niedziela, 7 maja 2023

Debord - Rozważania o społeczeństwie spektaklu VI - X


VI

Spektakularna dominacja usiłowała doprowadzić do zaniku wie­dzy historycznej w ogólności, a niemal wszystkich informacji i wszystkich bez wyjątku rozumnych komentarzy na temat historii najnowszej w szczególności. Faktu tak oczywistego wyjaśniać nie trzeba. Spektakl nader skutecznie krzewi niewiedzę o bieżących wydarzeniach, a jeśli coś mimo wszystko zostało rozpoznane, nie­ zwłocznie to tuszuje. Najistotniejsze jest skrywane najstaranniej.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat niczego nie spowito tyloma kłamstwami jak historii Maja '68. Z kilku rzetelnych badań doty­czących ówczesnych wypadków oraz ich genezy zdołano wpraw­dzie wyciągnąć naukę, pozostaje ona jednak tajemnicą państwową.

We Francji, przed dziesięcioma laty, pewien prezydent repu­bliki, dziś już zapomniany, ale wówczas unoszący się jeszcze na powierzchni spektaklu, wyznał naiwnie, że odczuwa radość, „wiedząc, że będziemy odtąd żyli w świecie pozbawionym pa­mięci, w którym, niby na powierzchni wody, jedne obrazy wy­mazują nieustannie inne obrazy". Jest to rzeczywiście dogodne dla tego, kto zajął miejsce przy żłobie i potrafi się przy nim utrzymać. Koniec historii to miły wypoczynek dla każdej władzy panującej. Gwarantuje całkowite powodzenie wszystkich jej przedsięwzięć, a w każdym razie rozgłos powodzenia.

Władza absolutna likwiduje historię tym radykalniej, im po­tężniejsze interesy lub zobowiązania skłaniają ją do tego, a zwłaszcza im łatwiej przychodzi jej wprowadzenie takiego za­miaru w życie. Cesarz Shi Huangdi rozkazał palić książki, ale nie zdołał zniszczyć wszystkich. W XX stuleciu Stalin osiągnął w urzeczywistnieniu takiego zamysłu doskonalsze efekty, jed­nakże mimo różnorakiej pomocy, jaką znajdywał poza granica­mi swojego imperium, nadal istniały spore obszary świata, gdzie jego policja nie docierała i gdzie drwiono z jego oszustw. Spek­takl zintegrowany dokonał większych cudów, działając w skali całego świata i posługując się nowymi metodami. Z niedorzecz­ności, która zdobyła powszechny posłuch, nie można już drwić; a w każdym razie niemożliwe stało się przekazanie innym, że się z niej drwi.

Dziedziną historii było to, co pamiętne, wydarzenia o dale­kosiężnych następstwach. Była to również nierozerwalnie zwią­zana z tymi wydarzeniami wiedza, która miała trwać i ułatwiać zrozumienie, choćby częściowe, nowych zjawisk - „dorobek o nieprzemijającej wartości", jak powiada Tukidydes. Historia była więc miarą prawdziwych nowości, ten zaś, kto handluje nowością, ma wszelkie powody, aby zniszczyć narzędzie pozwa­lające ją mierzyć. Gdy społeczeństwo rozpoznaje to, co istotne, w tym, co momentalne - i co pozostanie takie w kolejnym momencie, innym choć takim samym, by następnie ustąpić miejsca następnej chwilowej istotności - można powiedzieć, że zastoso­wane narzędzie gwarantuje coś na kształt nieśmiertelności te­mu brakowi znaczenia, które wypowiada się tak gromkim gło­sem.

Najważniejszą zdobyczą spektaklu, który wyjął historię spod prawa, zmusił już całą historię najnowszą do zejścia do podziemi i doprowadził do niemal powszechnego zaniku spo­łecznego zmysłu historycznego, było utajnienie własnej historii: niedawnego podboju świata. Jego władza wydaje się swojska, jak gdyby istniała tu od zawsze. Wszyscy uzurpatorzy pragnęli zatrzeć fakt, że właśnie się pojawili.

