piątek, 13 września 2024

Chory mówiony dyskursem medycznym – teatralizacja choroby

 

W narracjach Bernharda o chorobie i cierpieniu uwydatniony zostaje status medycyny (praktyk medycznych) jako szeregu procedur, działań, zabiegów, którym poddawani są pacjenci, dokonywanych przez przerażająco (nieludzko) zobojętniałych reprezentantów opieki medycznej37. W tej perspektywie medycyna odarta zostaje ze swojego uprzywilejowanego (mitycznego: „tak zwane święte rzemiosło…”, O, s. 222) statusu – staje się jedną z wielu instytucjonalnie sankcjonowanych prac zarobkowych; działalnością terapeutyczną pozbawioną aspektu rzeczywistej opieki: naukową praktyką katalogowania chorób i proceduralnej – fundowanej na statystyce – praktyki leczenia. W instytucjonalnych ramach terapii i opieki paliatywnej lekarze stanowią instancję metafizyczną – w konfrontacjach z nimi nie sposób odwołać się do innego, pozamedycznego porządku38 – natomiast chory – jako abstrakcyjny numer w serii medycznych przypadków (obojętny element masowego procesu chorowania oraz śmierci) – pozbawiony jest indywidualnej podmiotowości: „człowieka zmarłego przed chwilą przykrywa się w taki sposób i numeruje dla potrzeb prosektorium (…) Każdego trupa przykrywano i numerowano tak samo” (O, s. 207). Ostrze krytyki Bernharda wymierzone jest właśnie w zobojętnienie39, brak wrażliwości medyków na emocjonalny aspekt chorowania, co bodaj najbardziej przejmująco zaakcentowane zostaje w scenach z chorym doktorem nauk humanistycznych. To obraz bezbronnego pacjenta, na którym dokonywano codziennych zabiegów „z odrazą, automatycznie” (traktowano go „jak zwierzę”, Ch, s. 336), odartego z wszelkiej intymności („Stał wtedy, nagi i rzężący, przegrany, pozwalający się myć, bez sprzeciwu”, Ch, s. 334), prywatności ciała i myśli („nie mógł spokojnie przeczytać książki, nie miał bodaj dziesięciu minut spokoju na własne przemyślenia”, Ch, s. 335), którego podmiotowość, czyli poczucie indywidualnej wartości, poddawana była procesowi systematycznej destrukcji:

prawdą jest, że chociaż to lekarze świadomie i równocześnie bez jakichkolwiek skrupułów wpędzali go w ślepy zaułek i doprowadzali do ruiny fizycznej, a co za tym idzie naturalnie także do ruiny psychicznej, on sam również szukał ucieczki we własnej śmierci, tak więc, za wolą obu stron, które można nazwać tylko szatańskimi, unicestwienie zbliżało się coraz szybciej (Ch, s. 336).

Doktor staje się w oczach narratora figurą beznadziejnego, bo skazanego na klęskę, buntu; bezsilnego – wyłączając krótkie momenty wybuchu agresji – oporu i jednocześnie namacalnym znakiem cierpienia, związanego z działaniem „medycznej i klinicznej machiny” (Ch, s. 344), w której pacjent pozbawiany jest – immanentnego istotom ludzkim – poczucia jednostkowej autonomii.

Z opowiadań Bernharda wyłania się theatrum choroby, w którym cierpiący jest rekwizytem, marionetką kierowaną przez siły zewnętrzne:

leżący w łóżkach są wiszącymi na sznurkach, pozostawionymi tu marionetkami, których na ogół już nie poruszano, a jeżeli, to bardzo rzadko (O, s. 212). (…) był to zresztą teatr, jakkolwiek straszny i żałosny. Teatr marionetek, poruszany przez lekarzy i siostry z jednej strony według precyzyjnie wykoncypowanego systemu, z drugiej natomiast, jak mi się zdawało, ciągle z absolutną dowolnością. (…) bezwartościowe, nieprzydatne nawet jako rekwizyty. (…) zbędne elementy dekoracji (O, s. 213).

