VI
Spektakularna dominacja usiłowała doprowadzić do zaniku wiedzy historycznej w ogólności, a niemal wszystkich informacji i wszystkich bez wyjątku rozumnych komentarzy na temat historii najnowszej w szczególności. Faktu tak oczywistego wyjaśniać nie trzeba. Spektakl nader skutecznie krzewi niewiedzę o bieżących wydarzeniach, a jeśli coś mimo wszystko zostało rozpoznane, nie zwłocznie to tuszuje. Najistotniejsze jest skrywane najstaranniej.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat niczego nie spowito tyloma kłamstwami jak historii Maja '68. Z kilku rzetelnych badań dotyczących ówczesnych wypadków oraz ich genezy zdołano wprawdzie wyciągnąć naukę, pozostaje ona jednak tajemnicą państwową.
We Francji, przed dziesięcioma laty, pewien prezydent republiki, dziś już zapomniany, ale wówczas unoszący się jeszcze na powierzchni spektaklu, wyznał naiwnie, że odczuwa radość, „wiedząc, że będziemy odtąd żyli w świecie pozbawionym pamięci, w którym, niby na powierzchni wody, jedne obrazy wymazują nieustannie inne obrazy". Jest to rzeczywiście dogodne dla tego, kto zajął miejsce przy żłobie i potrafi się przy nim utrzymać. Koniec historii to miły wypoczynek dla każdej władzy panującej. Gwarantuje całkowite powodzenie wszystkich jej przedsięwzięć, a w każdym razie rozgłos powodzenia.
Władza absolutna likwiduje historię tym radykalniej, im potężniejsze interesy lub zobowiązania skłaniają ją do tego, a zwłaszcza im łatwiej przychodzi jej wprowadzenie takiego zamiaru w życie. Cesarz Shi Huangdi rozkazał palić książki, ale nie zdołał zniszczyć wszystkich. W XX stuleciu Stalin osiągnął w urzeczywistnieniu takiego zamysłu doskonalsze efekty, jednakże mimo różnorakiej pomocy, jaką znajdywał poza granicami swojego imperium, nadal istniały spore obszary świata, gdzie jego policja nie docierała i gdzie drwiono z jego oszustw. Spektakl zintegrowany dokonał większych cudów, działając w skali całego świata i posługując się nowymi metodami. Z niedorzeczności, która zdobyła powszechny posłuch, nie można już drwić; a w każdym razie niemożliwe stało się przekazanie innym, że się z niej drwi.
Dziedziną historii było to, co pamiętne, wydarzenia o dalekosiężnych następstwach. Była to również nierozerwalnie związana z tymi wydarzeniami wiedza, która miała trwać i ułatwiać zrozumienie, choćby częściowe, nowych zjawisk - „dorobek o nieprzemijającej wartości", jak powiada Tukidydes. Historia była więc miarą prawdziwych nowości, ten zaś, kto handluje nowością, ma wszelkie powody, aby zniszczyć narzędzie pozwalające ją mierzyć. Gdy społeczeństwo rozpoznaje to, co istotne, w tym, co momentalne - i co pozostanie takie w kolejnym momencie, innym choć takim samym, by następnie ustąpić miejsca następnej chwilowej istotności - można powiedzieć, że zastosowane narzędzie gwarantuje coś na kształt nieśmiertelności temu brakowi znaczenia, które wypowiada się tak gromkim głosem.
Najważniejszą zdobyczą spektaklu, który wyjął historię spod prawa, zmusił już całą historię najnowszą do zejścia do podziemi i doprowadził do niemal powszechnego zaniku społecznego zmysłu historycznego, było utajnienie własnej historii: niedawnego podboju świata. Jego władza wydaje się swojska, jak gdyby istniała tu od zawsze. Wszyscy uzurpatorzy pragnęli zatrzeć fakt, że właśnie się pojawili.
