Warto w tym miejscu
zaznaczyć, wprowadzając wątek osobisty, że Elzenberg był nie
tylko wytrawnym teoretykiem wyznawanej z nabożeństwem idei
arystokratyzmu ducha, ale
także konsekwentnym i niestrudzonym,
pomimo odnoszonych porażek, wykonawcą
i egzekutorem. Bez cienia
przesady można powiedzieć, że Elzenberg miał duszę arystokraty.
Był erudytą, człowiekiem o niespotykanej wprost powierzchowności
i ogładzie. W pracy
naukowej odznaczał się rzetelnością
Posiadał zmysł analityczny. Był nad wyraz wymagający
i to
zarówno w stosunku do siebie, jak w odniesieniu do innych ludzi.
Wrodzony, wybujały
i zadziorny krytycyzm sprawiał, że Elzenberg
nie potrafił przejść obojętnie obok wielu
kwestii lub łatwo się
zgodzić na proponowane rozwiązania. Zawsze miał własne zdanie,
wypowiadane otwartym tekstem, nie bacząc specjalnie na kontrowersje,
jakie nim wzbudza, czy konsekwencje,
jakie przynosi. Zawsze wierny sobie i wyznawanym poglądom,
ironiczny
i bohaterski piewca mądrości i cnoty; zaprzysięgły
wróg i pogromca ludzkiej głupoty,
średniactwa i bezideowości.
Znany z polemicznego usposobienia, mistrz ciętej riposty,
wsławił
się poglądem, że filozofia jest permanentnym stanem wojny
...walką o światopogląd, a więc o życie. Kto się w tej walce nie broni, to znaczy nie atakuje, ten ginie: odebrane mu zostaje oblicze własne i zostaje starty z oblicza ziemi.
Toteż Elzenberg
nigdy nie ustawał w walce z poglądami, którym był przeciwny. Na
tym polu zasłynął jako bezkompromisowy wróg klątwy niewydolnego
racjonalizmu,
logicyzmu arogancko tępego i scjentyzmu, o którym
się wprost wyraził, że szczerze go
nienawidzi; programowy
kontestator paradygmatu Szkoły Lwowsko-Warszawskiej, której
przedstawicieli zwymyślał od Twardowszczyków, nazywając ich także
biurokratami
ścisłości; zadeklarowany oponent Sartre’a, którego
wykładnię wolności uważał za wręcz
groteskową, o filozofii
którego miał raczej niskie mniemanie. Demonstrując swoją
antypatię
do Sartre’a nie taił rewerencji, jaką miał dla
Jaspersa, w stosunku do którego zachowywał
także daleko posunięty
krytycyzm. Równie waleczne sądy Elzenberg formułował pod
adresem
Tadeusza Kotarbińskiego, zarzucając jemu i jego zwolennikom
zbrodnię zamykania
dróg przed człowiekiem 29. W ogóle
Kotarbiński był wdzięcznym obiektem ciągłych ataków ze
strony
Elzenberga.
Arystokratyczna
umysłowość jednego przecież z najwybitniejszych filozofów
polskich dwudziestego stulecia, co zdaje się potwierdzać
arystokratyczną miarę i format tej
umysłowości, jak to zwykle w
takim wypadku bywa, wiedziona wysokimi aspiracjami
i pogardą dla
wszelkiej płycizny, średniactwa i bylejakości*, zwalczając
lumpenproletariacką
ciemnotę i aroganctwo uzurpatorów mądrości
i cnoty – arystokrację chamszczuchów,
przecierając
szlaki
i
przygotowując
miejsce
dla
intronizacji
pięknego
ideału
arystokratycznego, umysłowość i osoba Elzenberga popadała w
niełaskę i odrzucenie ze
strony tych, których on sam okrywał
niełaską i odrzucał. W rezultacie Elzenberg –
zaprawiony
bojownik w służbie ideału arystokratycznego, podzielił los
garstki znanych
z historii intelektualistów, filozofów, literatów
i artystów, którzy w imię i w obronie tego
samego ideału
występowali, starając się go zaszczepić społeczeństwu.
Ostatecznie więc
Elzenberg, trochę na własne życzenie –
prowokując, a trochę z własnego wyboru – pragnąc;
trochę też
z własnego uznania – nie widząc alternatywnej (lepszej)
możliwości, za
towarzyszkę życia obrał sobie samotność,
pogodziwszy się z dolą Wilsonowskiego
outsidera. Na dowód tego
zaprezentuję obszerniejszy urywek Kłopotu z istnieniem:
Z żadną duszą
nie mam świata wspólnego; z żadną duszą nie jest mi wspólne
to co rozjaśnia mi
drogę, to z czego biorę polot i życie. I
daremnie jest dusz takich szukać: na pięknie, na urokach
przeżycia, na grze zwiewnych, wieloznacznych symboli nie oprzemy
nigdy żadnej wspólnoty.
W żadnej bratniej mi świadomości nic z
tego, co ukochałem, nie będzie się odbijało jak w mojej, nie
dostąpi życia nowego w miejsce tego, które straci wraz ze mną.
Nie tylko ja jestem samotny, ale i mój
świat jest
samotny śród niezmierzonej ilości światów rozdzielonych
nieprzekraczalnym absolutem
inności wzajemnej. To jest ta
melancholia ogromna, ten ocean smutku rozlany nad oceanem piękności,
to co sprawia, że nie można umrzeć radośnie. Jakże więc należy
umierać? –
* Elzenbergowska dezaprobata dla wszelkiej przeciętności, lichoty, jak on to nazywa (zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 254–255) i degrengolady, a na poziomie teoretycznym – relatywizmu (zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 398), wielokrotnie
manifestowana, znalazła wyraz również w osobistej deklaracji filozofa, którą wybrałem na jedną z formuł motta tej pracy (przyp. ...odrzucam obniżenie ambicyj i postawę... „nie uroczystą”. Zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 460).
* Elzenbergowska dezaprobata dla wszelkiej przeciętności, lichoty, jak on to nazywa (zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 254–255) i degrengolady, a na poziomie teoretycznym – relatywizmu (zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 398), wielokrotnie
manifestowana, znalazła wyraz również w osobistej deklaracji filozofa, którą wybrałem na jedną z formuł motta tej pracy (przyp. ...odrzucam obniżenie ambicyj i postawę... „nie uroczystą”. Zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 460).
Piotr Domeradzki
fragment pracy:
Elzenbergowski
arystokratyzm ducha
(z pominięciem przypisów )
(z pominięciem przypisów )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.