Pani uznała, że w Polsce warto pokazać twórczość Sándora Máraiego. Kiedy zetknęła się pani po raz pierwszy z tym autorem?
Kilkanaście lat temu. Ten emigracyjny pisarz umarł w 1989 roku w San Diego, a pierwsze jego książki zaczęły legalnie ukazywać się na Węgrzech dopiero od początku lat dziewięćdziesiątych. W swych przekonaniach Márai był radykalnie antykomunistyczny i oświadczył, że dopóki w kraju stacjonują żołnierze radzieccy i nie mogą odbyć się wolne wybory, nie życzy sobie, aby jego książki były tam wydawane. Przez pół wieku – od roku 1948, kiedy to wyemigrował z ojczyzny – literatura rozwijała się tam bez wiedzy o tym, że gdzieś na drugim kontynencie mieszka pisarz, który w odmalowaniu portretu własnego Węgrów ma ogromne zasługi. Z propozycją tłumaczenia jego prozy zwróciło się do mnie wydawnictwo Czytelnik w 2000 roku. Lata dziewięćdziesiąte to czas, kiedy nakładem Czytelnika ukazało się w Polsce wiele utworów Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, a ten pisarz znał i cenił twórczość Máraiego. Jego pierwszą książkę, która zrobiła wielką furorę na Zachodzie, a po polsku ukazała się pod tytułem Żar w przekładzie Feliksa Netza, Herling-Grudziński przeczytał bodajże w ciągu jednej nocy i zaraz zadzwonił do swojego polskiego wydawcy, przekonując, że trzeba wydawać Máraiego. A ponieważ nikt nie wiedział, kto to jest ten Sándor Márai, zwrócono się do mnie, żebym na próbę przetłumaczyła dziesięć stron maszynopisu z jego dowolnie wybranej książki. Przyjęłam propozycję i dałam nura w tę prozę, skonsultowałam się też z przyjaciółmi zajmującymi się węgierską literaturą i bardzo szybko zdecydowałam, że na próbę przełożę kilkanaście stron z książki zatytułowanej Wyznania patrycjusza. Pamiętam, że tłumaczyło mi się ten tekst wyjątkowo lekko, co w moim wypadku nie zdarza się często. Dalszy ciąg tej historii pani zna: Czytelnik zainteresował się Máraim, ja przełożyłam Wyznania patrycjusza, a potem kolejne książki tego autora. Teraz, z dystansu, widzę to moje pierwsze zetknięcie z pisarzem wyraźniej, a zarazem jawi mi się ono na sposób nieco mistyczny – wszystko tak szczęśliwie się w moim życiu ułożyło, że pewni autorzy przychodzili do mnie w dobrym momencie.
Márai przyszedł do pani w dobrym momencie?
Tak. Gdy wydałam wspomniany tomik Balassiego, miałam już dwójkę dzieci, potem urodziły się nam jeszcze bliźniaki. Dużo wtedy tłumaczyłam z najróżniejszych dziedzin i redagowałam cudze utwory. Były to na tyle nieangażujące zadania, że mogłam zwolnić tempo i zajmować się dziećmi, nie porzucając całkiem pracy. Máraiego zaczęłam tłumaczyć, kiedy dzieci były już odchowane i chodziły do szkoły. Praca nad jego tekstami przyszła do mnie w momencie, kiedy mogłam się jej niemal całkowicie poświęcić i robić to, co zawsze chciałam. Moim celem od początku było tłumaczenie literatury, ale ponieważ z tego nie dało się wyżyć, nieustannie tłumaczyłam coś jeszcze. Nigdy nie obrażałam się o to na rzeczywistość, starałam się tak zorganizować sobie pracę, aby wszystko połączyć. Ale cieszę się, że propozycja tłumaczenia Máraiego przyszła do mnie wtedy, gdy miałam już więcej czasu i nie musiałam dokonywać takich łamańców.
Márai wielokrotnie odwołuje się do utraconej przeszłości, wspomina zapomniane rytuały i wydarzenia z lat dzieciństwa i młodości. Jak wyglądały Węgry, na których w 1900 roku urodził się pisarz?