Rozpoznając aspekt teatralizacji w procedurach leczenia, narrator podaje w wątpliwość ich sensowność – w jego sposobie postrzegania medycznej praxis dokonywane zabiegi mają niewielką skuteczność, funkcjonują raczej jako działania pozorowane40: „kroplówki nad ich głowami były tylko szklanymi katalizatorami śmierci, które, mając udokumentować i (…) przedstawić w teatralny sposób wolę leczenia, w rzeczywistości stanowiły jedynie szklane znaczniki zgonu” (O, s. 220). Immanentnym elementem tego theatrum bólu i choroby (także udramatyzowanych konfrontacji z lekarzami) jest obcy język: obecność opresyjnego dyskursu medykalizującego, uwydatniona kursywą terminologia specjalistyczna, a więc dla chorego: szereg słów niezrozumiałych, abstrakcyjnych nośników ukrytego, przerażającego41 sensu; performatywnie rozstrzygających o jego losie w postaci diagnozy. Choroba pozostaje dla pacjenta nieokreślonym fenomenem i ów stan niewiedzy jest pożądany podczas terapii42, w której aktywność chorego powinna ograniczyć się do ścisłego przestrzegania zaleceń lekarza: 

Od początku próbowałem nawiązać z nim rozmowę, jednakże wszystkie te rzeczywiście rozpaczliwe próby z mojej strony lekarz–ordynator dławił natychmiast w zarodku, żądał tylko, żebym odpluwał (Ch, s. 279). (…) W istocie rzeczy nie mogłem mieć nawet najmniejszego pojęcia o chirurgii płuc, bo skąd, i musiałem poddać się wszystkiemu, co zamierzano ze mną zrobić. Zgadzałem się na wszystko, co się ze mną działo, z rezygnacją człowieka zszokowanego i przerażonego (Ch, s. 320–321)43.

Relacja pacjent–lekarz fundowana jest przez wzajemne poczucie nieufności: na chorym potencjalnie ciąży podejrzenie symulowania objawów, działania medyków obciążone są natomiast ryzykiem błędu, który stanowi przesłankę do zwątpienia w ich kompetencje44. Na tym tle przejmujący obraz śmierci matki w wyniku choroby nowotworowej, jej powolny proces umierania w „niewyobrażalnych” bólach (którym lekarze bezskutecznie próbowali zaradzić), staje się dla bohatera figurą podmiotowej konfrontacji z cierpieniem: „Ona przygotowała swoją śmierć, ona sama podjęła wszystkie decyzje, obroniła się przed wszelką niesmacznością, związaną ze śmiertelną chorobą, nie cierpiała współczucia” (Ch, s. 332).

5. Odzyskiwanie podmiotowości i logika konfrontacji

Proces odzyskiwania podmiotowości (nadawania chorobie idiomatycznej sygnatury) realizuje się u Bernharda w ramach logiki konfrontacji – buntu wobec dyskursu medycznego i sanatoryjnego reżimu. Motta poprzedzające omawiane opowiadania (z Novalisa: „Każdą chorobę można nazwać chorobą duszy” i z Pascala45: „Ponieważ ludzie nie byli zdolni przezwyciężyć śmierci, nędzy i niewiedzy, uzgodnili dla własnego szczęścia, że przestaną o tym myśleć”) odsyłają do groźby popadnięcia w inercję w wyniku gwałtownego nagromadzenia negatywnych, destrukcyjnych doznań (bólu jako doznania psychofizycznego46, którego efektem jest zarówno uwiąd ciała, jak i osłabienie woli47) i zdarzeń (niepoddających się mechanizmowi przepracowania); do pokusy absolutnego poddania się logice postępującej choroby:

Nie jest to niedorzeczne twierdzenie, że w owych tygodniach byłem zakochany w tej mojej beznadziejności, a także w powszechnej beznadziejności, może nawet odurzony przez tę miłość. (…) podobnie jak setki milionów ludzi w ówczesnym świecie uczepiłem się konsekwentnie i absolutnie beznadziejności, uczepiłem się przerażenia, beznadziejności powojennej, powojennego przerażenia. Tutaj, w warunkach absolutnego rozkładu, w sytuacji bliskiego, namacalnego końca (…) przygotowany na to w sposób absolutnie logiczny, czułem się skończony, jak to teraz zrozumiałem (Ch, s. 280–281).

