Przedmowa
„I co dalej? Może mieliśmy iść razem z Niemcami na Moskwę!?”
Ktokolwiek brał udział w dyskusjach o polityce zagranicznej II Rzeczypospolitej, musiał zetknąć się z tym retorycznym w zamyśle pytaniem. Trwający do dziś spór o szanse i zagrożenia związane z ideą sojuszu polsko-niemieckiego sprowadzony został w zasadzie do dylematu: czy należało, czy też nie należało przyjmować żądań niemieckich i brać udziału w „krucjacie antysowieckiej”? Alternatywa dla polityki Józefa Becka rozpatrywana jest z reguły w kontekście kryzysu relacji Berlina i Warszawy z przełomu 1938 i 1939 roku. Można wręcz mieć wrażenie, że całe zagadnienie powstaje dopiero 24 października 1938 roku, kiedy to Ribbentrop przedstawił ambasadorowi Lipskiemu propozycję „ogólnego uregulowania” wzajemnych relacji. Tymczasem mamy do czynienia ze znacznie starszą i bogatszą koncepcją polityczną.
Do jej najważniejszych rzeczników zaliczała się redagowana przez Jerzego Giedroycia „Polityka” (do 1937 „Bunt Młodych”). Program polityki zagranicznej tego środowiska tworzył przede wszystkim Adolf Bocheński. Domeną „wunderkinda”1 była strategia polityczna. Analizował on stosunki bilateralne państw europejskich, sięgał po doświadczenia historyczne, by metodą analogii wyprowadzać reguły polityczne, uzupełniał swoje rozważania o wpływ sił pozostających poza zasięgiem oddziaływania polityki (głównie nacjonalizmów). Logicznie uporządkowane wywody, w których kolejno stawiane problemy rozwiązywane były przy pomocy postawionych wcześniej założeń i wyciąganych z nich wniosków, zamykała nieubłaganie narzucająca się konkluzja – racja stanu Rzeczypospolitej wymaga opowiedzenia się w konflikcie sowiecko-niemieckim po stronie Rzeszy2.
W prasowych utarczkach i polemikach sekundował Adolfowi brat Aleksander. Charakterystycznym rysem jego publicystyki było nawoływanie do aktywnej polityki zagranicznej na wschodzie, a mówiąc wprost – wojny agresywnej przeciw Związkowi Radzieckiemu w sojuszu z Niemcami. Bierność uważał za jedną z najgorszych i najszkodliwszych cech polskiego charakteru narodowego, a powszechną nad Wisłą wiarę w możliwość uniknięcia wojny, jeśli się jej samemu nie wypowie, obaj bracia już u progu swej działalności pisarskiej uznali za skłonność samobójczą3.
Nie idzie o zaborczość – pisał Aleksander w 1937 roku – choć nawiasem mówiąc „brutalność” Anglii powinna być dla nas raczej wzorem jak straszakiem, choćby dlatego, żeśmy nieraz w brutalności ją prześcignęli, a korzyściom nigdy nie dorównali. (…) Idzie o to, czy wykorzystywać obecną koniunkturę nieprzyjaźni niemiecko-rosyjskiej, by zniszczyć jednego z naszych potężnych sąsiadów, czy czekać, aż obaj kiedyś sprzymierzą się przeciw nam? (…) Jednym z nieszczęść naszych dziejów było to, że zawsze czekaliśmy aż Rosja załatwi się albo pogodzi z różnymi sąsiadami i zabierze się do nas, miast narzucić jej walkę w chwili, gdy była najsilniej związana gdzie indziej. (…)
Cel diablo bardziej wart naszej generacji i naszego narodu – tłumaczył młodym narodowcom – jak deklamowanie frazesów o prężności (…)4.
Najgorętsze wezwania do krucjaty antysowieckiej Bocheński publikował na łamach „Słowa”, które uchodziło za sztandarowe pismo „germanofilów”. Na pozycje proniemieckie wileński dziennik przeszedł stopniowo pod koniec lat 20., a motorem tej zmiany były poszukiwania nowej doktryny bezpieczeństwa Rzeczypospolitej wobec ewidentnie niedziałającego sojuszu z Francją. Zwiastunami reorientacji były opublikowane odpowiednio w 1927 i 1929 roku broszury Stanisława Mackiewicza: Kropki nad i oraz Dziś i jutro5. Na początku lat 30. wezwania do odprężenia stosunków z Berlinem stały się Catowym ceterum censeo, stąd kiedy wreszcie podpisano polsko-niemiecką Deklarację o niestosowaniu przemocy 26 stycznia 1934 roku, redaktor mógł ogłosić „zwycięstwo »Słowa« w publicystyce polskiej”6.