Trwała wówczas epoka, o której Węgrzy mawiają: boldog békeidők, co można przełożyć jako „stare dobre czasy”. Nastały one dla Węgrów w 1867 roku, kiedy – po latach walki o wolność z Cesarstwem Austriackim – oba kraje podpisały porozumienie nazwane Ugodą. Stanowiła ona między innymi, że Węgrzy – jeden spośród wielu narodów zaludniających cesarstwo – zostali podniesieni do rangi narodu współrządzącego. Oczywiście ta władza miała liczne ograniczenia, ale Ugoda zaspokoiła elementarną potrzebę wolności Węgrów. Nie czuli się już tak bardzo uciskani, a nawet otrzymali szansę dominowania nad innymi, z której niestety czasami korzystali, co nie należy do najchlubniejszych kart w historii tego, sympatycznego skądinąd, narodu. Od 1867 roku aż do wybuchu I wojny światowej na Węgrzech panował pokój i dobrobyt. Był to okres znakomitej koniunktury gospodarczej, kraj rozwijał się pod względem komunikacyjnym, architektonicznym, przemysłowym i rolniczym. Struktura państwa wciąż pozostawała feudalna, ze stosunkowo wąską warstwą arystokracji, niewielką grupą szlachty i równie niewielką warstwą mieszczaństwa. Ale w niektórych miastach mieszczaństwo odgrywało istotną rolę.
Jednym z nich była Kassa, dzisiejsze Koszyce, gdzie dorastał pisarz.
Tak. Ja konsekwentnie używam węgierskiej nazwy, ponieważ miasto to zostało stworzone jako Kassa przez węgierskich i niemieckich osadników. Przodkowie Sándora Máraiego byli Niemcami, Saksończykami, i pojawili się na tych ziemiach w XVIII wieku, za panowania Marii Teresy. Był to czas licznych niemieckich osiedleń w tak zwanej Górnej Prowincji Węgier, która dziś jest południową częścią Słowacji. Na tych terenach, w miastach takich, jak właśnie Kassa czy Pozsony (dziś Bratysława), ukształtował się patrycjat – warstwa społeczna, z której wywodził się Márai.
Co było takiego szczególnego w atmosferze rodzinnego miasta Máraiego?
Znajdowały się tam wszystkie ważne dla regionu instytucje, wychodziły cztery gazety, działała duża księgarnia. Miasto miało charakter swoistego mikrokosmosu z własną wewnętrzną kulturą i stylem. Na przykładzie Kassy można obserwować ciekawe zjawisko: akces niemieckich osadników do węgierskości. W XIX wieku wiele osób, które znalazły się w promieniowaniu mentalności węgierskiej, zapragnęło być Węgrami. Najbardziej wyrazistym tego przykładem jest poeta uchodzący za najbardziej węgierskiego, Sándor Petőfi, w którego żyłach nie płynęła ani kropla węgierskiej krwi – jego matka była Słowaczką, a ojciec Chorwatem. Nazwisko Petrovič poeta zwęgrzył na Petőfi, co można przełożyć jako „syn Piotra”.
Márai też nie nosił nazwiska swego ojca, które brzmiało Grosschmied.
To prawda. Grosschmiedowie należeli do najzamożniejszych mieszkańców Kassy. Ojciec pisarza był prawnikiem, pracował w banku, co zapewniało rodzinie bezpieczeństwo finansowe. Przez pierwsze lata życia mały Sándor miał prywatne nauczycielki i guwernantki. Jego dorastaniu towarzyszyły wszystkie wydarzenia i rytuały, które w tym czasie można było obserwować w podobnych mieszczańskich domach w całej Europie. Jak wielu młodych ludzi, w pewnej chwili poczuł się ograniczony sztywnymi regułami panującymi w jego środowisku.
Wyrazem tych uczuć jest napisana w 1930 roku książka zatytułowana Zbuntowani, która po latach stała się pierwszą częścią pięciotomowego cyklu znanego jako Dzieło Garrenów. To historia grupy chłopców na progu dorosłości, którzy buntują się przeciw reprezentowanemu przez wszechwładnych ojców światu dorosłych.
