środa, 23 grudnia 2015

O potrzebie instytucji

Według gehlenowskiej antropologii człowiek w przeciwieństwie do zwierząt jest istotą organicznie ułomną (Mängelwesen), pozbawioną naturalnych środków służących do ataku lub obrony, jego organy są niewyspecjalizowane, a zmysły słabe. Człowiek w sensie biologicznym składa się z braków, luk i ułomności, rodzi się jako „wcześniak” niezdolny do życia, jest istotą na stałe „niegotową”, „osieroconym dzieckiem natury” (Herder), które „zmienia skórę” przez całe życie i stale narażone jest na zranienie. Biologiczna kondycja człowieka, organiczna niedoskonałość jego konstrukcji, czyni niezbędnym posiadanie przezeń inteligencji, zdolności uczenia się, języka itd. Myślenie jest więc wkomponowane w biologiczne warunki egzystencji człowieka. Gehlen widział człowieka jako całość i jedność „ducha” i „ciała”, czyniąc takie ujęcie podstawą swojej nauki o działaniu, będącym czymś wyłącznie ludzkim, procesem, w którym w jedno stapiają się wszystkie aspekty ludzkiej egzystencji – biologiczne i duchowe, naturalne i kulturowe, językowe i motoryczne. Człowiek jest z natury istotą kulturalną (Helmuth Plessner: „Człowiek jest z natury sztuczny”). Nie istnieje jego żadna dzika, „naturalna” forma. Mówić o nim, że jest „nagą małpą”, to błąd – cały człowiek, wraz ze swą cielesnością, swoją biologią, jest czymś specyficznym, oddzielonym od zwierzęcia nieprzebytą przepaścią.

Ta „monstrualna” i „ekscentryczna” istota, jaką jest człowiek, nie może po prostu żyć, musi prowadzić, kształtować, formować swoje życie. Już sama czysta egzystencja stanowi dlań zadanie. Dlatego u jej podstaw leżą: samodyscyplina, wychowanie (dyscyplina narzucana z zewnątrz) i samowychowanie, trening moralny, bycie-w-formie, wewnętrzny i zewnętrzny rygor. Człowiek musi sam siebie „hodować” i być „hodowanym” przez innych. Jest istotą formowaną i formującą samą siebie.

Otwartość człowieka na „pole niespodzianek i niepewności”, jakim jest świat, swoista plastyczność jego reakcji i zachowań, dają mu z jednej strony możliwość przystosowywania się do różnych warunków życia i różnych środowisk, z drugiej zaś czynią zeń istotę „ryzykowną”, w której sercu czai się chaos, istotę podatną na dekadencję, degenerację i upadek. W poprzek człowieka biegnie rysa, harmonia wewnętrzna jest nieosiągalna, ale to właśnie czyni możliwym życie moralne i moralne decyzje, które nigdy nie są wolne od tragizmu i możliwości klęski. Człowiek będący chaotykiem potrzebuje instytucji nadających kształt jego życiu, pozwalających mu orientować się w świecie. Małżeństwo, rodzina, własność, podział pracy, prawo, obyczaje, konwencje i formy, rytuały i ceremoniały, państwo, organizacje religijne, polityczne, społeczne i zawodowe, ponadosobowe, zastane wzory postępowania, moralne kodeksy, a więc wszystko, co jest „obiektywnym duchem” (Hegel), tworzą sieć instytucji dających człowiekowi oparcie, poczucie ciągłości i trwałości, pozwalających mu orientować się w świecie, przewidywać i planować, współżyć i współpracować z innymi ludźmi, nadających jego życiu kierunek i kształt.

Dzięki instytucjom człowiek – chaotyk przeciążony afektami, zyskuje elementarny ład, bez którego nie mógłby sensownie i efektywnie działać. Instytucje to dla tak niestabilnej istoty jak człowiek stabilizatory. Instytucjonalnie uregulowane zachowanie (czucie, myślenie, wartościowanie) może być pojmowane jako odbudowanie na wyższej płaszczyźnie brakującej mu zwierzęcej pewności instynktów. Instytucje, konwencje, autorytety i formy odciążają człowieka od konieczności permanentnego podejmowania zasadniczych rozstrzygnięć, wyzwalają go od przymusu stałego zadawania pytań, są czynnikiem dobroczynnej schematyzacji, rutynizacji i stereotypizacji, ale zarazem uwalniają twórcze energie potrzebne do osiągnięcia tego, co oryginalne, jednostkowe, odkrywcze i wyjątkowe; wprawdzie konkretne instytucje narażone są na ryzyko skostnienia, ale jednocześnie ich istnienie jest warunkiem twórczości i wolności. Tylko wśród instytucji można zaryzykować eksperymentowanie, które nie wyczerpuje się w banalności ani nie prowadzi do (auto)destrukcji. Innymi słowy, indywidualność, oryginalna osobowość tworzy się i kształtuje zawsze w twórczym napięciu pomiędzy „ja” a ponadosobowymi instytucjami i wzorami zachowań.

Chociaż instytucje są u człowieka czymś naturalnym, to jednak ich podtrzymywanie wymaga stałego wysiłku i ciągłej pielęgnacji. Łatwo bowiem rozprzęgają się, ulegają rozkładowi i upadają. Łatwo też mogą zostać zniszczone. Ruch w kierunku tego, co wielkie, wymagające, kategoryczne jest zawsze mozolny, ruch ku upadkowi zaczyna się natychmiast, gdy tylko mozół ustanie. Chaos jest naturalny – kosmos boski i zawsze zagrożony.

