poniedziałek, 27 października 2014

Elzenberg arystokratą


Warto w tym miejscu zaznaczyć, wprowadzając wątek osobisty, że Elzenberg był nie tylko wytrawnym teoretykiem wyznawanej z nabożeństwem idei arystokratyzmu ducha, ale także konsekwentnym i niestrudzonym, pomimo odnoszonych porażek, wykonawcą i egzekutorem. Bez cienia przesady można powiedzieć, że Elzenberg miał duszę arystokraty. Był erudytą, człowiekiem o niespotykanej wprost powierzchowności i ogładzie. W pracy naukowej odznaczał się rzetelnością Posiadał zmysł analityczny. Był nad wyraz wymagający i to zarówno w stosunku do siebie, jak w odniesieniu do innych ludzi. Wrodzony, wybujały i zadziorny krytycyzm sprawiał, że Elzenberg nie potrafił przejść obojętnie obok wielu kwestii lub łatwo się zgodzić na proponowane rozwiązania. Zawsze miał własne zdanie, wypowiadane otwartym tekstem, nie bacząc specjalnie na kontrowersje, jakie nim wzbudza, czy konsekwencje, jakie przynosi. Zawsze wierny sobie i wyznawanym poglądom, ironiczny i bohaterski piewca mądrości i cnoty; zaprzysięgły wróg i pogromca ludzkiej głupoty, średniactwa i bezideowości. Znany z polemicznego usposobienia, mistrz ciętej riposty, wsławił się poglądem, że filozofia jest permanentnym stanem wojny

 ...walką o światopogląd, a więc o życie. Kto się w tej walce nie broni, to znaczy nie atakuje, ten ginie: odebrane mu zostaje oblicze własne i zostaje starty z oblicza ziemi.

Toteż Elzenberg nigdy nie ustawał w walce z poglądami, którym był przeciwny. Na tym polu zasłynął jako bezkompromisowy wróg klątwy niewydolnego racjonalizmu, logicyzmu arogancko tępego i scjentyzmu, o którym się wprost wyraził, że szczerze go nienawidzi; programowy kontestator paradygmatu Szkoły Lwowsko-Warszawskiej, której przedstawicieli zwymyślał od Twardowszczyków, nazywając ich także biurokratami ścisłości; zadeklarowany oponent Sartre’a, którego wykładnię wolności uważał za wręcz groteskową, o filozofii którego miał raczej niskie mniemanie. Demonstrując swoją antypatię do Sartre’a nie taił rewerencji, jaką miał dla Jaspersa, w stosunku do którego zachowywał także daleko posunięty krytycyzm. Równie waleczne sądy Elzenberg formułował pod adresem Tadeusza Kotarbińskiego, zarzucając jemu i jego zwolennikom zbrodnię zamykania dróg przed człowiekiem 29. W ogóle Kotarbiński był wdzięcznym obiektem ciągłych ataków ze strony Elzenberga.

Arystokratyczna umysłowość jednego przecież z najwybitniejszych filozofów polskich dwudziestego stulecia, co zdaje się potwierdzać arystokratyczną miarę i format tej umysłowości, jak to zwykle w takim wypadku bywa, wiedziona wysokimi aspiracjami i pogardą dla wszelkiej płycizny, średniactwa i bylejakości*, zwalczając lumpenproletariacką ciemnotę i aroganctwo uzurpatorów mądrości i cnoty – arystokrację chamszczuchów, przecierając szlaki i przygotowując miejsce dla intronizacji pięknego ideału arystokratycznego, umysłowość i osoba Elzenberga popadała w niełaskę i odrzucenie ze strony tych, których on sam okrywał niełaską i odrzucał. W rezultacie Elzenberg – zaprawiony bojownik w służbie ideału arystokratycznego, podzielił los garstki znanych z historii intelektualistów, filozofów, literatów i artystów, którzy w imię i w obronie tego samego ideału występowali, starając się go zaszczepić społeczeństwu. Ostatecznie więc Elzenberg, trochę na własne życzenie – prowokując, a trochę z własnego wyboru – pragnąc; trochę też z własnego uznania – nie widząc alternatywnej (lepszej) możliwości, za towarzyszkę życia obrał sobie samotność, pogodziwszy się z dolą Wilsonowskiego outsidera. Na dowód tego zaprezentuję obszerniejszy urywek Kłopotu z istnieniem:

Z żadną duszą nie mam świata wspólnego; z żadną duszą nie jest mi wspólne to co rozjaśnia mi drogę, to z czego biorę polot i życie. I daremnie jest dusz takich szukać: na pięknie, na urokach przeżycia, na grze zwiewnych, wieloznacznych symboli nie oprzemy nigdy żadnej wspólnoty. W żadnej bratniej mi świadomości nic z tego, co ukochałem, nie będzie się odbijało jak w mojej, nie dostąpi życia nowego w miejsce tego, które straci wraz ze mną. Nie tylko ja jestem samotny, ale i mój świat jest samotny śród niezmierzonej ilości światów rozdzielonych nieprzekraczalnym absolutem inności wzajemnej. To jest ta melancholia ogromna, ten ocean smutku rozlany nad oceanem piękności, to co sprawia, że nie można umrzeć radośnie. Jakże więc należy umierać? –

* Elzenbergowska dezaprobata dla wszelkiej przeciętności, lichoty, jak on to nazywa (zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 254–255) i degrengolady, a na poziomie teoretycznym – relatywizmu (zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 398), wielokrotnie
manifestowana, znalazła wyraz również w osobistej deklaracji filozofa, którą wybrałem na jedną z formuł motta tej pracy (przyp. ...odrzucam obniżenie ambicyj i postawę... „nie uroczystą”. Zob. tegoż, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, dz.cyt., s. 460).

Piotr Domeradzki
fragment pracy:
Elzenbergowski arystokratyzm ducha
(z pominięciem przypisów )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.