Niespodziewana
abdykacja Benedykta XVI ze Stolicy Piotrowej wywołała sporo medialnego
rozgłosu. Abstrahując od istoty tego wydarzenia, warto przy tej okazji
zastanowić się nad znaczeniem wieku osoby w kontekście prowadzonej
przezeń działalności.
Nie ulega wątpliwości,
że czynnik czasowy odgrywa ważną, a często nawet kluczową
rolę. Dwudziestolatek uprawiający wyczynowo pływanie jest już uważany w
tym sporcie a „starego”. Złotym wiekiem dla osób parających się zawodami
technicznymi jest okres pomiędzy trzydziestką a pięćdziesiątką, podczas
gdy pracownicy fizyczni uznani są za najwydajniejszych od osiągnięcia
dojrzałości do czterdziestki.
W przypadku osób
aktywnych na polu publicznym, doświadczenie życiowe i skrystalizowane
poglądy są nawet bardziej istotne niż formalne wykształcenie czy poziom
inteligencji. Stąd też autentycznie wybitne jednostki zwykle osiągają
swą prominencję już po pięćdziesiątce. Sytuacja takowa ma swoje
odzwierciedlenie w percepcji wieku w poszczególnych społeczeństwach.
W społeczeństwach
pierwotnych, charakteryzujących się największą kompatybilnością z
prawami natury znajduje to między innymi wyraz w przewodniej funkcji w
sprawach wspólnoty „rady starszych” (starszyzny).
Paradygmat takowy
widoczny jest też w wielu współczesnych społeczeństwach. Weźmy dla
przykładu dwa, które odgrywały największą rolę we współczesnej historii
świata: USA i Rosja (ZSRR).
Społeczeństwo
amerykańskie ocenia jednostki między innymi poprzez pryzmat zdrowia i
energii i tylko w tym kontekście wiek ma dlań istotne znaczenie. Osoby
obdarzone dużą witalnością nawet w podeszłym wieku mogą odgrywać w nim
znaczną rolę, czego przykładem jest postać Ronalda Reagana.
Rosyjska tradycja
nakazuje obdarzać większym szacunkiem i wiarygodnością osoby starsze, co
w schyłkowym okresie komunistycznym zaowocowało nawet skrajnością w
postaci gerontokracji.
Polska tradycja, a w
szczególności dzień dzisiejszy odznaczają się diametralnie innym
podejściem do tego zagadnienia, co wpływa w znacznym stopniu na
społeczne zachowania.
Historycznie objawiało
się to dużą niefrasobliwością i prawdziwie ułańską fantazją w
podejmowaniu istotnych decyzji; rezultatem czego jest przykładowo cały
szereg nieudanych powstań. Romantyczni przywódcy łatwo znajdowali
poklask młodego duchem, nierozważnego społeczeństwa. Katastrofalne
rezultaty błędnych decyzji są do dziś usprawiedliwiane a nawet
gloryfikowane przez polskich patriotów niezdolnych do brania lekcji z
historii. Wszelkie próby pragmatycznej oceny tych wydarzeń spotykają się
z ich strony z emocjonalnymi oskarżeniami o wrogi stosunek do spraw
Polski i sprzyjanie Jej wrogom. Nie są oni w stanie wyczuć subtelnej
różnicy pomiędzy próbami poniżania Polskiego Narodu, a wysiłkami
zdążającymi do zaszczepienia w Nim porcji zdrowego rozsądku.
Taka sytuacja powoduje
też dodatkowy efekt w postaci nadmiernej niechęci w stosunku do Rosji,
która nigdy nie bawiła się w „dyplomację” i lała nas prosto „w modę”. Z
drugiej zaś strony Polacy zawsze kochali Zachód, który w całej historii
naszych stosunków stosował perfidną hipokryzję, klepiąc nas
protekcjonalnie po plecach i schlebiając w miarę potrzeby, równocześnie
realizując w stosunku do nas niezmiennie zdradziecką politykę.
Infantylni Polacy są głusi i ślepi na fakty płynące z Zachodu,
rozpływając się jedynie w euforii pod wpływem nawet najdrobniejszych
pustych pochwał, których nie szczędzą nam w razie potrzeby nasi
europejscy i amerykańscy „przyjaciele”.