Tej przemiany nie byłoby jednak, gdyby nie Władysław Studnicki – najbardziej konsekwentny zwolennik porozumienia polsko-niemieckiego w II Rzeczypospolitej7.
U progu niepodległości pogląd ten skazywał go nie tylko na całkowitą izolację, ale i na zarzut zdrady narodowej. Wynik pierwszej wojny światowej zdawał się przesądzać o porażce orientacji niemieckiej, a Polsce wskazywać miejsce u boku zwycięskiej Francji, ku której kierowały się też sympatie większości opinii publicznej. Tak myśleli także fundatorzy i sam redaktor naczelny wileńskiego „Słowa”. Tylko przyjaźni z Mackiewiczem Studnicki zawdzięczał udostępnienie gazety dla swoich tekstów i uratowanie przed całkowitą marginalizacją.
Myśląc o Studnickim z roku 1922, trudno oprzeć się skojarzeniu ze wspomnieniami innego polityka, o których Cat napomyka w Zielonych oczach: oto „człowiek odosobniony, samotny, który stoi u brzegu oceanu i zamierza ten ocean przepłynąć wpław”8. Dla naszego bohatera tym oceanem była niechęć rodaków do porozumienia z potężnym sąsiadem, która – był przekonany – wobec zagrożenia ze strony drugiego musi doprowadzić do katastrofy. I Studnicki w swoją podróż ruszył.
Historia ta nie jest pozbawiona pewnego dramatyzmu. Jej pierwsze lata znaczone są z jednej strony traktatami w Locarno, Berlinie i innymi niepowodzeniami polskiej dyplomacji, z drugiej – coraz śmielej przez Studnickiego formułowanymi wezwaniami do reorientacji polityki zagranicznej RP. Początkowo – bywało – opatrywane adnotacjami o niezgodności z linią redakcji9, z czasem zyskują coraz większe uznanie. Porozumienie z Niemcami w oczach publicystów „Słowa” staje się użytecznym instrumentem nacisku na Francję (aby zaczęła się bardziej liczyć z interesami swej wschodniej sojuszniczki), następnie nabiera wartości autonomicznej. W 1933 roku idei tej służą już najlepsze pióra konserwatywnej publicystyki: Cat czy Ksawery Pruszyński. Gdy odprężenie polsko-niemieckie staje się w 1934 roku faktem, publicyści „Słowa” mogą to uznać także za swój sukces.
Nie uznają go jednak – w przeciwieństwie do Józefa Becka10 – za koniec drogi. Dla nich porozumienie z Berlinem jest podstawą bezpieczeństwa państwa, ale nie jego wieczystą gwarancją. Nie tylko stanowi punkt wyjścia do ambitniejszych projektów, ale, co trzeba podkreślić, stawia przed Polską wymóg ich podjęcia. Studnicki i jego uczniowie postrzegają bowiem politykę jako dziedzinę dynamiczną, w której żadnego status quo na dłuższą metę nie da się utrzymać, a zadaniem męża stanu nie jest dążenie do jakiegoś stanu obiektywnie optymalnego, ale działanie pozwalające w danych warunkach wyciągać maksymalne korzyści, względnie minimalizować straty, przy jednoczesnym zachowaniu możliwie dużej swobody manewru.
„Germanofile” nie ustają więc w rozwijaniu swojej koncepcji. W ich pismach znajdziemy kompleksowy program polityczny, uwzględniający nie tylko strategiczną linię polskiej racji stanu, ale i taktyczne wskazówki dla Pałacu Brühlowskiego, wytyczne dla polityki gospodarczej i społecznej. Już w latach 1935‒1936 wzywają do uregulowania spraw spornych między Polską a Niemcami, mogących w przyszłości stanowić czynnik zaognienia stosunków: statusu Gdańska, praw mniejszości, kwestii tranzytu przez Pomorze. Postulują uzgodnienie polityki Warszawy i Berlina wobec kluczowych problemów politycznych kontynentu, przede wszystkim tych, którymi obie strony są bezpośrednio zainteresowane: Austrii, Czechosłowacji, Litwy, zagrożenia ze strony ZSRR. Z czasem zwracają uwagę na niebezpieczny rozziew między realizowaną przez polski MSZ „linią 26 stycznia” a antyniemieckimi nastrojami społeczeństwa, które – ich zdaniem – nie tylko nie są tonowane, ale wręcz podsycane (publicyści kładą to zresztą na karb urzędniczego bezhołowia i słabej wewnątrzkrajowej pozycji Józefa Becka – jego działania na arenie międzynarodowej do 1937 roku oceniają raczej wysoko – który poszanowania przyjętej linii polityki zewnętrznej nie jest w stanie wymusić na kolegach z sanacji). Przestrzegają wreszcie, że dobra koniunktura nie potrwa wiecznie i trzeba przygotować państwo na zawieruchę światową, którą zwiastował wybuch wojny etiopsko-włoskiej.
