—
Czyż samotności nie pożałowaliście kiedy i czy nie przyszła na was
nigdy godzina trwogi, czy serce wasze nie zatęskniło ani razu za ludźmi?
—
Teraz już nie tęsknię i nie czuję trwogi. Dawno temu, w młodości,
uczułem wielką ochotę zostania pustelnikiem. Dziwnych przeczuć i
niejasnych myśli byłem wtedy pełen. Czułem, że tylko odosobnienie
zupełne nasyci zupełnie głód mej duszy: ale pojąłem niedługo, że musi
się do pustelni przynieść ze sobą wiele doświadczenia, że młode serce,
gdy samotne, cierpi, że wreszcie człowiek osiągnąć może panowanie nad
sobą i niezależność jedynie po długim obcowaniu ze swymi bliźnimi.
—
Wiem — odparł stary górnik — że musi się mieć wrodzone, naturalne
powołanie do każdego zawodu, a także uświadamiam sobie to, że w miarę
przybywających lat i gromadzenia doświadczeń życiowych, człowiek coraz
więcej dąży do wycofania się spośród społeczeństwa. Ale to odosobnienie,
zdaje mi się, nie tylko nie przeszkadza pracy, ale jej nawet sprzyja.
Ludzi pędzi naprzód wielki wichr nadziei ku wspólnemu celowi. Nie ulegają mu, zdaniem moim, tylko dzieci
i starcy. Niezaradność i niewiedza wyklucza pierwsze, podczas gdy
drudzy czują, iż wyczerpali całą nadzieję, cel zaś, o ile się osiągnąć
da, osiągnęli i nie czując się wpleceni w łańcuch spraw ludzkich, cofają
się w głąb własną, znajdując w niej dostateczne pole do pracy i
skupionego przygotowywania się do innego, wyższego życia i obcowania z
innymi istotami. Ale zdaje mi się, że u was, panie, działały jeszcze
inne, bardziej osobiste pobudki, żeście usunęli się całkowicie spośród
ludzi, wyrzekłszy się wygód i przyjemności świata. Zdaje mi się, że
czasem mimo wszystko napięcie waszego ducha słabnie i że w tych
godzinach czujecie się bardzo nieszczęśliwym.
—
Tak było nieraz dawniej, ale zdołałem uwolnić się od tego przez wielką
regularność życia i pracowitość. Prócz tego staram się utrzymać zdrowie i
nie czuję żadnego braku. Codziennie przez kilka godzin chodzę po
górach, grzejąc się w słońcu. Powracam potem do jaskini i zajmuję się
przez oznaczoną liczbę godzin wyplataniem koszyków i rzeźbą. Za moje
wyroby uzyskuję od mieszkańców odległych miejscowości środki żywności,
zresztą mam książki, a przy nich czas mija szybko. W okolicach, o
których mówiłem, mam kilku znajomych, którzy wiedzą, gdzie mieszkam. Od
nich dowiaduję się, co nowego zaszło na świecie, oni też mnie pochowają,
gdy wybije moja godzina i zabiorą do siebie książki moje.
Poprowadził
ich bliżej ku swemu siedzeniu, pod ścianę skalną. Ujrzeli tam
kilkanaście leżących na ziemi książek. Była też i cytra, a na ścianie
wisiała całkowita zbroja, jak się zdawało bogatej roboty. Stół składał
się z pięciu wielkich płyt kamiennych złożonych razem na kształt
skrzyni. Na wierzchu wykute były w pozycji leżącej dwie postaci,
mężczyzna i kobieta, a dokoła biegł rzeźbiony wieniec róż i lilii.
Poniżej był napis:
Pustelnik zapytał swych gości, skąd pochodzą i w jaki sposób dostali się w te okolice. Był bardzo uprzejmy i otwarty i widać było, że doskonale zna świat i ludzi. Stary górnik rzekł:
—
Tak, odparł pustelnik, niebezpieczeństwa i zmienne losy wojny, duch
poetycki, unoszący się nad wojskiem pancernym, skusiły mnie, wyrwały
młodzieńcem ze świata marzeń i rozstrzygnęły o moim losie. Właśnie może
długi pobyt wśród zgiełku, zwalczanie rozlicznych niebezpieczeństw i
całe to, nie moje, otoczenie zaostrzyły jeszcze tęsknotę za ciszą.