VII

Odkąd historia uległa unicestwieniu, nawet współczesne wyda­rzenia są natychmiast spychane w jakąś bajkową dal niespraw­dzalnych relacji, nieweryfikowalnych statystyk, nieprawdopo­dobnych objaśnień i fałszywych rozumowań. Jedynie pracowni­cy mediów mogą podać publicznie w wątpliwość spektakularnie rozpowszechniane niedorzeczności; czynią to jednak za pomo­cą grzecznych sprostowań lub wyrazów ubolewania, dawkując je zresztą nad wyraz oszczędnie, oprócz skrajnej ignorancji cechu­je ich bowiem  s o l i d a r n o ś ć  zawodowa i uczuciowa z powszechną władzą spektaklu i jej społeczeństwem. Dostoso­wywanie się do wymogów tej władzy, której majestatu nie wol­no nigdy obrażać, poczytują za swój obowiązek i wywiązują się z niego nie tylko sumiennie, ale także ochoczo. Nie należy za­pominać, że każdy z nich, zarówno z racji otrzymywanych wyna­grodzeń, jak i ze względu na inne przywileje, ma nad sobą pa­na, a czasem kilku; ponadto żaden z tych pracowników nie mo­że się czuć niezastąpiony.

Wszyscy eksperci służą mediom i państwu, temu właśnie za­wdzięczają status ekspertów. Każdy ekspert musi służyć swoje­mu panu, gdyż organizacja obecnego społeczeństwa doprowa­dziła do niemal całkowitego zaniku dawnych warunków nieza­leżności. Ekspertem, który służy najlepiej, jest oczywiście ten, który łże. Eksperta potrzebują, z różnych powodów, fałszerz oraz ignorant. Jednostka w sprawach, które ją przerastają, mu­si polegać na kategorycznych i uspokajających wyjaśnieniach ekspertów. Niegdyś było rzeczą całkowicie naturalną, że istnie­ją eksperci od sztuki Etrusków, eksperci niewątpliwie kompe­tentni, ponieważ na rynku nie ma dzieł Etrusków. Obecnie opłaca się na przykład fałszować chemicznie słynne wina; aby jednak sprzedać te wina, trzeba wykształcić enologów, którzy zachęcą frajerów (caves*) do polubienia tych nowych, ła­twiej rozpoznawalnych bukietów. Cervantes zauważył, że „pod nędznym płaszczem czasem się dobry pijak ukrywa"*.

Ten, kto zna się na winie, rzadko wyznaje się na przemyśle jądrowym; dominacja spektakularna sądzi jednak, że jeśli jacyś eksperci zakpili ze znawcy win w zagadnieniach związanych z przemy­słem jądrowym, inni zdołają z niego zakpić w sprawie wina.

Wiadomo też, że telewizyjny meteorolog, który prognozuje temperatury i opady na nadchodzące czterdzieści osiem godzin, musi być szczególnie ostrożny w swoich przepowiedniach, aby nie naruszyć równowagi ekonomicznej, turystycznej i regional­nej, kiedy tak wiele osób podróżuje tak często po tak licznych drogach, między miejscami w równym stopniu spustoszonymi; przeważnie zadowala się więc rolą pajaca.

Zanik obiektywnej wiedzy historycznej przejawia się również w tym, że posiadacze licencji na fałszowanie mogą dowolnie ustalać i niszczyć reputację każdego człowieka; kontrolują bo­wiem wszelkie informacje, zarówno te, które otrzymują, jak i te, jakże odmienne, które rozpowszechniają. Historyczne fakty, z chwilą gdy spektakl nie chce ich zaakceptować, przestają być faktami. Tam, gdzie nikt nie może się cieszyć inną renomą prócz tej, którą przychylność jakiegoś spektakularnego dworu rozdaje niczym fawory, tam w każdej chwili można popaść w niełaskę.

Antyspektakularne uznanie stało się zjawiskiem niezwykle rzadkim. Ja sam jestem jedną z ostatnich żyjących osób, która takowym się cieszy; i nigdy nie cieszyła się żadnym innym. Ale stało się to również wielce podejrzane. Społeczeństwo oficjalnie ogłosiło swoją spektakularność. Ten, kto daje się dziś poznać poza stosunkami spektakularnymi, uchodzi siłą rzeczy za wroga społeczeństwa.

