środa, 2 lipca 2014

Na dnie w Paryżu i w Londynie - Od autora; od tłumacza


Moi zacni tłumacze poprosili mnie o napisanie krótkiej przedmowy do francuskiego wydania tej książki. Ponieważ wielu francuskich czytelników będzie zapewne dociekać, co mnie skłoniło do przybycia do Paryża wtedy, kiedy wydarzyły się opisane w niej wypadki, myślę, że postąpię najwłaściwiej, jeśli zacznę od kilku szczegółów biograficznych dotyczących mojej osoby. Urodziłem się w roku 1903. W roku 1922 wyjechałem do Birmy, gdzie wstąpiłem do Indian Imperiał Police. Zupełnie się jednak nie nadawałem do tego zajęcia, toteż, na początku roku 1928, gdy przebywałem na urlopie w Anglii, złożyłem dymisję, powodowany nadzieją, że zdołam zarobić na życie piórem. Powiodło mi się mniej więcej tak samo, jak większości młodych ludzi podejmujących karierę literacką — czyli beznadziejnie. W pierwszym roku moje próby pisarskie przyniosły mi raptem nie więcej niż dwadzieścia funtów dochodu.

Wiosną 1928 r. przeniosłem się do Paryża; zamierzałem, utrzymując się za niewielkie pieniądze, napisać dwie powieści [nie przetrwał do naszych czasów rękopis żadnej z tych powieści. W liście do przyjaciela Michaela Meyera z 12 III 1949 Orwell napisał: „Po prostu zniszczyłem swoją pierwszą powieść po bezskutecznych próbach sprzedania jej pewnemu wydawcy, czego dziś ogromnie żałuję" (przyp. red. wyd. ang.)] — które, przykro mi to powiedzieć, nigdy nie zostały opublikowane — i nauczyć się francuskiego. Jeden z moich paryskich przyjaciół wyszukał dla mnie pokoik w tanim hotelu usytuowanym w dzielnicy robotniczej, który opisałem pokrótce w pierwszym rozdziale tej książki; każdy bystry Paryżanin niewątpliwie go rozpozna. Latem 1929 r. napisałem dwie powieści, zostały jednak odrzucone przez wydawców; potem doszczętnie wyczerpały mi się fundusze i znalazłem się w pilnej potrzebie znalezienia sobie pracy. Podejmowanie zajęcia przez cudzoziemców mieszkających we Francji nie było wtedy nielegalne — albo też tolerowano ów proceder — dlatego w moim wypadku wydawało się bardziej naturalne pozostać w mieście, w którym już przebywałem, aniżeli powracać do Anglii, gdzie było wtedy około dwa i pół miliona bezrobotnych. Tak więc mieszkałem w Paryżu, a opisane przeze mnie wydarzenia miały miejsce mniej więcej u schyłku jesieni roku 1929. Jeśli chodzi o to, czy trzymałem się prawdy, uważam, że mogę powiedzieć, iż niczego nie zniekształciłem — chyba tylko w takiej mierze, w jakiej zniekształca fakty, dokonując ich selekcji, każdy pisarz. Uznałem, że jestem wolny od powinności opisywania wydarzeń we właściwym porządku chronologicznym, jednak wszystko, co zawiera moja książka, naprawdę się zdarzyło, w tym lub w innym czasie. Jednocześnie jednak powstrzymałem się, tak dalece, jak to było możliwe, od kreślenia indywidualnych wizerunków konkretnych osób. Wszystkie postacie występujące w pierwszej i drugiej części książki są raczej charakterystycznymi typami londyńczyków i paryżan, należących do określonych klas społecznych — nie zaś indywidualnościami.

Powinienem również dodać, że żadną miarą nie opisałem życia w Paryżu i w Londynie we wszystkich jego aspektach: poprzestałem tylko na jednym. Ponieważ niemal wszystkie sceny oraz incydenty, w których uczestniczyłem, mają w sobie coś odrażającego, zgoła nieintencjonalnie stworzyłem wrażenie, że Paryż i Londyn to wredne miasta. Jednak nigdy nie leżało to w moich intencjach, a jeśli czytelnik napoczątku lektury zaczyna tak uważać, fakt ów należy tłumaczyć po prostu tym, że temat książki jest zasadniczo mało atrakcyjny: piszę bowiem o biedzie. Gdy człowiek nie ma grosza przy duszy, zmusza go to do postrzegania każdego miasta i kraju z jak najgorszej strony, a wszyscy, lub niemal wszyscy, ich mieszkańcy wydają mu się albo braćmi niedoli, albo wrogami. Chcę podkreślić tę kwestię zwłaszcza w odniesieniu do moich francuskich czytelników, na wypadek gdyby pomyśleli, że odnoszę się choćby w najmniejszej mierze nieprzyjaźnie w stosunku do Paryża — miasta, z którego mam nadzwyczaj dobre i radosne wspomnienia.