Liczne wspomnienia to ciekawi, interesujący towarzysze, a to tym więcej,
im dalszy jest punkt, z którego na nie spoglądamy. Wtedy dopiero,
innymi niejako patrząc oczyma, dostrzega się prawdziwy związek zdarzeń
ze sobą, głęboką mądrość ich następstwa i co oznaczać miały w istocie.
Zmysł, który nazwę historycznym, budzi się dopiero późno i rozwija
raczej pod cichym wpływem wspomnień niż pod naporem natrętnej i
zgiełkliwej rzeczywistości. Najbliższe nam wydarzenia wydają się tylko
luźno związane z poprzedzającymi, ale gdy się je zestawi z rzeczami,
jakie się wydarzyły dużo wcześniej, związek harmonijny występuje
wyraźnie. Zaprawdę, wtedy tylko, gdy się jest w stanie objąć okiem
długie pasmo dni, nie biorąc, z jednej strony, wszystkiego dosłownie, z
drugiej znów, nie gubiąc się w dowolnych fantazjach i nie mącąc
naturalnego porządku rzeczy, wtedy dopiero dostrzega się tajemne
złańcuchowanie się przeszłości z przyszłością i wtedy dopiero uczy się
człowiek tworzyć dzieje ludzkości, z nadziei i wspomnień. Ale tylko
temu, kto całą przeszłość objął wzrokiem duszy, udać się może wyrazić
proste i wielkie prawo życia ludzkiego na ziemi. Zwykle dochodzimy do
niepełnych jedynie i niedokładnych formuł i możemy się uważać za
szczęśliwych już wtedy, gdy uda nam się zdobyć miarę przydatną do
własnego użytku, formułę, w którą zamknąć można własne, krótkie życie.
Pewnie trafi wam to jednak do przekonania, gdy powiem, że samo staranne
badanie kolei życia jest już rozkoszą wielką i pozwala wznieść się ponad
wszelkie zło ziemskie. Młodzi czytają historię z ciekawości, jak bajkę,
dla dorastających jest ona niebiańską pocieszycielką i przyjaciółką
przygotowującą ich, za pomocą mądrych rozmów, do wyższych, ogólniejszych
przeznaczeń i dającą im w obrazowej formie pogląd na zaginiony,
nieznany osobiście świat. Kościół jest domem nietykalnym historii, a
ciche podwórko jej kwiatowym ogródkiem. Historię pisać powinni tylko
starzy, bogobojni ludzie, którzy własne przeżyli dzieje i nie mają innej
nadziei, jak przekazać je potomnym. Opisy te nie będą napełnione
goryczą i przejrzyste będą, bo promień padający kędyś od kopuły
prześwietli prawdziwym i pięknym blaskiem, a ponad wzburzone groźnie
wody uniesie się Duch Święty i nastanie cisza niezmącona.
—
Jakże sprawiedliwe i jasne są słowa wasze, czcigodny panie — odezwał
się stary górnik. — Należałoby, zaprawdę, więcej trudu poświęcać na
wierne zapisywanie wszystkiego, co w danym czasokresie godne jest
zapamiętania, a to ze względu na przyszłe pokolenia, by im zostawić
pamiątkę oraz testament. Istnieje tyle rzeczy dalszych, na które nikt
pracy nie szczędzi, a zaniedbuje się rzeczy najbliższe nam,
najważniejsze, bo dzieje własne, koleje życia krewnych i bliźnich
naszych, wreszcie rodzaju ludzkiego losy, których ukrytą celowość
ujęliśmy sobie w pojęcie Opatrzności. Nie dbamy o nie i bez żadnej uwagi
dozwalamy im się zacierać w pamięci. Jak za skarbami i świętościami,
poszukiwać będzie wiedza wieków przyszłych,
za najdrobniejszą wzmianką tyczącą się wydarzeń minionych, a nawet
dzieje najskromniejszego, pojedynczego człowieka przestaną być obojętne,
bo bez wątpienia odbiły się na nim dążenia i tęsknoty współczesnych.