Przeciw jednak eskapistycznym tendencjom, uobecnionym w postawie biernej48, Bernhard uprzywilejowuje – aktywizującą zdolności podmiotowe (rozumiane również jako potencjał życiowy) – postawę sprzeciwu, niezgody na aktualny stan egzystencji. Toteż konfrontacja z bólem zyskać powinna charakter indywidualnego gestu, osobistych zmagań poza porządkiem medycznych procedur leczenia, czyli oddziaływania sił zewnętrznych: „Chory sam musi wziąć swoje cierpienie w ręce, wziąć je sobie na głowę przeciw lekarzom, takie poczyniłem doświadczenie. Jeszcze tego nie wiedziałem, a już działałem w tym duchu” (Ch, s. 280). Jak ujmuje to Peter Sloterdijk w Krytyce cynicznego rozumu: „tylko sami możemy pomóc sobie w walce przeciwko działaniom lekarza–pana”49. Początkiem buntowniczych prób bohatera jest świadome naruszenie regulaminu sanatorium: piesze wycieczki poza granice przeznaczonego pacjentom obszaru to namacalny znak mentalnego wyzwalania się z opresyjnego, petryfikującego zdolności podmiotowe systemu. Fizyczne przekroczenie granicy odsyła do aktu naruszenia instytucjonalnej normy, implikuje aspekt samodzielnie podjętej decyzji – pomimo ryzyka kary, natychmiastowego usunięcia z placówki medycznej – co okazuje się działaniem ożywczym:

miałem niezłomny zamiar codziennie łamać regulamin sanatorium, w absolutnej tajemnicy i z absolutną zręcznością codziennie zachodzić do wsi, musiałem łamać prawa Grafenhofu, aby poprawić stan swojego zdrowia. (…) pragnąłem wyzdrowieć. (…) Wiedziałem, że tutaj panują tylko pragnienia obumarcia, gotowość śmierci, żądza śmierci, toteż musiałem zachować w tajemnicy moją na nowo obudzoną gotowość życia, żądzę życia, nie mogłem się zdradzić. (…) Musiałem starać się stąd wyjść, i to szybko. W tym celu jednak trzeba mi było siły do łamania rządzących tu praw, rządzących absolutnie, i do życia zgodnie z własnymi prawami, coraz bardziej zgodnie z własnymi, a coraz mniej według praw mi narzuconych (Ch, s. 343, wyróżnienia moje – S. P.).

Nieskuteczna próba adaptacji w środowisku sanatoryjnym („nawet jeśli próbowałem współuczestniczyć, to bardziej jednak byłem obserwatorem aniżeli członkiem społeczności zaludniającej ów stęchły dom”, Ch, s. 313) okazała się dla narratora czynnikiem pobudzającym pragnienie indywidualnego/samodzielnego istnienia (przywracającym siły witalne), co ujawnia się w skłonności do uwydatniania swojego idiomu w tekście: 

Ja musiałem kierować lekarzami i ich pomocnikami, nie odwrotnie, nie było to jednak proste. (…) Ja decydowałem, ile mam otrzymywać streptomycyny, nie lekarze, pozwalałem im jednak wierzyć, że to oni o tym decydują (…) chociaż od tej pory działo się tylko to, co ja zdecydowałem… (Ch, s. 344). (…) To oni byli powaleni chorobą, nie ja, to oni byli skazani na śmierć, nie ja. Naraz uwierzyłem, że mam prawo zdystansować się wobec nich (Ch, s. 285).

Proces przywracania „ja” realizuje się w ramach introspekcji, refleksji tożsamościowych, poszukiwania źródeł, przyczyn aktualnej sytuacji egzystencjalnej i, choć próba wykreowania quasi-mitycznego obrazu rodzinnej klęski wydaje się próżna (wszak sam bohater tego rodzaju praktyki uznaje za: „śmieszne, głupie i nieżyciowe zarazem”, a nawet noszące „znamiona megalomanii”, Ch, s. 300), to jednak dostrzec tu można szereg wartościowych praktyk nastawionych na przywrócenie egzystencji prywatnego (intymnego) wymiaru. Wyzwolenie się z ciasnych ram procesu terapii w sanatorium, powzięcie emancypacyjnych prób50 skonfrontowania się, także dyskursywnego, z bólem i chorobą, prowadzi chorego do podjęcia decyzji o opuszczeniu Grafenhofu na własną odpowiedzialność; podjęcia ryzyka bycia w świecie, ponownego zakotwiczenia się w rzeczywistości51. Indywidualna ekspresja afektu poprzez gniew, ujawniająca się w skłonności bohatera do agresywnej diatryby (ironia, parodia, pastisz – jak w rytuale à rebours odpluwania flegmy) i dyskursywnej polemiki (z porządkiem religijnym, praktyką medyczną czy aktualną formą ładu społecznego), inicjuje pragnienie radykalnej (podmiotowej) zmiany egzystencjalnej, dla której sygnałem jest zawołanie: „Precz od lekarzy, z dala od Grafenhofu!” (Ch, s. 349).

Mapowanie bólu....

Sebastian Porzuczek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.