Malczewski jawi się jako osobowość permanentnie poszukująca w świecie książek i w świecie Natury, miotająca się – jak doktor Faustus – między chemią, sztuką, mesmeryzmem. Już w Warszawie poeta eksperymentował z Aleksandrem Chodkiewiczem w jego pracowni chemicznej. Z niejasnych, ale naszym zdaniem bardzo prawdopodobnych przekazów wynikać by miało, iż w czasie pobytu w Paryżu opublikował Malczewski jakieś wyniki swych badań „dotyczących przedmiotu Chemii”183. I choć rozpraw nie odnaleziono, nie były zresztą podpisane, jak relacja dla profesora Picteta, ich istnienie wydaje się możliwe, bo jeszcze w okresie kariery wojskowej miał poeta napisać i wydać broszurę dotyczącą fortyfikacji twierdzy Modlin184. Literatura, egzystencja, nauka i historia przeplatały się tu wzajem. Niczym – wiele lat później – u Ludwika Sztyrmera, autora Powieści nieboszczyka Pantofla i twórcy obszernych prac z historii wojskowości. Jak wspomniałem, prawdopodobnie odwiedził Malczewski Getyngę, gdzie miejscowemu uniwersytetowi podarował ponoć skałę z Białej Góry. Także bohater powieści Constanta studiuje w Getyndze, zaś nauki przyrodnicze w Ingolstadt pobiera bohater Frankensteina. Warszawa, wcześniej Krzemieniec, Genewa, Paryż i Getynga byłyby więc etapami przyrodniczych fascynacji Malczewskiego. Związki naukowe tych trzech ostatnich miast łatwo zresztą prześledzić, choćby na przykładzie biografii Constanta.
W tym szerszym kontekście przyrodniczych pasji Malczewskiego – pojmowanych w ramach romantycznego czytania Księgi Natury – można widzieć spirytualistyczne rewelacje Franza Antona Mesmera (1734–1815), pozwalające bez żmudnych, eksperymentatorskich wysiłków uprawomocnić istnienie pozafenomenalnych sił magnetycznych, fluidów, a wreszcie odkryć pozazmysłową stronę Natury. Mesmeryzm to dla współczesnych poety: „Cud, Moc Najwyższej Istoty i nieśmiertelność duszy”185. „Empiria” seansów magnetyzowania, którymi Malczewski „leczył” Rucińską, polegała nie tylko na naocznym potwierdzeniu słuszności takich zabiegów, wypływającej zapewne z autosugestii „chorej”, ale i w konsekwencji na poświadczeniu, zupełnie irracjonalnym, dwoistości Natury. W momencie gdy „byt empiryczny” poety zaczynał osuwać się ku krawędzi śmierci w wyniku rozwijającej się choroby, spirytualistyczna epifania odkryć Mesmera mogła mieć znaczenie światopoglądowe. Nawet Zygmunt Krasiński wyzna kilka lat potem w liście do Augusta Cieszkowskiego: „Raz spróbowałem nowego odkrycia, potęgi zjawionej świeżo w naturze, jak np. magnetyzm; spróbowałem, pomogło mi, kiedym się ani spodziewał, że może pomóc”186. To właśnie Krasiński wskazał, chyba jako pierwszy, na niesprzeczność między klimatem Południa i ewokowaniem nastroju poezji Północy w Marii187. Na kartach poematu irracjonalne przeczucia, intuicyjne błyski ducha tworzą wprost metalogiczny poziom bytu, nadzmysłowo synchronizujący ludzkie losy: „Fizyków i Metafizyków o pozwolenie prosić wypada – pisze poeta w dziewiątym przypisie Marii – do których powiedzieć by można z Shakespearem: There are more things in heaven and earth, than are dreamt of in your philosophy”188. Jest to też, pamiętajmy, motto II części Mickiewiczowskich Dziadów.
