Powiem coś innego i trudniejszego. Kto chce trwać bez pośrednictw w na-gości tej natury, ten musi przekroczyć wszelką osobę tak, by człowiekowi, który jest za morzem i którego nigdy nie widział, życzył tak samo dobra jak temu, który jest przy nim i jest jego bliskim przyjacielem.158
To transowe „uogólnienie” nie polega na jakimś samobójczym po-rzuceniu swego ciała, swej konkretnej formy w świecie, ale ma sens swoistego „wyobcowania”, stania się obcym temu, co moje. Jest to wyjście poza optykę szukania swego, która umacnia przywiązanie do siebie – do tego, co moje – a jednocześnie warunkuje ukonstytuowanie się „czasu” jako dynamiki rozpadu i kresu, opóźnianego aktywnością swojości, ale zbliżającego się nieuchronnie. „Otóż, jeśli chcę pochwycić teraz we mnie mowę Boga, muszę tak całkowicie stać się obcym wszystkiemu temu, co – zwłaszcza w czasie – jest moje, tak jak obce jest mi to, co znajduje się za morzem.”159
Proces „śmierci człowieka” nie zatrzymuje się w momencie przekroczenia indywidualności człowieka ku człowieczeństwu. Również człowieczeństwo jako natura ludzka podlega przekroczeniu. W ruchu tym oderwane zostają bowiem nie tylko „akcydentalne” cechy danego indywiduum, ale zostają usunięte również istotne cechy człowieka, które stanowią nieodłączną część sensu pojęcia „człowieczeństwa”. W „wyobcowaniu” tym zostaje przekroczona sama struktura swojości jako „substancji”, czy też „natury”, w której zakorzenione są tak akcydentalne, jak i konieczne cechy bycia człowiekiem. „Dusza, która chce poznać Boga, powinna być tak umocniona i utrwalona, aby nic nie mogło się w niej odcisnąć, ani nadzieja, ani strach, ani radość, ani płacz, ani miłość, ani cierpienia, i w ogóle nic, co mogłoby ją [z tego poznania – P.A.] wytrącić.”160
Trans wyprowadza również poza człowieczeństwo, przekraczając je jako naturę ludzką ku czystej naturze, bez żadnych „przymiotów” i zakorzenionych w niej cech, dopiero tu przekroczona zostaje swojość. Odsłonięty zostaje w jej miejsce „inny początek”, gdyż ta natura „bez dodatków” jest prostym boskim Jednem, w którym dzieje się „inna” sobość jako jedność Boga i mnie.
Mistrzowie powiadają zazwyczaj, że wszyscy ludzie są równie szlachetni w naturze. Ja zaś powiadam prawdziwie, że w tej naturze moim własnym jest wszelkie dobro, które posiedli wszyscy święci i Maryja, matka Boża, oraz Chrystus wedle swego człowieczeństwa. (...) W najwewnętrzniejszym gruncie, gdzie Ojciec rodzi swego Syna, tam unosi się ta natura. Ta natura jest prosta i jedna. Może coś tu mamić na zewnątrz i coś być dodane, ale to już nie jest tym jednym.161 Tu już nie ma człowieka, czyli samorozumienia, które jest rozwinięciem, w postaci różnych cech i własności, przedrozumienia związanego z samoodniesieniem swojości. Jest tylko proste jedno, jedyne wesen. Swojość i oparte na niej bycie-człowiekiem, ściśle: człowiekiem potoczności, są tylko „omamem”, przesłonięciem, złudą i przesłoną tej Jedni. Przesłoną możliwą tylko dzięki niej, jako sposób jej „skrywania się”.
Trans, dając możliwość uchwycenia „wtórności” struktury szukania swego, nie tyle uśmierca człowieka, co ukazuje, że jest on, jako indywidualna osobność i samoistność w świecie, kimś już „martwym”, kimś niemożliwym, pozornym. Z drugiej strony, trans ten zmusza tego, kto rozumie siebie jako człowieka i nie potrafi przekroczyć tej potocznej perspektywy, do unicestwienia siebie. Kolejny etap „uogólnienia” – ruch od człowieczeństwa ku prostej jedności natury i bycia – musi być postrzegany w tej obowiązującej jeszcze, „pierwszopoczątkowej” perspektywie jako nicestwiący krok ku byciu niczym lub nikim. „Jeśli dotrę do tego, że przekształcę siebie w nic i niczego nie ukształtuję w sobie, i stoczę [bitwę – P.A.], i wyrzucę na zewnątrz to, co jest we mnie, wtedy będę mógł znaleźć się w nagim byciu Boga.”162
To zniszczenie siebie jest drogą do tego, co w nas najwewnętrzniejsze, do „iskierki”, która jest naszym źródłowym byciem sobą. „Jest coś, co jest ponad stworzonym istnieniem duszy, czego nie dotyka żadna stworzoność; to jest nic. (...) Jeślibyś siebie samego unicestwił na jedną chwilę, powiadam ci, nawet krócej niż na jeden moment, wszystko, co się w tym zawiera, stałoby się dla ciebie własnym.”163 To „coś”, ta źródłowa, właściwa sobość to nic innego niż sam Bóg, bycie jednym z nim i w nim. To ono jest dane gdy swe bycie-człowiekiem unicestwi, gdy z człowieka przekształci się w nic. „W ten sam sposób mówię o człowieku, który unicestwił siebie w sobie samym, w Bogu i we wszystkich stworzeniach. Człowiek ten zajął najniższe miejsce, a Bóg musi w niego spłynąć, lub nie jest on Bogiem.”164
Z książki Piotra Augustyniaka
INNA BOSKOŚĆ Mistrz Eckhart, Zaratustra i przezwyciężenie metafizyki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.