Obecnie można całkowicie zmienić czyjąś przeszłość, rady­kalnie ją przekształcić w stylu procesów moskiewskich, oszczę­dzając sobie nawet uciążliwości procesu. Lepiej zabijać tańszym kosztem. Rządzącym zintegrowaną spektakularnością oraz ich przyjaciołom nigdy nie zabraknie fałszywych dokumentów, oso­bliwie doskonałych, a także fałszywych świadków, choćby nie­zręcznych - jakaż jednak zdolność rozpoznania owej niezręcz­ności pozostała widzom, którzy będą świadkami tych fałszywych świadectw? Tak więc nie można już wierzyć nikomu w niczym, czego nie doświadczyło się samemu, i to bezpośrednio. Ale, w gruncie rzeczy, wytaczanie fałszywych oskarżeń jest już często zbyteczne. Jeśli włada się mechanizmem rządzącym jedyną we­ryfikacją społeczną cieszącą się pełnym i powszechnym uzna­niem, można mówić, co się chce. Spektakularna argumentacja znajduje potwierdzenie na tej tylko podstawie, że krąży w koło: powracając, powtarzając się, ponawiając swoje twierdzenia na tym jedynym terenie, gdzie występuje jeszcze to, co można pu­blicznie głosić i czemu można by dać wiarę; widzowie nie będą bowiem świadkami niczego innego. 

 Spektakularny autorytet może również zaprzeczać czemu tylko chce raz, dwa, trzy razy; i oznajmić, że już więcej nie będzie o tym mówić, a następnie zacząć mówić o czym innym; doskonale wie, że nie grozi mu sprostowanie ani na jego własnym, ani na jakimkolwiek innym terenie. Nie ma już bowiem agory, żadnej powszechnej wspól­noty; nie istnieją już nawet wspólnoty w rodzaju ciał pośredni­czących albo niezależnych instytucji, salonów, kawiarni lub pra­cowników jednego przedsiębiorstwa; żadne miejsca, gdzie debata o kwestiach dotyczących tych, którzy biorą w niej udział, mogłaby się trwale wyzwolić spod miażdżącego naporu dyskur­su medialnego i sekundujących mu sił. Nie istnieje już gremium uczonych, których sądy cechowała niegdyś względna niezależ­ność; zabrakło tych, powiedzmy, którzy czerpali dumę ze zdol­ności weryfikacji pozwalającej się zbliżyć do bezstronnej histo­rii opartej na faktach, jak to dawniej określano, albo przynaj­mniej wierzyć, że jest ona warta zgłębienia. Nie ma już nawet niepodważalnej prawdy bibliograficznej, a zinformatyzowane streszczenia katalogów bibliotek narodowych tym łatwiej zatrą jej ślady. Myliłby się ten, kto powoływałby się na dawnych sę­dziów, lekarzy, historyków oraz na niezłomne zasady, którym zazwyczaj hołdowali w ramach swoich kompetencji: ludzie bardziej przypominają swoje czasy niż swoich ojców*.

O czym spektakl może milczeć przez trzy dni, tego właściwie nie ma. Mówi on bowiem wówczas o czymś innym, a zatem właśnie to, w gruncie rzeczy, istnieje. Praktyczne konsekwencje tego faktu są, jak widzimy, doniosłe.

Uważano, iż historia pojawiła się w Grecji wraz z demokra­cją. Przekonaliśmy się, że razem z demokracją znikła z po­wierzchni Ziemi.

Obok wspomnianych tryumfów władzy pojawia się jednak re­zultat dla niej niekorzystny: gdy rządzący cierpią na trwały defi­cyt wiedzy historycznej, nie mogą już kierować państwem w sposób strategiczny.