VII
Odkąd historia uległa unicestwieniu, nawet współczesne wydarzenia są natychmiast spychane w jakąś bajkową dal niesprawdzalnych relacji, nieweryfikowalnych statystyk, nieprawdopodobnych objaśnień i fałszywych rozumowań. Jedynie pracownicy mediów mogą podać publicznie w wątpliwość spektakularnie rozpowszechniane niedorzeczności; czynią to jednak za pomocą grzecznych sprostowań lub wyrazów ubolewania, dawkując je zresztą nad wyraz oszczędnie, oprócz skrajnej ignorancji cechuje ich bowiem s o l i d a r n o ś ć zawodowa i uczuciowa z powszechną władzą spektaklu i jej społeczeństwem. Dostosowywanie się do wymogów tej władzy, której majestatu nie wolno nigdy obrażać, poczytują za swój obowiązek i wywiązują się z niego nie tylko sumiennie, ale także ochoczo. Nie należy zapominać, że każdy z nich, zarówno z racji otrzymywanych wynagrodzeń, jak i ze względu na inne przywileje, ma nad sobą pana, a czasem kilku; ponadto żaden z tych pracowników nie może się czuć niezastąpiony.
Wszyscy eksperci służą mediom i państwu, temu właśnie zawdzięczają status ekspertów. Każdy ekspert musi służyć swojemu panu, gdyż organizacja obecnego społeczeństwa doprowadziła do niemal całkowitego zaniku dawnych warunków niezależności. Ekspertem, który służy najlepiej, jest oczywiście ten, który łże. Eksperta potrzebują, z różnych powodów, fałszerz oraz ignorant. Jednostka w sprawach, które ją przerastają, musi polegać na kategorycznych i uspokajających wyjaśnieniach ekspertów. Niegdyś było rzeczą całkowicie naturalną, że istnieją eksperci od sztuki Etrusków, eksperci niewątpliwie kompetentni, ponieważ na rynku nie ma dzieł Etrusków. Obecnie opłaca się na przykład fałszować chemicznie słynne wina; aby jednak sprzedać te wina, trzeba wykształcić enologów, którzy zachęcą frajerów (caves*) do polubienia tych nowych, łatwiej rozpoznawalnych bukietów. Cervantes zauważył, że „pod nędznym płaszczem czasem się dobry pijak ukrywa"*.
Ten, kto zna się na winie, rzadko wyznaje się na przemyśle jądrowym; dominacja spektakularna sądzi jednak, że jeśli jacyś eksperci zakpili ze znawcy win w zagadnieniach związanych z przemysłem jądrowym, inni zdołają z niego zakpić w sprawie wina.
Wiadomo też, że telewizyjny meteorolog, który prognozuje temperatury i opady na nadchodzące czterdzieści osiem godzin, musi być szczególnie ostrożny w swoich przepowiedniach, aby nie naruszyć równowagi ekonomicznej, turystycznej i regionalnej, kiedy tak wiele osób podróżuje tak często po tak licznych drogach, między miejscami w równym stopniu spustoszonymi; przeważnie zadowala się więc rolą pajaca.
Zanik obiektywnej wiedzy historycznej przejawia się również w tym, że posiadacze licencji na fałszowanie mogą dowolnie ustalać i niszczyć reputację każdego człowieka; kontrolują bowiem wszelkie informacje, zarówno te, które otrzymują, jak i te, jakże odmienne, które rozpowszechniają. Historyczne fakty, z chwilą gdy spektakl nie chce ich zaakceptować, przestają być faktami. Tam, gdzie nikt nie może się cieszyć inną renomą prócz tej, którą przychylność jakiegoś spektakularnego dworu rozdaje niczym fawory, tam w każdej chwili można popaść w niełaskę.
Antyspektakularne uznanie stało się zjawiskiem niezwykle rzadkim. Ja sam jestem jedną z ostatnich żyjących osób, która takowym się cieszy; i nigdy nie cieszyła się żadnym innym. Ale stało się to również wielce podejrzane. Społeczeństwo oficjalnie ogłosiło swoją spektakularność. Ten, kto daje się dziś poznać poza stosunkami spektakularnymi, uchodzi siłą rzeczy za wroga społeczeństwa.