Tak więc, pomimo
podobnych metod, które stosuje w stosunku do społeczeństw Imperium
Euroatlantyckiego (US&UE) rządząca nim oligarchia, efekty tychże są
nieporównywalnie donośniejsze w przypadku Polaków.
Metody, o których wspominam, opisałem w artykule zatytułowanym: Wychowanie do samozagłady, tu koncentruję się więc jedynie na aspekcie dojrzałości „wiekowej” społeczeństwa.
W okresie
dwudziestolecia III RP agenturalnym mediom udało się wytworzyć w
społeczeństwie syndrom „młodego, wykształconego, z dużego miasta”.
„Młody, wykształcony”
pochodził najczęściej z prowincji, z której emigrował do miasta w
poszukiwaniu wiedzy i możliwości życiowych. To co tam otrzymywał
sugerowałoby raczej użycie w stosunku do niego epitetów: „infantylny
ignorant”, ale pozytywny jego wizerunek został przez media dobrze
ugruntowany.
W rezultacie tych i
innych przemian, polska prowincja straszy ruinami pozostałymi po
krajowym przemyśle i przemykającymi chyłkiem wśród nich emerytami. Klika
dużych ośrodków „akademickich” tętni młodością o iście „europejskim”
posmaku. Starzy nie są tam mile widziani, bo szpecą piękny wizerunek
polskich metropolii pławiących się w wirtualnym dobrobycie. Klepiąc
biedę wstydliwie pozostają oni w czterech ścianach swych mieszkań, lub
wystają w kolejkach nowoczesnych lecznic NFZu w oczekiwaniu na śmierć.
Młodzi natomiast
nadają ton społeczeństwu. Oczywiście jest on wirtualny jak wszystko
inne w III RP, oprócz nędzy. W istocie sterują nimi media. Dzięki
opisanej powyżej „młodzieńczości” społeczeństwa, jest to proces
trywialnie prosty.
Wystarczy bowiem
poinformować „młodych, wykształconych”, za jakie decyzje „europa” ich
pochwali, za jakie wyśmieje, lub zgani, a w skrajnym przypadku nawet
„wykluczy z ekskluzywnego klubu bogatych”, by mieć w społeczeństwie
zagwarantowane „jedynie słuszne decyzje”.
Oczywiście autentyczną
władzę sprawują zagraniczne ośrodki decyzyjne, a jej administrowanie
powierzono „elitom”, w których syndrom młodości nie gra roli. Wśród nich
liczy się jedynie stopień zaprzaństwa, czego przykładem jest choćby
osoba „profesora” Bartoszewskiego.
Mało tego, „młodzi,
wykształceni” z autopsji znają jedynie rzeczywistość III RP, której to
dobry wizerunek jest z całą mocą przez media propagowany. Stąd też za
normę uznają choćby to, że”
-w Polsce rodzi się
człowiek jedynie po to by się do jakiegoś poziomu wyedukować, a w
szczególności nauczyć jakiegoś „europejskiego języka” i wyemigrować;
- w mowie ojczystej posługuje się jedynie setką słów, z czego połowa to wulgaryzm zaczynający się na literę k..;
--wszystkie
dojrzewające młode kobiety rozbiegają się po Europie i świecie w
gorączkowym poszukiwaniu zagranicznego męża, partnera, kochanka, lub
klienta;
-od obcokrajowców można się jedynie uczyć, nie wyłączając nawet murzynów z Bantustanu;
-w Polsce nic się nie opłaca produkować, nawet zieleninę na stragany sprowadza się z Grecji lub Hiszpanii;
-Polska pozbawiona jest jakiejkolwiek komunikacyjnej infrastruktury, ale każdy obywatel musi być posiadaczem samochodu.
Te i wiele, wiele
innych atrybutów III RP, byłoby w każdym innym miejscu na kuli
ziemskiej, w każdym czasie i epoce uznane za skrajną patologię, ale dla
polskich „młodych, wykształconych” to jest „normalka”.
Jeśli więc wszystko jest w porządku, to, czemu próbować cokolwiek zmieniać?
Wszystko to układa się
w logiczną całość. Pozostaje jednak pytanie czy wobec tego z sanacją
musimy poczekać do momentu, gdy wyemigruje ostatni „młody,
wykształcony”?
A jeśli tak, to co będzie można w takim społeczeństwie dokonać, oprócz godnego pochówku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.