VIII

Odkąd społeczeństwo mieniące się demokratycznym osiągnęło stadium zintegrowanej spektakularności, niemal wszyscy uzna­ją je za urzeczywistnienie kruchej doskonałości. Będąc kruchym, nie powinno się już narażać na krytykę; a zresztą nie podlega już krytyce, osiągnęło bowiem doskonałość, o jakiej dawniejsze społeczeństwa mogły tylko marzyć. To społeczeń­stwo jest kruche, gdyż z największym trudem kontroluje swój niebezpieczny rozwój technologiczny. Jest to jednak społeczeń­stwo, którym rządzi się doskonale, czego dowodzi fakt, iż wszy­scy pragnący rządzić, chcieliby rządzić tym właśnie społeczeń­stwem, za pomocą takich samych środków, a ponadto pragną zachować je w niemal nienaruszonym stanie. Po raz pierwszy w nowożytnej Europie żadna partia czy frakcja partyjna nie usi­łuje już nawet udawać, że zamierza zmienić cokolwiek ważne­go. Towaru nikomu nie wolno już krytykować - ani jako po­wszechnego systemu, ani nawet jako określonej tandety, którą szefowie przedsiębiorstw postanowili rzucić na rynek w danym sezonie.

Tam, gdzie rządzi spektakl, nie istnieją żadne zorganizowane siły, które nie opowiadałyby się za spektaklem. Żadna z tych sił nie może już więc występować przeciw panującemu porządko­wi, żadna też nie może się wymknąć wszechogarniającej regule omertà. Porzucono niepokojącą, a przez ponad dwa stulecia uznawaną za oczywistą koncepcję, zgodnie z którą społeczeń­stwo może podlegać krytyce, a nawet zostać przekształcone, zreformowane lub zrewolucjonizowane. Porzucono ją nie dlate­go, iżby pojawiły się jakieś nowe argumenty przemawiające przeciw niej; argumenty stały się po prostu zbyteczne. Osiągnię­cie to nie świadczy o powszechnym szczęściu, lecz o przeraźli­wej potędze siatek tyranii.

Nigdy jeszcze cenzura nie była tak ścisła. Nigdy jeszcze tych, którym w kilku krajach nadal wmawia się, że pozostali wolnymi obywatelami, nie pozbawiano w takim stopniu prawa wyrażania opinii w kwestiach dotyczących ich rzeczywistego życia. Nigdy jeszcze nie można ich było oszukiwać tak bezkarnie. Zakłada się, że widzowie nie mają o niczym pojęcia i na nic nie zasługu­ją. Ten, kto wiecznie wypatruje dalszego ciągu, nigdy nie przej­dzie do czynów: tacy właśnie winni być widzowie. W tym kon­tekście często bywa przytaczany kontrprzykład Stanów Zjedno­czonych i Nixona, który musiał w końcu ponieść konsekwencje swoich zanadto niezręcznych i cynicznych wykrętów; ale nawet ten lokalny wyjątek, dający się wytłumaczyć kilkoma przesłan­kami sięgającymi dawnej historii tego kraju, stał się już zgoła nieprawdziwy: Reagan mógł ostatnio postąpić tak samo jak Ni­xon, ale całkowicie bezkarnie. To, co nigdy nie podlega sank­cjom, faktycznie jest dozwolone. Pojęcie skandalu stało się ana­chronizmem. Pewnemu włoskiemu mężowi stanu zasiadające­mu jednocześnie na stołku ministerialnym i w rządzie równole­głym o nazwie P2*, Potere Due, przypisuje się powiedzenie jak­że trafnie opisujące okres, w który, po Włoszech i Stanach Zjednoczonych, wkroczył cały świat: „Tak więc skandale nie­gdyś istniały, ale dzisiaj skandali już nie ma".