Na początku obiecałem kilka szczegółów biograficznych. Toteż, gwoli  zaspokojenia ciekawości wszystkich, których to interesuje, dodam, że po wyjeździe z Paryża, co nastąpiło pod koniec roku 1929, utrzymywałem się przeważnie z nauczania w szkole oraz w niewielkim stopniu z pisania.

Poczynając od chwili opublikowania w Anglii „Na dnie w Paryżu i w Londynie" — książki, którą mają Państwo przed sobą — napisałem dwie powieści; drugą właśnie ukończyłem [„Córka duchownego” (przyp. red. wyd. ang.)]. Pierwszą ma opublikować za kilka dni pewna nowojorska oficyna [ powieść Birmańskie dni, opublikowana przez wydawnictwo Harper & Brothers 25 X 1934 (przyp. red. wyd. ang.)].

George Orwell
15 października 1934

*
Od Tłumacza

Wiosną 1928 roku 27-letni Eric Blair przybył z Londynu do Paryża, gdzie zamieszkał w pensjonacie przy rue du Pot de Fer numer 6, położonym w piątej arrondissement dzielnicy robotników, emigrantów i lumpenproletariatu. Między grudniem 1928 i majem 1929 roku opublikował w piśmie „Progres Civique" kilka artykułów w języku francuskim (znakomicie znanym mu w piśmie i w mowie), m.in. o bezrobociu w Anglii, o przeciętnym dniu z życia włóczęgi i londyńskich żebrakach. Późną jesienią 1929 roku pracował jako pomywacz i posługacz kuchenny w eleganckim paryskim hotelu. Nie zdołano go ponad wszelką wątpliwość zidentyfikować: być może był to hotel Georges V, bardziej jednak prawdopodobne, iż był zatrudniony w hotelu Lotti [wspomina się o nim w VII rozdziale powieści Somerseta Maughama Ashenden oraz w rozdziale II powieści Evelyna Waugha Vile Bodies. Sam White (1911-1988), wieloletni paryski korespondent brytyjskiego dziennika „Evening Standard", napisał 16 VI 1967, że rozmawiał z Sonią Orwell, drugą żoną pisarza, która wspomniała mu o dwóch innych hotelach: Ritz i Crillon. Wszystkie te hotele istnieją do dziś i są rekomendowane przez przewodniki turystyczne.] przy rue de Rivoli. Do ojczyzny powrócił pod koniec roku. Aż do kwietnia 1932 roku mieszkał w domu rodziców w nadmorskim Southwold, gdzie oddawał się pisaniu, jednak bardzo często wyruszał do Londynu oraz na południowy wschód kraju, prowadząc życie włóczęgi. Przez pewien czas opiekował się chorym umysłowo chłopcem w Walberswich opodal Southwold, udzielał też korepetycji trzem braciom nazwiskiem Peters, których ojciec służył wcześniej wraz z nim w formacjach policyjnych w Birmie. Na łamach „New English Weekły", „New Statesman and Nation" i „Adelphi" publikował artykuły, recenzje oraz szkice dokumentalne; napisał też wtedy kilka wierszy.

W październiku 1930 roku ukończył pierwszą wersję Na dnie w Paryżu i w Londynie, której nadał tytuł A Scullion's Diary (Dziennik pomywacza).

Biografowie Orwella utrzymują, że właściwie dotychczas nie wiadomo, czym się zajmował młody Eric Blair podczas osiem-nastomiesięcznego pobytu w Paryżu. On sam nie chciał, żeby — gdy umrze — pisano jego biografie, jednak, poczynając od lat sześćdziesiątych XX wieku, ukazało się ich kilkanaście (także studiów biograficznych); najnowsze pochodzą z 2003 roku. Osoba autora Folwarku zwierzęcego i Roku 1984 stale bowiem budzi ogromne  zainteresowanie. Nikomu jednak nie udało się znaleźć kogokolwiek, kto pamiętałby go z tamtych lat. Istnieje jedynie list jego przyjaciela, zawierający garść informacji, których wiarygodność udało się potwierdzić. Blair nie utrzymywał kontaktów ze środowiskami literackimi ani z żadnym ze znanych pisarzy przebywających wtedy w Paryżu — a przecież niedaleko od rue Coqd'Or (w rzeczywistości rue du Pot de Fer) mieszkał wtedy Scott Fitzgerald; za bytności Blaira w mieście zatrzymał się też tam na krótko Ernest Hemingway (w rozdziale VDI jego powieści Słońce też wschodzi jest nawet wzmianka o rue du Pot de Fer).