Obecnie można całkowicie zmienić czyjąś przeszłość, radykalnie ją przekształcić w stylu procesów moskiewskich, oszczędzając sobie nawet uciążliwości procesu. Lepiej zabijać tańszym kosztem. Rządzącym zintegrowaną spektakularnością oraz ich przyjaciołom nigdy nie zabraknie fałszywych dokumentów, osobliwie doskonałych, a także fałszywych świadków, choćby niezręcznych - jakaż jednak zdolność rozpoznania owej niezręczności pozostała widzom, którzy będą świadkami tych fałszywych świadectw? Tak więc nie można już wierzyć nikomu w niczym, czego nie doświadczyło się samemu, i to bezpośrednio. Ale, w gruncie rzeczy, wytaczanie fałszywych oskarżeń jest już często zbyteczne. Jeśli włada się mechanizmem rządzącym jedyną weryfikacją społeczną cieszącą się pełnym i powszechnym uznaniem, można mówić, co się chce. Spektakularna argumentacja znajduje potwierdzenie na tej tylko podstawie, że krąży w koło: powracając, powtarzając się, ponawiając swoje twierdzenia na tym jedynym terenie, gdzie występuje jeszcze to, co można publicznie głosić i czemu można by dać wiarę; widzowie nie będą bowiem świadkami niczego innego.
Spektakularny autorytet może również zaprzeczać czemu tylko chce raz, dwa, trzy razy; i oznajmić, że już więcej nie będzie o tym mówić, a następnie zacząć mówić o czym innym; doskonale wie, że nie grozi mu sprostowanie ani na jego własnym, ani na jakimkolwiek innym terenie. Nie ma już bowiem agory, żadnej powszechnej wspólnoty; nie istnieją już nawet wspólnoty w rodzaju ciał pośredniczących albo niezależnych instytucji, salonów, kawiarni lub pracowników jednego przedsiębiorstwa; żadne miejsca, gdzie debata o kwestiach dotyczących tych, którzy biorą w niej udział, mogłaby się trwale wyzwolić spod miażdżącego naporu dyskursu medialnego i sekundujących mu sił. Nie istnieje już gremium uczonych, których sądy cechowała niegdyś względna niezależność; zabrakło tych, powiedzmy, którzy czerpali dumę ze zdolności weryfikacji pozwalającej się zbliżyć do bezstronnej historii opartej na faktach, jak to dawniej określano, albo przynajmniej wierzyć, że jest ona warta zgłębienia. Nie ma już nawet niepodważalnej prawdy bibliograficznej, a zinformatyzowane streszczenia katalogów bibliotek narodowych tym łatwiej zatrą jej ślady. Myliłby się ten, kto powoływałby się na dawnych sędziów, lekarzy, historyków oraz na niezłomne zasady, którym zazwyczaj hołdowali w ramach swoich kompetencji: ludzie bardziej przypominają swoje czasy niż swoich ojców*.
O czym spektakl może milczeć przez trzy dni, tego właściwie nie ma. Mówi on bowiem wówczas o czymś innym, a zatem właśnie to, w gruncie rzeczy, istnieje. Praktyczne konsekwencje tego faktu są, jak widzimy, doniosłe.
Uważano, iż historia pojawiła się w Grecji wraz z demokracją. Przekonaliśmy się, że razem z demokracją znikła z powierzchni Ziemi.
Obok wspomnianych tryumfów władzy pojawia się jednak rezultat dla niej niekorzystny: gdy rządzący cierpią na trwały deficyt wiedzy historycznej, nie mogą już kierować państwem w sposób strategiczny.