—
Co jeszcze gorsze — mówił dalej hrabia Hohenzollern — to to, że nawet
ci nieliczni, którzy podjęli się zanotowania czynów i wydarzeń swego
czasu, nie zastanowili się dokładnie nad swym przedsięwzięciem i nie
starali się nadać zapiskom i spostrzeżeniom zaokrąglenia i porządku, ale
chwytali na traf,
chwytali, co im wpadło pod rękę, najważniejsze sprawy nieraz
przemilczając. Każdy doskonale wie z własnego doświadczenia, że tylko to
może dokładnie i wyraźnie opisać, co dobrze zna, co sobie uświadomił
dobrze tak w częściach, jak i w całości, tak pod względem przyczyn, jak
też i skutków, o czym wie, jaki ma cel i do czego służy. Inaczej nie
powstanie opis, ale chaotyczna mieszanina niepełnych, niezrozumiałych
notatek. Każcie małemu dziecku opisać maszynę albo rolnikowi okręt, a
pewnie z ich słów żaden człowiek nie odniesie najmniejszej korzyści. Tak
się ma rzecz z większością dziejopisów. Są oni dobrze wprawnymi
opowiadaczami i najczęściej piszą aż do znudzenia rozwlekle, ale to nie
przeszkadza, że zapominają nieraz o rzeczach najciekawszych, o tym co
dziejopisarskie zapiski czyni historią i rozliczne pojedyncze fakty
wiąże w jednolity łańcuch życia. Gdy nad tym wszystkim myślę, to mi się
nieraz wydaje, że prawdziwy dziejopis powinien by być zarazem poetą, bo
tylko poeci posiadają w pełni sztukę stwarzania całokształtu z
fragmentów, posągów z piasku. W ich opowieściach i bajkach podziwiałem
tyle razy z prawdziwą rozkoszą głębokie odczucie ducha życia, jego
istotnej treści. Zaprawdę więcej jest prawdy w tych baśniach niźli w
uczonych kronikach. Chociaż zmyślone są ich osoby i losy tychże, to
jednak idea, która te utwory wydała, jest prawdziwa, bo jest dziełem
przyrody samej. Rzecz to zgoła obojętna, tak ze względu na samą rozkosz
użycia, jako też i nauczanie, czy osoby powieści, w których losach
wyczuwamy losy własne, w rzeczywistości żyły czy też nie. Żądamy, by nam
dano prawdziwego, wielkiego ducha zjaw współczesnych, a jeśli autor dał
nam to, to przypadkowa egzystencja tych wszystkich figur, które są
jedynie środkami pomocniczymi piszącego, nic nas nie obchodzi.
Pustelnik pokazał gościom swe książki. Były to stare dzieła historyczne i poezje. Henryk przewracał kartki wielkich, pięknie ilustrowanych tomów. Ciekawość jego wzrastała na widok poematów, tytułów, pośpiesznie czytał ustępy krótkie, wpatrywał się w obrazki pięknie wykonane, rozrzucone to tu, to tam, jakby wcielone w kształty słowa przeznaczone do wspierania i pobudzania wyobraźni czytelnika. Pustelnik zauważył jego wnętrzną ochotę czytania i objaśniał niektóre ciekawsze ryciny. Przedstawiały one różnorodne sceny z życia. Walki, obchody pogrzebowe, uroczystości weselne, katastrofy okrętowe, jaskinie i pałace, królów, bohaterów, księży, młodzieńców i starców, mężczyzn i kobiety w cudzoziemskich strojach oraz rzadkie zwierzęta. Henryk nie mógł się dosyć napatrzyć i uczuł wielką chęć zostać u pustelnika, który go pociągał ogromnie i uczyć się z tych wszystkich książek. Tymczasem stary górnik spytał, czy nie ma przypadkiem więcej jaskiń, pustelnik objaśnił, że jest w pobliżu kilka bardzo wielkich i ofiarował się zaprowadzić go tam. Górnik chętnie się zgodził, a pustelnik spostrzegłszy, z jakim zaciekawieniem Henryk książki przegląda, zaproponował mu, by został i bliższą z nimi zawarł znajomość. Pozostał z radością i podziękował serdecznie za pozwolenie. Przewracał kartka po kartce z rozkoszą niewysłowioną. Wreszcie wpadła mu w rękę książka pisana językiem obcym, jak mu się wydało podobnym nieco do