[Orwell spotkał się z Hemingwayem zimą roku 1945 w paryskim hotelu Scribe, gdzie wcześniej mieszkali korespondenci wojenni relacjonujący do prasy i radia postępy wojsk alianckich na froncie zachodnim. Orwelł, ujrzawszy w książce meldunkowej nazwisko słynnego pisarza, poszedł na górę i zapukał do drzwi jego numeru. Po wejściu zobaczył, że Hemingway się pakuje: nieśmiało przedstawił się jako Eric Blair (nigdy oficjalnie nie zmienił nazwiska na George Orwell).Pomiędzy dwoma pisarzami wywiązała się wtedy taka oto konwersacja:

— Kurwa zajebana mać (the fucking hell, czego pan tu chcesz? - Jestem George Orwell.
— Kurwa zajebana mać, dlaczego nie mówisz pan tak od razu? — Hemingway natychmiast sięgnął do jednej z walizek i wyciągnął butelkę whisky. — Napijmy się. Dla pana podwójny. Goła albo ze zwykłą wodą, bo sodowej nie ma. — Gawędzili tylko przez kilka minut, ponieważ Hemingway bardzo się śpieszył. Do końca życia wspominał to spotkanie, żałując, że nie mógł pozostać wtedy dłużej — zawsze wyrażał się o Orwellu z najwyższym uznaniem i szacunkiem. Jeśli chodzi o Orwella, był on szczerze rozbawiony przywitaniem, a kilku  przyjaciołom miał zwierzyć się potem, że Hemingway wydał mu się  ucieleśnieniem typowego Amerykanina...]

On sam mieszkał w Hotel des Bons Amis, który występuje w książce pod nazwą Hotel des Trois Moineaux. „Paryska" jej część dotyczy okresu nie dłuższego niż dziesięć tygodni. Ciekawe, w jakich okolicznościach doszło do objęcia przez Blaira posady plongeura. Miał on opowiedzieć o tym swojej przyjaciółce, Mabel Fierz, która w roku 1970, w telewizyjnym programie BBC, przekazała tę opowieść widzom:

— Jeśli chodzi o dziewczyny, wspomniał mi raz, że ze wszystkich dziewcząt, jakie znał, nim poznał swoją przyszłą żonę, najbardziej kochał pewną maleńką ulicznicę, którą poderwał w jakiejś paryskiej kawiarni. Była śliczna, miała chłopięcą figurę, strzygła się „na zapałkę" i była naprawdę warta grzechu. Przez pewien czas utrzymywał z nią stosunki, aż pewnego dnia, gdy wrócił do swego numeru, okazało się, że jego wybranka ulotniła się z jego całym dobytkiem. Zabrała wszystkie walizki, pieniądze, wszystko.

Blairowi pozostało 450 franków, zarabiał też coś niecoś lekcjami angielskiego. Postanowił żyć bardzo oszczędnie i wydawać dziennie najwyżej sześć franków, pragnął bowiem „przeżyć miesiąc" (zapewne pisząc). Nie mógł jednak znaleźć stałej i znośnie płatnej pracy, zaś niedostatek funduszy zmusił go do zastawienia w lombardzie ubrania. Odtąd mógł się starać wyłącznie o najpodlejsze zajęcia — nikt bowiem nie zatrudniłby przecież obdartusa w charakterze tłumacza albo przewodnika po mieście (starał się zdobyć takie zajęcie). Jako plongeur  pracował zapewne w październiku, listopadzie i w początkach grudnia 1929 roku. Mógł wprawdzie porzucić to zajęcie (w Paryżu mieszkała wraz z mężem jego ciotka, Nellie Limouzine, która zapewne pożyczyłaby mu pieniądze), ale nie pozwalały mu na to duma oraz nieprzeparta chęć zaznania na własnej skórze losu nędzarza i wyrzutka społeczeństwa.

