym kontekście wiek ma dlań istotne znaczenie. Osoby obdarzone dużą witalnością nawet w podeszłym wieku mogą odgrywać w nim znaczną rolę, czego przykładem jest postać Ronalda Reagana.
 
Rosyjska tradycja nakazuje obdarzać większym szacunkiem i wiarygodnością osoby starsze, co w schyłkowym okresie komunistycznym zaowocowało nawet skrajnością w postaci gerontokracji.
 
Polska tradycja, a w szczególności dzień dzisiejszy odznaczają się diametralnie innym podejściem do tego zagadnienia, co wpływa w znacznym stopniu na społeczne zachowania.
 
Historycznie objawiało się to dużą niefrasobliwością i prawdziwie ułańską fantazją w podejmowaniu istotnych decyzji; rezultatem czego jest przykładowo cały szereg nieudanych powstań. Romantyczni przywódcy łatwo znajdowali poklask młodego duchem, nierozważnego społeczeństwa. Katastrofalne rezultaty błędnych decyzji są do dziś usprawiedliwiane a nawet gloryfikowane przez polskich patriotów niezdolnych do brania lekcji z historii. Wszelkie próby pragmatycznej oceny tych wydarzeń spotykają się z ich strony z emocjonalnymi oskarżeniami o wrogi stosunek do spraw Polski i sprzyjanie Jej wrogom. Nie są oni w stanie wyczuć subtelnej różnicy pomiędzy próbami poniżania Polskiego Narodu, a wysiłkami zdążającymi do zaszczepienia w Nim porcji zdrowego rozsądku.
 
Taka sytuacja powoduje też dodatkowy efekt w postaci nadmiernej niechęci w stosunku do Rosji, która nigdy nie bawiła się w „dyplomację” i lała nas prosto „w modę”. Z drugiej zaś strony Polacy zawsze kochali Zachód, który w całej historii naszych stosunków stosował perfidną hipokryzję, klepiąc nas protekcjonalnie po plecach i schlebiając w miarę potrzeby, równocześnie realizując w stosunku do nas niezmiennie zdradziecką politykę. Infantylni Polacy są głusi i ślepi na fakty płynące z Zachodu, rozpływając się jedynie w euforii pod wpływem nawet najdrobniejszych pustych pochwał, których nie szczędzą nam w razie potrzeby nasi europejscy i amerykańscy „przyjaciele”.
 
Tak więc, pomimo podobnych metod, które stosuje w stosunku do społeczeństw Imperium Euroatlantyckiego (US&UE) rządząca nim oligarchia, efekty tychże są nieporównywalnie donośniejsze w przypadku Polaków. 
 
Metody, o których wspominam, opisałem w artykule zatytułowanym: Wychowanie do samozagłady, tu koncentruję się więc jedynie na aspekcie dojrzałości „wiekowej” społeczeństwa.
 
W okresie dwudziestolecia III RP agenturalnym mediom udało się wytworzyć w społeczeństwie syndrom „młodego, wykształconego, z dużego miasta”.
 
„Młody, wykształcony” pochodził najczęściej z prowincji, z której emigrował do miasta w poszukiwaniu wiedzy i możliwości życiowych. To co tam otrzymywał sugerowałoby raczej użycie w stosunku do niego epitetów: „infantylny ignorant”, ale pozytywny jego wizerunek został przez media dobrze ugruntowany.
 
W rezultacie tych i innych przemian, polska prowincja straszy ruinami pozostałymi po krajowym przemyśle i przemykającymi chyłkiem wśród nich emerytami. Klika dużych ośrodków „akademickich” tętni młodością o iście „europejskim” posmaku. Starzy nie są tam mile widziani, bo szpecą piękny wizerunek polskich metropolii pławiących się w wirtualnym dobrobycie.   Klepiąc biedę wstydliwie pozostają oni w czterech ścianach swych mieszkań, lub wystają w kolejkach nowoczesnych lecznic NFZu w oczekiwaniu na śmierć. 
 
Młodzi natomiast nadają ton społeczeństwu.  Oczywiście jest on wirtualny jak wszystko inne w III RP, oprócz nędzy. W istocie sterują nimi media. Dzięki opisanej powyżej „młodzieńczości” społeczeństwa, jest to proces trywialnie prosty.
 
Wystarczy bowiem poinformować „młodych, wykształconych”, za jakie decyzje „europa” ich pochwali, za jakie wyśmieje, lub zgani, a w skrajnym przypadku nawet „wykluczy z ekskluzywnego klubu bogatych”, by mieć w społeczeństwie zagwarantowane „jedynie słuszne decyzje”.
 
Oczywiście autentyczną władzę sprawują zagraniczne ośrodki decyzyjne, a jej administrowanie powierzono „elitom”, w których syndrom młodości nie gra roli. Wśród nich liczy się jedynie stopień zaprzaństwa, czego przykładem jest choćby osoba „profesora” Bartoszewskiego.
 
Mało tego, „młodzi, wykształceni” z autopsji znają jedynie rzeczywistość III RP, której to dobry wizerunek jest z całą mocą przez media propagowany. Stąd też za normę uznają choćby to, że”
-w Polsce rodzi się człowiek jedynie po to by się do jakiegoś poziomu wyedukować, a w szczególności nauczyć jakiegoś „europejskiego języka” i wyemigrować;
- w mowie ojczystej posługuje się jedynie setką słów, z czego połowa to wulgaryzm zaczynający się na literę k..;
--wszystkie dojrzewające młode kobiety rozbiegają się po Europie i świecie w gorączkowym poszukiwaniu zagranicznego męża, partnera, kochanka, lub klienta;
-od obcokrajowców można się jedynie uczyć, nie wyłączając nawet murzynów z Bantustanu;
-w Polsce nic się nie opłaca produkować, nawet zieleninę na stragany sprowadza się z Grecji lub Hiszpanii;
-Polska pozbawiona jest jakiejkolwiek komunikacyjnej infrastruktury, ale każdy obywatel musi być posiadaczem samochodu.
 
Te i wiele, wiele innych atrybutów III RP, byłoby w każdym innym miejscu na kuli ziemskiej, w każdym czasie i epoce uznane za skrajną patologię, ale dla polskich „młodych, wykształconych” to jest „normalka”. 
 
Jeśli więc wszystko jest w porządku, to, czemu próbować cokolwiek zmieniać?
 
Wszystko to układa się w logiczną całość. Pozostaje jednak pytanie czy wobec tego z sanacją musimy poczekać do momentu, gdy wyemigruje ostatni „młody, wykształcony”?
A jeśli tak, to co będzie można w takim społeczeństwie dokonać, oprócz godnego pochówku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.