Studnickiemu euforia po „pakcie 26 stycznia” udziela się bodaj w najmniejszym stopniu, niemniej w połowie lat 30. może on mieć powody do optymizmu. Polityka zagraniczna państwa zbliżyła się do jego koncepcji i udało się dla niej nawet pozyskać pewien odłam opinii publicznej. Zwolennicy przymierza z Francją i Rosją są w defensywie. Porozumieniem z Polską jest zainteresowany Berlin. Szerokim echem odbija się wydana w 1935 roku książka Studnickiego System polityczny Europy a Polska (którą przygotowywał od 1922)11. W 1937 drugi filar dla koncepcji proniemieckiej stawia w postaci Między Niemcami a Rosją Adolf Bocheński12.
Wydarzenia kolejnego roku nieubłaganie potwierdzają spisywane od lat 20. przewidywania Studnickiego. Wydawać się może, że jego plany są na prostej drodze do realizacji. Tak sądzą też dyplomaci w stolicach zachodnich, uważając Polskę za sojusznika Rzeszy. Nie myślą tak jednak kierownicy Rzeczypospolitej, dla których alians z Berlinem nigdy nie był strategicznym rozwiązaniem, jak chcieliby Studnicki i jego uczniowie. Linie „germanofilów” i MSZ okazują się tylko pozornie podobne. Gdy ci pierwsi chcieliby pogłębionej współpracy z Niemcami, Becka zaprząta demonstrowanie niezależności13. Jesienią 1938 roku mamy już do czynienia z kryzysem idei porozumienia polsko-niemieckiego w takim kształcie, w jakim została sformułowana na łamach „Słowa”14.
Relacje z 1939 roku przedstawiają Studnickiego jako człowieka zrozpaczonego. Na rozprawie sądowej poświęconej konfiskacie jego książki – rozpłakał się. Trudno nie znaleźć dla tych łez zrozumienia. Miał prawo czuć, że, podjąwszy zadanie ponad siły i poświęciwszy mu kilkanaście lat życia, zatonął niemal u brzegu. Dramat człowieka blednie jednak w cieniu tragedii państwa.
Zapis jego zmagań znajdzie czytelnik w niniejszym wyborze. Dowodzą one nie tylko determinacji człowieka w dążeniu do postawionego celu. Przede wszystkim świadczą o bogactwie argumentacji ówczesnych zwolenników sojuszu z Niemcami. Wskazują, że powodzenie tej koncepcji nie zależało od udzielenia odpowiedzi na trywialne pytanie: „tak czy nie?”, ale od konsekwentnej realizacji rozpisanego na dłuższy czas planu, do której należało przystąpić w okresie dobrej koniunktury, uwarunkowanej powojenną słabością sąsiadów, a później także zerwaniem przez Hitlera zapoczątkowanej przez Republikę Weimarską współpracy z Moskwą. Myśl polityczna Studnickiego prowokuje do postawienia tezy, że powodzenie państwa na arenie międzynarodowej zależy nie tylko od obrotności jego dyplomacji, ale także od podporządkowania całokształtu polityki strategicznym wytycznym racji stanu. Że w każdych warunkach można osiągnąć lepsze lub gorsze efekty: wykorzystać lub zmarnować dobrą koniunkturę, zminimalizować lub pogłębić skutki złej.
Nie sposób dziś jednoznacznie rozstrzygnąć, czy realizacja programu Studnickiego uratowałaby Polskę przed katastrofą lat 1939–1945, czy choćby zmniejszyła jej rozmiary. Teza ta ma zarówno zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników. Co jednak pewne, to że argument: „w 1939 roku to było niemożliwe” o niczym nie przesądza. Jeśli nawet uznać go za słuszny, nie musiał być takim dla roku 1935, 1933 albo 1929. W kontekście dorobku „germanofilów” wskazuje on raczej na błędy i zaniedbania, przed którymi już w tych latach ostrzegali. O wartości ich publicystyki decyduje nie tylko to, że na kilka-kilkanaście lat przed Wrześniem sformułowali koncepcję, która dziś zdobywa coraz większe uznanie jako alternatywa dla polityki Becka, ale także fakt, że zawczasu zidentyfikowali przeszkody, które przez dzisiejszych krytyków tejże koncepcji przywoływane są jako rzekomo uniemożliwiające jej realizację.