Pokolenie rodziców tych chłopców doprowadziło do wybuchu straszliwej wojny, burząc swym dzieciom poczucie bezpieczeństwa i na zawsze niszcząc świat, w którym dorastały. Ojcowie ponieśli klęskę, dlatego nie zasługiwali na szacunek i posłuch. Rówieśnicy pisarza, a także on sam, pod wieloma względami zostali pozostawieni sami sobie, musieli skonfrontować się z upadkiem dawnego świata i odnaleźć w trudnej powojennej rzeczywistości.
Obie wojny wyznaczyły poważne cezury w życiu Máraiego. Wydaje się, że jego życie i twórczość można podzielić na dwie epoki – przed II wojną światową i po niej.
Jeśli chodzi o egzystencję, to jak najbardziej można mówić o takim podziale. Lata do roku 1943 to okres pomyślności w życiu pisarza. Nawet decyzja, aby w 1918 roku, w okresie represji po węgierskiej Republice Rad, wyjechać do Niemiec, była motywowana raczej strachem i ostrożnością jego rodziców niż realnymi powodami do niepokoju. Lata dwudzieste, czyli pierwsza, młodzieńcza emigracja – podróże do Lipska, Berlina, Paryża i innych miast Europy – to czas, w którym Márai położył podwaliny pod swą karierę literacką. Napisał wtedy swoje pierwsze książki, które zapewniły mu miejsce w czołówce ówczesnych węgierskich pisarzy, a także wyrobił sobie pióro i autorytet publicysty, nawiązał regularną współpracę z gazetami za granicą i w kraju. Po paru chudych latach zaczęło mu się nieźle powodzić materialnie. Miał mieszkanie, regularne zarobki, ożenił się i ustatkował. W 1939 roku dotknęła go tragedia – stracił nowo narodzone dziecko. W kolejnych latach narastające w kraju nastroje faszystowskie sprawiły, że stopniowo rezygnował z publikowania w prasie. W 1943 roku definitywnie skończył z publicystyką i zaczął pisać Dziennik, który prowadził do końca życia. Powoli tracił źródła dochodów, miał trudności z wydawaniem książek, jego mieszkanie zostało zbombardowane i cały zgromadzony dotychczas dobytek uległ zniszczeniu. Sytuacja nie poprawiła się po zakończeniu wojny. W 1945 roku, gdy na Węgrzech zaczęły instalować się nowe, komunistyczne władze, pisarz zrozumiał, że ludziom takim jak on nie będzie dane nawet usunąć się w cień i milczeć. W 1948 roku zdecydował się na emigrację, co oznaczało biedę, utratę bezpośredniego kontaktu z czytelnikami i pisanie do szuflady. Nie byli już wtedy z żoną tylko we dwójkę, mieli na utrzymaniu także małego adoptowanego syna Jánosa. Decyzja o emigracji na zawsze zmieniła sytuację pisarza i jego rodziny. W tym sensie II wojna światowa na pewno stanowiła cezurę w jego życiu.
Dla jego twórczości taką cezurą nie była?
W twórczości nie widzę tak wyraźnego podziału. Myślę, że gdyby nie wspomniane przełamanie egzystencji, Márai wielu rzeczy by nie zrozumiał – w samym sobie i w otaczającym go świecie. Sytuacja, która z miesiąca na miesiąc uczyniła go biedakiem, a potem wygnańcem, przyniosła mu doświadczenia, których nigdy by nie zdobył, gdyby zachował dobra materialne, pozycję i przywileje, jakimi cieszył się w kraju do czasu wybuchu wojny. Bardzo ciekawie pisze o tym w książce Ziemia! Ziemia!. Wydarzenia wojenne i późniejsza decyzja o emigracji przyniosły mu wiele goryczy, ale jednocześnie dodały sił, pokazały, że ma w sobie cechy człowieka niezłomnego, niepoddającego się przeciwnościom losu, wiernego swym zasadom i przekonaniom; udowodniły, że potrafi wyjść z trudnych sytuacji zwycięsko. Jego natchnienie i pomysły nie wyczerpały się wraz z trudnymi wydarzeniami, wręcz przeciwnie. Na emigracji stworzył książki, które pokazały nową twarz pisarza: Pokój na Itace, Ziemia! Ziemia!, Krew świętego Januarego i wiele innych. Kontynuował pisanie Dziennika i stworzył dwa bardzo ważne, nieprzetłumaczone dotąd na polski wiersze. Na Węgrzech są one dobrze znane, choć Márai nie był poetą, a tylko zdarzało mu się czasem pisać poezje. Pierwszy nosi tytuł Mennybőlaz anygal [„Aniele z nieba”] (od pierwszych słów popularnej węgierskiej kolędy) i opowiada o dramatycznych wydarzeniach 1956 roku na Węgrzech. Drugi, zatytułowany Halotti beszéd [„Mowa pogrzebowa”], ukazuje, jak zatraca się tożsamość narodową na emigracji. Oba utwory są wstrząsające i oba powstały w latach pięćdziesiątych.