VIII
Odkąd społeczeństwo mieniące się demokratycznym osiągnęło stadium zintegrowanej spektakularności, niemal wszyscy uznają je za urzeczywistnienie kruchej doskonałości. Będąc kruchym, nie powinno się już narażać na krytykę; a zresztą nie podlega już krytyce, osiągnęło bowiem doskonałość, o jakiej dawniejsze społeczeństwa mogły tylko marzyć. To społeczeństwo jest kruche, gdyż z największym trudem kontroluje swój niebezpieczny rozwój technologiczny. Jest to jednak społeczeństwo, którym rządzi się doskonale, czego dowodzi fakt, iż wszyscy pragnący rządzić, chcieliby rządzić tym właśnie społeczeństwem, za pomocą takich samych środków, a ponadto pragną zachować je w niemal nienaruszonym stanie. Po raz pierwszy w nowożytnej Europie żadna partia czy frakcja partyjna nie usiłuje już nawet udawać, że zamierza zmienić cokolwiek ważnego. Towaru nikomu nie wolno już krytykować - ani jako powszechnego systemu, ani nawet jako określonej tandety, którą szefowie przedsiębiorstw postanowili rzucić na rynek w danym sezonie.
Tam, gdzie rządzi spektakl, nie istnieją żadne zorganizowane siły, które nie opowiadałyby się za spektaklem. Żadna z tych sił nie może już więc występować przeciw panującemu porządkowi, żadna też nie może się wymknąć wszechogarniającej regule omertà. Porzucono niepokojącą, a przez ponad dwa stulecia uznawaną za oczywistą koncepcję, zgodnie z którą społeczeństwo może podlegać krytyce, a nawet zostać przekształcone, zreformowane lub zrewolucjonizowane. Porzucono ją nie dlatego, iżby pojawiły się jakieś nowe argumenty przemawiające przeciw niej; argumenty stały się po prostu zbyteczne. Osiągnięcie to nie świadczy o powszechnym szczęściu, lecz o przeraźliwej potędze siatek tyranii.
Nigdy jeszcze cenzura nie była tak ścisła. Nigdy jeszcze tych, którym w kilku krajach nadal wmawia się, że pozostali wolnymi obywatelami, nie pozbawiano w takim stopniu prawa wyrażania opinii w kwestiach dotyczących ich rzeczywistego życia. Nigdy jeszcze nie można ich było oszukiwać tak bezkarnie. Zakłada się, że widzowie nie mają o niczym pojęcia i na nic nie zasługują. Ten, kto wiecznie wypatruje dalszego ciągu, nigdy nie przejdzie do czynów: tacy właśnie winni być widzowie. W tym kontekście często bywa przytaczany kontrprzykład Stanów Zjednoczonych i Nixona, który musiał w końcu ponieść konsekwencje swoich zanadto niezręcznych i cynicznych wykrętów; ale nawet ten lokalny wyjątek, dający się wytłumaczyć kilkoma przesłankami sięgającymi dawnej historii tego kraju, stał się już zgoła nieprawdziwy: Reagan mógł ostatnio postąpić tak samo jak Nixon, ale całkowicie bezkarnie. To, co nigdy nie podlega sankcjom, faktycznie jest dozwolone. Pojęcie skandalu stało się anachronizmem. Pewnemu włoskiemu mężowi stanu zasiadającemu jednocześnie na stołku ministerialnym i w rządzie równoległym o nazwie P2*, Potere Due, przypisuje się powiedzenie jakże trafnie opisujące okres, w który, po Włoszech i Stanach Zjednoczonych, wkroczył cały świat: „Tak więc skandale niegdyś istniały, ale dzisiaj skandali już nie ma".
