Ilu Polaków w Kazachstanie tego nie wie nikt. Według telewizora raz siedemset, indziej trzysta tysięcy. Liczba ta zależna od telewizyjno-politycznych potrzeb. Do piętnowania stalinowskich zbrodni przydatniejsza liczba większa, do przedstawiania naszej odpowiedzialności za dzisiejsze losy ziomków – mniejsza, możliwie nie licząca się.
Te setki tysięcy Polaków w Kazachstanie to Polacy niedobrzy. Dobrzy rozumieliby nasze nieprzezwyciężalne trudności dzisiejsze i kiedyś nie pojechaliby do Kazachstanu po to, żebyśmy po półwieczu nie mogli ich sprowadzić do kraju. Oczywiście gdyby tam jechać nie chcieli, wszyscy zostaliby wymordowani, problem byłby straszniejszy lecz prostszy: wystawilibyśmy im pomnik, nawet kilka, a historycy sporządziliby listy zabitych, przerażające księgi pamiątkowe (gdyby zabójcy uprzednio zrobili takie spisy wyjściowe, bo bez dokumentów nie ma życia ani śmierci). I mielibyśmy teraz po tlącym się bez przerwy problemie Polaków w Kazachstanie. Mamy inne kłopoty: bezrobocie, transformacja, aspiracje, tromtadracje, szmal czyli kasa. A Polacy w Kazachstanie są biedni. Biedny Polak zagraniczny nie jest dobrym Polakiem. Dobry Polak zagraniczny posiada dolary, no, niech będzie marki. Dobry jest potencjalnym inwestorem w ukochanym starym kraju. Chociaż nie chce, to mógłby założyć fabrykę pienistej zielonej lemoniady w regionie łaknącym tego nowoczesnego płynu, zwłaszcza roboty przy nim. Albo podarować prawdziwą kolekcję fałszywych obrazów, ewentualnie fałszywą prawdziwych. Jako polskie lobby mógłby próbować daremnie wpłynąć na tego chłopaka pyzatego Clintona, żeby nas nie oddawał znowu Moskwie, tak jak uczynił to dobry (przerażająco naiwny, straszliwie głupi) Franklin Delano Roosevelt.
Dobry Polak zagraniczny przede wszystkim na własny koszt przyjeżdża do ojczyzny przodków i innych korzeni, by wydać maksymalnie dużo kasy na tutejsze przednie usługi oraz wytwory i na bohaterskie nasze kobiety, to jest dziewczyn słodkie, Platerówny końca dwudziestego wieku. A ten tam kazachski Polak nie przywlecze się do ojczyzny ojców na weekend półtora dolara, a niechby i pięć mając miesięcznego dochodu na życie i śmierć. I poststalinowski paszport, głównie dowodzący, że nie Polakiem a rosyjskim Kazachem jest. I cóż on, Polak z Kazachstanu, może nam oferować za przygarnięcie do matczynego (chyba macoszego?) łona, nam wstępującym w nowoczesność ponowoczesną? Stare u niego wszystko, sprzed drugiej wojny. Stary strój, obyczaj, mowa (choć z językowymi pięknościami podolsko-wołyńskimi). Głównie jednak stara, choć utrzymywana w bardzo dobrym stanie, przedwojenna jeszcze bieda. Tę rzeczywistość finansową kazachskich Polaków najlepiej rozumieją ludzie z natury najbardziej wrażliwi, czyli krajowi artyści wszelakie uprawiający dziedziny sztuki pokazywanej. Popatrzmy bowiem bezlitośnie, do jakich zagranicznych rodaków artyści ojczyźniani jeżdżą bardzo chętnie, a do jakich niechętnie to znaczy w ogóle. Chodzi oczywiście o wojaże motywowane patriotyzmem w celu pobudzania do polskości, kamienie tych na obczyźnie narodową strawą, białymi orłami w potrawce tragicznej lub w pikantnym sosie humoru znad Wisły, Odr i Nysy Łużyckiej oraz naturalnie Bugu. Gdzie jeżdżą po dolary, wiemy. A ilu to artystów z występami do Kazachstanu? Żeby Polska była Polską? Ilu fortepianistów, filharmoników i filharmoników? Aktorów wielkich i maciupkich? Komediantów prowadzących ogrody zoologiczne tłuste? Opermanów? Idolów rocka twardego i miękkiego? Specjalistów od muzyki duszy (po swojsku soul)? Showmanów dźwięku, światła i kasy? Dowcipnych oraz smutnych satyryków Nakręcanych pampersów od ścigania zła? Iluż pojechało do biedaków, czas zatrzymawszy polski w Kazachstanie?
Pytania to niewłaściwe, emocjonalne, romantyczne jakby, wręcz sentymentalne, czyli głupie. W systemie rynkowej gospodarki pieniężnej pytania podobne należy pisać twardą ręką zysku! A ileż zarobić można występując na suchych stepach ostnicowych oraz półpustyniach ostnicowo-piołunowych? Wśród słonych piasków i tych cholernych saksaułów? Na ziemiach życzliwszych też nie owocują tam roślinki dolarowe. Więc nikt nie tańczy Polakom na kwietnych stepach Kazachstanu. Łatwo biadać nad losem nieszczęsnych, trudniej orzec, co byśmy z nimi zrobić mieli, gdyby ojczyzna wygnańców przygarnęła? Oczywiście nie wiem. Może po częściach należało zaludnić nimi takie bazy opuszczone przez Rosjan, jak tajne dziesięciotysięczne miasteczko pomorskie Borne Sulinowo? Może opuszczone pegeery? To ludzie przywykli do trudu i poprzestawania na małym. Może każdy z obywateli Rzeczypospolitej odstąpiłby im jeden procent jadła, napoju i miejsca? A za co? A dlaczego? A za tłustość naszą. Od dwu wieków pasiemy się nieszczęściami rodaków zsyłanych, ich męczeństwem i śmiercią. I r o z p a c z ą, że ich powroty nie były możliwe. Już wleką; już mój Naród na tronie pokuty – (….) A matka Wolność u nóg zapłakana stoi. Tyją różni od płatnego wspominania o zbrodniach na Narodzie. Papusieją od płatnego wspominania. Tłuścieją buźki choćby nieubłaganych młodzieniaszków, co posady uwili sobie w telewizorze. Ale tych, co apokalipsę przeżyli na suchych i kwietnych stepach Kazachstanu, nikt nie woła.
Anatol Ulman
Sycyna, nr 12/1996, 9 VI 1996
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.