Zdzicha Pszenna nie wierzyła w swoją śmierć, ale sprawy stały nie najlepiej i natrętny głos przodków podszeptywał, żeby nie igrać z niewiadomym. Znała osobiście towarzysza Janiaka, który wprost z komitetu powiatowego przeszedł do klasztoru, skąd, po uzyskaniu święceń, udał się jako misjonarz do Dahomeju. Z pielgrzymki do miejsc świętych powrócił ojciec Anastazy, po czym zrzucił szaty kapłańskie, przystąpił do komunistów i jest dziś dyrektorem wzorowego PGR-u w Skiroławkach. Gdzie leży prawda?
Towarzyszka Pszenna przemyślała sprawę i doszła do wniosku, że w jej personalnej sytuacji, nałożonej na czas, w którym łaskę władzy przydziela się z katolickiego klucza, nie zaszkodzi pojednać się z Bogiem, bez względu na prawdę. Jeśli Boga nie ma, to i problemu także, a jeśli jest i stawia wymagania, to nie są one wygórowane. Lojalnie uprzedziła sekretarza Konstantego. Był przeciwny. Cały swój życiowy dorobek przekreślacie w ten sposób! Niczego nie przekreślam – odparła – za życia byłam partyjna i w partii pozostaję, ale po tamtej stronie różnie może być. Wy umieracie, a my żyjemy dalej – powiedział z wyrzutem Konstanty – nie godzi się tak, towarzyszko… Załatwiam to z twoim stryjecznym dziadkiem! – syknęła gniewnie, bo krzyknąć już nie mogła. Zostanie w rodzinie! Musi być cicha umowa między Kościołem a partią, jeśli do partii przyjmują wierzących, a aktyw dostaje rozgrzeszenia.
– Nie ma żadnej umowy – zapewnił ksiądz Celestyn, dopijając herbatkę przed drogą powrotną do Krasnogaju. – Jest narodowa specyfika. Wiem z doświadczenia, co potrafi historia wyczyniać z narodem. A to w kabłąk go zegnie, a to okroi, a to podzieli na porcje. Mądry naród wiele zniesie, żeby przetrwać. Wyuczy się obcej piosenki, tańca cudzoziemskiego, zagranicznych zawołań. Po co, córko? Bo naród to pamięć.
Kim oni byli, a kim my? Ile już razy się odwróciło? Znów fiknie kozła, byle dotrwać!
Małość odmienia się w wielkość, nicość w coś, wspaniałość w truchło, i tak dookoła Wojtek, nie bardzo wiadomo po co i dlaczego.
– Ksiądz przypadkiem nie bluźni? – spytała Pszenna słabym głosem.
– Wykluczone – zapewnił. – Nam nie wiadomo, ale On wie.
– Zazdroszczę księdzu – powiedział doktor Samosiejka, pakując do sakwojażu swoje lekarskie utensylia. – Świadomość, że cały ten bajzel ma sens i cel, którego my, maluczcy, nie potrafimy ogarnąć, musi wspaniale podnosić samopoczucie.
– Podnosi.
Razem wyszli od towarzyszki Pszennej, drzemiącej po pojednaniu z Bogiem i zastrzyku przeciwbólowym. Doktor odprawił karetkę po rodzącą do Bart, a sam przesiadł się do trabanta księdza Celestyna.
– Nie wierzę księdzu – powiedział, kiedy ruszyli. – Za długo ksiądz żyje, żeby dać się na to nabrać. Jaki może być cel i sens rosnącej umieralności niemowląt? Jeszcze nie zostały sukinsynami, a już po nich. Walczę z tym jak Cervantes z wiatrakami, ale mój wpływ kończy się w opłotku.
– Mimo to walcz, synu – zachęcił ksiądz Celestyn. – Celem jest zwycięstwo dobra nad złem. Ponieważ nie bardzo wiadomo, co jest czym, do życia powołany został Kościół. Monopol na wykładnię dzielimy z aktualną władzą. Jeżeli ma ona w głowie po kolei, nie zadziera z Kościołem. Dzięki temu może korzystać z naszego dwutysiącletniego doświadczenia.
Z książki Minkowskiego Zmartwychwstanie Pudrycego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.