W Osiemnastym brumaire'a Ludwika Bonaparte Marks opisywał narastającą potęgę państwa we Francji II Cesarstwa, kraju liczącym wówczas pół miliona urzędników: „Wszystko zostaje tedy przeistoczone w przedmiot działalności państwowej - po czynając od mostu, budynku szkolnego i komunalnego mienia gminy wiejskiej, a kończąc na kolejach, majątku narodowym i uniwersytetach". Z głośnym dziś problemem finansowania partii politycznych borykano się już wtedy, o czym świadczy następująca uwaga Marksa: „Partie, które kolejno walczyły o panowanie, uważały zawładnięcie tym ogromnym gmachem państwa za główny łup zwycięzcy". Brzmi to jednak nazbyt sielankowo i, jak mówią, passé: spekulacje dzisiejszego państwa dotyczą raczej nowych miast i autostrad, transportu podziemnego i energetyki jądrowej, informatyzacji i wydobycia ropy, banków i ośrodków społeczno-kulturalnych, przekształceń „krajobrazu audiowizualnego" i nielegalnego handlu bronią, przemysłu farmaceutycznego i rynku nieruchomości, sektora rolno-spożywczego i administracji szpitalnej, wojskowych kredytów i tajnych funduszy nieustannie rozrastającego się departamentu zarządzającego licznymi służbami ochrony państwa. Mimo to Marks pozostaje, niestety, nadal aktualny, gdy w tej samej książce wspomina o rządzie, „który nie podejmuje decyzji nocą, aby wykonać je w dzień, lecz podejmuje decyzje za dnia, a wykonuje je nocą".
IX
Ta niezrównana demokracja sama wytwarza swojego niepojętego wroga - terroryzm. Pragnie bowiem, by o c e n i a n o ją nie na p o d s t a w i e jej osiągnięć, lecz p o d ł u g jej wrogów. Historię terroryzmu pisze państwo, jest to zatem historia pouczająca. Obywatele-widzowie (populations spectatrices) nie powinni, rzecz jasna, wiedzieć wszystkiego o terroryzmie, pozwala im się jednak wiedzieć o nim dostatecznie dużo, aby nabrali przekonania, iż w porównaniu z terroryzmem wszystko inne jest godne uznania, a w każdym razie bardziej racjonalne i demokratyczne.
Modernizujący się system represji nauczył się w pełni wykorzystywać potencjał zawodowych oskarżycieli przysięgłych, jak tego dowodzi pionierski eksperyment włoskich „skruszonych". Kiedy osoby takie pojawiły się po raz pierwszy w wieku XVII, w burzliwym okresie Frondy, nazywano je „świadkami zaciężnymi" (témoins à brevet). Ten spektakularny postęp wymiaru sprawiedliwości zaludnił włoskie więzienia kilkoma tysiącami skazańców, pokutujących za niedoszłą wojnę domową, za coś na kształt szeroko zakrojonego powstania zbrojnego, które z niewyjaśnionych przyczyn nie doczekało się swojej godziny, za pucz z tego surowca, z którego wyrabia się sny.
Interpretacje misteriów terroryzmu wydały na świat dwa równorzędne i, na pozór, wzajemnie sprzeczne stanowiska, niby dwie szkoły filozoficzne głoszące diametralnie odmienne poglądy w dziedzinie metafizyki. Jedni widzą w terroryzmie szyte grubymi nićmi machinacje tajnych służb. Inni, przeciwnie, sądzą, że terrorystom można zarzucić co najwyżej rażący brak zmysłu historycznego. A przecież starczy choćby szczypta logiki historycznej, aby zrozumieć, że ludzie pozbawieni wszelkiego zmysłu historycznego są podatni na manipulacje i to w większym stopniu niż inni. Łatwiej też kogoś „skruszyć", jeśli można dobitnie wykazać, że wiedziało się wszystko i to od samego początku o tym, co czynił, jak sądził, z własnej woli. Nieunikniona słabość wszelkich podziemnych organizacji paramilitarnych polega na tym, że wystarczy podporządkować sobie kilku jej członków, w wybranych punktach siatki, aby przejąć kontrolę nad wieloma z nich i doprowadzić całą organizację do upadku. Oceniając walki zbrojne, warto przyjrzeć się baczniej jakiejś konkretnej operacji i nie dać się zwieźć pozornemu podobieństwu, które je wszystkie łączy. Można zresztą uznać a priori za rzecz wielce prawdopodobną, iż służby ochrony państwa usiłują w pełni wykorzystać dogodne warunki, jakie oferuje im spektakl, który od dawna projektowano z takim właśnie zamysłem. To raczej niemożność wysnucia tak prostego wniosku musi się wydawać czymś osobliwym i niezbyt wiarygodnym.
