Nie można zapominać, że Warszawa nie była miastem jednolitym etnicznie. Są to sprawy niezwykle delikatne i wrażliwe. Zróżnicowanie wyraźnie widoczne było na tle stosunków mniejszościowych. Jedną trzecią, a potem w czasach II RP jedną czwartą (ich liczba wzrosła od ponad 300 tysięcy do prawie 400) jej mieszkańców stanowili Żydzi, zajmujący de facto dwie wydzielone enklawy – jedną między Śródmieściem a Wolą, drugą na Pradze. Nie bez kozery mówiono, że można przeżyć całe życie w Warszawie i nigdy nie nauczyć się języka polskiego. Na Nalewkach, Gęsiej czy Kaczej szyldy były pisane w jidysz, który był tam jedynym językiem. Teatry, gazety, filmy, transakcje handlowe i przestępcze, relacje ze spotkań klubu Makabi i komentarze polityczne – wszystko to pisano „po żydowsku”. Polska administracja była niejako obcym tworem, który akceptowano z przymusu. Ta część Warszawy dla polskich mieszkańców była egzotycznym lądem.
„Zrazu widok domów, mieszkań i sklepów żydowskich mierził oczy przybysza swą specyficzną ohydą, później jednak począł go zaciekawiać, a wreszcie narzucił mu się wszechwładnie jako problemat. Chwile wolne Cezary poświęcał na zwiedzanie przyległych ulic: Franciszkańskiej, Świętojerskiej, Gęsiej, Miłej, Nalewek i innych”[14]. Tak opisywał pierwszy kontakt Cezarego Baryki z żydowską Warszawą Stefan Żeromski. Baryka jednak, ze swoją ciekawością świata, chęcią poznania Warszawy, odróżniał się w znaczący sposób od reszty jej mieszkańców, którzy o wyprawach do dzielnicy żydowskiej nie chcieli nawet słyszeć, nie rozumieli jej i nie chcieli jej zrozumieć.
Warszawa stała się miastem dostępnym dla Żydów w 1862 roku – wtedy to zniesiono ograniczenia dla ich osiedlania się w stolicy. W ciągu niecałego roku dwa wielkie regiony: Dzielnica Północna i niemały skrawek Pragi Północ stały się de facto miastem w mieście. Terenem, z którego wielu mieszkańców nie wychodziło i do którego nie przychodziło zbyt wielu obcych. „Był to świat zabudowany niskimi kamienicami z drugiej połowy XIX wieku, przepełniony biedotą żydowską, nie mówiącą zazwyczaj inaczej niż w jidysz”. Nalewki już w 1881 roku w Przewodniku po Warszawie[15] opisywano jako Krakowskie Przedmieście dzielnicy żydowskiej, pełnej sklepów, sklepików i małych zakładów krawieckich i szewskich[16]. Owe żydowskie dzielnice to fenomenen na skalę europejską, zjawisko, jakiego w XX wieku nie spotykano w żadnym z innych wielkich europejskich miast. W Polsce ludność żydowska pozostała wierna tradycji i w znacznie mniejszym stopniu asymilowała się ze społeczeństwem polskim. Okresowo asymilacja się nasilała, aby później słabnąć. Należy podkreślić, że w II RP istniała potężna grupa niezasymilowanej ludności żydowskiej.
„Nie było zwodzonych mostów ani straży na jej krańcach (...) a jednak istniał niewidzialny mur. Wiele dzieci polskich mówiło o niej ze strachem, a starsi często traktowali ją pogardliwie. Nie była tematem pisarzy polskich, choć mogła nęcić egzotyką. Nawet szermierze postępu nie zaglądali na Nalewki, Muranów, Grzybów. (...) Do gazet stołecznych nie docierały wiadomości z tej dzielnicy, jedynie «Kurier Warszawski» składał Żydom życzenia na Nowy Rok”[17] – pisał we wspomnieniach Bernard Singer, człowiek, który przecież wyrósł z dzielnicy żydowskiej, a który miał do niej stosunek niezwykle ambiwalentny. Nie było w tym nic niezwykłego. Wielu spośród samych Żydów wręcz z pogardą odnosiło się do Muranowa i Nalewek, w ich oczach były one symbolem zacofania.
W 1939 roku w Warszawie wychodziło czterdzieści jeden czasopism w jidysz i czternaście po hebrajsku[18]. Żydzi stanowili prawie jedną trzecią wszystkich mieszkańców stolicy. Byli wielką grupą liczącą około 368 tysięcy istnień. Stanowili silną reprezentację wśród przedstawicieli wolnych zawodów – lekarzy i prawników. Część z nich czuła się Polakami pochodzenia żydowskiego, część czuła się po prostu Polakami – dla takich Żydów starozakonni z Muranowa stawali się zupełnie obcy. Wielu ludzi kultury było całkowicie zasymilowanych, i przez to, jak Aleksander Wat i Julian Tuwim, wręcz popadało w antysemityzm.