Márai potępiał intelektualistów, którzy zostali w komunistycznym kraju?
Nie uważał własnego wyboru za jedyny słuszny, ale bywał surowy w ocenach. Zanim wyjechał z kraju, miał szansę z bliska obserwować liczne przykłady moralnego upadku intelektualistów węgierskich. Sam nie potrafił iść na żadne kompromisy, nie pasował do tamtych czasów i myślę, że nie odnalazłby się również w dzisiejszym świecie. Uważał, że człowiek ducha nie może wiązać się z żadnymi ruchami politycznymi. Ma obowiązek pozostać poza i ponad, tylko wtedy bowiem może wypowiadać się o bieżących sprawach w sposób bezstronny. Zaangażowanie polityczne przekreślało, w jego mniemaniu, możność oddziaływania poprzez prawdziwą wiedzę i autorytet. Na pewno w jego myśleniu obecne były swoisty arystokratyzm, elitaryzm i nieustępliwość. Choć oczywiście nie chodziło mu o to, aby nie angażować się w sprawy kraju czy Europy. W czasie wojny służył pomocą innym. Wiemy, że ukrywał Żydów. Uratował żonę i kuzynkę żony z córeczką, nie udało mu się jednak ocalić od śmierci teścia. Pomagał też innym ludziom, ale trudno dotrzeć do informacji o tamtych wydarzeniach, bo od początku były okryte ścisłą tajemnicą i pisarz nawet w prywatnym Dzienniku prawie o nich nie wspominał. Swą twórczością nie chciał jednak legitymizować żadnej władzy, a czuł, że zostając na Węgrzech, byłby poddawany naciskom, by zająć stanowisko, że nie pozwolono by mu milczeć.
Za największe dzieło Máraiego uważa pani Dziennik czy może cykl powieści o rodzie Garrenów?
Opus magnum pisarza to zdecydowanie Dziennik – kilkanaście tomów zapisków prowadzonych regularnie przez kilkadziesiąt lat. Na pewno jednak spośród wszystkich powieści, które ogłosił w życiu, Dzieło Garrenów ma wyjątkową wagę. W książkach składających się na ten cykl pisarz próbował ukazać procesy, jakim na przestrzeni pierwszych dziesięcioleci XX wieku podlegało społeczeństwo węgierskie. Zawsze mówił, że najważniejszym bohaterem jego książek jest czas i to, jak kształtuje on bohaterów. Dzieło Garrenów jest szczególną pozycją w jego dorobku właśnie ze względu na tryb pisania tych książek, czyli okoliczność, że powstanie poszczególnych tomów dzielą lata i to, że nie były pierwotnie pomyślane jako całość. Finalnie złożyły się na fascynujący obraz węgierskiego społeczeństwa w pierwszej połowie XX wieku, opowiadają o kilku kluczowych dla tego narodu sprawach.
To znaczy?