W świetle gehlenowskiej teorii instytucji można interpretować słowa Carla Schmitta zanotowane przez Jacoba Taubesa, że „kto nie rozumie, iż Wielki Inkwizytor Dostojewskiego ma rację w konfrontacji z marzycielską jezusową pobożnością, ten ani nie pojął co znaczy Kościół, ani co Dostojewski, wbrew swoim własnym przekonaniom – przymuszony mocą zawartą w samym postawieniu kwestii – tak naprawdę przekazał”. A przekazał prawdę o nieusuwalnym napięciu pomiędzy instytucją (Kościół), której grozi zeskorupienie, a jednostkową subiektywnością („jezusowa pobożność”), której grozi hipertrofia moralności i pokusa totalnego odrzucenia instytucji (w tym kontekście umieścić też chyba należy weberowskie rozróżnienie pomiędzy etyką odpowiedzialności i etyką przekonań).

Ci, którzy głośno propagują kult „autentyczności” i „bezpośredniości”, krzyczą, że instytucje więżą jednostkę i zniewalają, są narzędziem przymusu i represji, dlatego musi się ona z nich wyzwolić, aby osiągnąć „autonomię”, czego najlepszym sposobem jest ich podminowanie lub zniszczenie, ewentualnie ich przejęcie i refunkcjonalizacja zgodnie z wezwaniem Rudiego Dutschke do „marszu przez instytucje”, ci nie rozumieją, że człowiek jest istotą „nieemancypowalną”, oczywiście, jeśli „emancypację” rozumieć w sensie lewicowo-oświeceniowym, gdyż z punktu widzenia gehlenowskiej antropologii człowiek jako taki jest z natury rzeczy istotą „wyemancypowaną”.

Owa „emancypacja”, o której różni utopiści mówią od ponad dwóch wieków, jest drogą wiodącą do chaosu, degeneracji i dekadencji. Człowiek, jako istota problematyczna, niebezpieczna, stanowiący ryzyko dla samego siebie i innych, pozbawiony instytucjonalnego oparcia, ulega prymitywizacji, powraca do stanu fundamentalnej i konstytutywnej niepewności. Jego tak cenna otwartość na świat, jego niewiarygodna i wspaniała „plastyczność” ukazują swoją odwrotną stronę: chaotyczność, nieobliczalność, nieprzewidywalność. Kiedy zewnętrzne podpory, stabilizatory i zabezpieczenia, umieszczone w instytucjach, konwencjach i tradycjach ulegają osłabieniu lub destrukcji (Gehlen pisał o „wydmuchiwaniu szpiku z kości wszystkiemu, co jeszcze stoi”), zachowanie i emocjonalność człowieka ulegają deformacji, zalewa go chaos instynktów i afektów, przewagę zyskuje rozszalała i rozkładowa „subiektywność”, dezorientacja i niepewność opanowuje centra moralne i duchowe. Człowiek się „samorealizuje”, odkrywa samego siebie i… zastyga w przerażeniu. Jak pisał Gehlen, doświadczone oko odkrywa pod pianą głowę meduzy, człowiek staje się naturalny i wszystko jest możliwe. Ten stan natury, stan wyzwolenia spod nacisku instytucji nie może zresztą trwać zbyt długo. Instytucje mogą osłabnąć lub nawet zaniknąć, ale wówczas następuje wtórna instytucjonalizacja i natychmiast pojawiają się instytucje nowe, paralelne, nieprawowite lub nielegalne, np. w miejsce państwa wchodzi mafia, w miejsce Kościoła wchodzą zorganizowane sekty, w miejsce rodziny struktury biurokratyczne itd.

Ten proces zilustrował Gehlen na przykładzie współczesnego malarstwa, które startowało pod znakiem totalnej subiektywności, pod znakiem buntu jednostki przeciw Akademii i konwencjom w imię nieskrępowanej indywidualności. Na końcu tej drogi mamy dobrze zorganizowaną „międzykontynentalną lożę” z siedzibami w Nowym Jorku, Paryżu, Londynie i Frankfurcie, sieć ścisłych powiązań pomiędzy artystami, marszandami, kolekcjonerami, dyrektorami muzeów, galerii, komisarzami wystaw i krytykami sztuki. Wyzwolona subiektywność uległa instytucjonalizacji, oryginalność i indywidualność jako najwyższa wartość stała się podstawą nowej Akademii.

Koncepcja antropologiczna jest dla Gehlena punktem wyjścia dla sformułowania zasadniczego postulatu obrony instytucji, obrony mocnych form i konwencji, chroniących człowieka przed nim samym. Są podstawą ładu społecznego i warunkiem twórczej aktywności człowieka. Potrzebny jest anty-Rousseau, który rzuci hasło „powrotu do kultury”. Potrzebna jest filozofia powagi i tragizmu życia. Potrzebny jest nowy mieszczański arystokratyzm, na który składają się: asceza jako forma dyscypliny (roszczenie do bycia w elicie jest legitymizowane przez wymóg ascezy, której współczesną formą może być rezygnacja lub znaczne ograniczenie z pokazywania się w mass mediach), wytworność, „patos dystansu”, poczucie godności płynące z przestrzegania reguł, zasad i konwencji, stoicka pogoda ducha, odrzucenie wszystkiego, co sentymentalne, rozmiękczone, pełne czułostkowości, pozbawione substancji, „bebechowate”, oparte na wygłupie lub obrzydliwym ekshibicjonizmie.

Tomasz Gabiś
Cały artykuł do przeczytania tutaj →

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.