W Etiolles pytam o klasztor. Po chwili przejeżdżam przez bramę i wtaczam się do wielkiego parku. Na prawo wielki budynek w trakcie budowy, na lewo mniejszy i stary. Wchodzę do mniejszego. Korytarz i sala. Na ławkach i stołkach dużo książek – jakieś wydawnictwa katolickie. Dwaj braciszkowie w biało-czarnych habitach wynoszą wielkie tace z blaszanymi kubkami. Pytam o Przeora. Zaraz go poproszą. Siadam na jednej z ławek. Wszyscy zakonnicy w klasztorach chodzą tak bezszelestnie, jakby jeździli na pneumatycznych wrotkach. Mój braciszek odjechał i rozpłynął się w mroku sali. Po chwili wrócił i poprosił mnie do osobnego pokoiku. Mała, sklepiona izba, czysto wybielona. W kącie wielki kominek z okapem w kształcie półstożka. Na środku ciężki stół, na nim kilka prześlicznie oprawionych książek, pod ścianami wielkie, normandzkie krzesła. Całość prosta, nawet twarda, a jednak pełna smaku. Przerzucam jakąś wspaniałą historię kultury assyryjskiej, tłumaczenie z angielskiego. Wchodzi Przeor. Spodziewałem się kogoś starszego z brzuszkiem, widzę młodego, trzydziestoparoletniego człowieka, smukłego, o twarzy energicznej i uderzająco inteligentnej. W oczach i na ustach błąka mu się coś w rodzaju uśmiechu, coś tnącego i jednocześnie pociągającego. Twarz, na której widok mimo woli zaczynają człowiekowi ciąć uszy wszystkie maksymy Chamforta, La Rochefoucaulda i innych. Przedstawiam się. Chcąc być uprzejmym, opowiadam jak dojechałem i patrząc przez okno, wyrażam kilka komplementów pod adresem olbrzymiego gmachu, tej góry betonu i kamieni, dźwigającej się wysoko pod niebo. Przeor spogląda na mnie z tym tnącym uśmiechem i mówi: „Owszem, to wielkie, ale sam pan wie, że trudno o tym powiedzieć, aby było ładne. C’est grand mais ce n’est pas beau”. Roześmiałem się. Vous ne me permettez pas d’être aimable [Nie pozwala mi pan być uprzejmym]. Śmiejemy się obydwaj i w spojrzeniach naszych następuje to przemiłe i błyskawiczne sczepienie się dowcipu i inteligencji Przechodzę od razu do rzeczy wypytując o możliwości umieszczenia tu kilku robotników. Niestety teraz jest to niemożliwe. Jesień, poza tym musiał przyjąć do pracy kilku zwolnionych jeńców. Chcę pożegnać się, ale Przeor proponuje mi kawę z mlekiem i chleb z serem. Dziękuję za chleb, bo mam swój, ale kawy napiłbym się z ochotą. Przynoszą mi cały dzbanek. Przeor opiera się o kominek i rozmawiamy. Opowiada mi, że Mr Pages mówił mu o mnie jako o swego rodzaju ambasadorze Polaków. Wyjaśniam mu, że to lekka przesada, ale że to nasze biuro przy francuskiej fabryce, a właściwie Dr K. i ja jesteśmy w tej chwili rzeczywiście czymś w rodzaju placówki dyplomatycznej. Objaśniam mu naszą pracę. Pyta mnie o moje studia, o poziom uniwersytetów w Polsce. Zawiązuje się jedna z tych rozmów, pozostających na długo w pamięci. Dowiaduję się, że tutejszy klasztor jest ośrodkiem studiów, że studenci teologii i uniwersytetów katolickich przyjeżdżają tu na kursy i że w normalnych czasach roi się tu od różnojęzycznego tłumu. Klasztor publikuje poza tym szereg prac, własna drukarnia itd. On przez kilka lat był profesorem prawa kanonicznego przy uniwersytecie watykańskim, gdzie wiele stykał się z klerem katolickim całego świata. W czasie wojny zmobilizowany, był porucznikiem w jednej z nielicznych dywizji zmotoryzowanych, jakie Francja posiadała, i po Dunkierce dostał się do niewoli. Przed rokiem zwolniono go. „Strzelaliśmy waszymi pociskami, a wasze miotacze min były wspaniałe” – powiada przeor, gdy rozmowa schodzi na Châtillon i Fabrykę, przy której siedzę. Klęska Francji? Zepsucie, dekadencja. Francuzi w tej wojnie byli wszystkim – komunistami, socjalistami, pacyfistami, anarchistami, tylko nie Francuzami. Nasz rząd obecny? Smutna operetka, postawienie na złego konia. Lepiej nie mówić. Starzejemy się w piorunującym tempie. Wrażenia z Watykanu? Najwspanialszym elementem katolickim są księża amerykańscy. Tak – to prawdziwy katolicyzm odnowiony, idący z duchem czasu. Materializm się przeżył, wiemy o tym, ale jeszcze ciągle nie możemy z nim zerwać. Nie chcemy przyznać się do pomyłki w rachunku i uznać złego wyniku, bo cały rachunek rozpoczęliśmy ze ślepą wiarą w dobry wynik. Padają spokojne słowa i mądre spojrzenia spoza okularów w złotej oprawie. W delikatnych obserwacjach przebija jakby krytyka „starego” katolicyzmu przesiąknięta jakimś nieuchwytnym, świeżym powiewem. Znał kilku wybitnych księży polskich, których nazwisk nie pamięta. „To nie byli ludzie z tego świata. Jeden z nich mówił sześcioma językami i był doktorem trzech fakultetów, mais vous savez, il nageait dans l’absolu…” [Ale wie pan, bujał w absolucie…] Okropni są księża hiszpańscy. Ce sont des fanatiques tout à fait du temps de la Sainte Inquisition [To fanatycy, zupełnie jak za czasów Świętej Inkwizycji].
Już. dawno wypiłem kawę i wypaliłem papierosa. Nie chce mi się wychodzić. Ale wreszcie wstaję i żegnam się. Przeor daje mi jeszcze kilka adresów ferm, w których ewentualnie mógłbym umieścić kogoś z naszych. Dziękuję mu, ale przepraszając z góry za szczerość, mówię mu, że wolałbym ich widzieć raczej w obozie koncentracyjnym, niż u francuskiego chłopa na fermie w roli pracownika. Przeor uśmiecha się: „Widzę, że dobrze pan poznał Francję”. „Oui – nie najgorzej, mój Ojcze, nie najgorzej…” – odpowiadam i wychodzę.
Andrzej Bobkowski
Szkice piórkiem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.