Pierwsza sprawa dotyczy dramatycznej historii Węgier. Jak wcześniej wspominałam, „dawne dobre czasy” skończyły się w kraju wraz z wybuchem I wojny światowej. Węgry walczyły w niej, z oczywistych przyczyn, po stronie austriackiej i należały do przegranych państw Trójprzymierza. Cała Europa odczuła skutki wojny, ale spośród pokonanych Węgry zostały ukarane najsrożej, a przecież nie prowadziły samodzielnej polityki zagranicznej i nie one wojnę wywołały. W 1920 roku, nakazem traktatu z Trianon, utraciły dwie trzecie swojego terytorium i dwie piąte ludności. To ogromne liczby. Kraj stracił całą masę ośrodków przemysłowych, złoża surowców, a także rozbudowaną sieć kolejową, która znalazła się poza nowymi granicami. Nie było rodziny, która nie zostałaby w jakiś sposób dotknięta skutkami tego rozerwania. Ogromne rzesze ludzi postanowiły ewakuować się z utraconych terenów i przenieść na Węgry. Ci, którzy tego nie zrobili, zostali poddani przeróżnym, często brutalnym, działaniom asymilacyjnym. Ustalenia traktatu w Trianon spowodowały niewyobrażalną narodową traumę. Márai przeżył ją osobiście, bo jego rodzinne miasto przypadło po wojnie Czechosłowacji i zostało przemianowane na Koszyce. W należącym do sagi rodu Garrenów tomie zatytułowanym Obcy znakomicie opowiedział o tym, co dzieje się z miastem, które nagle wypełnia się najeźdźcami i powoli, mimo prób oporu, traci swą dawną tożsamość. Temat ten pojawia się też w Maruderach – miasto, po latach okupacji, wraca wreszcie na łono ojczyzny. Jest to jednak powrót dramatyczny i gorzki: zamiast oczekiwanego szczęścia i wyzwolenia przynosi ogromne problemy: administracyjne, społeczne i kulturowe. Węgrzy zajęli na powrót utracone po I wojnie tereny w 1938 roku. Márai zaś wydał ten tom w roku 1947, miał więc dobrych kilka lat, aby zaobserwować, jak wiele trudności zrodziło upragnione scalenie kraju.
To prowadzi nas do kolejnego tematu poruszanego na kartach Dzieła Garrenów: skomplikowanych relacji węgiersko--niemieckich.
Márai był Węgrem, ale – jak wiemy – z korzeniami niemieckimi. Od dziecka mówił biegle po niemiecku, jako dwudziestojednoletni chłopak publikował już w niemieckiej prasie, wśród Niemców czuł się swojsko. W czasie swoich podróży w latach dwudziestych i trzydziestych miał wiele okazji, aby z niepokojem obserwować, co się dzieje w tym bliskim mu kraju. Swojscy Niemcy zaczynają wtedy pokazywać twarz, która przeraża Máraiego. W całym Dziele Garrenów pisarz wielokrotnie zastanawia się nad tym, jak to się stało, że Hitler (nigdy niewymieniony w książkach z nazwiska) przejął władzę w Niemczech. Najwięcej możemy przeczytać o tym w Maruderach, gdzie znajduje się między innymi fantastycznie napisana relacja z wiecu narodowych socjalistów.
Węgry odzyskały utracone po I wojnie terytoria dzięki pomocy III Rzeszy, chwilę później przystąpiły do wojny po stronie Niemiec. To bardzo wysoka cena za odzyskanie Kassy.
Márai, mimo tęsknoty za dawnymi Węgrami, nigdy nie akceptował poglądów proniemieckich środowisk węgierskich, które w latach trzydziestych doprowadziły do zbliżenia kraju z III Rzeszą. W Dziele Garrenów pokazuje, jak dramatyczne to zbliżenie miało konsekwencje. Faszystowski wirus przenika przecież też do rodziny bohaterów – jeden z braci jest zafascynowany narodowym socjalizmem, a drugi nosi w klapie znaczek Strzałokrzyżowców i jawnie sympatyzuje z nazistami. Na przeciwległym niż oni biegunie znajdują się najstarszy brat Peter (postać, którą można odczytać jako alter ego pisarza) i siostra Anna. Ostatnie tomy cyklu powstawały w latach czterdziestych i są – podobnie jak notatki z lat wojny zawarte w Dzienniku – wyrazem gorzkiego rozczarowania społeczeństwem węgierskim. Pisarz boleje nad brakiem jakiejkolwiek refleksji dotyczącej własnych przewinień i zaniedbań oraz nad łatwością, a nawet gorliwością, z jaką wielu ludzi przyjmuje warunki nowej władzy.
