środa, 11 września 2024

Z biografii Gałczyńskiego

 Gdyby Gałczyński miał napisać autobiografię, o szóstej rano zasiadłby przy biurku i zamaszystymi literami, zielonym atramentem spisałby niewiarygodną historię. Rymowaną, fantastyczną, pełną przygód w egzotycznych krajach. We wstępie do Utworów poetyckich z 1937 roku Gałczyński informował, że jest synem zakrystiana, pisać zaczął w wieku lat szesnastu, studia zaś odbywał w Moskwie i Teodozji. Z kolei przewodnik Czy wiesz kto to jest?  1 podaje, że poeta urodził się w Dublinie w 1906 roku (sam musiał przekazać redaktorowi tę informację). Gdyby Gałczyński miał napisać swoją biografię, stworzyłby siebie od początku, tak jak kiedyś wymyślił nieistniejącego barokowego liryka Morrisa Gordona Cheatsa łącznie z kompletem oryginalnych wierszy. Nie przypadkiem angielskiemu poecie nadał nazwisko pochodzące od czasownika „oszukiwać”. Gałczyński sam siebie nazywał hochsztaplerem, słodkim szarlatanem. Najbardziej przypominał jednak wędrownego kramarza. Pisał obficie, na termin, na zamówienie, popędzany przez redaktorów. Jego straganem była gazetowa szpalta, na której rozkładał i zachwalał swoje błyszczące towary: „Mam lalki od miłości, maści od samotności (...) i poudre de pourlimpimpim” (Kryzys w branży szarlatanów).

Gałczyński właściwie napisał autobiografię i to niejedną. Wracał do niej wiele razy, tworząc kolejne wersje Żywota Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Mówił o sobie bez taryfy ulgowej, złośliwie, odkrywając słabości, jakby uprzedzając wścibskich potomnych. „Poeta-alkoholik”, „pies-na forsę” – przyznawał bezwstydnie, wyzywająco, z przywar czyniąc składnik lirycznej osobowości. Z takim samym wdziękiem dopominał się o pieniądze, podkreślając, że pisze

nie na czyjąś próżną chwałę,

lecz by zarobić ździebełko

na bułeczkę i masełko.

Mimo to nikomu nie wydawał się przyziemny. Przeciwnie: był nie z tego świata, jakby żył tylko poezją. Z niej się utrzymywał i poza nią nie miał innych rozrywek.

„»Przyjechałem do Francji: szukam papieża... Dzwonię do Watykanu: papieża nie ma. Dzwonię do Awinionu: papieża nie ma... I tak w kółko, aż przyjechałem do Polski...«. Tylko on mógł w ten sposób rozpocząć rozmowę”  2. Marian Eile zapamiętał, że Gałczyński pojawiał się jakby znikąd. „Nigdy nie widziałem, żeby Konstanty przyszedł z kwiatkiem czy z jakimś prezencikiem. Zawsze zjawiał się nagle, jakby gdzieś z Plant, z Błoń, z chmury, z mgły, jakby przyszedł z innego świata (...) nie miałeś wrażenia, że on przyszedł z domu do drugiego domu. On jakby przychodził z nicości, jak taki chłopiec z deszczu”  3.

1 Czy wiesz kto to jest?, pod ogólną redakcją S. Łozy, Warszawa 1938, s. 191.

2 Wspomnienie H. Czirindy-Ładoszowej, w: T. Burchacki, Świecznik i portret mój..., „Stolica” 1989, nr 42, s. 7; nr 43, s. 7; nr 44, s. 7.

3 L.J. Kern, Nie nadawał się na etat, rozmowa z M. Eilem, w: idem, Pogaduszki, Kraków 2002, s. 91.

**

Mały Gałczyński miał burzę czarnych włosów i ciemne oczy. Jan Hoppe wspominał, że „był »nie z tej ziemi«”  2. Cieszył się powodzeniem, pomimo że stronił od grupowych zajęć. Nie grywał w piłkę na kremlowskim placu, nie wdawał się w bijatyki, nie angażował w harcerstwo. Z butą oczytanego, nad wiek dojrzałego dziecka napominał kolegów, zwracając się do nich z pewną wyższością: „Jacy wy jesteście śmieszni – mawiał. – Chcecie przerabiać stary świat? Samowychowanie? Praca zbiorowa – wzajemna pomoc, ależ to bujda, panowie!”  3.

