Paganini, Niccolo Paganini! Imię to zaćmiewało blask tronów i oślepiało całą Europę. Szły za nim szepty zachwytu i szepty nienawiści, ekstaza i kalumnie, natchnienie i awantury, sztuka i skandal. Byl i ludzie, którzy głosili, że mistrz jest w sojuszu z diabłem i tylko dzięki temu może ze swego Guarneriusa wydobyć dźwięki, jakich nikt przed nim nie słyszał. Gd y podczas pewnego występu pękła Paganiniemu struna, nie przerwał gry i skończył koncert na trzech pozostałych. Odtąd podobno struny jego nabrały dziwnego zwyczaju i zaczęły pękać coraz częściej, a Paganini zawsze powtarzał bez skazy swe czarodziejskie (a według innych szarlatańskie) sztuki. Jakby mu było tych strun za dużo, napisał kompozycję na dwie struny, a potem nawet na jedną: Sonatę wojskową pod nazwą Napoleon, i odniósł na koncercie triumf prestidigitatora. Wiedeń otworzył w jego fantastycznej karierze epokę powszechnej ekstazy. Genueńczyk stał się faworytem stolicy austriackiej, przepadała za nim arystokracja, szalały tłu my. Wszystko było à la Paganini, kapelusze, buty, rękawiczki, perfumy, potrawy. W takiej glorii po objeździe Austrii, Czech i Saksonii przybył do Polski. Koncertów odbyło się dziesięć, wszystkie w wypełnionym Teatrze Na rodowym, największej sali w mieście, obliczonej na tysiąc osób. Warszawa uległa hypnozie wirtuoza, nie mniej niż Wiedeń, ty m bardziej że dostatecznie już podnieconą wyobraźnię publiczną rozognił jeszcze skrzypek polski, Karol Lipiński, który uważał się za rywala Paganiniego. Przed dwudziestu laty Lipiński spotkał się z Paganinim w Mediolanie, grywał z nim codziennie w domu, a nawet wystąpił wspólnie na dwu koncertach. Przyjaźń skrzypków zmieniła się jednak w zawistną konkurencję i oto teraz Lipiński zjawił się w Warszawie, by wyzwać Paganiniego na pojedynek artystyczny, który rozstrzygnąłby niepewną, jak twierdził, kwestię pierwszeństwa. Cała Warszawa była tym przejęta. Dobry Elsner, który miał wiele do zarzucenia Lipińskiemu, przebaczył mu wszystko i starał się pogodzić dawnych przyjaciół, a nawet zaaranżować wielki obiad, by uczcić przewidywane pojednanie. Jednakże ani do pojedynku, ani do obiadu nie doszło. Lipiński, który miewał pustawą salę na swych koncertach, aczkolwiek wielu miłośników jego gry ceniło ją wyżej niż Paganiniego, obraził się na Warszawę i wyjechał.
Chopin był Paganinim olśniony. Zapewne nie szła mu w smak teatralność tego Mefista, chudego jak kościotrup (który jakoby żywił się tylko czekoladą i rumiankiem), o twarzy naprawdę diabelskiej, płonącej czarnymi oczami i owianej burzą czarnych włosów. Ani aktorstwo, ani kuglarskie triki Paganiniego nie mogły stłumić w nim geniuszu. Brał od niechcenia podwójne wysokie nuty, co uchodziło przed nim za rzecz niemożliwą, nie tylko nie znał trudności technicznych i umyślnie sam je sobie stwarzał, lecz do tych efektów dodawał jeszcze świetność tonu i czar, który magnetyzował audytorium. Przy klasycyzującym Lipińskim wydał się Chopinowi rewolucjonistą i nowatorem, z rodzaju twórców, do których on sam chciał być zaliczany. W tym olśnieniu wdzięczny słuchacz napisał Wariacje „Souvenir de Paganini", nieco konwencjonalne i salonowe, lecz niemniej nacechowane już jego własnymi akcentami. Bardziej znamienny jest fakt, że w tym czasie Chopin napisał pierwszą etiudię „w swoim stylu", być może porwany śmiałym duchem wielkiego skrzypka.
Po ośmiu tygodniach Paganini opuścił Warszawę. Na drugi dzień po jego wyjeździe Chopin zdał ostatni egzamin w Konserwatorium. W sprawozdaniu szkolnym z 20 lipca 1829 roku Elsner napisał: „Fryderyk Chopin, szczególna zdolność, geniusz muzycznyitd." Co miało wyrażać „i tak dalej"? Wiarę rektora w przyszłość Chopina? Niedostateczność profesorskiej oceny, której dopiero wielki świat miał się podjąć?
Kazimierz Wierzyński
Życie Chopina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.