Wielką ambicją pisarza było oddanie ducha swej epoki. Czy to mu się udało? Węgrzy odnajdują się w jego prozie?
Bez wątpienia ją doceniają. Odpowiadając na to pytanie, musimy jednak pamiętać o tym, o czym już wspominałam, a mianowicie, że na Węgrzech odbiór prozy Máraiego przez całe dziesięciolecia był tak bardzo utrudniony, że właściwie niemożliwy. Lata komunizmu wyglądały inaczej w Polsce i na Węgrzech. Na Węgrzech nie istniała tak prężna struktura wydawnictw i drukarni podziemnych jak w Polsce, a dostęp do książek emigracyjnych lub wydawanych poza zasięgiem cenzury był bardzo ograniczony. Emigracja oznaczała dla pisarza całkowitą nieobecność jego twórczości w kraju. Tak więc węgierska literatura przez lata rozwijała się bez Máraiego, a spotkanie Węgrów z jego prozą – choć żywiołowe i emocjonalne – odbyło się dopiero po upadku komunizmu. Tymczasem, aby mogło zaistnieć uczucie rozpoznania w literaturze i utożsamienia się z nią, niezbędny jest kontakt z pokoleniem, którego ona dotyczy.
Czytając prozę Máraiego, można odnieść wrażenie, że wielkie rozczarowanie współczesnością przeszkadza mu uchwycić i opisać rodzącą się na jego oczach nowoczesność. Krytykuje kulturę, która doprowadziła do wojennej rzezi, lecz nie jest w stanie przeciwstawić jej nic innego.
Mówiąc o twórczości i o życiu Máraiego, należy pamiętać, że wierzył on, iż podstawowe wartości nie starzeją się i nie przedawniają. Nadużywane dziś wyrażenie „kryzys wartości” to oksymoron, bo wartość sama w sobie nigdy nie podlega żadnemu kryzysowi. Moc wartości objawia się zawsze wtedy, gdy są one praktykowane. To ludzie, którzy nie żyją według wartości, nie praktykują lojalności, solidarności, wierności, skromności, popadają w kryzys. Nie poczuwają się jednak do winy, obarczając nią pojęcia abstrakcyjne. To, co Máraiego najbardziej boli, to fakt, że Europa, w jakiej się wychował, w której ważny był szacunek dla człowieka, uczciwość, humanitaryzm, dążenie do piękna i prawdy, odwróciła się od tych wartości i w godzinie próby zawiodła. Winą za to pisarz obarcza przede wszystkim, choć nie tylko, warstwę społeczną, z której sam się wywodzi. W Wyznaniach patrycjusza i w Dzienniku pisze o tym bez ogródek, ukazując patrycjat węgierski w całej jego urodzie i szpetocie, bez fałszywych upiększeń. W zakończeniu Wyznań patrycjusza pragnie dać świadectwo temu, że była kiedyś na świecie epoka, w której rozum triumfował nad instynktami. Wobec tego, co obserwuje wokół siebie, wybiera ten miniony, umierający na jego oczach świat. Márai postrzegał nowoczesność jako regres wobec przeszłości, dlatego nie mógł się nią zachwycać. Czytał dzieła Spenglera i podzielał jego przekonanie, że kultura ma swoje okresy wstępujące i zstępujące – okres młodości, dojrzałości i starczego upadku. W Dziele Garrenów wspaniale pokazał ten ostatni etap, który rozumiał jako powolne zastępowanie kultury przez cywilizację.
Nie jest jednak tak, że Márai w ogóle nie doceniał nowoczesności i ją negował. Choć ze smutkiem przyglądał się swoim przyklejonym do telewizora amerykańskim wnuczkom, to sam z przejęciem śledził w telewizji pierwszy krok człowieka na Księżycu, chwalił świetne amerykańskie biblioteki i doceniał możliwość podróżowania po świecie. Mimo tego niewątpliwie nie czuł się zadomowiony w powojennej rzeczywistości.
