niedziela, 21 maja 2023

Sándor Marai - Luźne refleksje 3

Ślubowanie

Tak, tak, tak, do chwili mojej śmierci, na stosie lub na tym okrutnym wygnaniu, jakie jest udziałem każdego wierzącego i ideowego człowieka w świecie głupoty, zła i nietolerancji, ślubuję, że do ostatniego słowa lub do ostatniego tchnienia, co wychodzi na jedno, chcę dochować wierności rozumowi, prawdzie, odwadze myślenia; gardzę słabością duszy i tą jej bezmyślną paplaniną, która Ducha i Sztukę zniżyła do rozrywki; za uczciwy i bardziej ludzki uważam entuzjazm, który porywał publiczność zgromadzoną w rzymskim cyrku, gdy łaknąc krwi, gapiła się na walkę gladiatorów, od zachwytu mlaskających cmokierów w przepełnionej współczesnej sali kinowej; chcę pozostać wierny Shakespeare’owi, Goethemu, Cervantesowi, Tołstojowi, Jánosowi Aranyowi, Rilkemu, Petőfiemu, Theodore’owi Dreiserowi, O’Neillowi, Marcjalisowi i świętemu Augustynowi, teraz i na wieki wieków, amen.

Nastrój

Ten bank otworzył na rogu filię, wyposażoną w meble z metalowych rurek, z wielkimi oknami, z tanim współczesnym umeblowaniem, które jest niewiele warte, z tanim współczesnym pieniądzem, który prawdopodobnie też nie ma wielkiej wartości.

Nocą przechodzę przed lustrzanymi oknami, nie opuszczono żaluzji, w wielkiej sali, przed kasą pancerną, której brzegi ozdobiono południowymi roślinami, bladym światłem jarzą się lampy. Wszystko to jest nad wyraz nastrojowe. Palmy, blade oświetlenie i gotówka; jest w tym wszystkim coś chorobliwego, coś przekupnego. A więc istnieje także nastrojowy kapitalizm.

Jakby lwu wpięto za uszami różę.

Piękno

Zapisać, utrwalić chwilę, kiedy piękno, to kruche, pokryte emalią zjawisko wypalone z materii i ducha, rozpada się na kawałki na twarzy kobiety, ponieważ przestało działać spoiwo duszy i charakteru, którego piękno było jedynie zewnętrzną konsekwencją. „Dziwne, jak bardzo zbrzydła!” – mówią ludzie, wzruszając ramionami. Tak, zbrzydła, bo zgniła od wewnątrz. Być piękną to tyle, co być niewinną, w szlachetnym sensie tego słowa. Wszystko inne jest tylko kosmetyką.

Czytelnik

Na ławce w parku siedzi młoda kobieta i czyta książkę: wiatr powiewa jej bladoszarą apaszką; przeszedłem mimo i z uczuciem przyjaźni popatrzyłem na jej miłą, szlachetną, młodą głowę, delikatny kark, zgrabne nogi. Wtedy spostrzegłem, że książka, którą trzyma w jednej ręce i uważnie czyta, ma znajomą okładkę. Stwierdziłem, że to ja napisałem tę książkę.

Podobne odkrycie napawa radością i głęboko porusza każdego pisarza. Człowiek pisze, lecz w tajemnicy niezbyt wierzy, że jego książka jest naprawdę towarem, jakimś zmaterializowanym przeżyciem, czymś, co można długo trzymać w szufladzie; ale pewnego dnia młoda kobieta zabiera to z sobą na spacer, jako coś w rodzaju czytadła. Stosunek pisarza i dzieła do świata nie jest znów taki poczciwy. Pisarz pisze, bo inaczej nie można, chciałby odnieść sukces, ponieważ byłby potworem, gdyby nie chciał, ponieważ trochę jest rzemieślnikiem, trochę człowiekiem interesu, w przeciwnym razie byłby zwykłym głupcem, którego by rozdeptano – ale poza tym wszystkim nie wierzy w „towar”, który produkuje, i kiedy spotyka nabywcę, jest zaskoczony i zaczyna się wycofywać. Dlatego szybkim krokiem oddaliłem się i nie spojrzałem za siebie.

Styl

Schopenhauer uważał, że styl jest zwierciadłem duszy. Fałszywy styl jest maską: raz po raz wyłażą na wierzch pakuły, klej i farba. Teraz, kiedy dzięki literackiej kosmetyce ładne pisanie nie jest już niczym nadzwyczajnym, świat literatury jest pełen idealnie wygolonych, doskonale wymasowanych twarzy, jakby wyszły prosto z jakiegoś literackiego salonu piękności, wszystkie takie same, wszystkie urocze, wszystkie po trosze jak przystojni alfonsi w południowoamerykańskich filmach, wszyscy pełni sex appealu. Dlatego tylko się im przyglądam, cmokam, ale nie czytam ich dzieł.

 Kariera

Przez jakiś czas biegał roztargniony, pochylał się nad jakąś książką lub kobiecą twarzą, uśmiechał się nieprzytomnie, patrzył w gwiazdy lub przyglądał się kwiatom albo samobójcom – aż tu nagle, pewnego dnia, „zrobił karierę”; i wtedy tak jakoś dziwnie się zmienił. Jego twarz, ta jakże miła, dobrze znajoma twarz, stała się taka oficjalna, jak twarz nowoczesnego manekina na wystawie sklepowej: uśmiechał się, ale całkowicie sztucznie, ubierał się dobrze, ale trochę jak aktor lub sekretarz stanu na oficjalnych spotkaniach. Jakby zawsze chodził w żakiecie, także na pływalni. Jakby stale powtarzał: „Świadom ciążącej na mnie odpowiedzialności…”. Jakby chętnie wykonywał to, o co proszą go ludzie, świat, rośliny i szopy pracze, ale tylko od dziewiątej do drugiej, w godzinach urzędowania.

Z książki Cztery pory roku 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.