25 marca 1938 roku Ettore'Majorana, trzydziesto dwuletni fizyk włoski, znikł bez śladu. Fermi uważał go za geniusza „z rodu Galileuszów i Newtonów", Heisenberg bodaj też (w każdym razie w Lipsku jedynie z nim prowadził długie rozmowy w cztery oczy), Amaldi podkreślał jego „naturalną skłonność do prekursorstwa z odcieniem prawie profetycznym". Utarło się wśród naukowców sądzić, że gdyby Majorana był mniej „dziwny" i posiadał więcej „zdrowego rozsądku", gdyby nie darł na strzępy swoich odkrywczych formuł natychmiast po ich zapisaniu, przyznano by mu Nagrodę Nobla przed innymi luminarzami fizyki nuklearnej.
25 marca wieczorem wsiadł na statek Neapol-Palermo. Nazajutrz jego neapolitański kolega uniwersytecki otrzymał list, z którego wynikało, że Majorana zamierza w drodze na Sycylię popełnić samobójstwo, jakkolwiek w tekście była mowa tylko o „nagłym zniknięciu". W jego kawalerskim pokoju w Neapolu znaleziono list do rodziny, potwierdzający implicite zamiar samobójstwa: prosił o przebaczenie i o ograniczenie żałoby do trzech dni. Dzień później nadszedł od niego z Palermo list na papierze hotelowym: „odepchnęło mnie morze", szczegóły po powrocie do Neapolu. Nie wrócił jednak. A raczej wrócił może (widziała go jakoby przelotnie na ulicy znajoma pielęgniarka), ale nie odezwał się już ani do kolegów, ani do rodziny. W trakcie poszukiwań przeor jednego z klasztorów neapolitańskich doniósł policji, że w ostatnich dniach marca lub w pierwszych dniach kwietnia miał wizytę młodego człowieka (rysopis zgodny z rysopisem poszukiwanego), kandydata do klasztornej izolacji; wyznaczył mu spotkanie na następny dzień; kandydat nie stawił się na nie. Od tej chwili Majorana przestał istnieć, rozpłynął się, nie pozostawiając najmniejszego tropu. Policja skłaniała się do hipotezy samobójstwa, mimo że morze zwraca na ogół zwłoki utopionych. Matka napisała do Mussoliniego:
Był zawsze mądry i zrównoważony, dramat jego duszy i jego nerwów wydaje się więc tajemnicą. Lecz jedno jest pewne, potwierdzają to stanowczo wszyscy przyjaciele, rodzina, wreszcie ja, jego matka: nie zauważało się w nim nigdy precedensów klinicznych czy moralnych, które mogłyby nasuwać myśl o samobójstwie; przeciwnie, pogoda i surowość jego życia i jego studiów pozwalają, a nawet nakazują, uważać go wyłącznie za ofiarę nauki.
La scomparsa di Majorana, sugestywna książeczka Leonarda Sciasci, stanowi rekapitulację tego, co wiadomo o „tajemniczym dramacie duszy i nerwów" fizyka włoskiego. Sciascia opowiada się zdecydowanie przeciw hipotezie samobójstwa, jest za zniknięciem, i to dokładnie uplanowanym w każdym detalu przez umysł nawykły do ścisłości. Ale nie znika się bez głębszego powodu, w końcu i trzydzie- stodwuletni uczony ma prawo jawnie przenieść się w stan spoczynku. Powodem była wizja, jaką „prekursorski" i „niemal profetyczny" Majorana ujrzał już w roku 1938: wizja grzyba atomowego na horyzoncie fizyki nuklearnej. Majorana chciał swoim zniknięciem zarysować „mit odepchnięcia nauki", potwora szykującego się do owładnięcia uczniem czarnoksiężnika. „Był człowiekiem religijnym (twierdzi Sciascia) i religijny, dodałbym: pascalowski, był jego dramat".
Sugestywność książeczki osiąga punkt kulminacyjny w epilogu. Sciascia opisuje w nim swoją wyprawę do sycylijskiego klasztoru kartuzów, o którym tuż po wojnie krążyła legenda, że dał schronienie „jakiemuś wybitnemu uczonemu". Oprowadza go stary zakonnik holenderski, pogodnie uśmiechnięty i lakoniczny, nieskory w odpowiedziach do wyjścia poza monosylaby lub milczące rozkładanie ramion. Przed pożegnaniem wstępują na cmentarzyk klasztorny. Trzydzieści grobów usypanych z czerwonawej ziemi i ubitych na kształt pokryw sarkofagów, na każdym czarny drewniany krzyż bez imienia „ojca" czy „braciszka". Między krzyżami nienaruszalna cisza. Cisza po burzy. Odkąd przekroczył próg klasztoru, Sciascia powtarza sobie w duchu słowa Prospera o „nikczemnym spisku zwierzęcego Ka- libana przeciw życiu". Pamięta, że Majorana, bardzo oczytany, wielbił dwóch pisarzy: Szekspira i Pirandella. Nie jest, z całą pewnością nie jest, kluczem do jego zniknięcia Pirandellowski Mateusz Pascal. Z daleka, jakby sączone w ciszy krople, dobiegają wiersze Burzy.
Aktorzy, jak ci mówiłem, to wszystko są duchy, które w powietrzu we mgłę się rozwiały. Tak jak nietrwała budowa tej złudy, tak wieże chmur sięgające, olbrzymie pałace, piękne świątynie, glob cały i wszystko na nim w nicość się obróci i niby zwiewne widowisko zniknie bez śladu. Myśmy z tej samej materii co mary senne i krótkie to życie kończy się snem.
Może ktoś w tym klasztorze ocalił się przed zdradą, zdradzając spisek przeciw życiu?
Legenda o „dziwnym" uczonym współczesnym, „mit odepchnięcia nauki" przez naukowca pozbawionego „zdrowego rozsądku"? Cokolwiek powiemy, półdokumentarna powiastka filozoficzna pisarza sycylijskiego zawiera coś ożywczego, krzepiącego. Dla mnie jest powiastką o ucieczce od diabelskich podszeptów o „wszechmocy" człowieka.
Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą 1973-79
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.