W tej dziedzinie organom prawa zależy przede wszystkim na pospieszonym uogólnianiu. Jest to szczególny towar, w którym liczy się przede wszystkim opakowanie lub etykietka: kody kreskowe. Jeden nieprzyjaciel spektakularnej demokracji wart jest drugiego, tak samo jak wszystkie spektakularne demokracje są siebie warte. Dlatego też nie przyznaje się azylu terrorystom, choćby nawet nie sposób im było zarzucić, że dopuścili się aktów terroru: na pewno uczynią to w przyszłości, ekstradycja jest przeto koniecznością. W listopadzie 1978 roku pani Nicole Pra-dain, przedstawicielka prokuratury w Izbie Oskarżycielskiej Paryskiego Sądu Apelacyjnego, wypowiadała się na temat sprawy Gabora Wintera, młodego drukarza, któremu rząd Republiki Federalnej Niemiec zarzucał, w gruncie rzeczy, zredagowanie kilku rewolucyjnych ulotek. Zacna kobieta orzekła kategorycznie, że w tym przypadku nie można się powoływać na „motywy polityczne", a więc zgodnie z konwencją francusko-niemiecką z dwudziestego dziewiątego listopada 1951 roku, jedyną pod stawę odrzucenia wniosku ekstradycyjnego: „Gabor Winter nie popełnił przestępstwa politycznego: podeptał zasady współżycia społecznego. Ci, którzy popełniają przestępstwa z przyczyn politycznych, nie są wrogami społeczeństwa. Atakują struktury polityczne, a nie, jak to uczynił Gabor Winter, struktury społeczne". Pojęcie przestępstwa politycznego, czyli szacownego, zdobyło w Europie popularność dopiero wtedy, gdy burżuazja udatnie zaatakowała z dawna utrwalone struktury społeczne. Pobudki przestępstw politycznych wynikały z krytyki społecznej. Tak było w przypadku Blan-ąuiego, Varlina czy Durrutiego. Obecnie głosi się więc z afektacją wolę zachowania, jako niezbyt kosztownego zbytku, czysto politycznych przestępstw, prawdopodobnie bowiem nikt nie będzie miał już okazji ich popełnić, jako że owym zagadnieniem nie interesuje się już nikt, wyjąwszy być może zawodowych polityków, których przestępstwa niemal nigdy nie są ścigane i nie są zresztą określane mianem politycznych. Wszystkie przestępstwa i zbrodnie są w istocie społeczne, a za najstraszliwszą z tych społecznych zbrodni trzeba uznać impertynencki zamiar wprowadzenia jeszcze choćby najdrobniejszej zmiany w tym społeczeństwie, które sądzi, że dotychczas było aż nadto wyroumiałe i dobroduszne, ale nie chce być już dłużej ganione.
X
Zanik logiki służący żywotnym interesom nowego systemu dominacji osiągnięto za pomocą różnorodnych, ale wzajemnie się uzupełniających środków. Niektóre z nich przynależą do technicznego oprzyrządowania, wypróbowanego i rozpowszechnionego przez spektakl, inne znów wiążą się raczej z psychologią masową poddaństwa.