W Osiemnastym brumaire'a Ludwika Bonaparte Marks opisy­wał narastającą potęgę państwa we Francji II Cesarstwa, kraju liczącym wówczas pół miliona urzędników: „Wszystko zostaje tedy przeistoczone w przedmiot działalności państwowej - po­ czynając od mostu, budynku szkolnego i komunalnego mienia gminy wiejskiej, a kończąc na kolejach, majątku narodowym i uniwersytetach". Z głośnym dziś problemem finansowania par­tii politycznych borykano się już wtedy, o czym świadczy nastę­pująca uwaga Marksa: „Partie, które kolejno walczyły o panowa­nie, uważały zawładnięcie tym ogromnym gmachem państwa za główny łup zwycięzcy". Brzmi to jednak nazbyt sielankowo i, jak mówią, passé: spekulacje dzisiejszego państwa dotyczą raczej nowych miast i autostrad, transportu podziemnego i energetyki jądrowej, informatyzacji i wydobycia ropy, banków i ośrodków społeczno-kulturalnych, przekształceń „krajobrazu audiowizual­nego" i nielegalnego handlu bronią, przemysłu farmaceutyczne­go i rynku nieruchomości, sektora rolno-spożywczego i admini­stracji szpitalnej, wojskowych kredytów i tajnych funduszy nie­ustannie rozrastającego się departamentu zarządzającego licz­nymi służbami ochrony państwa. Mimo to Marks pozostaje, nie­stety, nadal aktualny, gdy w tej samej książce wspomina o rzą­dzie, „który nie podejmuje decyzji nocą, aby wykonać je w dzień, lecz podejmuje decyzje za dnia, a wykonuje je nocą".

IX

Ta niezrównana demokracja sama wytwarza swojego niepojęte­go wroga - terroryzm. Pragnie bowiem, by  o c e n i a n o  ją nie na  p o d s t a w i e  jej osiągnięć, lecz  p o d ł u g  jej wrogów. Historię terroryzmu pisze państwo, jest to zatem hi­storia pouczająca. Obywatele-widzowie (populations specta­trices) nie powinni, rzecz jasna, wiedzieć wszystkiego o terrory­zmie, pozwala im się jednak wiedzieć o nim dostatecznie dużo, aby nabrali przekonania, iż w porównaniu z terroryzmem wszystko inne jest godne uznania, a w każdym razie bardziej ra­cjonalne i demokratyczne.

Modernizujący się system represji nauczył się w pełni wyko­rzystywać potencjał zawodowych oskarżycieli przysię­głych, jak tego dowodzi pionierski eksperyment włoskich „skru­szonych". Kiedy osoby takie pojawiły się po raz pierwszy w wie­ku XVII, w burzliwym okresie Frondy, nazywano je „świadkami zaciężnymi" (témoins à brevet). Ten spektakularny postęp wy­miaru sprawiedliwości zaludnił włoskie więzienia kilkoma tysią­cami skazańców, pokutujących za niedoszłą wojnę domową, za coś na kształt szeroko zakrojonego powstania zbrojnego, któ­re z niewyjaśnionych przyczyn nie doczekało się swojej godziny, za pucz z tego surowca, z którego wyrabia się sny. 

Interpretacje misteriów terroryzmu wydały na świat dwa równorzędne i, na pozór, wzajemnie sprzeczne stanowiska, ni­by dwie szkoły filozoficzne głoszące diametralnie odmienne po­glądy w dziedzinie metafizyki. Jedni widzą w terroryzmie szyte grubymi nićmi machinacje tajnych służb. Inni, przeciwnie, są­dzą, że terrorystom można zarzucić co najwyżej rażący brak zmysłu historycznego. A przecież starczy choćby szczypta logiki historycznej, aby zrozumieć, że ludzie pozbawieni wszelkiego zmysłu historycznego są podatni na manipulacje i to w więk­szym stopniu niż inni. Łatwiej też kogoś „skruszyć", jeśli można dobitnie wykazać, że wiedziało się wszystko i to od samego po­czątku o tym, co czynił, jak sądził, z własnej woli. Nieunikniona słabość wszelkich podziemnych organizacji paramilitarnych po­lega na tym, że wystarczy podporządkować sobie kilku jej człon­ków, w wybranych punktach siatki, aby przejąć kontrolę nad wieloma z nich i doprowadzić całą organizację do upadku. Oce­niając walki zbrojne, warto przyjrzeć się baczniej jakiejś kon­kretnej operacji i nie dać się zwieźć pozornemu podobieństwu, które je wszystkie łączy. Można zresztą uznać a priori za rzecz wielce prawdopodobną, iż służby ochrony państwa usiłują w pełni wykorzystać dogodne warunki, jakie oferuje im spek­takl, który od dawna projektowano z takim właśnie zamysłem. To raczej niemożność wysnucia tak prostego wniosku musi się wydawać czymś osobliwym i niezbyt wiarygodnym.