Po przybyciu do Anglii nie prowadził życia „prawdziwego" włóczęgi (przemierzał kraj z przerwami, w początkach 1930 roku, następnie od kwietnia tegoż roku), albowiem stale dysponował niewielkimi zasobami gotówki, pochodzącymi z honorariów dziennikarskich oraz kilkoma, jneUnami" na terenie Londynu. Były to mieszkania jego zamożnych przyjaciół, m.in. Mabel Fierz, gdzie mógł przespać się, odpocząć i zmienić ubranie. Jego trasy (poza Londynem) prowadziły przez hrabstwa Kent, Bedfordshire i Essex. Pracował również jako sezonowy zbieracz chmielu.

Książka Na dnie w Paryżu i w Londynie odniosła spory sukces w Wielkiej Brytanii: po pierwszym wydaniu (9 I 1933) wkrótce ukazały się dwa następne w ogólnym nakładzie (jak na owe czasy dużym) 3000 egzemplarzy, a w ślad za nimi edycja amerykańska. Opowieść młodego autora ocenili pozytywnie recenzenci, m.in. J.B. Priestley [nazwisko tego pisarza znalazło się na słynnej „Liście Orwella", którą ten sporządził w ostatnich latach życia (1947) podobno z inspiracji czy też nawet na użytek Ministerstwa Informacji. Rejestr ten zawierał nazwiska domniemanych kryptokomunistów, także agentów radzieckich służb specjalnych, wśród brytyjskich intelektualistów. ] na łamach „Evening  Standard". Początkowo jednak wszystko szło jak po grudzie.

Pierwszą wersję (gruntownie przerobioną przez autora) odrzuciła w marcu 1932 roku oficyna Jonathan Cape. Odmówił jej wydania także sam T.S. Eliot (podówczas szef oficyny Faber and Faber) pod pozorem, że książka jest zbyt krótka, niespójnie skonstruowana, zaś sceny paryskie i angielskie nijak do siebie nie przystają. (Wiele lat później ten sam T.S. Eliot odmówił również wydania Folwarku zwierzęcego). Zdesperowany autor poprosił Mabel Fierz o spalenie rękopisu, ale ponieważ jego przyjaciółka miała liczne znajomości w kręgach literackich i wydawniczych, prośby nie spełniła... Przesłała rękopis Leonardowi Moore, współwłaścicielowi oficyny Christy and Moore. Ów przeczytał go, po czym uznał, że właściwym edytorem będzie młody, dynamiczny i lewicujący wydawca Victor Gollancz. Było to w sierpniu 1932 roku Gollancz, uzyskawszy pozytywne opinie recenzentów, podjął decyzję. Autor wahał się długo nad trzema pseudonimami literackimi, z których jeden chciał przybrać („żeby oszczędzić wstydu rodzinie"). Te pseudonimy to Kenneth Miles, H. Lewis Allways i George Orwell. Wybrał ostatni. Na dnie w Paryżu i w Londynie była pierwszą książką George'a Orwella.

„Należy zmienić nazwiska, wyrzucić słowa obelżywe itd. Ponadto w książce znajduje się fragment, który trzeba albo zmienić, albo usunąć. Szkoda, ponieważ jest to być może jedyny kawałek dobrej prozy w całym tekście, ale [Gollancz] powiada, że inaczej wypożyczalnie nie wezmą książki" [chodziło o jedną z historyjek opowiadanych przez Charliego]. Oto, co napisał Orwell (jeszcze jako Eric Blair) w liście do Leonarda Moore'a 1 lipca 1932 roku. Tekst jednak drastycznie nie ucierpiał w wyniku tych zabiegów, choć wiele zmian zostało istotnie wprowadzonych. Wersja francuska książki, opublikowana 8 maja r. przez znaną oficynę Gallimard pod tytułem La Vache enrage , zawiera wiele przywróconych fragmentów oraz znaczną liczbę — niekiedy bardzo istotnych — przypisów autora oraz tłumaczy.

Większość tych przypisów została uwzględniona w wydaniu stanowiącym podstawę niniejszego przekładu, wchodzącego w skład The Complete Works of George Orwell, dzieła życia Petera Davisona, OBE, profesora De Montfort University w Leicester, mojego przyjaciela i najwybitniejszego obecnie znawcy twórczości Orwella. Za nieocenioną pomoc, jakiej mi udzielił, serdecznie Mu dziękuję.

Bartłomiej Zborski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.