Mesmeryzm odegrał więc, jak sądzę, rolę pierwszorzędną w kolejach przemian duchowych Malczewskiego. To w nim ten czarny myśliciel znalazł poręczenie swych od dawna formułowanych myśli i przeczuć o istnieniu świata pozafizykalnego, noumenalnego, wymiaru duchowego, który – inaczej niż świat doczesny, fenomenalny – nie podlega regułom śmierci, rozkładu, nie zna bólu i trwogi. W swej istocie wewnętrznej – jako dusza – także człowiek jawił się jako emanacja tej Istoty Duchowej, może Boga. Emanacja jednak krucha i słaba, bo w świecie przyobleczona w ciało, uzbrojona w zmysły i wolę skłonną tak ku dobru, jak ku złu; człowiek to byt zatem tyleż z tego, co z tamtego wymiaru. Nie jest tedy przypadkiem, iż ludzie jawią się poecie jako istoty fantomiczne, ulotne, widma – jako Anioły. Wyższy niż zmysłowy rejestr wrażliwości, czułość na t a m t ą stronę, niezależność od „granic władz naszych umysłowych”, co „bez wątpienia ścieśnione są niezmiernie w stosunku [do] nieskończoności”, wreszcie nieśmiertelność – oto pragnienia, ideały poznawcze Malczewskiego. Intensywny, mocny, chłonący świat strumień egzystencji, jakim jest „ja” Malczewskiego, pragnie się więc zobaczyć także w horyzoncie wiecznego życia. Tak piękne, mocne i straszne życie nie może przepaść w nicestwie choroby i rozpadu ciała. Że nie zginie to „ja”, że jest ten inny byt – to wszystko mesmeryzm zdawał się potwierdzać bezdyskusyjnie, dodając egzystencjalne oparcie, konsolację w obliczu troski ostatecznej i śmierci.
Malczewski-Faustus, wbrew swemu mitycznemu pierwowzorowi, nie zawiera paktu z diabłem. Jego bohaterowie kończą życie wśród „najsroższych męczarni”, ale i „z obietnicą prędkiego połączenia” (Wacław) albo też z pokorą (Maria). Żegnają się z nim w ikonograficznych niemal pozach, jak postać Miecznika, co „leży długim i martwym krzyżem rozścielona”, lecz też: „W swej niemej pobożności jakby wbita w ziemię!” Miecznik odchodzi z tego świata, co też znaczące, w pozie człowieka, co „przy córki i żony / Przyległych dwóch mogiłach klęczał nachylony” (M. 182)189.
**
Zawsze i nigdy…
Tak oto wszystkie zarysowane tu czynniki mogły być w przypadku Malczewskiego elementami systematycznie kształtującego się porządku doznań, który nazwaliśmy estetyczną iluminacją. Nakładał się na niego porządek pierwotny – doświadczeń egzystencjalnych poety – wiodący go od niepowodzenia do niepowodzenia życiowego. Ten ciąg fatalizmów nie mógł być przetransformowany w poetycką wizję Marii bez stałego pogłębiania świadomości estetycznej autora, który w swym esencjonalnym arcydziele stopił posępność Północy i mistyczno-religijne przesłanie Południa. Pogodził mistykę Marii, jej metalogikę uświadamianej ofiary i tryumf vanitas. Południe to błękit nieba, ale i kraina grobów, Północ to przestrzeń rozpętania żywiołu zbrodni i śmierci195 – obie są u Malczewskiego dominium nieuchronnego doświadczenia człowieka ze strony „Tejże samej ręki, wiecznej niepojętej, / Co swe ŁASKI I KARY zsyła i odwleka” (M. 140). Albowiem światem Malczewskiego nie włada demiurg dręczący człowieka, lecz wieczny, niepojęty, tajemniczy, ale karzący i czasem także łaskawy Bóg.
Nie można wykluczyć, iż śmiertelnie chory, cierpiący w niewymowny sposób poeta świadomie zażył tuż przed śmiercią dawkę jakiegoś leku lub trucizny, które przyniosły mu wyzwalającą od udręki, eutanatyczną śmierć. Nie zmienia to jednak w niczym faktu, iż postawę poety mogła na tym końcowym etapie współkształtować swoista, zidywidualizowana religijność. Tak podobno pobożny bowiem przed śmiercią Malczewski i jego arcypoemat poświadczają oto mądrość innego romantyka, „chodzącego po granicach” innej egzystencji dramatycznej – Philippa Ottona Rungego: „Dzieło sztuki, które nie bierze początku w naszym własnym bycie, nie ostanie się – i tak samo będzie z człowiekiem, który nie ma oparcia w Bogu”196. Czy bywa tak zawsze?