Z pewnością i oni nie uniknęli pomyłek. Nie zaliczałbym do nich jednak tych, które zazwyczaj im się wytyka. Można na przykład spotkać się z twierdzeniami, że Studnicki „wierzył Niemcom” – tymczasem jego koncepcja miała solidne podstawy w ówczesnej niemieckiej racji stanu, a on sam bodaj najwięcej wagi przywiązywał do takich posunięć politycznych i gospodarczych, które konflikt z Polską czyniłyby sprzecznym nie z dobrą wolą, ale z interesami zachodniego sąsiada. Podobnie nie sposób zgodzić się z zarzutem lekceważenia zagrożenia niemieckiego, formułowanym wobec publicysty, który gros swojej aktywności poświęcił próbom zapobieżenia konfliktowi polsko-niemieckiemu, który ostrzegał, że na pomoc Zachodu liczyć nie można, spodziewać się za to należy uderzenia w plecy ze strony ZSRR – dostrzegał więc niebezpieczeństwo, które umknęło wielu politykom i publicystom II Rzeczypospolitej. Zbrodniczość reżimu hitlerowskiego i brutalność represji, jakim reżim ten gotów był poddać społeczeństwo pokonanego przeciwnika, również skłaniają do przemyśleń, czy większa determinacja dla uniknięcia takiego konfliktu nie była wskazana. Wobec wielu konkretnych postulatów Studnickiego warto zresztą zastosować test: czy realizacja danego posunięcia pogorszyłaby, poprawiła, czy nie wpłynęła na pozycję Warszawy wobec Berlina niezależnie od tego, czy „linię 26 stycznia” udałoby się utrzymać, czy nie.
Wartość publicystyki Studnickiego nie sprowadza się jednak wyłącznie do roli punktu odniesienia dla wydarzeń sprzed osiemdziesięciu lat. Zważywszy trafność jego przewidywań (w niczym nieustępujących tym z Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej), logikę argumentacji i trzeźwość sądów, trudno nie docenić stojącego za nimi sposobu myślenia o polityce, postrzegania jej mechanizmów oraz formułowania racji stanu. Jego dorobek pozostaje jedną z najciekawszych w polskiej myśli politycznej prób zmierzenia się z wyzwaniami stojącymi przed państwem słabym, wtrąconym w zmagania mocarstw. Wobec współczesnego „przyspieszenia” historii zaniechanie refleksji nad założeniami i losem wypracowanej przez niego koncepcji byłoby karygodnym zaniedbaniem.
1 Zob. S. Cat-Mackiewicz, Wunderkind. Rzecz o Adolfie Bocheńskim, Kraków 2017.
2 Więcej na ten temat zob. A.M. Bocheński, Niemcy, Rosja i racja stanu. Wybór pism 1926–1939, Kraków 2019.
3 A. Bocheński, A.M. Bocheński, Tendencje samobójcze narodu polskiego, Lwów 1925.
4 A. Bocheński, Do wileńskiej młodzieży narodowej list otwarty, „Słowo” z 20 sierpnia 1937.
5 S. Cat-Mackiewicz, Kropki nad i. Dziś i jutro, Kraków 2012.
6 Cat, Zwycięstwo „Słowa” w publicystyce polskiej, „Słowo” z 29 stycznia 1934.
7 O światopoglądowej ewolucji Studnickiego i jego drodze do orientacji niemieckiej zob. m.in. J. Sadkiewicz, Kasandra polska, [wstęp] w: W. Studnicki, Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, Kraków 2018, s. 5–26.
8 S. Cat-Mackiewicz, Zielone oczy, Kraków 2012, s. 128.
9 J. Gzella, Między Sowietami a Niemcami. Koncepcje polskiej polityki zagranicznej konserwatystów wileńskich zgrupowanych wokół „Słowa” (1922‒1939), Toruń 2011, s. 235.
10 Zob. S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie 1938–1939, Poznań 1998, s. 18.
11 W. Studnicki, System polityczny Europy a Polska, Warszawa 1935 (w okrojonym kształcie wznowiona w: W. Studnicki, Pisma wybrane, t. II: Polityka międzynarodowa Polski w okresie międzywojennym, Toruń 2001, s. 17–262). Książkę przetłumaczono na kilka języków, ukazało się ok. 300 recenzji; zob. J. Gzella, Zaborcy i sąsiedzi Polski w myśli społeczno-politycznej Władysława Studnickiego (do 1939 roku), Toruń 1998, s. 256.12 Ost. wyd. A.M. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Kraków−Warszawa 2009.
13 S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie..., dz. cyt., s. 70.
14 Więcej na temat genezy, rozwoju i upadku tej koncepcji zob. J. Sadkiewicz, „Ci, którzy przekonać nie umieją”. Idea porozumienia polsko-niemieckiego w publicystyce Władysława Studnickiego i wileńskiego „Słowa” (do 1939), Kraków 2012.
Jan Sadkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.