sobota, 20 maja 2023

Sándor Marai - Luźne refleksje 2

Tożsamość

Jakie to dziwne, o ileż namiętniej i intymniej jesteśmy tożsami z naszymi grzechami i defektami niż z cnotami i talentami! O ileż bardziej charakteryzuje mnie to, co jest moją słabością, czego pragnę – mimo świadomości, że to, czego tak bardzo bym chciał, szkodzi mi i że nie jestem na to dość silny, mądry i zdyscyplinowany – niźli to, że czasem, z grubsza, biorę się jednak w garść i podejmuję pewne działania dla zdrowia oraz dość obojętnie wypełniam swoje obowiązki. W istocie jesteśmy grzechem, słabością, tym, co staramy się zataić. Cnota, to, co z nas widoczne, to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jesteśmy w głębi siebie.

Rola

Kiedy poruszam się po świecie, kiedy rozmawiam z ludźmi, raptem przestaje istnieć Ja i zaczynam grać swoją rolę – brakuje jedynie szminek i peruki. Naraz życie staje się teatralne. Tak dzieje się z każdym; zaprzeczają temu – także przed samymi sobą – jedynie dyletanci i kiepscy aktorzy. Znamy tylko jeden tekst, który – w formie lekkiej lub dramatycznej, w każdym razie skutecznie, chcemy podać światu do wiadomości. Ta rola to nie my. Czasem jednak rzeczy zlewają się w jedno: charakter z kostiumem, osobowość z obcym tekstem.

*

 Zasnąć

Od kilku lat zasypiam tak, jak ktoś, kto wypróbowuje śmierć, przysposabia głowę i członki do innego snu, próbuje ułożyć ciało w jakiejś ostatecznej pozycji i kosztuje w półśnie smak jakiegoś głębszego snu i spokoju. Około czterdziestki człowiek zaczyna ćwiczyć; jeszcze tylko jednym palcem, jak uczący się grać na fortepianie.

*

Miłość i śmierć

Długo przebierałem w kwiaciarni, aż w końcu kupiłem jedną różę, ponieważ tak jest elegancko i tanio. Gdy pakowano kwiat, powiedziałem:

– Żyje pani z miłości i śmierci, jak powieściopisarze. Proszę mi zdradzić, który interes jest lepszy?

Kwiaciarka zrosiła różę i odpowiedziała bardzo uprzejmie:

– W naszych czasach – śmierć. Szanowny pan też kupuje jedną różę dla osoby cieszącej się życiem. Gdyby owa dama umarła, posłałby jej pan co najmniej dziesięć dalii.

*

Ars moriendi

Zlicytowano spadek po znamienitym panu. Został po nim lichtarz, gobelin, frywolne fotografie, włoskie obrazy niepewnego pochodzenia, stojaki do nut i mistyczne przedmioty użytkowe.

Wśród książek znalazł się także niemiecki kodeks, z takim oto tytułem: Ars moriendi.

Chętnie nabyłbym dwie pozycje z owego spadkowego księgozbioru.

Tytuł pierwszej z nich: Cham z żółtym tobołkiem, czyli knowania syna karczmarza podającego się za naturalnego syna Kossutha. Druga to ów kodeks, który naucza ludzkość sztuki umierania. Obie książki odniosły wielki sukces w swoim czasie.

Poza widoczną na pierwszy rzut oka literaturą istnieje jeszcze ta druga, omalże nie powiedziałem: ta prawdziwa. Na wystawach są Dickens, Tołstoj, Arany6, ale w bibliotece wytrawnego bibliofila można znaleźć także Chama z żółtym tobołkiem oraz Ars moriendi.

Kodeks o sztuce „szczęśliwego umierania” cieszył się nadzwyczajną poczytnością w wiekach średnich. Był to, naturalnie, kodeks niemiecki; oryginał powstał w języku łacińskim, ale tłumaczenie przenika duch niemiecki. Bo też nie może być inaczej. Rzymianie pisali raczej Ars vivendi, z zamiarem nauczania sztuki życia.

Umierać metodycznie, jakiż to niemiecki koncept! W istocie kodeks jest pożyteczny i mądry. Epoka, w której wierzono w zaświaty, z tej książeczki pozwalała czerpać wiedzę, jak przygotować się do wielkiej podróży. Ten kodeks był bedekerem śmierci.

W trakcie licytacji sprzątnięto mi go sprzed nosa. Pozostałem tedy nieuczonym barbarzyńcą. Umrę bez żadnej metody, ani dobrze, ani szczęśliwie.

*

Śnieg

Jest coś w zimie, co przypomina dzieciństwo bezpośredniej i boleśniej niż inna pora roku. W szaroniebieskim kolorze śniegu, w zmierzchu wstępującym do pokojów, w surowym, kręcącym w nosie zapachu pieca, we wszystkim jest coś intymnego i na zawsze utraconego. To wspomnienie wywołuje dreszcze. Obraz dzieciństwa zimową porą jest jak puste, opuszczone mieszkanie, z którego wyprowadzili się wszyscy, których kochamy, mieszkanie, z którego wyniesiono meble i którego już nie trzeba ogrzewać.

Z książki Cztery pory roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.