Koleje losu i dzieła Malczewskiego wymownie poświadczają myśl, iż wybitne dzieła nurtu, który w książce opisujemy, nie powstają przypadkiem, bowiem nie wiedzieć skąd miałyby wtedy spadać na ten świat, i nie są li tylko sumą lekturowych doświadczeń pisarza. Ani najlepsza szkoła oparta na klasycznych wzorach, ani jakieś lekcje creative writing, jakimi w XVIII i XIX wieku były swawolne liściki, poezje, teksty panegiryczne, takie jak Portret Idalki – po prostu nie mogą stworzyć arcydzieł. Ani Mnich Matthew Gregory’ego Lewisa, tym bardziej Strach w zameczku Anny Mostowskiej, ani dzieła Byrona czy Moore’a lub rozległe lektury historyczno-filozoficzne nie dadzą w efekcie nic nowego, jeśli u fundamentów zamysłu estetycznego nie legnie głębokie doświadczenie egzystencjalne jako rdzeń i podstawa kreacji poetyckiej.
To żywy, wartki strumień życia skupionego w pojedynczym „ja” Malczewskiego rozlewa się tak szeroko, zagarnia różne doświadczenia życiowe i estetyczne: byronizm, sentymentalizm, frazę klasycystów, rokokowy żart i barokową vanitas, nihilizm i mistycyzm, melancholię i ironię, libertyńskie ekscesy i gotyckie czy osjanistyczne impulsy w czytaniu natury i historii197. By zrodziła się Maria, to wszystko musi się jednak stopić w jedność, osadzić na doświadczeniu egzystencjalnym Malczewskiego, mówiącym, że świat jest, jaki jest: smętny, straszny i nade wszystko podszyty horrorem śmiertelnego zagrożenia. Ale że ma też piękne strony, stany, chwile. Dopiero konkluzja, że choć świat jest taki przerażający, to jednak zarazem godny poznania, wchłonięcia przez „ja” poety – ta konstatacja może dać podnietę do pisania.
W przypadku Malczewskiego było właśnie tak, jak w sentencjonalnej mądrości: primum vivere, deinde philosophari, deinde scribere. Malczewski nie był, nie chciał być poetą „profesjonalistą”. Pragnął – jakże wiele o tym świadczy – sycić się życiem we wszystkich wymiarach: od erotycznego po wysublimowanie pozazmysłowy, od historycznego po prywatny. Pragnął poczuć ten dreszcz historii, jaki daje wojna, ale brzydził się nią jako barbarzyństwem. Był patriotą, ale horyzont myślenia miał prawdziwie alpejski, ogarniając los Polaka poprzez los człowieka w ogóle, a nie odwrotnie. Stąd ta jego inność: bo choć niezwykle polski, sarmacki jego poemat, to zarazem… taki zaświatowy, ponadczasowy. Arcydzieło do kwadratu.
Pisałem tu o dwu nurtach w życiu poety. Tak. Lecz ani apokalipsa egzystencjalna, ani iluminacja nie były od siebie oderwane. Przeciwnie: apokalipsę przeplatać musiały chwile największego egzystencjalnego szczęścia. Szczęścia z t e g o ż y c i a i ś w i a t a, jakiego doznaje dziecko w zabawie wśród rówieśników, prymus krzemienieckiego liceum, rokujący wielkie nadzieje, młodzieniec pochłonięty równocześnie przez pasje naukowe i miłostki, następnie namiętny kochanek198, przemierzający Europę wędrowiec, zachwycony czytelnik Byrona i autor z wielkimi nadziejami piszący Marię, odkrywający w sobie poetę.
Przed apokaliptyką jest szczęście, stan egzystencjalnego zachwycenia ludźmi, światem, kulturą, nauką, historią z jej wielkim wodzem Napoleonem, potem zaś równocześnie następują mniejsze i większe katastrofy, aż po tę ostateczną: chorobę i śmierć. Ta apokaliptyka egzystencjalna, gdy spojrzeć na nią z zewnątrz, ma u poety nader zachłanny charakter. Patrząc na losy jego rodzeństwa, aż dziwi, że poeta jednak, mimo wszystko, wyrwał się katastrofie, jakiej ulegali bracia i siostry. Z tej rodziny, naznaczonej pasją życia i awanturnictwa, udało się naprawdę za życia zyskać jakąś satysfakcję, a potem pośmiertną pamięć, tylko Malczewskiemu i „awanturnikowi” Konstantemu Pawłowi Malczewskiemu, który zapisał się przecież w dziejach Meksyku. Prędzej czy później nadejdzie też zainteresowanie melancholikiem i samobójcą, synem Malczewskiego, Augustem Jakubowskim, patriotą, wygnańcem i poetą.
Jarosław Ławski
Bo na tym świecie śmierć.
Studia o czarnym romantyzmie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.