Błażej Brzostek w Paryżach innej Europy przytoczył kilka wypowiedzi obcokrajowców (o postępowych poglądach) na temat enklawy żydowskiej w samym centrum Europy. Dzielnica ta przez pisarza Alfreda Döblina była postrzegana niczym Indie – jako coś średniowiecznego czy „odrażającego, że nie ma słów dosyć mocnych, by oddać jej paskudztwo”. Anglicy zatykali nos, mijając dzielnicę północną, a Francuzi uważali ją za najbardziej odrażającą ze wszystkich dzielnic biedy przedwojennej Europy[19]. Dla warszawiaków była ona czymś jednocześnie powszechnym ale zarazem obcym kulturowo, a przez niektórych nawet lubianym. Dostrzegali urok tego, co innych odstręczało. Fakt istnienia dzielnicy żydowskiej nie dziwił, tak jak to było w przypadku przyjezdnych, ale cały czas pozostawał czymś niezwykłym.
Jak już wspomniano, świat ten był egzotyczny również dla mieszkańców Warszawy. Nie tylko dla katolików, ale i dla zlaicyzowanych żydowskich mieszczan, którzy żyli w Śródmieściu, którzy przyznawali się do swojego pochodzenia, gorliwie chodzili do synagogi, ale nie byli ortodoksami. Oni też nie znali i nie chcieli znać tego świata. Chyba że przedstawiano go w popularnej powieści. W realia świata żydowskiego wprowadzał zatem czytelników niezwykle poczytny Dołęga-Mostowicz w Prokurator Alicji Horn: „Bohdan Drucki zamieszkał w Hotelu Odeskim przy ulicy Długiej. Był to mały i brudny hotelik, pełny za dnia nieznośnej woni przypieczonej cebuli, a nocą krzyków, awantur i bijatyk. Oprócz właściciela, starego Żyda, i jego półzidiociałego syna Nuchima, dwudziestoletniego wyrostka o spłaszczonej czaszce, stałym mieszkańcem hotelu był tylko jeden Drucki, którego obecność zaznaczona została, zgodnie z przepisami policyjnymi, na czarnej tablicy w kantorku, gdzie kulfonami wypisano: Jan Winkler. Pozostali klienci hotelu, stanowiący główne źródło jego egzystencji, rekrutowali się z tych, którzy poszukiwali dachu nad głową na jedną noc, albo po prostu na parę godzin, co nazywało się tu «na wizytę». Drucki odpoczywał. W ciągu trzech dni jedynym jego łącznikiem ze światem był Nuchim, przynoszący bułki, szynkę i dzbanek z białą kawą, czasem gazety i papierosy”.
Taki opis nie zachęcał czytelników do wyprawy na Nalewki i Stawki, a kolejne publikacje tylko zwiększały niechęć do tych miejsc. Warszawska dzielnica północna kojarzyła się z biedą, brudem i wszechobecnych smrodem. Skojarzenia te nieobce były zasymilowanym Żydom, którzy z perspektywy Śródmieścia i Mokotowa z pogardą patrzyli na getto dzielnicy północnej, na chałaty i pejsy, na zabobonne praktyki. Bolała ich jego odmienność, podkreślana przez biedne dwukołowe żydowskie wozy, niespotykana w żadnej ze stolic zachodniej Europy.
Podobne opinie były powielane przez liberalnych publicystów, również Wandę Melcer. W Czarnym lądzie pisała o niezrozumiałym z perspektywy stolika w „Małej Ziemiańskiej” – jednego z ulubionych miejsc spotkań elit intelektualnych – świecie: „I dzisiaj ciemne praktyki ortodoksów żydowskich wzbudzają co najmniej niechęć a często wstręt we wszystkich, którzy się z niemi zetkną. Skostniałe, skamieniałe w swoich formach duże żydowskie skupienia zachowały jeszcze w całej pełni obyczaje, przyniesione z mroków starożytności. Chcąc dać właściwy ich obraz, asystowałam przy ważniejszych obrządkach, co smutne przedstawia widowisko”[20]. I dalej: „Aguny, Aguny to Żydówki, których mężowie przepadli bez wieści. Osamotnione, pozostawione bez środków do życia z nieprawdopodobną często ilością małych dzieci, będące poza prawem kraju, w którym żyją. Aguny tworzą właściwie odosobnioną, gorszą, we wszystkim niższą klasę ludzi”[21].
Egzotyczne krainy dzielnicy północnej miały swoich przestępców. Ich działalność do dziś nie została dokładnie zbadana. Już przed wojną towarzyszyły jej jednak negatywne stereotypy i oszczerstwa. W polskich kręgach nacjonalistycznych popularne było traktowanie kryminalnej działalności jako wynikającej ze specyfiki wyznania mojżeszowego albo wręcz jako dziedzictwa genetycznego. Narodowi publicyści, jak Kazimierz Gajewski – autor licznych antysemickich publikacji, upatrywali jej w nienawiści płynącej z nauk talmudycznych[22]. W oczach części społeczeństwa przestępczość żydowska urosła do rangi aksjomatu. W środowiskach ONR pojawił się nawet quasi-przewodnik Warszawa jakiej nie znacie. Talmud, zbrodnia i złoto „obnażający” przyczyny biedy i przestępczości w Warszawie. W propagandzie nacjonalistycznej żydowski przestępca żerował na nieszczęściu gojów. (...)
Grzechy "Paryża Północy". Mroczne życie przedwojennej Warszawy
Paweł Rzewuski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.