Gdy po powrocie w dalszym ciągu koni nie było, wstąpili zrezygnowani do oberży i tu Fryderyk niespodziewanie dostrzegł fortepian. Stał w drugim pokoju, który wydawał się salonem. Był to stary, zniszczony instrument, zapewne weteran wielu tańcujących wieczorków rodziny poczmistrza-oberżysty. Fryderyk dotknął od niechcenia klawiszów i ze zdumieniem usłyszał, że fortepian zabrzmiał znacznie lepiej, niż wyglądał. Siadł przed klawiaturą i po przydrożnej oberży popłynęła muzyka, której nigdy przedtem tamte ściany nie słyszały. To , co grał, mogło być zaczątkiem późniejszej Fantazji na tematy polskie. Do pokoju zaczęli wchodzić goście z oberży, jakiś stary tubylec, towarzysze z dyliżansu. Wejrzał zdumiony poczmistrz, nadbiegła jego żona i dwie panny poczmistrzówny. Koncert toczył się nieprzerwanie, staruszek-fortepian wyśpiewywał wszystko, co mu młoda ręka nakazała. Zasłuchane audytorium zapomniało o świecie, gdy nagle w ten zaczarowany krąg wpadł pocztylion z okrzykiem:
— Konie zaprzężone, dyliżans gotowy.
Fryderyk przerwał i wstał, ale o wyjeździe nie było mowy: wszyscy chórem prosili go, by grał jeszcze. Na próżno tłumaczył się, że mu spieszno do Warszawy, że czekają na nich w Poznaniu. Poczmistrz objął go, ściskał i uspokajał:
— Nie spóźnicie się, panowie, postaram się o konie kurierskie.
Pani poczmistrzowa prosiła go od siebie, wreszcie podeszły ku niemu panny. „Ładne " — zauważył i siadł do instrumentu. Zaczęły się znów niezbadane czary, które z poczciwego pudła wyprowadzał tajemniczy przybysz. Trwało to długo, aż poczmistrzowa pomyślała o uczczeniu gościa, panny przyniosły wino i ciastka, a poczmistrz wypił zdrowie Fryderyka. Legenda opowiada, że podszedł też do niego wzruszony tubylec, jak się okazało, miejscowy organista.
— Jestem już stary — powiedział — ale wiem, co znaczy dobra muzyka. Gdyby pana słyszał Mozart, uścisnąłby panu rękę i krzyknąłby „brawo". Mnie nie wypada.
Fryderyk był już zmęczony, występ przeciągnął się przez dwie godziny, zagrał jeszcze mazurka i zaczął się żegnać. Panny obładowały go cukierkami, poczmistrz wziął go na ramiona i zaniósł do karety. Kurierskie konie ruszyły ostro z miejsca. Długo powiewano rękami za dyliżansem i patrzono, jak się oddala w jesiennej przestrzeni, unosząc z sobą czarodzieja.
Kazimierz Wierzyński
Życie Chopina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.