W tej dziedzinie organom prawa zależy przede wszystkim na pospieszonym uogólnianiu. Jest to szczególny towar, w którym liczy się przede wszystkim opakowanie lub etykietka: kody kre­skowe. Jeden nieprzyjaciel spektakularnej demokracji wart jest drugiego, tak samo jak wszystkie spektakularne demokracje są siebie warte. Dlatego też nie przyznaje się azylu terrorystom, choćby nawet nie sposób im było zarzucić, że dopuścili się ak­tów terroru: na pewno uczynią to w przyszłości, ekstradycja jest przeto koniecznością. W listopadzie 1978 roku pani Nicole Pra-dain, przedstawicielka prokuratury w Izbie Oskarżycielskiej Pa­ryskiego Sądu Apelacyjnego, wypowiadała się na temat sprawy Gabora Wintera, młodego drukarza, któremu rząd Republiki Federalnej Niemiec zarzucał, w gruncie rzeczy, zredagowanie kilku rewolucyjnych ulotek. Zacna kobieta orzekła kategorycz­nie, że w tym przypadku nie można się powoływać na „motywy polityczne", a więc zgodnie z konwencją francusko-niemiecką z dwudziestego dziewiątego listopada 1951 roku, jedyną pod­ stawę odrzucenia wniosku ekstradycyjnego: „Gabor Winter nie popełnił przestępstwa politycznego: podeptał zasady współżycia społecznego. Ci, którzy popełniają przestępstwa z przyczyn politycznych, nie są wrogami społe­czeństwa. Atakują struktury polityczne, a nie, jak to uczynił Ga­bor Winter, struktury społeczne". Pojęcie przestępstwa poli­tycznego, czyli szacownego, zdobyło w Europie popularność dopiero wtedy, gdy burżuazja udatnie zaatakowała z dawna utrwalone struktury społeczne. Pobudki przestępstw politycz­nych wynikały z krytyki społecznej. Tak było w przypadku Blan-ąuiego, Varlina czy Durrutiego. Obecnie głosi się więc z afektacją wolę zachowania, jako niezbyt kosztownego zbytku, czysto politycznych przestępstw, prawdopodobnie bowiem nikt nie bę­dzie miał już okazji ich popełnić, jako że owym zagadnieniem nie interesuje się już nikt, wyjąwszy być może zawodowych po­lityków, których przestępstwa niemal nigdy nie są ścigane i nie są zresztą określane mianem politycznych. Wszystkie przestęp­stwa i zbrodnie są w istocie społeczne, a za najstraszliwszą z tych społecznych zbrodni trzeba uznać impertynencki zamiar wprowadzenia jeszcze choćby najdrobniejszej zmiany w tym społeczeństwie, które sądzi, że dotychczas było aż nadto wyro­umiałe i dobroduszne, ale nie chce być już dłużej ga­nione.

X

Zanik logiki służący żywotnym interesom nowego systemu do­minacji osiągnięto za pomocą różnorodnych, ale wzajemnie się uzupełniających środków. Niektóre z nich przynależą do tech­nicznego oprzyrządowania, wypróbowanego i rozpowszechnio­nego przez spektakl, inne znów wiążą się raczej z psychologią masową poddaństwa.

