Z Warszawy wyjechałem nocnym
pociągiem. Mimo że na dworzec przyszedłem na
godzinę przed
odejściem, wagon był już podstawiony i wszystkie siedzące miejsca
zajęte.
Czerwiec, okres wyjazdów na urlop nad morze. Zająłem
siedzące miejsce w korytarzu,
niewiele jednak z niego skorzystałem,
bo ścisk i obok stoją dwie stare zakonnice oraz jakiś
starszy
facet; wybałuszył na mnie oczy, dając mi znać w ten sposób, że
nie wypada aby
młody facet siedział, a zakonnice stały. Ustąpiłem
miejsca, ale powiedziałem, że jak mnie
nogi zabolą, to zamienimy
się. Zakonnice jechały do Gdańska, miały przed sobą dłuższą
podróż, doszedłem więc do wniosku, że trzeba dać im posiedzieć.
Nie znałem tej trasy, więc
zapytałem o Prabuty i prosiłem, żeby
mi ktoś obeznany z tą linią powiedział wcześniej, gdzie
mam
wysiąść.
- Pan do Prabut na urlop? - zapytała
jedna z zakonnic.
- Nie. Do sanatorium gruźliczego -
odpowiedziałem, Nie zniżałem głosu do szeptu,
stojący w pobliżu mogli mnie
słyszeć.
- O, to przykre. Pan dawno choruje?
- Dowiedziałem się o chorobie dopiero
przed paru tygodniami.
- To coś poważnego?
- Nie bardzo. Jeśli się gorzej nie
rozchoruję, będzie mi ciężko w tym stanie umrzeć.
- Niech pan nie żartuje. Czy pan
prątkuje?
- Chyba tak, zaraziłem swojego
małego.
- Z bożą pomocą wyleczy się pan, i
dziecko...
- Szkopuł w tym, proszę siostry, że
ja w bożą pomoc nie wierzę... Gdybym wierzył,
nie jechałbym do
sanatorium, lecz załatwiłbym sprawę z proboszczem swojej parafii.
- Oj niech pan nie bluźni! - upomniała
mnie zakonnica.
Od kilku chwil zaobserwowałem ruch
obok siebie. Pomaleńku, nieznacznie zaczęło
się robić luźniej.
Zrozumiałem. Ludzie odsuwali się z obawy, aby stojąc przy mnie,
nie
zarazić się... Trudno. Przynajmniej stoję swobodnie a nawet
mam możność usiąść na walizce.
Wtedy to zjawiła się myśl,
że choroba stanie się dla mnie przyczyną niejednej przykrości;
że
tak jak obcy ludzie w pociągu, odsuną się też i ci, których
uważam za przyjaciół... Będą
odsuwać się nieznacznie i
powoli, jak ci tutaj, a niektórzy może uczynią to nawet szybko.
Ale
ja jestem twardy zawodnik. Znajomości przesieją się przez
sito. Bojący odpadną, a zostaną
wierni przyjaciele. Postanowiłem
wtedy nigdy i przed nikim nie ukrywać swojej choroby.
Stanisław Grzesiuk
Na marginesie życia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.