Czasami Gałczyński przerywał namiętną dysputę o francuskich zapasach, wtrącając jakieś poetyckie zdanie. Już wówczas znał aktorskie sztuczki: dla wzmocnienia efektu przestawiał akcenty lub podwajał ostre głoski. Jego własne wiersze koledzy nazywali „dziwolągami”. Z tej dziecięcej twórczości nic się nie zachowało. Jan Hoppe zapamiętał tylko fragment dedykowanego mu utworu, gdzie Gałczyński bronił swojej odrębności:

Ty mówisz, Janku, że poezji czary

Są to znikome i puste wyrazy,

Mówisz, poeta to człowiek bez wiary...

Hoppe zapamiętał też, że kiedy on sam próbował opisać harcerską wycieczkę, kolega ganił go za nazbyt kwiecisty styl: „Po co te krzyki zastępowych, gwizdki, zbiórki, hałasy? Po co takie długie zdania? Redukuj uroczyste przymiotniki. Musi być znacznie mniej tych »pięknych«, »oślepiających«, »nadzwyczajnych«. To dobre dla sentymentalnych dziewczyn. Trzeba wypowiadać się prosto, prawdziwie”. Gałczyński mówił nie tylko własne wiersze. Łapczywie czytał rosyjskich poetów, szczególnie Puszkina i Lermontowa: „Cytował ich przy każdej okazji. Bierze na przykład któregoś z kolegów pod rękę i spacerując po klasie, deklamuje: »Oniegin, dobryj moj prijatiel«*. Albo słuchając krzyku nieco histeryzującej nauczycielki, szepce: »to kak zwier’ ona zawojet«**, wskazując na zadumanego czy zmartwionego kolegę, recytował: »Na bieriegu pustynnych wołn / Stojał on dum wielikich połn / I w dal gladieł«***”.

Gałczyński był oczytany i brylował intelektualnymi zainteresowaniami. „Ty lubisz kotleta, / a ja wolę Hamleta” – chełpił się przed szkolnymi kolegami; „Ty marzysz o chałwie, forsie i pełnej kiesie, / a ja o Sofoklesie”. Chętnie przytaczał też pesymistyczne refleksje Schopenhauera. Nic więc dziwnego, że wybitnie zdolny, choć niesforny uczeń zaskarbił sobie sympatię nauczycieli. Na plastyce pozwalano mu malować na „temat dowolny”, a stary ksiądz najchętniej wywoływał go do paciorka. Najważniejszą postacią w szkole stała się jednak dla niego pani od przyrody Kazimiera Grabowska. Jak zapamiętał uczeń z późniejszych czasów, „nie tylko uczyła botaniki. Na jej lekcjach o liściach i jaszczurkach poznawało się nie jedynie chromosomy i budowę jądra komórki, uczyło się życiowej logiki, poznawało wartości ponadmaterialne”  4. Wraz z mężem Józefem, który również uczył w szkole, Grabowscy stworzyli Gałczyńskiemu coś w rodzaju drugiego domu. Podobno to oni przekonali jego ojca, aby kupił mu skrzypce. Pani Kazimiera prowadziła też amatorski teatr, gdzie Kostek zagrał rólkę w Kordianie. Ulubionej nauczycielce Gałczyński zadedykował swoje pierwsze, egzaltowane wiersze. Nie zachował się niestety poświęcony jej Sonet do miłości, który sam uważał za swój debiut, ułożony „z tworzywa uczuć miłosnych”. Dwadzieścia lat później publikowany w tygodniku „Prosto z mostu” wiersz Wilno, ulica Niemiecka poeta opatrzył dedykacją: „Poświęcam mojej drogiej niezapomnianej nauczycielce – Pani Kazimierze Grabowskiej”.

**

W 1922 roku Konstanty Ildefons Gałczyński rozpoczął studia na wydziale filologicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Szerokiego curriculum, obejmującego liczne przedmioty humanistyczne, mógłby mu dziś pozazdrościć niejeden student. Te złote lata Uniwersytetu Warszawskiego wspominał ze wzruszeniem Stefan Flukowski: „Pamiętam, jakby to było wczoraj: profesor Władysław Witwicki z gołą głową, w płaszczu narzuconym na ramiona idzie wolnym krokiem przez dziedziniec pałacowy. W dłoni parę książek, może Platon, którego właśnie przekładał i sam ilustrował. Tak, w owym czasie było na Warszawskim Uniwersytecie coś z helleńskiej atmosfery – piękno swobodnej myśli, niezależność dociekań naukowych, powaga człowieka nauki. A wszystko opromienione łagodnym, złocistym blaskiem mądrego humanizmu”  7.

