W rozgwarze lip, przy kamiennym
nabrzeżu,
nad bystrym nurtem, podobnym do Tybru,
piję "Gilbey's" z młodymi brodaczami.
Zmierzch, dźwięki szkieł i dymy papierosów.
Nie znam ich. Kiedyś poznałem rodziców.
Cóż, zmiana warty. Dyktafon szeleści
i zacina się. Mych rozmówców obchodzi
całkiem to samo co mnie dawno temu:
czy męka i litość mają jakiś sens
i czy sztuka przetrwa nieobecność zasad.
Byłem jak oni, zanim mnie nie spotkał
los dziwny, pewnie od innych nie lepszy,
teraz już wiem, że zło nie ginie nigdy,
ale ślepotę daje się rozproszyć
i że wiersze warte są więcej niż sen.
Latem dziś często budzę się przed świtem
czując bez lęku, że nadchodzi pora,
kiedy potomnym pozostanie słownik,
obłok, ruiny, takoż sól i chleb,
a mnie już nic, nic poza wolnością.
Tomas Venclova
przełożyła Alicja Rybałko
nad bystrym nurtem, podobnym do Tybru,
piję "Gilbey's" z młodymi brodaczami.
Zmierzch, dźwięki szkieł i dymy papierosów.
Nie znam ich. Kiedyś poznałem rodziców.
Cóż, zmiana warty. Dyktafon szeleści
i zacina się. Mych rozmówców obchodzi
całkiem to samo co mnie dawno temu:
czy męka i litość mają jakiś sens
i czy sztuka przetrwa nieobecność zasad.
Byłem jak oni, zanim mnie nie spotkał
los dziwny, pewnie od innych nie lepszy,
teraz już wiem, że zło nie ginie nigdy,
ale ślepotę daje się rozproszyć
i że wiersze warte są więcej niż sen.
Latem dziś często budzę się przed świtem
czując bez lęku, że nadchodzi pora,
kiedy potomnym pozostanie słownik,
obłok, ruiny, takoż sól i chleb,
a mnie już nic, nic poza wolnością.
Tomas Venclova
przełożyła Alicja Rybałko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.