Podobno pracuje pani teraz nad powiększonym polskim wydaniem Dziennika pisarza, który pozostawił po sobie dwadzieścia tomów zapisków. Co znajdzie się w nowym wyborze?
Márai prowadził swoje notatki od lat czterdziestych aż do śmierci. Całości Dziennika nie zna jeszcze nikt poza redaktorem, który redaguje i przygotowuje wydania kolejnych tomów. Przed laty, gdy opracowywałam i tłumaczyłam sześciusetstronicowy wybór dla Czytelnika, miałam do dyspozycji sześć tomów zapisków, które sam autor wybrał i wydał za granicą. Nowe wydanie przygotowuję już na podstawie ich pełnej edycji, korzystając z tomów, które ukazały się dotychczas po węgiersku. Na razie jest ich piętnaście. Opublikowanie wszystkiego potrwa pewnie jeszcze trzy, cztery lata. Przekład wyboru z tej całości też będzie się więc ukazywał sukcesywnie. Przygotowując wybór z tak ogromnej ilości materiału, staram się wyłowić wątki przewodnie, najważniejsze w życiu twórcy, ale także najciekawsze z punktu widzenia polskiego czytelnika. Márai bardzo oszczędnie pisze o swoim życiu prywatnym, wyławiam więc z jego notatek wszystkie fragmenty dotyczące codzienności – jego relacji z żoną i przybranym synem. Zwracam również uwagę na zapiski, w których pisarz z perspektywy emigracji komentuje wydarzenia na Węgrzech. Kolejny temat, który bardzo wyraźnie widać w dzienniku, to losy świata i stały namysł nad nimi. Osobny, ważny wątek dotyczy Europy. Márai czuł się obywatelem tego kontynentu, wydarzenia wojenne i stan powojenny europejskich krajów sprowokowały go jednak do zapisania zdania, że „Europy w Europie już nie ma”. W 1947 roku pojechał na parę tygodni do Francji, Włoch i Szwajcarii i wrócił z tej podróży zniesmaczony. Uważał, że po tym, co się stało, Europejczycy powinni dokonać poważnego rachunku sumienia i uderzyć się w piersi. Tymczasem było wręcz przeciwnie, zdawało się, że wszyscy chcieli jak najszybciej zapomnieć o przeżytym koszmarze, otrząsnąć się z niego bez namysłu, rachunku sumienia, odpokutowania własnych win i zaniedbań. Poza wymienionymi wątkami fascynujące są również wszystkie fragmenty dziennika, które mówią o trudnej kondycji emigranta i są obrazem intelektualnych poszukiwań pisarza.
Co sprawia, że wciąż decyduje się pani poświęcać czas twórczości Máraiego?
To bardzo wybitna umysłowość, twórca jedyny w swoim rodzaju i wyjątkowe zjawisko w prozie węgierskiej. Miał niezwykle rzadką umiejętność „dostrzegania przyszłych owoców w dzisiejszych ziarnach”, patrzył w przyszłość z wielką przenikliwością. Jednym zdaniem potrafił uchwycić sedno tego, co się wokół działo, i ująć to w sposób interesujący i zapadający w pamięć. Czytanie jego prozy jest jak spotkanie z mądrym starcem, który wiele przeżył, wiele widział i potrafi o tym fascynująco opowiadać. Człowiek chciałby przycupnąć u stóp takiej osoby i bez końca słuchać jej historii – i taka jest właśnie sytuacja tłumacza. Niedawno usłyszałam gdzieś powiedzenie, że „latarnia morska nie może być na kółkach”. Według mnie świetnie odnosi się ono do Máraiego. Jestem głęboko przeświadczona, że wielka fascynacja tym pisarzem widoczna na współczesnym rynku wydawniczym na świecie bierze się nie tylko z jego literackiego talentu, ale także z jego niezwykłej intelektualnej uczciwości i niezależności. Z tego powodu jest on dla dzisiejszych czytelników wiarygodny i interesujący.
Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie
Zofia Zaleska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.