Gałczyński najpilniej uczęszczał na zajęcia anglisty profesora Andrzeja Tretiaka, ale w jego indeksie znalazły się również wykłady z języka polskiego u Jana Baudouina de Courtenay oraz językoznawstwo u Karola Appela. Młody poeta nie ograniczał się zresztą do filologii. Nie mógł sobie odmówić zajęć z dramatu rzymskiego u profesora Zielińskiego, seminarium z logiki u profesora Tatarkiewicza, wykładów o Goethem i Rembrandcie. „Chadzało się bezładnie, zależnie od nastroju, atrakcyjności, zainteresowań – wspominał Stanisław Maria Saliński. – Nawet kiedyś, przez zabawną pomyłkę, wysłuchaliśmy z Konstantym absolutnie niezrozumiałego dla nas wykładu z wyższej matematyki profesora Samuela Dicksteina (potem dowiedzieliśmy się od Julii Dicksteinówny, poetki, córki profesora, że ojciec był zdziwiony obecnością jakichś dwóch przybłędów na jego wykładzie wymagającym od słuchaczy dużej wiedzy matematycznej)”  8.

Wykaz wykładów i ćwiczeń K.I. Gałczyńskiego. Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego, fot. A. Arno

Podstawy angielskiego Gałczyński zdobył na kursach u metodystów. Na studiach udzielał już koleżankom korepetycji: „szło nam przede wszystkim o to, żeby trochę zarobił, żeby nie musiał trapić się tym, skąd weźmie na zapłacenie czesnego – wspominała Gabriela Pauszer-Klonowska. – Naszą edukację rozpoczął od lektury Salome Wilde’a. Jeszcze dzisiaj brzmi mi w uszach jego niezapomniany głos czytający nam wiersze dramatu: »How beautiful is the Princess Salome tonight!«”  9. Gałczyński miał świetny słuch i wrażliwość na słowo, języków uczył się jak piosenek. Zbigniew Uniłowski uważał wręcz, że jego poliglotyzm to blaga: „Mawiał, że też potrafi po angielsku jak Konstanty, i znakomicie imitował angielski bełkot zasłyszany z filmów amerykańskich, imitował znakomicie, ale oczywiście tylko bełkot”. Saliński zapamiętał, jak Gałczyński z idealną intonacją recytował tercyny Dantego, zaklinając się przy tym, że po raz pierwszy czyta na głos po włosku, ale przecież nie gorzej radził sobie z Rilkem, Ronsardem czy Szekspirem  10. Czytał Villona, Rimbauda, cytował Edgara Allana Poe i z szatańską uciechą przytaczał strofkę Jeana Cocteau: „Ukradłem cytrynę / W ogrodzie papieża / I papież ściga mnie wśród drzew”  11.

Ciekawski i chłonny Gałczyński nie miał jednak temperamentu szkolarza: lubił wiedzę, która przychodziła lekko, jakby mimochodem. „Nie pamiętam, żeby Kostek kiedykolwiek zdawał jakieś kolokwia, żeby się uczył do jakichś egzaminów – wspominała Pauszer-Klonowska. – Nie brał też udziału w żadnych sprawach związanych z ówczesnym życiem studenckim”  12. Także Aleksander Maliszewski zapamiętał, że Gałczyński „uczył się bardzo dużo, ale zawsze jakoś nie tego, co było potrzebne do egzaminu”  13. Poeta bywał na wykładach, brał udział w pracach seminaryjnych, a nawet napisał pracę o Keatsie (nie należy jej mylić ze słynnym referatem o wymyślonym poecie). Profesorowie mu sprzyjali, ale on nie stawiał się na egzaminach.

Po prostu nie przywiązywał wagi do formalności, nie zależało mu na dyplomie. Formalnie Gałczyński pozostawał studentem Uniwersytetu Warszawskiego aż do 1931 roku. Przez cały ten okres nie zaliczył ani jednego przedmiotu.

Konstanty Ildefons Gałczyński. Niebezpieczny poeta 

Anna Arno

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.