Obraz pod względem technicznym skonstruowany i wybrany przez kogoś innego stał się podstawowym odniesieniem jednostki do świata, który dawniej oglądała ona bezpośrednio, osobiście, z każdego miejsca dokąd mogła się udać; obraz, rzecz jasna, wiele wytrzyma - wszak w obrębie jednego obrazu można zestawić, bez żadnej sprzeczności, dosłownie byle co. Strumień obrazów uniesie wszystko; kto inny włada również tym uproszczonym streszczeniem świata zmysłowego, decyduje o kierunku tego strumienia oraz nadaje rytm temu, co winno się w nim ukazywać - całkowicie niezależnie od tego, co widz mo że zrozumieć lub choćby pomyśleć - niczym nieprzerwana, arbitralna niespodzianka, nie pozostawiająca ani chwili na refleksję. W tym konkretnym doświadczeniu nieustannego podporządkowania można odnaleźć psychologiczne źródło niemal powszechnego przyłączania się do zastanego porządku, przyłączania, które prowadzi, ipso facto, do uznania tego, co jest, za w pełni zadowalające. Spektakularny dyskurs przemilcza rzecz jasna nie tylko to, co tajne w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale również wszystko, co mu zawadza. Ukazując zdarzenia, pomija zawsze ich kontekst i ich przeszłość, intencje i konsekwencje. Jest więc z gruntu nielogiczny. Ponieważ nikt nie może już zadać mu kłamu, spektakl ma prawo przeczyć samemu sobie, korygować własną przeszłość. Wyniosła postawa jego sług, gdy mają do zakomunikowania nową wersję jakichś wydarzeń, częstokroć bardziej kłamliwą od poprzedniej, polega na stanowczym prostowaniu ignorancji i fałszywych interpretacji, które zarzucają swojej publiczności, choć poprzedniego dnia to właśnie oni z niezachwianą pewnością siebie starali się ów fałsz rozpropagować. Pedagogiczne nastawienie spektaklu oraz ignorancja widzów, uchodzące niesłusznie za czynniki antagonistyczne, są wzajemnie powiązane. Podobnie też binarny język komputerów nieodparcie kusi do przyjmowania w każdej chwili i bez zastrzeżeń cudzych programów, mających uchodzić za pozaczasowe źródło wyższej, bezstronnej i wszechobejmującej logiki. Jakaż oszczędność czasu i słownictwa w wydawaniu sądów na każdy temat! Polityczne? Społeczne? Trzeba się zdecydować. Albo jedno, albo drugie. Decyzja zapada. Mamy tańczyć, jak nam zagrają i wiemy, czyje to są struktury*. Trudno się zatem dziwić, że uczniowie, już we wczesnym dzieciństwie, rozpoczynają edukację, łatwo i przyjemnie, od zgłębiania informatycznej Wiedzy Absolutnej, podczas gdy coraz bardziej obca jest im umiejętność czytania, która wymaga rzeczywistej władzy sądzenia przy każdej linijce i stanowi jedyną drogę dostępu do bogactwa ludzkich doświadczeń prespektakularnych. Sztuka konwersacji jest już bowiem niemal martwa, a niebawem zabraknie tych, którzy umieli mówić.
Główną przyczyną powszechnego zaniku umiejętności logicznego myślenia jest bez wątpienia fakt, że dyskurs spektakularny nie pozostawia miejsca na odpowiedź, podczas gdy logika ukształtowała się społecznie właśnie poprzez dialog. Należy zresztą nadmienić, że gdy to, co przemawia w spektaklu, zdobyło szacunek i zaczęło uchodzić za ważne, gruntowne, dostojne, wreszcie za a u t o r y t e t par excellence, widzowie zapragnęli być równie nielogiczni jak sam spektakl, licząc, że dzięki temu opromieni ich jakiś odblask tego autorytetu. Cóż, nikt nie uznał za stosowne nauczyć ich logiki, która nie jest wszak rzeczą prostą. Narkomani nie studiują logiki, już jej bowiem nie potrzebują i nie są już do tego zdolni. Ta gnuśność widzów cechuje również wszystkich pracowników umysłowych, pospiesznie wykształconych specjalistów, starających się ukryć powierzchowność swojej wiedzy, bezkrytycznie powtarzając argumenty swoich nielogicznych autorytetów.
Tłumacz: Mateusz Kwaterko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.