Obraz pod względem technicznym skonstruowany i wybrany przez kogoś innego stał się podstawowym odniesieniem jednostki do świata, który dawniej oglądała ona bezpośrednio, osobiście, z każdego miejsca dokąd mogła się udać; obraz, rzecz jasna, wiele wytrzyma - wszak w obrębie jednego obrazu moż­na zestawić, bez żadnej sprzeczności, dosłownie byle co. Stru­mień obrazów uniesie wszystko; kto inny włada również tym uproszczonym streszczeniem świata zmysłowego, decyduje o kierunku tego strumienia oraz nadaje rytm temu, co winno się w nim ukazywać - całkowicie niezależnie od tego, co widz mo­ że zrozumieć lub choćby pomyśleć - niczym nieprzerwana, ar­bitralna niespodzianka, nie pozostawiająca ani chwili na reflek­sję. W tym konkretnym doświadczeniu nieustannego podpo­rządkowania można odnaleźć psychologiczne źródło niemal po­wszechnego przyłączania się do zastanego porządku, przyłącza­nia, które prowadzi, ipso facto, do uznania tego, co jest, za w pełni zadowalające. Spektakularny dyskurs przemilcza rzecz jasna nie tylko to, co tajne w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale również wszystko, co mu zawadza. Ukazując zdarzenia, po­mija zawsze ich kontekst i ich przeszłość, intencje i konsekwen­cje. Jest więc z gruntu nielogiczny. Ponieważ nikt nie może już zadać mu kłamu, spektakl ma prawo przeczyć samemu sobie, korygować własną przeszłość. Wyniosła postawa jego sług, gdy mają do zakomunikowania nową wersję jakichś wydarzeń, czę­stokroć bardziej kłamliwą od poprzedniej, polega na stanow­czym prostowaniu ignorancji i fałszywych interpretacji, które zarzucają swojej publiczności, choć poprzedniego dnia to wła­śnie oni z niezachwianą pewnością siebie starali się ów fałsz rozpropagować. Pedagogiczne nastawienie spektaklu oraz igno­rancja widzów, uchodzące niesłusznie za czynniki antagonistyczne, są wzajemnie powiązane. Podobnie też binarny język komputerów nieodparcie kusi do przyjmowania w każdej chwi­li i bez zastrzeżeń cudzych programów, mających uchodzić za pozaczasowe źródło wyższej, bezstronnej i wszechobejmującej logiki. Jakaż oszczędność czasu i słownictwa w wydawaniu są­dów na każdy temat! Polityczne? Społeczne? Trzeba się zdecy­dować. Albo jedno, albo drugie. Decyzja zapada. Mamy tań­czyć, jak nam zagrają i wiemy, czyje to są struktury*. Trudno się zatem dziwić, że uczniowie, już we wczesnym dzieciństwie, roz­poczynają edukację, łatwo i przyjemnie, od zgłębiania informa­tycznej Wiedzy Absolutnej, podczas gdy coraz bardziej obca jest im umiejętność czytania, która wymaga rzeczywistej władzy sądzenia przy każdej linijce i stanowi jedyną drogę dostępu do bogactwa ludzkich doświadczeń prespektakularnych. Sztuka konwersacji jest już bowiem niemal martwa, a niebawem za­braknie tych, którzy umieli mówić.

Główną przyczyną powszechnego zaniku umiejętności lo­gicznego myślenia jest bez wątpienia fakt, że dyskurs spektaku­larny nie pozostawia miejsca na odpowiedź, podczas gdy logika ukształtowała się społecznie właśnie poprzez dialog. Należy zresztą nadmienić, że gdy to, co przemawia w spektaklu, zdoby­ło szacunek i zaczęło uchodzić za ważne, gruntowne, dostojne, wreszcie za  a u t o r y t e t  par excellence, widzowie zapragnęli być równie nielogiczni jak sam spektakl, licząc, że dzięki temu opromieni ich jakiś odblask tego autorytetu. Cóż, nikt nie uznał za stosowne nauczyć ich logiki, która nie jest wszak rzeczą pro­stą. Narkomani nie studiują logiki, już jej bowiem nie potrzebu­ją i nie są już do tego zdolni. Ta gnuśność widzów cechuje rów­nież wszystkich pracowników umysłowych, pospiesznie wy­kształconych specjalistów, starających się ukryć powierzchow­ność swojej wiedzy, bezkrytycznie powtarzając argumenty swo­ich nielogicznych autorytetów.

Tłumacz: Mateusz Kwaterko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.