łaciny lub włoskiego języka. Zapragnął gorąco nauczyć się tego języka, gdyż książka spodobała mu się ogromnie, chociaż nie mógł pojąć ani słowa. Nie miała tytułu, natomiast szukając, Henryk znalazł w niej kilka obrazków. Wydały mu się dziwnie znane, a gdy wpatrzył się lepiej, dojrzał na jednym z nich postać własną, dosyć wyraźnie widzialną pośród figur innych. Przeraził się i pomyślał, że śni, ale po ponownym przyjrzeniu się przestał wątpić. Nie chciał wierzyć swym zmysłom, gdy dostrzegł na innym obrazku jaskinię, pustelnika, górnika i siebie. Powoli, na coraz to nowych obrazkach znalazł Arabkę, swych rodziców, landgrafa i księżnę turyngską, swego przyjaciela kapelana dworskiego i jeszcze kilku swych znajomych. Tylko ubiory były inne, wydawało się, że pochodzą z innego wieku. Ogromnej liczby figur nie znał po nazwisku, a jednak wydały mu się znajome. Widział siebie w różnych okolicznościach. Przy końcu książki widział siebie jakby wyższym i szlachetniejszym z rysów twarzy. W rękach trzymał gitarę, a księżna podawała mu wieniec. Widział się później na cesarskim dworze, na okręcie, trzymał w objęciach piękną dziewczynę, walczył z dziko wyglądającymi ludźmi, rozmawiał uprzejmie z Saracenami i Murzynami. Poważny człowiek jakiś towarzyszył mu często. Czuł głęboką cześć dla tego człowieka i radował się na widok, że idzie z nim pod ramię. Ostatnie obrazki były ciemne i niezrozumiałe; Henryka zastanowiło i zdziwiło kilka postaci, co niby zjawy senne wyglądały. Zachwycał się nimi równocześnie i bał ich. Książka nie miała zakończenia, jak się zdawało. Zmartwiło go to bardzo i nie pragnął teraz niczego goręcej, jak tego, by książkę ową móc czytać i posiadać na własność wyłączną. Oglądał obrazki bez końca i zmartwienie jego nie miało granic, gdy usłyszał kroki i rozmowy powracających. Dziwna wstydliwość go opanowała. Nie śmiał zdradzić się ze swym odkryciem, zamknął książkę i zapytał tylko pustelnika, w jakim jest pisana języku. W prowansalskim.
—
Dawno już tej księgi nie czytałem — odrzekł pustelnik — i nie mogę
sobie dokładnie przypomnieć treści. O ile pamiętam, jest to opowieść o
przedziwnych losach jednego poety i w owej książce jest przedstawiona i
wielbiona poezja we wszystkich jej formach. Brak niestety końca owego
manuskryptu, który przywiozłem z Jerozolimy, jako spadek i pamiątkę po
przyjacielu.
Pożegnali się serdecznie z pustelnikiem. Henryk był wzruszony do łez. Jaskinia wydała mu się tak ciekawa, pustelnik tak miły.
Wszyscy
uścisnęli pustelnika, który, jak się zdawało, również był wzruszony.
Henryk zauważył, że spogląda nań badawczo. Słowa, którymi go żegnał,
były też dziwnie znaczące. Wydawało się, jakby wiedział o jego odkryciu i
do niego właśnie odnosiły się te wyrazy. Odprowadził towarzystwo do
bram jaskini, prosząc wszystkich, a zwłaszcza chłopca wiejskiego, by nie
mówili o nim chłopom, gdyż byłby wystawiony na ich ciągłe odwiedziny.
—
Może niewiele czasu upłynie, a zobaczymy się i będziemy z uśmiechem
wspominać o dzisiejszej naszej rozmowie. Otoczy nas dzień wiekuisty i
cieszyć się będziemy, że spotkaliśmy się jak przyjaciele, tam, w dolinie
łez i prób i że ożywiały nas podobne myśli i przeczucia. Są one tutaj,
na ziemi aniołami chroniącymi nas od zboczenia z dobrej drogi. Jeśli
będziecie mieli oczy ustawicznie wpatrzone w niebo i wieczność, traficie
bez wątpienia do prawdziwej ojczyzny, nie zszedłszy na manowce.
Novalis
Henryk von Ofterdingen
tłumaczenie: F. Mirandola
tłumaczenie: F. Mirandola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.